Scrigroup - Documente si articole

     

HomeDocumenteUploadResurseAlte limbi doc
BulgaraCeha slovacaCroataEnglezaEstonaFinlandezaFranceza
GermanaItalianaLetonaLituanianaMaghiaraOlandezaPoloneza
SarbaSlovenaSpaniolaSuedezaTurcaUcraineana

AdministracjaBajkiBotanikaBudynekChemiaEdukacjaElektronikaFinanse
FizycznyGeografiaGospodarkaGramatykaHistoriaKomputerówKsiàýekKultura
LiteraturaMarketinguMatematykaMedycynaOdýywianiePolitykaPrawaPrzepisy kulinarne
PsychologiaRóýnychRozrywkaSportowychTechnikaZarzàdzanie

Tom clancy - czerwony sztorm ii

ksiàýek



+ Font mai mare | - Font mai mic



TOM CLANCY - CZERWONY SZTORM II


GWAÙT




USS „Pharris'

Morris, choã bardzo chciaù pomachaã nisko lecàcemu samolotowi, nie uczyniù tego. Samolot patrolowy francuskiej marynarki wojennej zasygnalizowaù, ýe konwój znajduje siæ juý w zasiægu osùony powietrznej bazy lotniczej na wybrzeýu. Obecnie tylko bardzo odwaýny kapitan radzieckiej jednostki podwodnej, majàc na karku francuskie okræty gùæbinowe o napædzie klasycznym i tworzàce trójkolorowy parasol nad konwojem samoloty do zwalczania okrætów podwodnych, próbowaùby jakiú sztuczek.

Francuzi przysùali helikopter, który zabraù rosyjskich jeñców. Polecieli do Brestu, gdzie czekali juý na nich funkcjonariusze wywiadu NATO. Morris nie zazdroúciù losu, jaki czekaù rozbitków. Francuzi po utracie jednego z lotniskowców nie byli w najlepszych nastrojach. Fregata przekazaùa im równieý wszelkie taúmy, jakie zostaùy nagrane na podsùuchu. Rosjanie po alkoholu dostarczonym przez ochmistrza duýo ze sobà rozmawiali i taúmy mogùy posiadaã pewnà wartoúã.

Kontrolæ nad konwojem przejmowaùa wùaúnie eskorta zùoýona z okrætów brytyjskich i francuskich, a Amerykanie mieli z kolei zajàã siæ czterdziestoma statkami handlowymi zmierzajàcymi do Stanów Zjednoczonych. Morris staù na skrzydle mostka, spoglàdajàc co chwila na wymalowane przez bosmana, po obu stronach sterowni, dwie poùówki sylwetek ùodzi podwodnych i jednà caùà. „Kaýda strona musi coú z tego mieã' - wyjaúniù powaýnie bosman. Ich dowództwo przyjæùo najlepszà taktykæ zwalczania wrogich jednostek podwodnych. Z „Pharrisem' jako wysuniætà placówkà hydrolokacji i z potæýnym wsparciem ze strony orionów alianci wytropili wszystkie radzieckie okræty podwodne, które zamierzaùy zaatakowaã konwój, z wyjàtkiem jednego. Taktyka ta byùa bardzo kontrowersyjna, ale na miùy Bóg, okazaùa siæ nad wyraz skuteczna. Naleýaùo jà jednak ulepszyã.

Morris zdawaù sobie sprawæ, ýe bædzie coraz trudniej. Podczas ich pierwszej podróýy Rosjanie zdoùali wysùaã niewiele jednostek swej licznej floty gùæbinowej. Obecnie jednak jej gùówne siùy zbliýaùy siæ juý od Cieúniny Duñskiej. Okræty podwodne NATO, które miaùy zablokowaã to przejúcie, nie dysponowaùy ani systemem SOSUS do przekazywania wspóùrzædnych zbliýajàcych siæ jednostek, ani teý wsparciem ortonów, spadajàcych niczym sæpy na radzieckà flotæ. Okræty sojuszników mogùy zniszczyã wiele radzieckich jednostek. Ale czy wystarczajàco wiele? O ile bardziej krytyczny bædzie nadchodzàcy tydzieñ? Morris wiedziaù, ýe w powrotnej drodze muszà nadùoýyã piæãset mil, by zatoczyã szeroki ùuk na poùudnie - czæúciowo po to, ýeby uniknàã backfire’ów, ale gùównie wùaúnie ze wzglædu na zagroýenie ze strony ùodzi podwodnych. Dwie rzeczy - dwa zmartwienia. „Pharris' mógù stawiã czoùo tylko jednemu z tych niebezpieczeñstw.

Utracili trzecià czæúã konwoju; gùównych zniszczeñ dokonaùo wrogie lotnictwo. Co na takie straty powie dowództwo? Co czujà zaùogi jednostek handlowych?

Zbliýyli siæ do konwoju. Kapitan obserwowaù najbardziej na póùnoc wysuniætà liniæ statków. Na horyzoncie dostrzegù sygnaùy wysyùane przez jeden z kontenerowców. Morris podniósù do oczu lornetkæ:

DZIÆKUJEMY ZA NIC.

Na jedno pytanie otrzymaù wùaúnie odpowiedê.


USS „Chicago'

- A wiæc juý sà - mruknàù McCafferty.

Na ekranie úlad byù prawie biaùy, a w paúmie radiofonicznym sùyszeã siæ dawaù mocny haùas na pozycji trzy-dwa-dziewiæã. Mogùa to byã wyùàcznie radziecka flota zmierzajàca do Bodo.

- Jaka odlegùoúã? - zapytaù McCafferty.

- Co najmniej dwie strefy konwergencyjne, moýe trzy, kapitanie. Cztery minuty temu sygnaù staù siæ bardzo mocny.

- Czy moýemy okreúliã precyzyjnie?

- Nie, sir - potrzàsnàù gùowà sonarzysta. - Na razie wystæpuje ogromna iloúã nie zróýnicowanych haùasów. Próbowaliúmy wydzieliã paræ odræbnych czæstotliwoúci, ale nie udaùo siæ. Moýe póêniej. Teraz wiemy tylko tyle, ýe to potæýne stado.

McCafferty skinàù gùowà. Trzecia strefa konwergencyjna znajdowaùa siæ dobrych sto mil dalej. Z takiej odlegùoúci wszelkie sygnaùy akustyczne traciùy swoje cechy wyróýniajàce i wspóùrzædne celu moýna byùo ustaliã wyùàcznie w przybliýeniu. Radziecka formacja mogùa przepùywaã kilkanaúcie stopni w lewo lub w prawo, a to znaczyùo caùe mile. McCafferty przeszedù do centrum informacji bojowej.

- Pùyniemy na zachód. Przez piæã mil prædkoúã dwudziestu wæzùów - poleciù.

Byùo to nieco ryzykowne, ale nie tak znów bardzo. Po dotarciu do celu trafià na niezwykle korzystne warunki wodne, a niewielka zmiana pozycji groziùa tylko chwilowà utratà kontaktu z celem. Z drugiej strony, precyzyjne okreúlenie odlegùoúci da im duýo lepszy obraz taktyczny i umoýliwi przekazanie dokùadnego meldunku, zanim radziecka formacja znajdzie siæ na tyle blisko, by przechwyciã transmisjæ. Kiedy „Chicago' pùynàù szybko na zachód, McCafferty obserwowaù wskazania batytermografu. Dopóki temperatura nie ulegnie zmianie, bædà mieli wyúmienity kanaù dêwiækowy. Potem okræt gwaùtownie zwolniù i kapitan przeszedù do hydrolokacji.

- Gdzie sà teraz?

- Mam ich! Tutaj, dokùadnie na pozycji trzy-trzy-dwa.

- W porzàdku, proszæ nanieúã to na nakres i przygotowaã raport - poleciù Pierwszemu.

Dziesiæã minut póêniej przesùano wiadomoúã przez satelitæ. Odpowiedê brzmiaùa: ATAKOWAÃ NAJWIÆKSZE.


Islandia

Farma odlegùa byùa o piæã kilometrów i staùa na wielkiej, poroúniætej wysokà, ostrà trawà ùàce. Obejrzawszy budynek przez lornetkæ, Edwards ochrzciù go mianem domku z piernika. Byùa to typowa islandzka farma. Miaùa biaùe, pokryte sztukaterià úciany podparte ciæýkimi, drewnianymi belkami oraz pomalowane na kontrastowy, czerwony kolor futryny, drzwi, okiennice i ramy okienne. Wysoki, stromy dach przywodziù na myúl baúnie braci Grimm. Obok staùy obszerne, ale niskie i pokryte darnià obory. Na ciàgnàcym siæ prawie kilometr dalej pastwisku nad strumieniem widaã byùo setki duýych, dziwacznie wyglàdajàcych, pokrytych gæstà weùnà owiec, które teraz spaùy w trawie.

- Prowadzi do niej droga od szosy – powiedziaù Edwards i zùoýyù mapæ. - Moýemy tu zdobyã trochæ ýywnoúci. Panowie, warto zaryzykowaã. Ale podchodzimy ostroýnie. Pójdziemy po prawej stronie pod osùonà tej grani. Wynurzymy siæ dopiero w odlegùoúci jakichú oúmiuset metrów od zabudowañ.

- W porzàdku, sir - zgodziù siæ sierýant Smith.

Leýàca dotàd na brzuchach czwórka mæýczyzn usiadùa, by ponownie zaùoýyã plecaki. Ostatnie dwa i póù dnia w caùoúci prawie spædzili na wædrówce i teraz znajdowali siæ okoùo siedemdziesiæciu piæciu kilometrów na póùnocny wschód od Reykjaviku. Byù to morderczy wysiùek, zwùaszcza, ýe caùy czas musieli zachowywaã czujnoúã i wystrzegaã siæ patrolujàcych okolicæ helikopterów. Szeúã godzin wczeúniej zjedli ostatnià racjæ ýywnoúci. Niskie temperatury i wysokie na szeúãset metrów wzgórza, które musieli bez przerwy pokonywaã, wyczerpaùy ich do cna.

Do ciàgùego marszu zmuszaùo ich kilka rzeczy. Po pierwsze obawa, ýe dywizja radziecka, której przybycie drogà lotniczà obserwowali, moýe objàã w posiadanie wiækszà czæúã wyspy. Najgorsze, co mogùo ich spotkaã, to dostanie siæ w ræce Rosjan. Dochodziù do tego læk, ýe zawiodà. Postanowili wypeùniã swoje zadanie do koñca, a nie ma na úwiecie gorszego tyrana niý wùasne postanowienie. Byùa duma. Edwards musiaù dawaã podlegùym sobie ludziom przykùad; to zasada wyniesiona z Colorado Springs. Ýoùnierze piechoty morskiej z kolei nie mogli dopuúciã, by jakiú odsuniæty od lotów oficerek okazaù siæ od nich lepszy. Tak zatem, wcale o tym nie myúlàc, podúwiadomie, czterech mæýczyzn dàýyùo przed siebie. Robiùo to w imiæ dumy.

- Bædzie padaã - odezwaù siæ Smith.

- Bardzo dobrze, widocznoúã jeszcze siæ zmniejszy - odparù Edwards, ciàgle nie podnoszàc siæ z ziemi. - Poczekajmy na deszcz. Jezu, nigdy nie myúlaùem, ýe praca w úwietle dziennym moýe byã tak uciàýliwa. Jest coú niesamowitego w tym nigdy nie zachodzàcym sùoñcu.

- A ja nie mam nawet papierosa - burknàù Smith.

- Znowu deszcz? - spytaù ýoùnierz Garcia.

- Znowu - odparù Edwards. - Na Islandii w czerwcu pada úrednio przez siedemnaúcie dni w miesiàcu. A poza tym to mokry rok. W przeciwnym razie trawa nie byùaby tak bujna.

- Lubi pan to miejsce? - Garciæ tak zdumiaùa owa moýliwoúã, ýe zapomniaù dodaã przepisowego sùówka „sir'. Islandia niewiele miaùa wspólnego z Portoryko.

- Mój ojciec ùowiù homary w okolicach Eastpoint w Maine. Kiedy byùem dzieckiem, jak tylko siæ daùo, wypùywaùem z nim w rejsy. Tam panowaùa podobna pogoda.

- Co zrobimy, kiedy juý dotrzemy do tego domu, sir? - Smith wróciù do tematu.

- Poprosimy o ýywnoúã.

- Poprosimy? - zdziwiù siæ Garcia.

- Poprosimy. I zapùacimy za nià. I uúmiechniemy siæ ùadnie. A na koniec powiemy: „Dziækujemy panu bardzo' - odrzekù Edwards. - Jeúli nie chcecie, by wùaúciciel w piæã minut po naszym odejúciu zatelefonowaù do Iwana, musicie, chùopcy, bardzo zwaýaã na swoje maniery.

Rozejrzaù siæ po twarzach ludzi. Ostatnia uwaga porucznika sprowadziùa ich na ziemiæ.

Zaczæùo padaã. Po dwóch minutach deszcz przeksztaùciù siæ w ulewæ i ograniczyù widocznoúã do kilkuset metrów. Edwards z wysiùkiem podniósù siæ z ziemi, dajàc przykùad pozostaùym. Ruszyli w dóù w chwili, kiedy zakryte chmurami sùoñce schowaùo siæ za wzgórzem po póùnocno-zachodniej stronie. Wzgórze to - nazwali je górà, poniewaý nastæpnego dnia mieli je sforsowaã - nosiùo jakàú swojà miejscowà nazwæ, ale ýaden z Amerykanów nie próbowaù nawet jej wymówiã. Kiedy podeszli do farmy na odlegùoúã mniej wiæcej póù kilometra, byùo juý ciemno, a deszcz jeszcze pogùæbiaù mrok.

Bùysk úwiatùa pierwszy dojrzaù Smith.

- Samochód! - krzyknàù stùumionym gùosem i czwórka mæýczyzn przypadùa plackiem do ziemi, wysuwajàc odruchowo do przodu lufy karabinów.

- Spokojnie, chùopcy. Ta droga przecina gùównà szosæ i moýe to tylko o kurwa! - zakoñczyù przekleñstwem Edwards.

Úwiatùa minæùy skrzyýowanie i zbliýyùy siæ do farmy. Trudno byùo okreúliã, czy to samochód osobowy, czy ciæýarówka.

- Rozproszyã siæ i uwaýaã.

Smith pozostaù z Edwardsem, a obaj ýoùnierze odpeùzli piæãdziesiàt metrów w bok.

Porucznik poùoýyù siæ na brzuchu, ùokcie oparù na mokrej trawie i przyùoýyù do oczu lornetkæ. Nie sàdziù, by ktokolwiek mógù ich dostrzec. Ochronne stroje piechoty morskiej sprawiaùy, ýe nawet w ciàgu dnia, jeúli nie poruszali siæ zbyt gwaùtownie, byli prawie niewidoczni. Mrok czyniù z nich tylko niewyraêne cienie.

- Wyglàda na jakiú wóz terenowy. Reflektory sà wysoko nad ziemià. Za bardzo podskakujà, by mogùa to byã ciæýarówka - pomyúlaù gùoúno Edwards.

Úwiatùa jadàcego powoli samochodu zatrzymaùy siæ przed samà farmà i z auta wysiadùo paræ osób. Jedna z nich stanæùa w smudze reflektora.

- O cholera! -warknàù Smith.

- Czterech lub piæciu Iwanów. Sierýancie, proszæ przywoùaã Garciæ i Rodgersa.

- Tak jest.

Edwards obserwowaù dom przez lornetkæ. W ýadnym z okien nie paliùo siæ úwiatùo elektryczne. Domyúlaù siæ, ýe caùà okolicæ zaopatrywaùa w pràd elektrownia w Artun, której starcia z powierzchni ziemi byli úwiadkami. W oknach jaúniaù jednak jakiú blask. Zapewne úwiecy lub lampy naftowej. Zupeùnie jak u mnie w domu – przypomniaù sobie Edwards. Stanæùy mu w pamiæci czæste przerwy w dostawach pràdu spowodowane sztormami lub oblodzeniem drutów wysokiego napiæcia. Mieszkañcy tego domu zapewne spali. Farmerzy wczeúnie chodzà spaã i wczeúnie wstajà - skonstatowaù w myúlach porucznik.

Obserwowaù przez lornetkæ Rosjan. Byùo ich piæciu i wùaúnie otaczali dom. Jak rabusie - przyszùo mu do gùowy. - Szukajà nas? Nie! Gdyby nas szukali, byùoby ich o wiele, wiele wiæcej; i nie z terenowà furgonetkà. Interesujàce. Wybrali siæ zapewne na szaber, ale jeúli ktoú Jezu sùodki, przecieý w úrodku sà ludzie, pali siæ úwiatùo. Co oni zamierzajà?

- Co sùychaã? - zapytaù Smith.

- Mamy tu piæciu Rusków. Zaglàdajà przez okna do úrodka i o, jeden wùaúnie kopniakiem wywaliù drzwi. Nie podoba mi siæ to, ýoùnierze Myúlæ

Jego podejrzenia potwierdziù krzyk, który rozlegù siæ wewnàtrz budynku. Rozpaczliwy krzyk kobiety, który dotarù przez úcianæ deszczu, przejàù dreszczem wystarczajàco zziæbniætych juý ýoùnierzy.

- Panowie, podsuñmy siæ trochæ bliýej. Trzymaã siæ razem i uwaýaã jak cholera.

- Po co mamy tam iúã? - spytaù ostro Smith.

- Bo ja tak mówiæ - Edwards schowaù lornetkæ. - Za mnà.

W oknach budynku pojawiùo siæ nowe úwiatùo. Przesuwaùo siæ z pokoju do pokoju. Edwards, mocno schylony, w paræ chwil znalazù siæ przy rosyjskim samochodzie, niecaùe dwadzieúcia metrów od frontowych drzwi domu.

- Jest pan trochæ nieostroýny, sir - ostrzegù Smith.

- Jeúli moje przypuszczenia sà sùuszne, oni teý sà nierozsàdni. Zaùoýæ siæ

Rozlegù siæ dêwiæk tùuczonego szkùa. Z póùmroku dobiegù huk wystrzaùu, a zaraz potem mroýàcy krew w ýyùach skowyt i drugi wystrzaù. Potem nastæpny. I znów krzyk.

- Co siæ tam, do diabùa, wyprawia? – wychrypiaù Garcia.

Szorstki, mæski gùos krzyknàù coú po rosyjsku. Niebawem drzwi siæ otworzyùy i z domu wyszùo czterech ýoùnierzy. Przez chwilæ nad czymú debatowali, po czym, po dwóch, ruszyli do okien, w lewo i w prawo, i zaczæli przez nie zaglàdaã do úrodka. Z domu dobiegù kolejny, rozpaczliwy krzyk. Staùo siæ juý caùkiem oczywiste, co siæ tam dzieje.

- Ale skurwysyny - mruknàù Smith.

- Tak, skurwysyny - przytaknàù Edwards. - Cofnijmy siæ trochæ i pomyúlmy.

Czwórka mæýczyzn cofnæùa siæ o piæãdziesiàt metrów.

- Musimy coú zrobiã. Czy ktoú jest innego zdania? - spytaù szorstko Edwards. Smith w milczeniu skinàù gùowà, zaintrygowany nieoczekiwanà przemianà, jaka zaszùa w poruczniku. - W porzàdku, zrobimy to bez poúpiechu, ale dokùadnie. Pan, Smith, pójdzie ze mnà na lewo, a Garcia z Rodgersem w prawo. Idziemy szerokim ùukiem i powoli. Dziesiæã minut. Jeúli zdoùamy wziàã ich ýywcem, to dobrze. Jeúli nie, to w ùeb. Starajmy siæ robiã jak najmniej haùasu. Jeúli trzeba bædzie strzelaã, to kaýdy strzaù musi byã celny. Zrozumiano?

Edwards rozejrzaù siæ, by zyskaã pewnoúã, ýe Rosjan jest rzeczywiúcie tylu, ilu policzyù. Czwórka amerykañskich ýoùnierzy zdjæùa plecaki, kaýdy z nich sprawdziù zegarek i zaczæli siæ czoùgaã po mokrej trawie.

Rozlegù siæ kolejny krzyk, po którym zapadùa cisza. Edwards byù z tego rad - krzyk go rozpraszaù. Peùzli szerokim ùukiem, omijajàc traktor i maszyny rolnicze. Byùa to ciæýka, wysysajàca siùy z ramion wædrówka. Kiedy dotarli wreszcie w pobliýe okna, staù tam juý tylko jeden Rosjanin. Gdzie siæ podziaù drugi? - pomyúlaù porucznik. - I co robiã? Musisz trzymaã siæ planu. Od ciebie wszystko zaleýy!

- Proszæ mnie osùaniaã.

Smith byù zdumiony.

- Niech pan wybaczy, sir, ale

- Proszæ mnie osùaniaã - powtórzyù szeptem Edwards.

Odùoýyù M-16 i wyszarpnàù nóý do walki wræcz. Rosyjski ýoùnierz uùatwiù mu tylko zadanie; staù na palcach i jak zahipnotyzowany zaglàdaù do wnætrza domu. Gdy Edwards znalazù siæ o trzy metry od niego, podniósù siæ z ziemi i zaczàù na palcach, krok po kroku, zbliýaã siæ do odwróconego mæýczyzny. Teraz dopiero uúwiadomiù sobie, ýe przeciwnik jest o dobrà gùowæ od niego wyýszy. Jak zdoùa go wziàã ýywcem?

Wcale nie musiaù. Wewnàtrz domu nastàpiùa najwidoczniej przerwa w spektaklu. Radziecki ýoùnierz siægnàù do kieszeni po paczkæ papierosów, a nastæpnie odwróciù siæ nieco, zapalajàc w skulonych dùoniach zapaùkæ. Kàtem oka dostrzegù skradajàcego siæ Edwardsa. Amerykañski porucznik bez namysùu runàù do przodu z nastawionym noýem. Trafiù prosto w gardùo. Rosjanin otworzyù usta do krzyku, ale Edwards obaliù go na ziemiæ i zadaù kolejny cios, wgniatajàc przeciwnikowi w twarz piæúã. Potem przekræciù gùowæ Rosjanina, noýem wykonaù szybki ruch w stronæ przeciwnà. Ostrze o coú zazgrzytaùo i radziecki ýoùnierz znieruchomiaù. Porucznik poczuù przypùyw adrenaliny. Ýadnych emocji. Wytarù nóý o wùasne spodnie, stanàù na zwùokach i zajrzaù do domu. Widok, jaki tam ujrzaù, zaparù mu dech w piersiach.


- Czeúã, chùopcy - szepnàù Garcia.

Obaj rosyjscy ýoùnierze odwrócili siæ jak na komendæ i ujrzeli przy twarzach dwie lufy karabinów M-16. Swojà broñ zostawili w samochodach. Ruchem lufy Garcia kazaù im siæ poùoýyã twarzà do ziemi i szeroko rozùoýyã ramiona. Rodgers przeszukaù ich dokùadnie, po czym ruszyù w drugà stronæ domu.

- Wziæliúmy ich obu ýywcem, sir – powiedziaù i urwaù. Zdumiaù go widok krwi na rækach odsuniætego od lotów porucznika.

- Wchodzæ do úrodka - powiedziaù do Smitha Edwards. Sierýant tylko krótko skinàù gùowà.

- Bædæ pana kryã stàd. Rodgers, osùaniaj mu plecy.

Porucznik przeúliznàù siæ przez na wpóù uchylone drzwi. Bawialnia byùa pusta i ciemna. Zza zaùomu úciany biùo mocne, biaùe úwiatùo i dobiegaù dêwiæk gùoúnego sapania.

Edwards zbliýyù siæ tam i stanàù twarzà w twarz z rozpinajàcym wùaúnie spodnie Rosjaninem. Nie byùo na nic czasu.

Edwards wbiù mu nóý miædzy ýebra, wykræcajàc przeciwnikowi jednoczeúnie z szaleñczà siùà prawà rækæ. Mæýczyzna krzyknàù, wspiàù siæ na palce. Zanim upadù do tyùu, próbowaù jeszcze wyciàgnàã wùasny nóý. Edwards wyszarpnàù z rany ýelazo i dêgnàù ponownie, a nastæpnie zwaliù siæ na Rosjanina w groteskowej, seksualnej pozie. Spadochroniarz próbowaù zrzuciã z siebie porucznika, ale Edwards czuù, iý jest to ostatni, przedúmiertny juý wysiùek. Ponownie uderzyù. Tym razem trafiù w pierú

Mignàù jakiú cieñ i kiedy porucznik podniósù twarz, ujrzaù gramolàcego siæ mæýczyznæ z rewolwerem w ræku. Pokój eksplodowaù nagle hukiem.

- Nie ruszaj siæ, kurwa! - wrzasnàù Rodgers, kierujàc w pierú Rosjanina karabin. Pokój wypeùniùa grzmiàca salwa, kiedy z lufy wylatywaùy trzy pociski.

- Nic ci siæ nie staùo, szefie?

Wtedy to wùaúnie po raz pierwszy tak go nazwali.

- Pewnie, ýe nie - Edwards wstaù z podùogi i popatrzyù na trzymanego przez Rodgersa na muszce Rosjanina.

Byù goùy od pasa, a wokóù kostek plàtaùy mu siæ spodnie. Porucznik podniósù upuszczony przez radzieckiego ýoùnierza pistolet i popatrzyù na czùowieka, z którym przed chwilà stoczyù walkæ. Nie miaù wàtpliwoúci, ýe przeciwnik jest martwy. Na przystojnej, sùowiañskiej twarzy zakrzepù wyraz zaskoczenia i bólu; mundur byù mokry od krwi. Oczy trupa juý staùy siæ szkliste jak marmur.

- Juý wszystko dobrze, proszæ pani – odwracajàc gùowæ, powiedziaù Rodgers.

Edwards ujrzaù jà po raz drugi; teraz leýaùa rozciàgniæta na drewnianej podùodze. Úliczna dziewczyna. Jej weùniana, podarta piýama z trudem zakrywaùa jednà pierú; reszta jasnego ciaùa byùa w kilkunastu miejscach czerwona od krwi. W gùæbi kuchni porucznik dostrzegù nieruchome nogi innej kobiety. Przeszedù do pokoju, gdzie znalazù trupy mæýczyzny i psa.

Pojawiù siæ Smith. Najpierw zlustrowaù wzrokiem pomieszczenia, a nastæpnie popatrzyù na Edwardsa. Oficerek pokazaù kùy.

- Sprawdzæ piætro. Dobry jesteú, szefie.

Rodgers kopniakiem obaliù Rosjanina na podùogæ i przyùoýyù mu do krzyýa bagnet.

- Rusz siæ tylko, kurwa, a rozerýnæ ciæ na póù - warknàù.

Edwards pochyliù siæ nad leýàcà na podùodze blondynkà. Miaùa spuchniætà od bicia twarz i spazmatycznie ùapaùa powietrze. Na oko mogùa mieã okoùo dwudziestu lat. Byùa prawie naga, wiæc Edwards rozejrzaù siæ wokóù i úciàgnàù ze stoùu obrus. Otuliù nim dziewczynæ.

- Juý w porzàdku. Wstañ, proszæ, ýyjesz kochanie. Jesteú bezpieczna. Juý wszystko dobrze.

Dopiero po dùugiej chwili skierowaùa wzrok na mùodego porucznika. Edwards zadrýaù na widok jej oczu. Najdelikatniej jak umiaù, dotknàù policzka dziewczyny.

- Chodê, wstañ z ziemi. Nikt juý ciæ nie skrzywdzi.

Dziewczyna zaczæùa gwaùtownie drýeã. Otulajàc jà jeszcze dokùadniej serwetà, pomógù Islandce wstaã.

- Góra jest czysta, sir - oznajmiù Smith i podaù szlafrok. - Niech pan jej to da. Zrobili jej coú jeszcze?

- Zabili tatæ i mamæ. I psa. Podejrzewam, ýe po tym i jà zamierzali zabiã. Sierýancie, proszæ siæ wszystkim zajàã. Przeszukaã tych Ruskich, zdobyã nieco ýywnoúci. Zabierzemy teý inne rzeczy, które mogà siæ przydaã. Musimy dziaùaã szybko. Trzeba zaùatwiã wiele spraw. Ma pan pakiet pierwszej pomocy?

- Oczywiúcie szefie, mam - Smith wræczyù mu niewielkà paczuszkæ z bandaýami i úrodkami opatrunkowymi, po czym wyszedù na zewnàtrz, do Garcii.

- Chodêmy na góræ. Musi siæ pani doprowadziã do porzàdku - objàù dziewczynæ lewym ramieniem i pomógù wejúã po stromych, starych, drewnianych schodach. Na myúl o niej úciskaùo mu siæ serce. Miaùa jasnobùækitne oczy, w tej chwili kompletnie pozbawione ýycia. Tak piækne, ýe i teraz przyciàgnæùyby uwagæ kaýdego mæýczyzny. Raz juý przyciàgnæùy - pomyúlaù z goryczà Edwards.

Byùa zaledwie o dwa centymetry niýsza od niego i miaùa jasnà, prawie póùprzeêroczystà skóræ. Jej idealnà sylwetkæ szpeciù tylko lekko wzdæty brzuch; Edwards wiedziaù, co on oznacza. Wùaúnie teraz zostaùa zgwaùcona przez jednego z Rosjan. A miaù to byã zaledwie poczàtek bardzo dùugiej nocy peùnej gwaùtów - ze wúciekùoúcià pomyúlaù Mikæ Edwards. Po raz drugi w swoim ýyciu zetknàù siæ z tà okropnà zbrodnià. Na górze kræconych schodów znajdowaù siæ maleñki pokoik. Weszli tam, dziewczyna usiadùa na pojedynczym ùóýku.

- K k kim? - wy dukaùa.

- Jesteúmy Amerykanami. Uciekliúmy z Keflaviku, kiedy zaatakowali Rosjanie. Jak siæ nazywasz?

- Vigdis Agustdottir - odparùa martwym gùosem.

Vigdis, córka Augusta, który leýy martwy w kuchni. Edwards zastanawiaù siæ chwilæ, co moýe po islandzku znaczyã imiæ Vigdis.

Ustawiù na stole lampæ i otworzyù pakiet pierwszej pomocy. Dziewczyna miaùa rozciætà skóræ na szczæce. Zdezynfekowaù ranæ. To musiaùo boleã, lecz Vigdis nawet siæ nie skrzywiùa. Resztæ ciaùa, jak zauwaýyù, miaùa tylko posiniaczonà; jedynie plecy byùy podrapane szorstkimi deskami podùogi. Rozpaczliwie walczyùa, wiæc dostaùa kilka ciosów. I z caùà pewnoúcià utraciùa juý dziewictwo. Mogùo byã duýo gorzej, ale Edwardsa ogarnæùa zimna furia. Tak potraktowaã to úliczne stworzenie. No cóý, podjàù decyzjæ.

- Nie moýesz tu pozostaã - powiedziaù. – Musimy uciekaã. Ty równieý. Pójdziesz z nami.

- Ale

- Wybacz. Rozumiem; kiedy Ruscy zaatakowali bazæ, teý straciùem paru przyjacióù. Nie tak jak ty, mamæ i tatæ, ale Jezu! - Edwards rozùoýyù bezradnie ræce, nie mogàc przedrzeã siæ przez barieræ nic nie znaczàcych sùów. - Wybacz, nie mogliúmy przybyã wczeúniej.

Czy o to wùaúnie chodzi niektórym feministkom? - pomyúlaù. Twierdzà, ýe gwaùt jest zbrodnià, jakiej wszyscy mæýczyêni dopuszczajà siæ wzglædem kobiet, by je od siebie uzaleýniã. Czemu wiæc chcesz iúã na dóù i Edwards byù najgùæbiej przekonany, ýe postàpili sùusznie. Siægnàù po jej dùoñ. Nie cofnæùa ræki.

- Musimy niebawem siæ stàd oddaliã. Zabierzemy ciæ ze sobà. Masz chyba w okolicy jakàú rodzinæ lub przyjacióù. Zaprowadzimy ciæ do nich. Tam znajdziesz opiekæ. Tu nie moýesz zostaã. Jeúli zostaniesz, zabijà ciæ. Rozumiesz?

Zauwaýyù w póùmroku energiczne skinienie gùowy.

- Tak. Ale proszæ proszæ mnie zostawiã. Chcæ byã przez chwilæ sama.

- Naturalnie - ponownie dotknàù jej policzka. – Jeúli bædziesz czegoú potrzebowaùa, zawoùaj.

Edwards zszedù na dóù. Smith zajàù siæ wszystkim. Trójka Rosjan klæczaùa na podùodze. Radzieccy ýoùnierze mieli zasùoniæte oczy, zakneblowane usta i zwiàzane na plecach ræce. Pilnowaù ich Garcia. Rodgers byù w kuchni, a Smith segregowaù zwalone na stóù przedmioty.

- W porzàdku, kogo tu mamy?

Teraz juý Smith spoglàdaù na swego oficera z rodzajem uwielbienia.

- Mamy tu ruskiego porucznika; z mokrym jeszcze kutasem. Martwego sierýanta i martwego szeregowca. I dwóch ýywych. Porucznik miaù przy sobie to, sir.

Edwards odebraù mapæ i rozwinàù jà.

- Och, do licha, to wspaniale! - mapa popstrzona byùa róýnymi znakami.

- Mamy teý drugà lornetkæ i radio. Szkoda, ýe nie moýemy go uýywaã. Trochæ ýywnoúci. Wyglàda na gówno, ale lepsze to niý nic. Grackoúmy siæ uwinæli, szefie. Pokonaã piæciu Ruskich za pomocà tylko trzech kul.

- Jim, co musimy ze sobà zabraã?

- Tylko jedzenie, sir. Myúlæ, ýe dobrze byùoby teý wziàã ze dwa ich karabiny wraz z amunicjà. Mogà siæ przydaã. Ale juý i tak jesteúmy solidnie obùadowani

- No i nie mamy prowadziã tu wojny, ale bawiã siæ w skautów, prawda? - Edwards blado siæ uúmiechnàù.

- Myúlæ, ýe powinniúmy wziàã teý trochæ ubrañ. Swetry i tak dalej. Bierzemy tæ panià?

- Musimy.

Smith przytaknàù skinieniem gùowy.

- Hm, ma pan racjæ. Mam nadziejæ, ýe lubi siæ wùóczyã, sir. Jest w kiepskim stanie, a ponadto w ciàýy. Tak na moje oko, w czwartym miesiàcu.

- W ciàýy? - Garcia gwaùtownie odwróciù siæ. - Zgwaùcili dziewczynæ w ciàýy? - zaczàù coú gniewnie mamrotaã pod nosem po hiszpañsku.

- Mówili coú? - spytaù Mikæ.

- Ani sùowa, sir - odparù Garcia.

- Jim, idê na góræ po dziewczynæ i przyprowadê jà tutaj. Nazywa siæ Vigdis. Postæpuj z nià ostroýnie i delikatnie.

- Proszæ siæ nie obawiaã, sir - Smith ruszyù w stronæ schodów.

- Ten ze zwisajàcà pytà to porucznik, tak? – spytaù Edwards, a Garcia skinàù gùowà.

Porucznik stanàù przed jeñcem. Odsùoniù mu oczy i wyjàù knebel. Rosjanin byù w jego wieku i obficie siæ pociù.

- Mówisz po angielsku? - spytaù Edwards.

Mæýczyzna pokræciù gùowà.

- Spreche deutsch.

W szkole wyýszej Edwards uczæszczaù przez dwa lata na lektorat niemieckiego, ale nagle odeszùa go chæã rozmowy z tym czùowiekiem. Zdecydowaù juý o jego losie, a nie miaù ochoty rozmawiaã z kimú, kogo niebawem zabije; chciaù mieã czyste sumienie. Niemniej przez paræ minut obserwowaù radzieckiego porucznika w milczeniu. Studiowaù uwaýnie twarz mæýczyzny, który dokonaù tak okropnej rzeczy. Spodziewaù siæ ujrzeã potwora; ujrzaù zwykùego czùowieka. Podniósù wzrok. Po schodach schodziù Smith z dziewczynà.

- Ona juý wszystko ma, szefie. Ciepùe ubranie, buty. Myúlæ, ýe weêmiemy dla niej jakàú menaýkæ, pelerynæ i plecak. Pozwoliùem teý zabraã szczotkæ i inne babskie drobiazgi. Dla nas teý wziàùem trochæ mydùa, zastanawiam siæ nad brzytwà.

- Wyúmienicie, sierýancie. Vigdis - Edwards zwróciù siæ do dziewczyny - niebawem ruszamy.

Odwróciù siæ w stronæ Rosjan.

- Leutnant. Wofiir? Warum?

Po co dlaczego to wszystko robi? Nie dla siebie przecieý. Dla niej.

Mæýczyzna wiedziaù, co go czeka. Wzruszyù ramionami.

- Afganistan.

- Szefie, oni sà jeñcami - wtràciù Rodgers. – Chodzi mi o to, sir, ýe nie moýe pan

- Panowie, w myúl Wojskowego Kodeksu Karnego jesteúcie oskarýeni o jeden gwaùt i dwa morderstwa. Sà to zbrodnie gùówne - powiedziaù gùoúno Edwards, przede wszystkim dlatego, by usprawiedliwiã swojà decyzjæ wzglædem caùej trójki. - Czy macie, panowie, coú na swojà obronæ? Nie? Jesteúcie zatem winni. Skazujæ was na úmierã.

Lewà rækà porucznik odchyliù gùowæ Rosjanina mocno do tyùu. Prawà wyszarpnàù nóý, odwróciù go i z caùych siù uderzyù skazanego rækojeúcià w krtañ. Dêwiæk uderzenia byù zaskakujàco gùoúny. Edwards odepchnàù ofiaræ nogà. Byù to straszny widok. Trwaù paræ minut. Krtañ radzieckiego porucznika pækùa natychmiast, blokujàc tchawicæ. Czùowiek, nie mogàc zùapaã tchu, zaczàù wykonywaã ciaùem gwaùtowne ruchy w lewo i prawo. Twarz mu pociemniaùa. Zebrani w pokoju przyglàdali siæ temu w milczeniu. Jeúli nawet ktoú czuù litoúã, nie okazywaù tego po sobie. W koñcu ciaùo znieruchomiaùo.

- Wybacz, ýe nie przybyliúmy wczeúniej, Vigdis, ale ten stwór nikogo juý wiæcej nie skrzywdzi - Edwards miaù nadziejæ, ýe ta amatorska psychoterapia odniesie skutek.

Dziewczyna wróciùa na góræ. Pewnie chce siæ umyã - pomyúlaù Edwards. Czytaù gdzieú, ýe po gwaùcie jedynà rzeczà, jakiej kobieta pragnie, to kàpiel; zupeùnie jakby chciaùa zmyã z siebie jakieú widoczne znaki tego, ýe staùa siæ ofiarà czyjejú zwierzæcej ýàdzy.

Odwróciù siæ w stronæ dwóch pozostaùych Rosjan. Nie mogli przecieý wziàã jeñców; powierzone im zadanie dopuszczaùo uýycie wszelkich úrodków. Z drugiej strony jednak ci ýoùnierze nie zdàýyli jeszcze zgwaùciã dziewczyny i

- Zajmæ siæ tym, sir - powiedziaù cicho Garcia.

Ýoùnierz staù za plecami klæczàcych. Jeden z nich wydawaù jakieú dêwiæki, ale gdyby nawet nie miaù knebla, nic by z tego nie wynikùo - i tak nikt z obecnych nie znaù sùowa po rosyjsku. Rosjanie nie mieli szans. Garcia uderzyù z boku, przebijajàc szyjæ na wylot najpierw jednemu, potem drugiemu. Obaj upadli. Trwaùo to bardzo krótko. Ýoùnierz i porucznik poszli do kuchni umyã ræce.

- W porzàdku, zaùadujemy ich do samochodu i odwieziemy na gùównà szosæ. Moýe zdoùamy upozorowaã wypadek i spaliã ciaùa razem z samochodem. Weêmiemy jakieú flaszki z alkoholem. Zrobimy tak, ýeby wyglàdaùo, ýe siæ upili.

- Byli pijani, sir - Rodgers pokazaù butelkæ z przezroczystym pùynem.

Edwards obrzuciù naczynie szybkim spojrzeniem, ale natychmiast odepchnàù od siebie pokusæ.

- Pomyúlmy. Jeúli moje przypuszczenia sà trafne, ci chùopcy pilnowali skrzyýowania; moýe odbywali tylko patrol. Nie myúlæ, by Ruscy strzegli kaýdego skrzyýowania na tej wyspie. Przy odrobinie szczæúcia ich przeùoýeni nie dowiedzà siæ nawet, ýe mogùo to mieã jakikolwiek zwiàzek z nami.

Nikùa nadzieja - pomyúlaù - ale zawsze nadzieja.

- Szefie - odezwaù siæ Smith. - Jeúli chcesz, moýemy

- Wiem. Pan i Rodgers zostaniecie tutaj i zajmiecie siæ tym. Jeúli znajdziecie jeszcze coú uýytecznego, weêcie. Gdy wrócimy, natychmiast zabieramy stàd nasze dupska.

Na tyù samochodu zaùadowali z Garcia piæã trupów, sprawdziwszy uprzednio zawartoúã auta. Zabrali przeciwdeszczowe peleryny, prawie takie same jak ich wùasne, oraz paræ innych przedmiotów. Potem szybko ruszyli w kierunku autostrady.

Dopisaùo im szczæúcie. Na skrzyýowaniu nie byùo ýadnego posterunku zapewne z tego wzglædu, ýe droga prowadziùa donikàd. Rosjanie wiæc musieli odbywaã po prostu patrol, a do farmy udali siæ na wypoczynek i rozrywki. Dwieúcie metrów dalej, wzdùuý nadbrzeýnej autostrady ciàgnàù siæ pas stromych skaù. Podprowadzili tam samochód i usadowili zwùoki na siedzeniach. Garcia wlaù do úrodka piæã galonów benzyny. Nastæpnie auto z otwartym tyùem podepchali na sam skraj urwiska. Kiedy pojazd przechylaù siæ przez krawædê, ýoùnierz piechoty morskiej cisnàù do úrodka odbezpieczony rosyjski granat. Nie obserwowali rezultatów swej roboty. Dzielàce ich od farmy kilkaset metrów przebyli biegiem. Tam juý wszyscy czekali gotowi do wymarszu.

- Musimy spaliã dom, proszæ pani - wyjaúniù Smith. - Jeúli tego nie zrobimy, Rosjanie natychmiast domyúlà siæ, co siæ tu naprawdæ staùo. Pani rodzice nie ýyjà, ale z pewnoúcià chcieliby, aby pani ýyùa, prawda?

Dziewczyna ciàgle jeszcze znajdowaùa siæ w zbyt wielkim szoku, by znaleêã odpowiedê. Pokiwaùa tylko bezradnie gùowà. Rodgers i Smith przenieúli zwùoki na góræ i uùoýyli je na ùóýkach. Lepiej byùoby ciaùa pogrzebaã, ale nie mieli na to czasu.

- W drogæ - poleciù Edwards. Musieli szybko stàd uciekaã. Ktoú mógù dostrzec pùonàcy samochód, a skoro Rosjanie dysponowali helikopterem - Garcia, proszæ zaopiekowaã siæ panià. Smith, pan pilnuje tyùów. Rodgers, prowadzisz. Za trzy godziny musimy byã dziesiæã kilometrów stàd.

Smith odczekaù dziesiæã minut i wrzuciù do domu granat. Rozlana na podùodze parteru nafta zajæùa siæ natychmiast.


USS „Chicago'

Teraz juý mieli duýo lepszy kontakt. Ustalili, ýe jednym z okrætów jest rakietowy niszczyciel klasy Kashin. Haùas robiony przez jego úruby wskazywaù, ýe jednostka porusza siæ z szybkoúcià dwudziestu jeden wæzùów. Pierwsze okræty radzieckiego konwoju odlegùe byùy od „Chicago' o trzydzieúci siedem mil. Wydawaùo siæ, ýe przemieszczajà siæ w dwóch grupach - prowadzàca formacja pùynæùa wachlarzem i osùaniaùa drugà. McCafferty poleciù wysunàã wykrywacz radarów. Urzàdzenie wykazaùo wiele êródeù dêwiæku, ale tego kapitan siæ spodziewaù.

- Peryskop w góræ.

Bosman ruszyù do pierúcienia, rozùoýyù ràczki peryskopu i cofnàù siæ o krok. McCafferty szybko omiótù spojrzeniem horyzont. Po dziesiæciu sekundach zùoýyù uchwyty; peryskop ponownie opadù do studzienki.

- Zaùoga, mamy przed sobà bardzo pracowity dzieñ - odezwaù siæ kapitan. Miaù zwyczaj w miaræ moýliwoúci informowaã zgromadzonych w centrum bojowym ludzi o wszystkim, co ich czeka. Im wiæcej wiedzà, tym lepiej wykonujà zadania. - Widziaùem dwa beary-F, jeden na póùnocy, drugi na zachodzie. Oba byùy bardzo daleko, ale dam gùowæ, ýe zrzucajà pùawy.

Zwracajàc siæ do pierwszego oficera, dodaù:

- Schodzimy na sto siedemdziesiàt metrów. Prædkoúã piæã wæzùów. Pozwolimy im podejúã.

- Sterownia, tu sonar.

- Tak jest, tu sterownia - odparù McCafferty.

- Odbieramy impulsy aktywnych pùaw sonarowych na póùnocnym zachodzie. Naliczyliúmy szeúã êródeù. Impulsy bardzo sùabe. - Szef hydrolokacji odczytaù wspóùrzædne. - Od konwoju nadal nie dobiegajà ýadne sygnaùy aktywnych hydrolokatorów.

- Wybornie - McCafferty odùoýyù mikrofon na wideùki. „Chicago” pochylony pod kàtem piætnastu stopni szybko siæ zanurzaù. Kapitan obserwowaù wskazania batytermografu. Na gùæbokoúci siedemdziesiæciu piæciu metrów woda gwaùtownie siæ oziæbiùa, na odcinku dalszych dwudziestu piæciu jej temperatura spadùa o dwanaúcie stopni. Dobrze, owa gruba warstwa zapewni im wyúmienite schronienie, a gùæboka, zimna woda zagwarantuje dobrà pracæ sonarów.

Dwie godziny wczeúniej McCafferty poleciù usunàã z jednej z wyrzutni torpedæ, zaú na jej miejscu umieúciã rakietæ Harpoon. Wprawdzie w razie spotkania z okrætem podwodnym mógù uýyã tylko jednej torpedy, za to byù w stanie oddaã aý trzy salwy do jednostek nawodnych; zostawaùy teý tomahawki. Juý teraz mógù strzelaã i spodziewaã siæ trafienia, ale szkoda byùo mu pocisku; po co traciã go na niewielki okræt patrolowy, skoro dalej czeka kràýownik i lotniskowiec.

Najpierw chciaù dobrze namierzyã cele. Walka z nimi nie bædzie rzeczà prostà, lecz przeznaczeniem okrætów podwodnych klasy 688 nie byùy zadania ùatwe. Udaù siæ do przedziaùu hydrolokacji.

Szef sonaru dostrzegù go kàtem oka.

- Kapitanie, chyba namierzyliúmy „Kirowa'. Odebraliúmy szeúã impulsów sonaru o niskiej czæstotliwoúci. Myúlæ, ýe to on; wspóùrzædne: zero-trzy-dziewiæã. Próbujæ teraz wyodræbniã charakterystykæ hydrolokacyjnà jego silników. I jeúli w porzàdku, po prawej znów zrzucili paræ pùaw sonarowych.

Na ekranie pojawiùy siæ kolejne punkciki úwietlne, tym razem mocno na prawo od pierwszego rzàdka. Dzieliùa je spora odlegùoúã.

- Szefie, zrzuca pùawy sonarowe wedùug szewronów, tak? - spytaù McCafferty.

Sonarzysta z uúmiechem skinàù gùowà. Skoro Rosjanie opuszczali pùawy sonarowe pod kàtem w dwóch liniach, po lewej i prawej stronie konwoju, znaczyã to mogùo, ýe kierujà siæ prosto na „Chicago'. Okræt podwodny nie musiaù wykonywaã ýadnego manewru, by do nich dotrzeã. Powinien tylko czekaã cierpliwie; jak wykopany grób.

- Wydaje siæ, ýe raz szukajà pod warstwà a raz nad nià. Miædzy nimi wielki odstæp - szef, nie odrywajàc wzroku od ekranu, zapaliù papierosa. Stojàca obok popielniczka peùna byùa niedopaùków.

- Dobrze go sobie namierzymy. Doskonaùa robota, Barney.

Kapitan poklepaù po ramieniu szefa sonarzystów i wróciù do centrum bojowego, gdzie kierujàca ogniem grupa marynarzy nanosiùa na nakres nowe kontakty. Wyglàdaùo na to, ýe miædzy pùawami sà dwie mile przerwy. Jeúli Rosjanie rzeczywiúcie sondujà ocean za pomocà pùaw raz nad warstwà, a raz pod nià, „Chicago' miaù szansæ przemknàã miædzy nimi. Problem stanowiùy tylko pùawy bierne, których obecnoúci nie mogli wykryã. McCafferty staù przy peryskopie i obserwowaù ludzi programujàcych komputer sterujàcy ogniem. Za plecami miaù innych czùonków zaùogi, którzy mozolili siæ nad papierowymi nakresami i wyliczeniami podræcznych kalkulatorów. Pulpit kontroli wyrzutni bùyskaù licznymi úwiateùkami wskazujàcymi peùnà gotowoúã bojowà. Okræt przygotowywaù siæ do walki.

- Zmniejszyã gùæbokoúã do siedemdziesiæciu metrów. Posùuchamy, co nowego nad warstwà.

Manewr wykonany zostaù natychmiast.

- Mamy bezpoúredni namiar na cele - oznajmiù gùówny sonarzysta. Mogli obecnie wykrywaã i úledziã dêwiæki wydawane przez radzieckie jednostki bez wzglædu na zanikajàce i pojawiajàce siæ strefy konwergencyjne.

McCafferty rozluêniù siæ. Wkrótce bædzie miaù zajæã po uszy.

- Kapitanie, za chwilæ zrzucà kolejnà pùawæ. Wypuszczajà je przeciætnie co kwadrans, a ta moýe spaúã bardzo blisko nas.

- Znów odbieram sonar typu Horse-Jaw, sir - dobiegùo ostrzeýenie z hydrolokacji. - Tym razem wspóùrzædne: trzy-dwa-zero. To kràýownik „Kirow'. O, nastæpny sygnaù. Ùapiemy aktywny hydrolokator o úredniej czæstotliwoúci. Powtarzam i na pozycji trzy-trzy-jeden mamy aktywny sonar úredniej czæstotliwoúci. Przemieszcza siæ z lewej do prawej. To chyba kràýownik do zwalczania okrætów podwodnych klasy Kresta II.

- Chyba ma pan racjæ - powiedziaù oficer znad nakresu. - Pozycja: trzy-dwa-zero jest prawie zbieýna z poùoýeniem dwóch úledzonych przez nas na ekranach okrætów, ale wystarczajàco odlegùa, by mógù to byã jakiú nowy kontakt. Pozycja: trzy-trzy-jeden pokrywa siæ ze úrodkowym okrætem eskorty. Kresta, wraz z jednostkà flagowà, bædzie dowodziùa ochronà. Muszæ mieã trochæ czasu, by obliczyã odlegùoúã.

Kapitan poleciù zostawiã okræt nad warstwà; w kaýdej chwili jednak byù gotów do bùyskawicznej ucieczki w dóù. Obraz taktyczny stawaù siæ coraz klarowniejszy. Mieli juý wstæpne wspóùrzædne „Kirowa'. Niemal wystarczajàce, by oddaã strzaù, lecz ciàgle brakowaùo dokùadnych danych o odlegùoúci. Miædzy „Chicago' a kràýownikiem znajdowaùy siæ dwa okræty eskortowe i, jeúli nie obliczyliby jej precyzyjnie, pocisk mógùby przez pomyùkæ trafiã w niszczyciela lub fregatæ. W miædzyczasie szef wyrzutni harpoonów zaprogramowaù rakiety na jednostkæ, która jego zdaniem musiaùa byã „Kirowem'.

„Chicago' zaczàù poruszaã siæ zygzakami, zbaczajàc z kursu to w lewo, to w prawo. Kiedy zmieniaù pozycjæ, wspóùrzædne celów w hydrolokatorze teý siæ zmieniaùy. Zespóù namierzajàcy musiaù to caùy czas uwzglædniaã przy dokonywaniu pomiarów poszczególnych celów. Ruch prostoliniowy okrætu - podstawowe zadanie z trygonometrii na wyýszych uczelniach - nie miaù tu zastosowania, gdyý naleýaùo wkalkulowaã szybkoúci i kursy obiektów ruchomych. Komputer niewiele mógù tu przyspieszyã, ale jeden z oficerów od namiaru znany byù z tego, ýe umiaù wykorzystaã do tych wyliczeñ ruch kolisty okrætu i byù w stanie podaã pozycjæ jednostki szybciej niý komputer.

Panujàce wúród zaùogi napiæcie nieco zelýaùo. Lata treningu robiùy swoje. Dane zostaùy opracowane i naniesione na nakresy. Marynarze w jednej chwili jakby stopili siæ w jedno z instrumentami, które obsùugiwali. Uczucia przestaùy siæ liczyã, emocje opadùy i tylko úwiecàce od potu twarze úwiadczyùy o tym, ýe stojà tu ýywe istoty ludzkie a nie maszyny. Ich los caùkowicie zaleýaù od operatorów sonaru. Energia dêwiækowa dochodzàca z powierzchni oceanu byùa jedynym wskaênikiem, co siæ tam dzieje. Kaýdy nowy raport dotyczàcy wspóùrzædnych przeciwnika sprawiaù, ýe ludzie zagùæbiali siæ w goràczkowej pracy. Byùo juý caùkiem oczywiste, ýe cele pùynà zakosami, co jeszcze utrudniaùo wyliczenia.

- Dowodzenie, tu sonar. Aktywna pùawa niedaleko lewej burty! Chyba poniýej warstwy.

- Ster prawo, dwie trzecie naprzód – natychmiast zakomenderowaù pierwszy oficer.

McCafferty wszedù do hydrolokacji i naùoýyù sùuchawki. Impulsy byùy gùoúne, ale znieksztaùcone. Jeúli pùawa znajdowaùa siæ poniýej gradientu temperaturowego, emitowane przez jego okræt prosto w góræ sygnaùy bædà nie do wykrycia przypuszczalnie.

- Jaka siùa dêwiæku? - zapytaù.

- Duýa - odparù szef. - Mogà nas znaleêã. Jeúli siæ oddalimy o póù kilometra, z pewnoúcià nas stracà.

- W porzàdku, nie mogà przecieý mieã wszystkiego na podglàdzie.

Pierwszy oficer przeprowadziù „Chicago' jeszcze tysiàc metrów i ustawiù go na gùównym kursie. Wszyscy mieli úwiadomoúã, ýe gdzieú w górze kràýy samolot Bear-F uzbrojony w samonaprowadzajàce torpedy i sonary wyùapujàce sygnaùy z pùawy. Jak czuùe sà te urzàdzenia i jak sprawni ludzie? Na to pytanie nikt z zaùogi „Chicago' nie znaù odpowiedzi. Upùynæùy trzy peùne napiæcia minuty, ale nic siæ nie wydarzyùo.

- Jedna trzecia naprzód. Kurs w lewo trzy-dwa-jeden - poleciù pierwszy oficer. Przepùywali wùaúnie liniæ pùaw; od celu dzieliùy ich jeszcze trzy takie bariery. Juý prawie ustalili odlegùoúã od trzech eskortowców; ciàgle nie znali dystansu, jaki dzieliù ich od „Kirowa'.

- Zaùoga, beary mamy juý za sobà. Jeden kùopot z gùowy. Odlegùoúã do najbliýszej jednostki? - spytaù McCafferty oficera.

- Dwadzieúcia trzy tysiàce metrów. To chyba sovremenny. Kresta znajduje siæ okoùo piæciu tysiæcy na wschód od niego. Namierza okolicæ sonarami kadùubowymi o zmiennej gùæbokoúci.

McCafferty skinàù gùowà. Hydrolokator tego typu mógù akurat znajdowaã siæ pod warstwà, miaù wtedy niewielkie szansæ wykrycia obecnoúci „Chicago'. Obawiaã siæ natomiast naleýaùo sonarów kadùubowych, ale byù to problem na póêniej. W porzàdku - pomyúlaù kapitan. – Wszystko przebiega zgodnie z planem

- Dowodzenie, tu sonar, torpedy w wodzie, wspóùrzædne: trzy-dwa-zero! Sygnaù sùaby. Powtarzam, torpedy w wodzie na pozycji trzy-dwa-zero. Wspóùrzædne siæ nie zmieniajà. Ponadto wùàczyùo siæ wiele aktywnych sonarów. Odbieramy wzrastajàcy haùas úrub od strony celów

Jeszcze przed zakoñczeniem raportu McCafferty byù w przedziale hydrolokacji.

- Wspóùrzædne torped zmienne?

- Teraz tak. Poruszajà siæ od lewej do prawej Jezu, myúlæ, ýe Ruskich ktoú atakuje. Trafienie! - szef dziobnàù palcem w ekran.

Na prawo od „Kirowa' pojawiùy siæ trzy linie jaskrawych punkcików. Obraz na monitorze nagle oszalaù. Urzàdzenia o         maùej i úredniej czæstotliwoúci rozpaliùy siæ liniami aktywnych sonarów. Kiedy okræty zaczæùy przyspieszaã i zmieniaã gwaùtownie pozycje, linie na ekranach pojaúniaùy.

- Nastæpna eksplozja! Na tej samej wspóùrzædnej o, cholera! Wybuchy w wodzie. Jakiú pocisk. Kolejna torpeda. Wspóùrzædne zmienne: od prawej do lewej.

Teraz juý wykres staù siæ dla McCafferty'ego zbyt skomplikowany. Szef rozwinàù harmonogram, by uùatwiã sobie interpretacjæ, ale tylko on i jego doúwiadczeni wspóùpracownicy mogli coú z tego pojàã.

- Kapitanie, wyglàda na to, ýe ktoú wdarù siæ w úrodek konwoju i zaatakowaù go. Trzykrotnie solidnie trafiù „Kirowa' i teraz Rosjanie próbujà dostaã napastnika. Te dwa okræty wyraênie skupiùy siæ na jakimú obiekcie. Ja kolejna torpeda w wodzie. Nie wiem, czyja. Jezu, proszæ popatrzeã na te wszystkie eksplozje!

McCafferty ruszyù w stronæ rufy.

- Gùæbokoúã peryskopowa!

„Chicago' wystrzeliù w góræ i po minucie zajàù wymaganà pozycjæ.

Kapitan ujrzaù na horyzoncie jakiú maszt i sùup czarnego dymu na pozycji trzy-dwa-zero. Dziaùaùo ponad dwadzieúcia radarów, a w eterze rozbrzmiewaùo wiele gùosów.

- Peryskop w dóù. Mamy dokùadne dane jakichú celów?

- Nie, sir - odparù pierwszy oficer. - Kiedy ich jednostki zaczæùy manewry, wszystkie nasze wyliczenia szlag trafiù.

- Jak daleko do najbliýszych pùaw?

- Dwie mile. Jesteúmy dokùadnie w linii przerwy.

- Gùæbokoúã dwieúcie siedemdziesiàt metrów. Caùa naprzód. Przechodzimy.

Silniki „Chicago' pchnæùy go z szybkoúcià trzydziestu wæzùów. Pierwszy oficer opuúciù okræt na wyznaczonà przez kapitana gùæbokoúã, prowadzàc go znacznie poniýej pùaw sonarowych przeznaczonych do penetracji pùytkich wód.

McCafferty zatrzymaù siæ przy stole nakresowym, wyjàù z kieszeni dùugopis i nieúwiadomie zaczàù gryêã plastikowà obsadkæ. Obserwowaù, jak okræt coraz bardziej zbliýa siæ do wrogiej formacji. Przy tak duýej prædkoúci hydrolokatory stawaùy siæ prawie bezuýyteczne, ale niebawem do wnætrza okrætu zaczæùy docieraã pochodzàce z eksplozji dêwiæki o niskiej czæstotliwoúci. „Chicago', aby uniknàã pùaw sonarowych, kluczyù przez dwadzieúcia minut. Zaùoga z kontroli ognia goràczkowo uaktualniaùa wspóùrzædne celów.

- W porzàdku, zmniejszyã szybkoúã do jednej trzeciej i powróciã na peryskopowà - odezwaù siæ McCafferty. - Proszæ nasùuch.

Obraz na ekranach sonaru natychmiast siæ wyostrzyù. Rosjanie jak szaleni poszukiwali okrætu, który zaatakowaù ich jednostkæ flagowà. Po jednym radzieckim okræcie úlad zupeùnie zaginàù; wiæc co najmniej jeden zostaù zatopiony lub mocno uszkodzony. W wodzie ciàgle sùychaã byùo eksplozje przerywane wyjàcym dêwiækiem pædzàcych torped. Wszystko to dziaùo siæ niebezpiecznie blisko „Chicago'.

- Obserwacja bojowa. Peryskop w góræ!

Urzàdzenie bùyskawicznie wysunæùo siæ ze studzienki. McCafferty zlustrowaù okolicæ nisko nad wodà.

- Jezus Maria!

Ekran telewizyjny pokazaù, ýe w odlegùoúci zaledwie poùowy mili, po ich prawej stronie leciaù bear, który kierowaù siæ na póùnoc w stronæ formacji. Kapitan zobaczyù siedem jednostek - gùównie wierzchoùki ich masztów - ale jeden z sovremennych, oddalony od Amerykanów okoùo cztery mile, byù bardzo gùæboko zanurzony. Dymy, które McCafferty ujrzaù byù poprzednio, zniknæùy. Wodæ rozdzieraùy impulsy pochodzàce z radzieckich hydrolokatorów.

- Wysunàã radar. Wùàczyã, ale jeszcze nie uruchamiaã.

Podoficer wysunàù urzàdzenie, wùàczyù zasilanie i instrument zostawiù w pozycji: „gotów'.

- Teraz. Dwa obroty omiatajàce - poleciù z kolei kapitan.

Byù to bardzo ryzykowny manewr. Istniaùo ogromne prawdopodobieñstwo, ýe Rosjanie wykryjà amerykañskie urzàdzenie i zaatakujà.

Radar pracowaù dokùadnie dwanaúcie sekund. „Wymalowaù' na ekranie dwadzieúcia szeúã celów, dwa bardzo blisko siebie, w miejscu, gdzie powinien byã „Kirow'. Operator radiolokacji natychmiast wprowadziù wspóùrzædne do komputera sterujàcego rakietami Mk-117 i przekazaù informacje do tkwiàcych w wyrzutniach torpedowych rakiet Harpoon. Umieszczone w ich dziobach urzàdzenia samosterujàce przyjæùy dane. Oficer dyýurny przy konsoli gotowoúci bojowej broni sprawdziù wskaêniki, po czym wybraù dwa najbardziej obiecujàce dla rakiet cele.

- Gotowe!

- Zalaã wyrzutnie! - poleciù McCafferty. – Otworzyã luki!

- Dane wprowadzone - oznajmiù cicho operator wyrzutni. - Kolejnoúã ataku: dwójka, jedynka, trójka.

- Ognia! - rozkazaù McCafferty.

- Dwójka poszùa - okræt podwodny zadrýaù, kiedy kompresja wypchnæùa rakietæ. Potem rozlegù siæ syk – to w próýniæ po niej zaczæùa siæ wdzieraã woda. – Jedynka poszùa trójka poszùa. Druga, pierwsza i trzecia odpalone, sir. Wyloty wyrzutni zatrzaúniæte. Woda jest wypompowywana.

- Zaùadowaã marki-48. Przygotowaã do odpalenia tomahawki - zarzàdziù McCafferty.

Obsùuga kontroli ogniowej uaktywniùa drzemiàce w dziobie rakiety.

- Peryskop w góræ.

Podoficer zakræciù koùem. McCafferty ujrzaù smugæ dymu ostatniego harpoona, a tuý obok niego kapitan energicznie zùoýyù uchwyt peryskopu i odsunàù siæ do tyùu.

- Nadlatuje helix. Zanurzenie i caùa w lewo.

„Chicago” runàù w gùæbinæ. Radziecki helikopter do zwalczania okrætów podwodnych widziaù wystrzelonà spod wody rakietæ i teraz nadlatywaù w to miejsce.

- Ster, caùa w lewo.

- Ster, caùa w lewo.

- Przeleciaù na wysokoúci trzydziestu metrów. Prædkoúã piætnaúcie wæzùów - zameldowaù pierwszy oficer.

- O, tu jest - odparù McCafferty. Impulsy aktywnego sonaru z helikoptera odbiùy siæ od kadùuba okrætu.

- Ster caùa w prawo. Wystrzeliã generator szumów.

Kapitan rozkazaù przyjàã kurs wschodni i redukowaã prædkoúã w miaræ, jak zagùæbiali siæ w interklinæ. Przy odrobinie szczæúcia helikopter moýe potraktowaã generator szumów jako dêwiæki kawitacyjne i zaatakowaã w tamtym miejscu. W tym czasie „Chicago' spokojnie siæ oddali.

- Dowodzenie, tu sonar. Zbliýa siæ niszczyciel. Wspóùrzædne: trzy-trzy-dziewiæã. Chyba sovremenny. Torpeda za rufà. Wspóùrzædne: dwa-szeúã-piæã.

- Ster dwadzieúcia stopni w prawo. Dwie trzecie naprzód. Nowy kurs: jeden-siedem-piæã.

- Dowodzenie, tu sonar. Nowy kontakt. Dwie úruby. Cel wùàczyù wùasny sonar maùej czæstotliwoúci. Prawdopodobnie udaloy. Szybkoúã: dwadzieúcia piæã wæzùów. Wspóùrzædne: trzy-piæã-jeden, kurs staùy. Torpeda zmieniùa kurs. Niknie.

- Wyúmienicie - kiwnàù gùowà McCafferty. - Helikopter zajàù siæ generatorem szumów. Tego mamy z gùowy. Jedna trzecia naprzód. Schodzimy na gùæbokoúã trzystu trzydziestu metrów.

Sovremenny nie byù dla nich specjalnie groêny. Z udaloyem rzecz siæ miaùa zupeùnie inaczej. Ten nowy model radzieckiego niszczyciela posiadaù hydrolokator maùej czæstotliwoúci, który w pewnych okolicznoúciach mógù nawet penetrowaã interklinæ oraz dysponowaù dwoma helikopterami i torpedami rakietowymi dalekiego zasiægu. Czasami byùy one skuteczniejsze niý amerykañskie pociski do zwalczania okrætów podwodnych.

Bach!

Wewnàtrz podwodnego okrætu rozniósù siæ dêwiæk uderzenia impulsu sonaru maùej czæstotliwoúci. Trafiù w „Chicago' za pierwszym razem. Czy zdradzi pozycjæ amerykañskiego okrætu zaùodze udaloya? A moýe gumowa wykùadzina pochùonæùa impuls?

- Wspóùrzædne celu: trzy-piæã-jeden. Jego prædkoúã spadùa do dziesiæciu wæzùów - zameldowaù sonarzysta.

- W porzàdku. Zwolniù. Szuka nas. Hydrolokacja, jak silny byù impuls?

- Na granicy wykrywalnoúci, sir. Prawdopodobnie jednak sygnaù nie wróciù. Cel manewruje. Obecna pozycja: trzy-piæã-trzy. Caùy czas przeczesuje impulsami dêwiækowymi wodæ, ale kieruje je daleko na zachód i wschód od nas. Kolejny sonar zainstalowany na helikopterze. Wspóùrzædne: zero-dziewiæã-osiem. Sygnaù przechodzi pod interklinà, jest bardzo sùaby.

- Kurs zachodni - poleciù McCafferty pierwszemu oficerowi. - Zatoczymy szeroki ùuk i zbliýymy siæ do nich od morza.

Kapitan wróciù do kabiny sonarowej. Kusiùo go, by zaatakowaã udaloya ale wystrzelenie torpedy z gùæbokoúci, na której przebywali, kosztowaùoby ich zbyt wiele spræýonego powietrza. Ponadto McCafferty chciaù zniszczyã gùówne jednostki, nie eskortæ. Mimo to zespóù sterujàcy ogniem obliczyù i wprowadziù do komputera dane na wypadek, gdyby atak na niszczyciela okazaù siæ konieczny.

- Ale bajzel - westchnàù szef sonarzystów. - Poszukiwania podwodne na póùnocy nieco siæ uspokoiùy. Cele albo wracajà na wyznaczone pozycje, albo odpùywajà. Trudno powiedzieã. Och, zrzucajà nastæpne pùawy – szef wskazaù palcem pojawiajàce siæ na ekranie równe linie punkcików, które zbliýaùy siæ do „Chicago'. – Nastæpna moýe spaúã bardzo blisko, sir.

McCafferty wsunàù gùowæ do centrum bojowego,

- Kurs na poùudnie. Szybkoúã dwie trzecie.

Kolejna pùawa spadùa dokùadnie nad okrætem. Jej przetwornik opadù na kablu poniýej warstwy i zaczàù automatycznie wysyùaã impulsy.

- Teraz na pewno majà nas, kapitanie.

McCafferty poleciù zmieniã kurs i pùynàã peùnà parà na zachód. Trzy minuty póêniej do wody wpadùa torpeda; nie wiedzieli, czy pochodziùa z beara, czy z udaloya. Szukaùa ich o milæ od ich rzeczywistej pozycji. Potem odpùynæùa. Uratowaù okræt system bezechowy. Teraz z kolei pojawiù siæ przed nimi hydrolokator helikoptera. Zmienili kurs na poùudniowy. McCafferty zdawaù sobie sprawæ, ýe oddala siæ od Rosjan, ale nic nie mógù zrobiã. Úcigaùy go obecnie dwa helikoptery i wymkniæcie siæ zrzuconym przez nie sonarom nie naleýaùo do prostych zadañ. Byùo oczywiste, ýe Rosjanie nie tyle chcieli ich znaleêã, co odgoniã, a on nie mógù manewrowaã na tyle szybko, by wyminàã pùawy. Po dwóch godzinach amerykañski okræt podwodny wyszedù z zasiægu radzieckiej hydrolokacji. Ostatnie wskazania mówiùy, ýe siùy rosyjskie przyjæùy kurs poùudniowo-wschodni, na Andoyæ.

McCafferty klàù w duchu. Wszystko zrobiù prawidùowo, przedarù siæ przez radzieckà obronæ, wiedziaù, jak przemknàã przez osùonæ niszczycieli. Lecz tam juý ktoú byù i zapewne zaatakowaù „Kirowa' - ich cel! Przemyúlany do koñca plan kapitana wziàù w ùeb. Jego trzy harpoony zapewne trafiùy; pod warunkiem, ýe Iwan ich nie zestrzeliù. Tego jednak Amerykanie nie wiedzieli. Kapitan USS „Chicago' sporzàdziù raport z przebiegu akcji i przekazaù go do dowództwa okrætów podwodnych na Atlantyku. Zastanawiaù siæ caùy czas, czemu sprawy uùoýyùy siæ, jak siæ uùoýyùy.


Stornoway, Szkocja

- To bardzo daleko - mruknàù pilot myúliwca.

- Daleko - przyznaù Toland. - Ostatni raport donosiù, ýe grupa, by uniknàã ataku floty podwodnej, skierowaùa siæ na poùudniowy wschód. Wyliczyliúmy, ýe konwój powróci na kurs poùudniowy, ale nie wiemy, gdzie obecnie siæ znajduje. Norwedzy wysùali wprawdzie na rekonesans swego ostatniego RF-5, lecz ten zaginàù. Musimy zniszczyã tæ flotæ, nim dotrze do Bodo. Tyle, ýe aby jà zniszczyã, trzeba wiedzieã, gdzie jest.

- Ýadnych danych satelitarnych?

- Ýadnych.

- W porzàdku. Lot rekonesansowy tam i z powrotem potrwa cztery godziny. Bædæ potrzebowaù towarzystwa tankowca powietrznego mniej wiæcej przez trzysta mil.

- To ýaden problem - odparù oficer RAF-u. – Proszæ tylko uwaýaã. W jutrzejszej akcji muszà wystartowaã wszystkie tomcaty.

- Bædæ gotów za godzinæ - powiedziaù krótko pilot i oddaliù siæ.

- Powodzenia, staruszku - mruknàù cicho kapitan.

Miaùa to byã trzecia próba zlokalizowania z powietrza radzieckiej floty desantowej. Po utracie norweskiej maszyny zwiadowczej Anglicy próbowali zrobiã to za pomocà jaguara. Ten równieý zaginàù. Najlepszym rozwiàzaniem byùby hawkeye z silnym radarem przechwytujàcym, ale Brytyjczycy nie pozwalali oddalaã siæ swoim E-2 od wybrzeýy. Radary Zjednoczonego Królestwa doznaùy zbyt dotkliwych strat i hawkeye'e byùy niezbædne do obrony swej ojczyzny.

- Nie sàdziùem, ýe bædzie aý tak ciæýko - zauwaýyù Toland.

Mieli wyúmienità okazjæ zadaã flocie radzieckiej decydujàcy cios. Jeúli zlokalizujà miejsce jej pobytu, o úwicie ruszy atak. Lotnictwo NATO planowaùo uderzyã na Rosjan pociskami powietrze-woda, ale duýa odlegùoúã nie pozwalaùa samolotom aliantów dùugo kràýyã w poszukiwaniu celu. Najpierw naleýaùo go namierzyã. Tymi sprawami mieli zajmowaã siæ Norwedzy; plany NATO jednak nie przewidziaùy kompletnego zniszczenia norweskiego lotnictwa w pierwszym tygodniu wojny. A jednak Rosjanie odnieúli na morzu sukces taktyczny - pomyúlaù Toland. Podczas gdy wojna làdowa w Niemczech utknæùa w martwym punkcie, dumna flota NATO zostaùa wymanewrowana przez tæpych - jak siæ wydawaùo - Rosjan i zbita z tropu.

Zajæcie Islandii byùo majstersztykiem. NATO wciàý nie mogùo pozbieraã siæ po utracie linii obronnej Grenlandia-Islandia-Wyspy Brytyjskie i usiùowaùo niezdarnie zaùataã tæ dziuræ, tworzàc barieræ z okrætów podwodnych. Rosyjskie backfire'y wylatywaùy daleko na Póùnocny Atlantyk; kaýdego dnia atakowaùy jakiú konwój. A przecieý jeszcze na oceanie nie pojawiùy siæ gùówne siùy podwodne Rosjan. Kombinacja tych dwóch formacji - lotnictwa i marynarki podwodnej - moýe zamknàã nam Atlantyk - myúlaù Toland. - A wtedy przegramy.

Nie wolno byùo dopuúciã do zajæcia przez Rosjan Bodo w Norwegii. Jeúli raz siæ tam usadowià, radzieckie lotnictwo bædzie miaùo otwartà drogæ do Szkocji, a takýe moýliwoúã dokonywania bezkarnych nalotów na Atlantyk. Roland potrzàsnàù gùowà. Jeýeli tylko uda siæ zlokalizowaã Rosjan, zostanà zniszczeni. Amerykanie posiadali wystarczajàcà siùæ i odpowiednie plany. Moýna przecieý wysyùaã rakiety z dala od wrogich wyrzutni SAM-ów dokùadnie tak, jak Iwan postæpowaù z konwojami aliantów.

Pierwszy wystartowaù tankowiec powietrzny, a póù godziny po nim myúliwiec. Toland wraz ze swoim angielskim kolegà siedzieli w centrum wywiadowczym i drzemali, nie zwracajàc uwagi na terkoczàce dalekopisy. Jeúli pojawi siæ coú (waýnego, mùodszy oficer dyýurny z pewnoúcià ich obudzi. Wyýsi oficerowie przecieý równieý potrzebowali snu.

- Co takiego? - Toland drgnàù, kiedy poczuù na ramieniu czyjàú dùoñ.

- On wraca, sir. Wraca pañski tomcat, komandorze - sierýant RAF-u wræczyù Bobowi filiýankæ herbaty. – Bædzie tu za kwadrans. Pomyúlaùem sobie, ýe zechce siæ pan nieco odúwieýyã.

- Och, dziækujæ sierýancie - Toland przeciàgnàù dùonià po szorstkich policzkach, ale postanowiù siæ nie goliã. Kapitan zaú ogoliù siæ gùównie ze wzglædu na swój elegancki wàsik.

F-14 wylàdowaù z wdziækiem. Silniki mruczaùy na niskich obrotach, a rozpiæte skrzydùa jakby dziækowaùy za to, ýe maszyna mogùa osiàúã na czymú szerszym niý pokùad lotniskowca. Pilot przetoczyù samolot do hangaru i natychmiast wyskoczyù z kabiny. Technicy wyjmowali z kamery film.

- Ýadnych okrætów, chùopcy - oznajmiù z miejsca.

Za nim zbliýaù siæ drugi pilot - oficer radaru przechwytujàcego.

- Boýe drogi, aleý tam myúliwców - odezwaù siæ. - Nigdy tylu nie widziaùem.

- Trafiùem jednego skurwysyna. Ale ýadnych okrætów. Oblecieliúmy wybrzeýe od Orland do Skagen. Ani jednej jednostki nawodnej.

- Jest pan tego pewien? - spytaù oficer RAF-u.

- Moýe pan sprawdziã na filmach, kapitanie. Ýadnego kontaktu wzrokowego, nic na podczerwieni, ýadnej emisji radarowej. Tylko masa myúliwców. Zaczæliúmy je spotykaã na poùudnie od Stokke i naliczyliúmy ile, Bili?

- Siedem sztuk. Jak sàdzæ, gùównie migi-23. Wykrywaliúmy masæ radarów High Lark, ale nie mieliúmy z nimi kontaktu wzrokowego. Jedna z obcych maszyn zbliýyùa siæ na tyle, ýe potraktowaùem jà rakietà Sparrow. Widzieliúmy rozbùysk. To byù trudny strzaù. Ale nikt z naszych miùych goúci do Bodo nie pùynie. Chyba ýe okrætem podwodnym.

- Zawróciliúcie w Skagen?

- Skoñczyù siæ film i pozostaùo niewiele paliwa. Ponadto do Bodo strzegùy dostæpu myúliwce przeciwnika. Myúlæ, ýe naleýaùoby zwróciã uwagæ na Andoyæ. Do tego jeszcze potrzebujemy innej maszyny. Moýe SR-71. Ja musiaùbym w tamtych okolicach uzupeùniaã paliwo, a dziaùa tam ogromna liczba ich myúliwców.

- Trudna sprawa - powiedziaù kapitan RAF-u. - Nasze samoloty majà zbyt maùy zasiæg, by zaatakowaã Andoyæ, natomiast wiækszoúã tankowców powietrznych jest zatrudniona gdzieú indziej.



WÆDRÓWKI


Islandia

Kiedy opuúcili ùàki, wkroczyli w okolicæ oznaczonà na mapie jako pustkowia. Przez pierwszy kilometr posuwali siæ po wzglædnie pùaskim terenie. Niebawem jednak musieli sforsowaã siedemsetmetrowe wzgórze o nazwie Glymsbrekkur. Nóýki szybko zapominajà o odpoczynku - pomyúlaù Edwards. Deszcz nie ustawaù, a gæsty póùmrok zmuszaù do powolnego marszu. Mijali wiele luênych skaù i kamieni groýàcych kroczàcym po nich ludziom fatalnà kontuzjà. Uciekinierzy mieli juý obolaùe od ciàgùych potkniæã kostki, których nie potrafiùy ochroniã nawet wysokie, mocno sznurowane buty. Po szeúciu dniach nieustannego przebywania pod goùym niebem Edwards i ýoùnierze piechoty morskiej zaczynali rozumieã, jak bardzo sà zmæczeni.

Kaýdy krok wywoùywaù w ludziach taki ból, ýe musieli siæ zmuszaã by iúã. W ramiona bezlitoúnie wrzynaùy siæ paski plecaków. Od dêwiganej broni i nieustannego poprawiania bagaýu bolaùy ræce. Karki mieli wciàý pochylone i zdrætwiaùe; ciàgùe rozglàdanie siæ w poszukiwaniu przypuszczalnych puùapek kosztowaùo ich wiele trudu.

Pùonàca farma zniknæùa za górskim zboczem; pierwsza miùa rzecz, jaka im siæ przytrafiùa. W okolicach pùonàcego domostwa nie zjawiùy siæ ýadne helikoptery ani pojazdy z wojskiem. Wszystkich nurtowaùa jedna myúl: jak dùugo moýe to trwaã? Jak dùugo uda siæ im uniknàã patrolu?

Wszystkich, z wyjàtkiem Vigdis. Edwards szedù paræ kroków przed nià. Sùuchaù jej ciæýkiego oddechu, sùuchaù jej pùaczu, chciaù coú powiedzieã, ale nie wiedziaù co. Czy postàpiù sùusznie? Czy to nie byùo morderstwo? Czy nie byù to zwykùy oportunizm? Czy naprawdæ wymierzyù sprawiedliwoúã? Czy miaùo to jakiekolwiek znaczenie? Tak wiele pytañ. Po prostu usunàù tamtych z drogi. On i jego ludzie musieli przeýyã. Liczyùo siæ tylko to.

- Odpocznijmy - zaproponowaù. - Dziesiæã minut.

Sierýant Smith sprawdziù, gdzie sà pozostali, po czym usiadù obok oficera.

- Zrobiliúmy kawaù drogi, poruczniku. Wyglàda na to, ýe w ciàgu dwóch godzin przebyliúmy prawie dziesiæã kilometrów. Myúlæ, ýe moýemy nieco zwolniã.

Edwards uúmiechnàù siæ blado.

- Moýe siæ tu zatrzymamy i zbudujemy dom?

Z ciemnoúci dobiegù chichot Smitha.

- Wedle twojej woli, szefie.

Porucznik rzuciù okiem na mapæ i porównaù jà z tym, co miaù przed oczyma.

- Co pan sàdzi o tym, byúmy obeszli te moczary z lewej? Z mapy widaã, ýe tam znajduje siæ wodospad Skulafoss. Chyba jest teý sympatyczny, gùæboki wàwóz. Moýe dopisze nam szczæúcie i znajdziemy jakàú jaskiniæ. Jeúli nie, to i tak bædziemy w nim dobrze ukryci. Ýadnych helikopterów. Jak to daleko stàd? Piæã godzin marszu?

- Coú koùo tego - zgodziù siæ  Smith. – Musimy przekraczaã jakieú szosy?

- Z mapy nic takiego nie wynika. Tylko polne úcieýki.

- Podoba mi siæ ten pomysù - Smith odwróciù siæ do dziewczyny. Siedziaùa oparta plecami o skaùæ i obserwowaùa ich w milczeniu. - Jak siæ pani czuje? - spytaù cicho.

- Zmæczona.

Jej ton mówi wiæcej niý sùowa - pomyúlaù Edwards. Miaùa bezbarwny, obojætny gùos i porucznik zastanawiaù siæ, czy to dobrze, czy êle. Co powinna robiã ofiara tak strasznej zbrodni? Rodziców zamordowano na jej oczach, a jej ciaùo brutalnie zgwaùcono. Jakie myúli mogùy rodziã siæ w gùowie dziewczyny? Edwards doszedù do wniosku, ýe powinien jà czymú zajàã.

- Dobrze znasz te okolice? - zapytaù.

- Mój ojciec tu ùowiù ryby. Byùam z nim tutaj wiele razy.

Odwróciùa twarz. Gùos siæ jej zaùamaù i zaczæùa cicho pùakaã.

Edwards chciaù dziewczynæ objàã, powiedzieã, ýe juý wszystko dobrze, ale baù siæ, ýe tylko pogorszy sytuacjæ. Poza tym kto by uwierzyù, ýe sprawy toczà siæ pomyúlnie?

- Jak stoimy z ýywnoúcià, sierýancie?

- Puszek powinno starczyã na cztery dni. Dom przeszukaùem dokùadnie - szepnàù Smith. - Zabraùem teý dwie wædki i trochæ sideù. W wolnej chwili moýemy sami postaraã siæ o jedzenie. Tam, dokàd zmierzamy, znajdziemy wiele ryb. Ùososie i pstràgi. Nigdy nie byùo mnie staã na wædkowanie w Islandii, ale sùyszaùem, ýe to úwietna zabawa. Mówiù pan, ýe pana ojciec jest rybakiem?

- Ùowiù homary; to prawie to samo sierýancie, powiedziaù pan, ýe nigdy nie byùo pana na to staã?

- Poruczniku za ùowienie ryb pùaci siæ tu dwieúcie doków dziennie. To za drogo jak na kieszeñ sierýanta. Ale skoro kaýà aý tyle pùaciã, to muszà tu byã ryby, prawda?

- Prawda - przyznaù Edwards. - Czas ruszaã. Jak dotrzemy do tej góry, ukryjemy siæ i odpoczniemy.

- Ale przez to moýemy siæ spóêniã.

- Chrzaniæ to! Najwyýej siæ spóênimy. Zmieniùy siæ nieco okolicznoúci. Iwan zapewne bædzie nas szukaù. Musimy poruszaã siæ wolniej. A jeúli kumplom po drugiej stronie radia nie przypadnie to do gustu, niech siæ wypchajà. Byã moýe siæ spóênimy, ale dotrzemy do celu.

- Masz racjæ, szefie. Garcia, prowadê! Ty, Rodgers, ubezpieczaj tyùy. Jeszcze piæã godzin ýoùnierze. Potem siæ wyúpicie.          


USS „Pharris'

Pyù wodny kùuù w twarz, ale Morrisowi sprawiaùo to przyjemnoúã. Na morzu panowaù przesuwajàcy siæ z szybkoúcià czterdziestu wæzùów sztorm. Rozszalaùa zielona toñ kipiàca biaùà pianà bryzgaùa milionem wodnych kropel. Fregata wspinaùa siæ na siedmiometrowe fale, po czym gwaùtownie spadaùa w wodne piekùo. Tak byùo przez ostatnich szeúã godzin. Okrætem rzucaùo na wszystkie strony. Za kaýdym razem, gdy jego dziób zapadaù siæ, ludêmi ciskaùo do przodu, jak w samochodzie, który pædzi z ogromnà prædkoúcià i hamuje. Marynarze chwytali siæ podpór pokùadowych, szeroko rozstawiali nogi, by zrównowaýyã ostre przechyùy. Ci, którzy musieli przebywaã na zewnàtrz, jak Morris w tej chwili, mieli na sobie kamizelki ratunkowe i sztormiaki. Niektórzy z mùodszych czùonków zaùogi z pewnoúcià siæ pochorujà - pomyúlaù kapitan. Nawet doúwiadczeni ýeglarze nie przepadali za takimi przechyùami.

„Pharris' wróciù do normalnego Condition-3, co pozwalaùo zaùodze nieco odpoczàã. Wiækszoúã marynarzy spaùa. Pogoda taka wùaúciwie uniemoýliwiaùa walkæ. Okræt podwodny teoretycznie byùby w stanie wykryã cel za pomocà sonaru, ale huk morza skutecznie gùuszyù wszelkie impulsy. Obdarzony wyjàtkowo wojowniczym duchem kapitan mógù próbowaã pùynàã na gùæbokoúci peryskopowej, lecz groziùo to postawieniem ùodzi w póù wiatru i utratà kontroli nad nim, tego zaú ýaden z kapitanów atomowych okrætów podwodnych nie lubiù. W sumie „Pharris' musiaùby wùaúciwie nadziaã siæ na jakàú jednostkæ nawodnà, a na to szansa byùa znikoma. Nie mieli równieý powodu obawiaã siæ ataku z powietrza. Wzburzone morze skutecznie zakùócaùo funkcjonowanie systemu samonaprowadzania kaýdej rosyjskiej rakiety.

Holowana antena sonarowa znajdujàca siæ kilkadziesiàt metrów pod powierzchnià rozszalaùego oceanu w spokojnej juý wodzie teoretycznie pracowaùa bez zakùóceñ. Okræt podwodny musiaùby jednak poruszaã siæ z duýà prædkoúcià, by emitowane przez niego dêwiæki mogùy przebiã siæ przez dochodzàcy z góry haùas; ale nawet wtedy nawiàzanie kontaktu bojowego z obcà jednostkà stanowiùoby rzecz nader skomplikowanà. Helikopter byù unieruchomiony. Maszyna co prawda zdoùaùaby wystartowaã, lecz w tych warunkach làdowanie nie wchodziùo w græ. Aby fregata mogùa okazaã siæ zagroýeniem, ùódê podwodna musiaùaby znaleêã siæ w zasiægu rakiety ASROC - to znaczy w promieniu piæciu mil. Byùo to jednak bardzo maùo prawdopodobne. Zawsze mogli wezwaã oriona; dwie takie maszyny caùy czas kràýyùy nad konwojem. Morris nie zazdroúciù ich zaùogom, które we wstrzàsanych podmuchami wiatru samolotach musiaùy kràýyã poúród chmur zaledwie trzysta metrów nad wodà.

- Kapitanie, kawy? - ze sterowni wyszedù szef Clarke, niosàc w dùoni kubek nakryty spodeczkiem, który miaù zapobiec dostaniu siæ do napoju sùonej wody.

- Dziæki - powiedziaù Morris, siægnàù po naczynie i jednym haustem opróýniù poùowæ. - Co robi zaùoga?

- Jest zbyt zmæczona, by rzygaã - rozeúmiaù siæ Clarke. - Úpià jak susùy. Dùugo to jeszcze potrwa, kapitanie?

- Ze dwanaúcie godzin. Potem ma siæ przejaúniã. Nadciàga wyý. Z Norfolk nadeszùa wùaúnie prognoza. Sztorm przesuwaù siæ na póùnoc; zapowiadano dwa tygodnie ùadnej pogody. Wspaniale.

Szef wychyliù siæ przez barierkæ i spojrzaù na przedni pokùad, by sprawdziã, czy nic siæ tam nie poluzowaùo. „Pharris' pruù dziobem fale, od czasu do czasu zanurzajàc siæ powyýej burt. W takich razach woda waliùa z impetem we wszystko, co znajdowaùo siæ na pokùadzie. Zadaniem Clarke'a byùo wùaúnie zabezpieczenie i solidne umocowanie wszelkich luênych przedmiotów. Jak wiækszoúã okrætów klasy 1052 przeznaczonych do rejsów po Atlantyku, na którym czæsto wystæpowaùy sztormy, „Pharris' miaù wzmocnione pasami blachy poszycie dziobu oraz podwyýszone ochraniacze przed wodà. Rozwiàzywaùo to - choã nie do koñca - problem znany ludziom morza od chwili, kiedy wypùynæli na nie po raz pierwszy. Jeúli czùowiek nie stosuje siæ do wymogów oceanu, szybko umiera. Wprawne oczy Clarke'a w jednej chwili oceniùy setki szczegóùów. Potem oficer odwróciù siæ do kapitana.

- Wyglàda na to, ýe trzymamy kurs.

- Pewnie - Morris dokoñczyù kawæ. - Kiedy juý skoñczy siæ ten sztorm, znów bædziemy musieli ustawiaã „handlarzy' w szyku.

Clarke skinàù gùowà. Podczas takiej pogody wyjàtkowo trudno byùo utrzymaã pozycjæ w konwoju.

- Úwietnie, kapitanie. Jak dotàd wszystko dobrze umocowane.

- A co na ogonie?

- Spokojna gùowa, sir. Caùy czas czuwa tam dyýurny. Wszystko w porzàdku; chyba ýebyúmy zwiækszyli prædkoúã - obaj wiedzieli, ýe w tych warunkach szybciej nie popùynà. Posuwali siæwiæc w tempie dziesiæciu wæzùów na godzinæ. - Idæ na rufæ, sir.

- W porzàdku. Powodzenia.

Morris sprawdziù wzrokiem, czy obserwatorzy czuwajà na stanowiskach. Sztorm sztormem, ale caùy czas czyhaùy rozmaite niebezpieczeñstwa.


Stornoway, Szkocja

- Andoya. Oni wcale nie pùynæli do Bodo – mruknàù Toland znad satelitarnych zdjæã Norwegii.

- Jak pan sàdzi, ilu tam wysadzili ýoùnierzy?

- Co najmniej brygadæ, kapitanie. Moýe niewielkà dywizjæ. Masa pojazdów na gàsienicach, duýo SAM-ów. A na lotnisku rozmieúcili teý myúliwce. Nastæpne pojawià siæ bombowce; moýe juý zresztà sà. Te zdjæcia pochodzà sprzed trzech godzin.

Radziecka flotylla marynarki wojennej wracaùa juý do Zatoki Kolskiej. Obecnie Rosjanie tworzyli most powietrzny. Toland zastanawiaù siæ chwilæ nad losem, jaki spotkaù stacjonujàcy tam puùk Norwegów.

- Stamtàd ich lekkie bombowce blinder mogà nas dosiægnàã. Skurwiele latajà z prædkoúcià paru machów i sà trudne do przechwycenia.

Rosjanie przeprowadzali systematyczne ataki na stacje radarowe RAF-u rozlokowane wzdùuý wybrzeýy Szkocji. Czasami uderzali za pomocà rakiet powietrze-powietrze, czasami za pomocà wystrzeliwanych z okrætów podwodnych pocisków samosterujàcych dalekiego zasiægu. Jednà z akcji przeprowadzili przy uýyciu myúliwców bombardujàcych wspomaganych samolotami z radiostacjami zagùuszajàcymi. Ten atak jednak drogo kosztowaù Sowietów. Tornada RAF-u zestrzeliùy poùowæ radzieckich samolotów, gùównie w drodze powrotnej. Dwusilnikowe bombowce Blinder mogùy wykonywaã naloty na maùych wysokoúciach i przy duýej prædkoúci. Dlatego zapewne Iwan tak potrzebowaù bazy w Andoyi - pomyúlaù Toland. Idealny punkt. Ùatwo dostæpny z baz na póùnocy Zwiàzku Radzieckiego, a jednoczeúnie trochæ zbyt odlegùy dla brytyjskich myúliwców bombardujàcych.

- Moýemy tam dotrzeã - odparù Amerykanin – ale znaczyùoby to, ýe poùowa naszych maszyn musiaùaby peùniã funkcje tankowców powietrznych.

- To nierealne. Dowództwo rezerwy nigdy nam nie odda tylu samolotów - potrzàsnàù gùowà kapitan.

- Musimy zatem wysyùaã zmasowane patrole na Wyspy Owcze, czym zneutralizujemy trochæ Islandiæ – Roland rozejrzaù siæ po stole. - Trzeba tym skurwielom odebraã inicjatywæ. Na razie gramy tak, jak oni chcà. Nie realizujemy naszych planów, lecz reagujemy zgodnie z ich oczekiwaniami. Ludzie, dlatego przegrywacie! Iwan wycofaù swoje backfire'y, gdyý przez Úrodkowy Atlantyk przeciàga front atmosferyczny. Jutro, po solidnym odpoczynku, wrócà do naszych konwojów. Jeúli nie moýemy uderzyã na Andoræ i nie moýemy uczyniã nic z Islandià, to co, do diabùa, mamy robiã? Siedzieã tu i zamartwiaã siæ tym, jak obroniã Szkocjæ?

- Jeúli pozwolimy Iwanowi zdobyã przewagæ w powietrzu

- Jeúli Iwan zniszczy nasze konwoje, kapitanie, przegramy tæ pieprzonà wojnæ - przerwaù mu brutalnie Toland.

- To prawda. Masz racjæ, Bob. Caùy problem polega na tym, jak zadaã backfire’om decydujàcy cios. Wydaje siæ, ýe przechodzà zawsze nad Islandià. Bardzo dobrze, znamy drogæ przelotu, ale ona jest bacznie pilnowana przez migi, chùopcze. Wykoñczymy siæ, posyùajàc myúliwce przeciw myúliwcom.

- Zróbmy wiæc coú innego. Uderzmy w ich tankowce powietrzne.

Obecni na naradzie piloci myúliwców oraz oficerowie operacyjni dwóch eskadr w milczeniu przysùuchiwali siæ rozmowie obu pracowników wywiadu.

- A jak, do licha, odnajdziemy te ich tankowce? - spytaù jeden z obecnych.

- Sàdzi pan, ýe trzydzieúci lub wiæcej bombowców moýe uzupeùniaã paliwo po cichu, bez tego caùego radiowego úwiergotu? - odparù pytaniem Toland. - Sùyszaùem przez satelitæ ich jazgot podczas tankowania. Trzeba tylko umieúciã samolot z aparaturà nasùuchowà i zlokalizowaã miejsce pobytu tankowców. Czemu by nie wypuúciã trochæ tomcatów, kiedy Ruscy bædà juý wracaã do domu?

- Zaatakowaã po tym, jak uzupeùnià paliwo - zadumaù siæ szkocki pilot.

- Dziú moýe jeszcze nie. Powiedzmy, jutro uderzymy na skubañców. Jeúli choã raz siæ to nam uda, Iwan bædzie musiaù zmieniã plany operacyjne; moýe wysyùaã eskorty myúliwców. Tak czy siak, na odmianæ to my zmusimy ich do zareagowania.

- A my trochæ odetchniemy - dodaù kapitan. - Zgoda, rozpatrzmy ten projekt.


Islandia

Mapa nie oddawaùa rzeczywistych trudnoúci. Skula przez setki lat zdàýyùa wyýùobiã wiele wàwozów. Jej stan wody byù wysoki, a wodospady otoczone chmurami wodnego pyùu, które w sùoñcu lúniùy tæczowymi barwami. Edwards byù zùy. Zawsze lubiù patrzeã na tæczæ, ale tym razem oznaczaùa ona schodzenie po oúlizùych i mokrych skaùach. Na podstawie mapy wyliczyù, ýe od dna kanionu dzieli ich okoùo siedemdziesiæciu metrów. Kiedy juý na nim stanæli, wydawaùo siæ, ýe jest ich o wiele wiæcej.

- Uprawiaù pan kiedyú wspinaczkæ, poruczniku? - zapytaù Smith.

- Nigdy. A pan?

- Ja tak, tyle ýe w góræ. To powinno byã ùatwiejsze. Nie naleýy specjalnie obawiaã siæ poúlizgniæã; te buty trzymajà bardzo dobrze. Proszæ tylko uwaýaã, gdzie stawia pan nogæ i wybieraã pewne stopnie. Niech pan idzie powoli i uwaýnie. Pierwszy pójdzie Garcia. Szefie, juý w tej chwili lubiæ to miejsce. Widzi pan staw pod wodospadem? Z pewnoúcià sà w nim ryby. Nie sàdzæ, by ktoú nas z tej dziury wydùubaù.

- W porzàdku, proszæ siæ zajàã dziewczynà.

- Dobra. Garcia, ty pierwszy. Rodgers na koñcu - Smith przewiesiù karabin przez plecy i podszedù do Vigdis.

- Znam to miejsce - prawie siæ uúmiechnæùa, ale natychmiast przypomniaùa sobie, jak czæsto i z kim tu bywaùa. Nie skorzystaùa z jego ramienia.

- Wspaniale, pani Vigdis. Moýemy siæ paru rzeczy od pani nauczyã. Ale teraz proszæ uwaýaã.

Gdyby nie ciæýkie plecaki, byùoby to caùkiem proste przedsiæwziæcie. Kaýdy z mæýczyzn jednak dêwigaù na grzbiecie dwadzieúcia piæã kilogramów ùadunku. Obciàýenie oraz wyczerpanie sprawiaùy, ýe ludzie mieli nieco zachwianà równowagæ i ktoú z daleka mógùby wziàã dzielnych marines za przechodzàce przez oblodzonà ulicæ staruszki. Stok miaù úrednio piæãdziesiàt stopni nachylenia, ale miejscami przechodziù w pion. Tam, gdzie byù bardziej poùogi, dzikie jelenie wyryùy w nim gùæbokie rynny. Po raz pierwszy zmæczenie dziaùaùo na korzyúã ludzi. Gdyby byli mniej strudzeni, próbowaliby schodziã szybciej; obecnie prawie kompletnie wycieñczeni, bardziej obawiali siæ wyczerpania niý skaù. Droga zabraùa im godzinæ, ale ostatecznie wszyscy wylàdowali na dole zdrowi i cali, nie liczàc drobnych zadrapañ na rækach. Garcia przebyù rzekæ i zatrzymaù siæ na jej wschodnim brzegu, gdzie úciana wàwozu wznosiùa siæ pionowym urwiskiem. Tam, na skalnej póùce, trzy metry nad wodà, rozùoýyli obóz. Edwards popatrzyù na zegarek. Szli ponad dwie doby bez przerwy. Piæãdziesiàt szeúã godzin. Umordowani ludzie uùoýyli siæ w gùæbokim cieniu.

Najpierw zjedli. Edwards, nie spojrzawszy nawet na etykietkæ, otworzyù pierwszà z brzegu puszkæ. Zawartoúã smakowaùa jak ryba. Smith zezwoliù ýoùnierzom pójúã spaã, a wùasny úpiwór oddaù Vigdis. Podobnie jak Garcia i Rodgers, dziewczyna natychmiast zasnæùa. Sierýant zrobiù szybki obchód terenu. Edwards obserwowaù go ze zdumieniem: skàd ten czùowiek bierze tyle energii?

- To wyúmienite miejsce, szefie - odezwaù siæ sierýant i opadù na ziemiæ obok oficera. - Zapali pan?

- Nie palæ. Myúlaùem, ýe juý skoñczyùy siæ panu papierosy.

- To prawda. Ale w domu dziewczyny znalazùem paræ paczek - Smith siægnàù po papierosa bez filtra. Wyjàù zapalniczkæ z emblematem marines: kula ziemska i kotwica. Zaciàgnàù siæ gùæboko. - Jezu, ale dobrze! - sapnàù.

- Myúlæ, ýe spædzimy tu caùy dzieñ.

- Nie mam nic przeciwko temu - sierýant odchyliù siæ do tyùu. - Doskonale siæ pan trzyma, poruczniku.

- W Akademii Lotnictwa biegaùem. Dziesiæã kilometrów, paræ razy przebiegùem maraton.

- Mówi pan, ýe wædrowaùem z maratoñczykiem?

- Wykoñczyù pan maratoñczyka w tym cholernym terenie - Edwards masowaù sobie ramiona.

Zastanawiaù siæ, czy obolaùe od plecaka krzyýe kiedykolwiek wrócà do normy. Odnosiù wraýenie, ýe ktoú zdrowo wymùóciù mu nogi kijem baseballowym. Poùoýyù siæ na wznak i rozluêniù wszystkie miæúnie. Leýaù w niezbyt wygodnym miejscu, ale nie miaù juý siù szukaã innego. Przypomniaù sobie o czymú.

- Czy nie powinniúmy wystawiã warty?

- Teý o tym myúlaùem - odparù Smith.

Leýaù na plecach, na oczy spuúciù heùm.

- Myúlæ, ýe nie musimy sobie tym zawracaã gùowy. Mogà nas wypatrzeã tylko z helikoptera, a i to tylko wtedy, gdyby unosiù siæ tuý nad nami. Najbliýsza droga znajduje siæ szesnaúcie kilometrów stàd. Dajmy sobie spokój. Co o tym myúlisz, szefie?

Ostatnich sùów Edwards juý nie sùyszaù.


Kijów, Ukraina

- Jesteúcie juý spakowani, Iwanie Michajùowiczu? - zapytaù Aleksiejew.

- Tak jest, towarzyszu generale.

- Dowódca teatru zachodniego polegù. Wracaù wùaúnie na swój wysuniæty posterunek z kwatery Trzeciej Armii Uderzeniowej. Zginàù prawdopodobnie podczas ataku lotniczego. Mamy przejàã tæ placówkæ.

- Tak po prostu?

- Niezupeùnie - odparù ze zùoúcià Aleksiejew. – Zajæùo im trzydzieúci szeúã godzin, nim ustalili, ýe chyba zginàù! Zwolniù byù wùaúnie ze stanowiska dowódcæ Trzeciej Armii Uderzeniowej, po czym zniknàù. Szaleniec. Jego zastæpca nie wiedziaù, co robiã. Zaplanowany atak nie nastàpiù, a ci pierdoleni Niemcy przeprowadzili kontratak akurat wtedy, gdy nasi ýoùnierze czekali na rozkazy! – Aleksiejew potrzàsnàù gùowà z furià, a potem ciàgnàù spokojniejszym juý tonem: - No cóý, teraz bædziemy mieli do czynienia z prowadzàcymi walkæ ýoùnierzami; nie z jakimú sprawdzonym politycznie dziwkarzem.

Siergietow ponownie zauwaýyù ów purytañski rys charakteru przeùoýonego. Byùa to jedna z kilku jego cech caùkowicie zgodnych z linià polityki Partii.

- Na czym dokùadnie bædzie polegaã nasze zadanie? - spytaù kapitan.

- W trakcie przejmowania dowództwa przez generaùa my we dwójkæ odbædziemy inspekcjæ wysuniætych dywizji i ocenimy rzeczywistà sytuacjæ na froncie. Wybaczcie, Iwanie Michajùowiczu, ale obawiam siæ, ýe nie jest to tak bezpieczny posterunek, jak obiecywaùem waszemu ojcu.

- Oprócz arabskiego mówiæ teý nieêle po angielsku - parsknàù mùodszy mæýczyzna. Aleksiejew sprawdziù to przed podpisaniem rozkazu o przeniesieniu. Kapitan Siergietow, zanim porzuciù mundur zmamiony komfortowà pracà w Partii, byù bardzo dobrym oficerem. - Kiedy wyjeýdýamy?

- Samolot mamy za dwie godziny.

- Lecimy za dnia? - zdziwiù siæ kapitan.

- Okazuje siæ, ýe powietrzna podróý jest bezpieczniejsza w dzieñ. NATO utrzymuje, ýe nocà niebo naleýy do nich. Nasi ludzie twierdzà odwrotnie, ale wiozà nas w ciàgu dnia. Wnioski wyciàgnijcie sami, towarzyszu kapitanie.


Dover, baza siù powietrznych, Delaware

Przed hangarem czekaù samolot transportowy C-5A. W przestronnych wnætrzach budynku pracowaùo przy rakietach Tomahawk czterdzieúci osób; czæúã z nich nosiùa mundury marynarki wojennej, czæúã cywilne kombinezony „General Dynamics'. Jedna grupa usuwaùa z rakiet potæýne gùowice do zwalczania okrætów i zastæpowaùa je innymi. Druga miaùa zadanie bez porównania trudniejsze. Jej praca polegaùa na wymianie urzàdzeñ samosterujàcych uýywanych w bitwach morskich i zastæpowaniu ich gùowicami sùuýàcymi do wyszukiwania celów naziemnych. W urzàdzenia te uzbrajano zazwyczaj pociski z ùadunkami jàdrowymi. Byùy fabrycznie nowe i naleýaùo je dostroiã oraz wykalibrowaã. Precyzyjne zajæcie. Jakkolwiek systemy posiadaùy atest fabryczny, wszelkie obowiàzujàce w czasie pokoju normy przestaùy wystarczaã i wszystko naleýaùo dokùadnie sprawdziã. Ludzie pracowali w poúpiechu i, choã nie wiedzieli, o co chodzi, przeczuwali, ýe ich praca jest waýna. Misjæ otaczaùa najgùæbsza tajemnica.

Delikatne instrumenty elektroniczne kodowaùy w urzàdzeniach naprowadzajàcych uprzednio zaprogramowane informacje. Potem specjalne monitory sprawdzaùy dane wpisane w zainstalowane we wnætrzach rakiet komputery. Pracowników byùo tylu, ýe mogli sprawdzaã zaledwie trzy pociski jednoczeúnie; a kontrola kaýdego z nich zajmowaùa ponad godzinæ. Od czasu do czasu popatrywali na czekajàcy cierpliwie na zewnàtrz olbrzymi transportowiec Galaxy; jego zaùoga bez przerwy kursowaùa miædzy maszynà a biurem meteorologicznym.

Kaýdà przejrzanà rakietæ oznaczano za pomocà plastra na gùowicy bojowej obok kodowej litery „F' specjalnym symbolem, po czym ùadowano jà do komory wyrzutni. Blisko jedna trzecia urzàdzeñ naprowadzajàcych zostaùa odrzucona i zastàpiona nowymi. Niektóre zupeùnie nie funkcjonowaùy, wiækszoúã miaùa niewielkie usterki. Wszystkie jednak wymieniano na nowe. Dziwiùo to niepomiernie techników i inýynierów z „General Dynamics'. Jaki cel wymagaù aý takiej niezawodnoúci? W sumie praca zajæùa dwadzieúcia siedem godzin; o szeúã wiæcej niý zakùadano.

Poùowa obsùugi wsiadùa do samolotu, który wystartowaù dwadzieúcia minut póêniej. Skierowaù siæ wprost do Europy. Zmæczeni ludzie spali w fotelach, nie przejmujàc siæ wcale tym, ýe u celu, gdziekolwiek by siæ on znajdowaù, czyhaã na nich bædà liczne niebezpieczeñstwa.


Skulafoss, Islandia

Wyrwany ze snu Edwards wyprostowaù siæ gwaùtownie. Smith i jego marines byli jeszcze szybsi. Z karabinami w rækach biegli, szukajàc jakiejú kryjówki. Obrzucali wzrokiem úciany niewielkiego wàwozu, a Vigdis ciàgle krzyczaùa. Edwards odùoýyù karabin i podszedù do dziewczyny.

Automatyczna reakcja ýoùnierzy úwiadczyùa o tym, ýe Islandka musiaùa dostrzec jakieú niebezpieczeñstwo. Ale intuicja mówiùa Edwardsowi, ýe nic im nie zagraýa. Oczy Vigdis patrzyùy úlepo w nagà, wznoszàcà siæ paræ metrów przed nià skaùæ. Dziewczyna zaciskaùa kurczowo dùonie na úpiworze. Kiedy podszedù do niej, przestaùa krzyczeã. Porucznik objàù jà mocno ramieniem i przytuliù jej twarz do swojej.

- Nic ci nie grozi, Vigdis. Nic ci nie grozi.

- Moja rodzina - oddychaùa chrapliwie. – Zabili mojà rodzinæ. Potem

- Tak, wiem. Ale ty ýyjesz.

- Ýoùnierze oni - dziewczyna rozpiæùa do snu ubranie. Teraz wyrwaùa siæ z objæã Edwardsa i goràczkowo je dopinaùa.

Porucznik otuliù jà úpiworem.

- Oni ciæ juý nie skrzywdzà. Pamiætaj, bez wzglædu na to, co siæ wydarzyùo, oni ciæ juý nie skrzywdzà.

Popatrzyùa mu w oczy. Nie wiedziaù dobrze, co wyraýaù jej wzrok. Malowaù siæ w nim ból i ýal; ale byùo teý i coú innego. Zbyt krótko jednak znaù dziewczynæ, by to wiedzieã.

- Ten, który zabiù mojà rodzinæ. Zabiùeú zabiùeú go.

Edwards skinàù gùowà.

- Oni juý nie ýyjà. Nie mogà ciæ skrzywdziã.

- Tak - Vigdis spuúciùa wzrok.

- Juý w porzàdku? - spytaù Smith.

- W porzàdku - odparù Edwards. - Miaùa miaùa zùy sen.

- Oni wrócà - odezwaùa siæ nagle Vigdis. – Oni znów wrócà.

- Proszæ pani, nigdy juý nie wrócà i nikogo nie skrzywdzà - Smith úcisnàù przez úpiwór jej ramiæ. - Obronimy panià. Dopóki tu jesteúmy, nikt pani nie skrzywdzi. Obiecujæ. Zgoda?

Dziewczyna szybko pokiwaùa gùowà.

- To dobrze. Niech pani spróbuje siæ jeszcze trochæ przespaã. Dopóki jesteúmy w pobliýu, nikt pani nie skrzywdzi. A w razie czego proszæ nas zawoùaã. Jesteúmy obok.

Smith oddaliù siæ. Edwards teý zaczàù wstawaã, ale Vigdis wyciàgnæùa spod úpiwora ramiæ i chwyciùa go za rækæ.

- Proszæ nie odchodziã. Ja bojæ siæ, bojæ siæ byã sama.

- W porzàdku. Zostanæ przy tobie. A teraz poùóý siæ i úpij. Po piæciu minutach jej oddech siæ wyrównaù. Edwards staraù siæ nie patrzeã w stronæ úpiàcej. Gdyby nagle otworzyùa oczy i ujrzaùa utkwiony w nià jego wzrok co by pomyúlaùa? A moýe by miaùa racjæ - zastanawiaù siæ Edwards. Dwa tygodnie wczeúniej widziaù jà w klubie oficerskim w Keflaviku byù mùodym, nieýonatym mæýczyznà, a ona mùodà niezamæýnà kobietà. Po drugim drinku jego gùównà troskà staùo siæ to, by zabraã jà do swego mieszkania. Trochæ nastrojowej muzyki, delikatne, przyãmione úwiatùo wpadajàce przez okienne zasùony. Jak piæknie by wyglàdaùa, wyúlizgujàc siæ ze wstydem ze swego modnego ubrania.

Zamiast tego znalazù jà rozciàgniætà na podùodze; nagà, pobità i poranionà. Jakieý to dziwne. Edwards zdawaù sobie sprawæ, ýe gdyby teraz ktoú wyciàgnàù po nià rækæ, zabiùby go bez skrupuùów, a zarazem nie potrafiù sobie wyobraziã, by on sam mógù po nià siægnàã. Gdybym nie zdecydowaù siæ wejúã do jej domu, byùaby martwa; tak samo jak jej rodzice - pomyúlaù. - Prawdopodobnie po paru dniach ktoú by ich znalazù tak jak znaleziono Sandy. Dlatego, Edwards dobrze o tym wiedziaù, zabiù rosyjskiego porucznika i z radoúcià patrzyù, jak powoli pogràýa siæ w piekle. Ýaden ýal wprawdzie nie usprawiedliwiaù

Smith machnàù w jego kierunku rækà. Edwards szybko podniósù siæ z ziemi.

- Poleciùem jednak Garcii objàã wartæ. Lepiej jak znów bædziemy czujnà piechotà morskà. Gdyby naprawdæ tu przyszli, wystrzelaliby nas jak kaczki, poruczniku.

- Musimy jeszcze jakiú czas tu posiedzieã, by odzyskaã siùy.

- Tak, sir. Jak dziewczyna?

- Ciæýka sprawa. Kiedy siæ zbudzi do diabùa, nie wiem, ale myúlæ, ýe moýe siæ kompletnie rozkleiã.

- Moýe - Smith zapaliù papierosa. - Ale jest mùoda. Jeúli damy jej szansæ, moýe jakoú z tego wyjdzie.

- Daã jej coú do roboty?

- To samo, co nam wszystkim. Widzæ, ýe lepiej robisz, niý myúlisz, szefie.

Edwards spojrzaù na zegarek. Przespaù bitych szeúã godzin, lecz nogi ciàgle miaù sztywne. Ogólnie jednak czuù siæ duýo, duýo lepiej. Zdawaù sobie sprawæ, ýe to zùudzenie. Nim wyruszy w dalszà drogæ, musi jeszcze co najmniej cztery godziny odpoczàã i dobrze siæ najeúã.

- Przed jedenastà nie wyruszymy. Chcæ, by kaýdy ýoùnierz solidnie siæ wyspaù i najadù.

- Nie mam nic przeciwko temu. A co z radiem?

- Powinienem to zrobiã dawno, ale nie chce mi siæ wspinaã na te cholerne skaùy.

- Poruczniku, jestem tylko tæpym ýoùnierzem, ale po co wyùaziã na góræ. Wystarczy siæ przejúã kilometr w dóù strumienia. Stamtàd poùàczy siæ pan z satelità, prawda?

Edwards popatrzyù na póùnoc. Jeúli siæ tam znajdzie, równie dobrze zmniejszy kàt do satelity, jakby siæ wspinaù Czemu o tym nie pomyúlaùem? Poniewaý, jak kaýdy absolwent Akademii Lotnictwa, umiem patrzeã tylko w góræ lub w dóù; zapominam, ýe moýna teý popatrzeã na boki. Widzàc na twarzy sierýanta zùoúliwy uúmieszek, Edwards ze zùoúcià potrzàsnàù gùowà, bez sùowa podniósù plecak z radiem, po czym ruszyù wzdùuý potoku.


- Bardzo póêno siæ ùàczysz, Ogar - natychmiast odezwaù siæ Brytan. - Gdzie jesteúcie?

- Brytan, jesteúmy w strasznej sytuacji. Mieliúmy przeprawæ z rosyjskim patrolem - Edwards przez dwie minuty wyjaúniaù okolicznoúci.

- Ogar, ty chyba zwariowaùeú. Macie przecieý unikaã, powtarzam, unikaã wszelkiego kontaktu z wrogiem. Skàd wiecie, ýe kogoú nie ma juý na waszym tropie?

- Tamci nie ýyjà, a samochód z ciaùami spùonàù zrzucony ze skaù. Upozorowaliúmy wypadek, dokùadnie jak na filmach w telewizji. To skoñczona historia, Brytan. I nie ma sensu siæ tym teraz zajmowaã. Znajdujemy siæ w odlegùoúci dziesiæciu kilometrów od tego miejsca. Do koñca dnia ja i moi ludzie odpoczywamy. Wieczorem podejmiemy marsz na póùnoc. Moýe to nam zajàã wiæcej czasu, niý przypuszczaliúcie. Teren jest tu bardzo trudny, ale robimy, co w naszej mocy. Nic wiæcej nie mamy do przekazania. Stàd, gdzie jesteúmy, nic nie widaã.

- Bardzo dobrze. Rozkazy nie ulegajà zmianie i proszæ, nie odgrywaj wiæcej roli bùædnego rycerza. Zrozumiano?

- Zrozumiano.

Edwards, skùadajàc radio, uúmiechaù siæ pod nosem. Kiedy wróciù do obozu, ujrzaù, ýe Vigdis wierci siæ w úpiworze. Poùoýyù siæ wiæc obok niej; przezornie o metr dalej.


Szkocja

- Cholerny kowboj. Znalazù siæ John Wayne ratujàcy osadników od krwioýerczych Indian.

- Nie byùo nas tam - odparù mæýczyzna z czarnà opaskà na oku. Poprawiù jà palcem. - Nie moýna oceniaã postæpowania czùowieka z odlegùoúci póùtora tysiàca kilometrów. On tam byù i widziaù, co siæ dzieje. A co poza tym powiedziaù nam o ýoùnierzach Iwana?

- Jeúli chodzi o postæpowanie z ludnoúcià cywilnà Ruscy nie majà najlepszej opinii - odparù pierwszy mæýczyzna.

- Radzieckie wojska powietrznodesantowe znane sà z karnoúci i bardzo twardej dyscypliny - odparù drugi Byùy major SAS, który po jednej z akcji zostaù inwalidà peùniù obecnie funkcjæ urzædnika w Wydziale Operacji Specjalnych. - A taki wybryk nie wskazuje na zdyscyplinowanych ýoùnierzy. Mogli przybyã póêniej. Ale, powtarzam - powiedziaù z pewnoúcià w gùosie - ten chùopak zachowuje siæ wspaniale.



WRAÝENIA


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna


Lot mieli paskudny. Odbyli go na pokùadzie lekkiego bombowca, który, caùy czas trzymajàc siæ blisko ziemi, przybyù na wojskowe lotnisko na wschód od Berlina. Zaùogæ samolotu stanowiùy tylko cztery osoby. Podróý upùynæùa bez przygód, ale Aleksiejew zastanawiaù siæ, ile w tym byùo zasùugi zaùogi, a ile szczæúcia. Lotnisko przeýyùo ostatnio wizytæ samolotów Paktu Atlantyckiego i generaù natychmiast zwàtpiù w to, co twierdzili towarzysze z rosyjskich siù powietrznych o przewadze na niebie w ciàgu dnia.

Z Berlina helikopter zabraù jego i Siergietowa pod Stendal, do wysuniætego posterunku gùównodowodzàcego Zachodnim Teatrem Wojny. Aleksiejew, pierwszy wyýszy oficer, który przybyù do kompleksu podziemnych bunkrów, nie byù wcale zachwycony tym, co tam zobaczyù. Sztabowych oficerów bardziej interesowaùy poczynania NATO niý to, czego mogùa dokonaã Armia Czerwona. Rosjanie wprawdzie nie stracili inicjatywy, ale pod wpùywem pierwszego wraýenia generaù stwierdziù, ýe niebezpieczeñstwo byùo rzeczywiúcie duýe. Natychmiast teý znalazù oficera operacyjnego i zaczàù zbieraã informacje o tym, jak przebiega kampania. Jego przeùoýony przybyù póù godziny póêniej i wezwaù Aleksiejewa do swego biura.

- No i co, Pasza?

- Muszæ natychmiast udaã siæ na liniæ frontu. Przeprowadzamy aktualnie trzy ataki. Chcæ dokùadnie wiedzieã, co siæ tam dzieje. Niemiecki kontratak odparliúmy, ale nie mieliúmy wystarczajàcych siù by pójúã za ciosem. Na póùnocy sytuacja jest patowa. Tam wdarliúmy siæ na sto kilometrów w gùàb kraju nieprzyjaciela. Wszelkie wczeúniejsze harmonogramy, czasowe naturalnie, diabli wziæli, a straty sà duýo wiæksze od zakùadanych; dotyczy to obu stron. Nasze, niestety, sà wyýsze. W sposób skandaliczny nie doceniliúmy morderczej broni przeciwczoùgowej, jakà dysponuje NATO. Dziaùania artylerii teý nie okazaùy siæ na tyle skuteczne, by walka naszych ýoùnierzy doprowadziùa do jakiegoú zdecydowanego przeùomu. Lotnictwo Paktu Atlantyckiego ciàgle wyrzàdza nam okropne szkody, zwùaszcza nocà. Posiùki przybywajà zbyt wolno. Ogólnie posiadamy inicjatywæ, ale jeúli nie dokonamy wyrwy w liniach wroga, w ciàgu paru dni moýemy utraciã nasze pozycje. Trzeba znaleêã jakiú sùaby punkt w obronie NATO i jak najszybciej przeprowadziã zdecydowany, skoordynowany szturm.

- A sytuacja Paktu?

Aleksiejew wzruszyù ramionami.

- Caùe siùy wyprowadzili w pole. Z Ameryki wciàý przybywajà posiùki, ale na podstawie tego, co wydobyliúmy od jeñców, przypuszczam, ýe nie tak szybko, jak siæ spodziewano. Mam wraýenie, ýe w umocnieniach sojuszników istnieje wiele bardzo sùabych punktów. Jeszcze ich nie zlokalizowaliúmy. Jeúli trafimy na taki punkt i wykorzystamy to, myúlæ, ýe przerwiemy front, dokonujàc ogromnej wyrwy. Nie mogà przecieý byã wszædzie tak samo silni. Niemcy dàýà do tego, by ich sprzymierzeñcy próbowali powstrzymaã nas na caùej linii frontu. Taki wùaúnie bùàd my popeùniliúmy w roku 1941. Bardzo drogo nas kosztowaù. Moýe teraz kolej na nich.

- Kiedy chcecie odwiedziã front?

- Za godzinæ. Wezmæ ze sobà kapitana Siergietowa

- Syna czùowieka Partii? Jeúli coú mu siæ stanie, Pasza

- To oficer armii radzieckiej, niezaleýnie od tego, jakie stanowisko zajmuje jego ojciec. Jest mi potrzebny.

- Bardzo dobrze. Powiadamiaj mnie, gdzie jesteú. Skieruj do mnie ludzi z wydziaùów operacyjnych. Musimy uporzàdkowaã ten burdel.

Aleksiejew poleciù przysùaã sobie helikopter bojowy Mi-24. Lecàcy tuý nad czubkami drzew úmigùowiec generaùa eskortowaùy zwinne myúliwce Mig-21. Aleksiejew nie zajàù miejsca w fotelu, lecz natychmiast przylgnàù do okien maszyny i obserwowaù wszystko, co byù w stanie zobaczyã. W caùej swej wojskowej karierze nie widziaù jeszcze takiego obrazu zniszczeñ. Wydawaùo siæ, ýe nie ma drogi, na której by nie pùonæùy czoùgi lub ciæýarówki. Zasadniczym celem ataków lotniczych NATO byùy gùówne skrzyýowania szos. Ujrzaù zburzony most. Utknæùa przed nim kolumna czoùgów i zostaùa zniszczona podczas nalotu. Spalone szczàtki samolotów, pojazdów i ludzi zamieniùy schludny, malowniczy pejzaý niemieckiej wsi w úmietnik broni wysokiej technologii. Kiedy przelecieli granicæ Zachodnich Niemiec, widok staù siæ jeszcze straszniejszy. O kaýdà szosæ, o kaýdà najmniejszà wioskæ toczyùa siæ mordercza walka. Przed jednà z takich osad Aleksiejew naliczyù jedenaúcie rozbitych czoùgów i zastanawiaù siæ przez chwilæ, ile maszyn musiaùo pójúã do naprawy. Samo miasteczko byùo kompletnie zniszczone przez ogieñ artyleryjski i poýary. Dostrzegù tylko jeden dom nadajàcy siæ do zamieszkania. Piæã kilometrów dalej na zachód powtórzyùa siæ ta sama historia; wtedy Aleksiejew uúwiadomiù sobie, iý tylko na tym jednym, dziesiæciokilometrowym odcinku szosy wojska radzieckie straciùy caùy puùk czoùgów. Potem skupiù uwagæ na sprzæcie przeciwnika. Zatrzymaù wzrok na sterczàcych ze stosu zgliszczy szczàtkach niemieckiego helikoptera bojowego. Rozpoznaù go wyùàcznie po ksztaùcie ogona. Dalej ujrzaù kilka zniszczonych czoùgów i wozów bojowych piechoty. Zarówno radzieckie jak i zachodnie transportery opancerzone, wyprodukowane duýym nakùadem kosztów i wysiùku, leýaùy wokóù niczym wyrzucone przez okno samochodu úmieci. Zostaùo nam jeszcze duýo sprzætu - pomyúlaù generaù. - Ale jak wiele?

Helikopter wylàdowaù na skraju lasu. Za pierwszà linià drzew staùy dziaùa przeciwlotnicze, które caùy czas wycelowane byùy w làdujàcà maszynæ. Aleksiejew i Siergietow wyskoczyli z samolotu, przeszli pod obracajàcym siæ ciàgle gùównym úmigùem i pobiegli w kierunku drzew. Staùo tam kilka pojazdów.

- Witajcie, towarzyszu generale - powiedziaù puùkownik Armii Czerwonej z osmalonà twarzà.

- Gdzie dowódca dywizji?

- Ja jestem dowódcà. Generaù zginàù przedwczoraj w nawale nieprzyjacielskiego ognia artyleryjskiego. Musimy przemieszczaã stanowisko dowodzenia dwa razy na dobæ. Potrafià nas dobrze namierzaã.

- Sytuacja? - spytaù lakonicznie Aleksiejew.

- Ludzie sà zmæczeni, ale mogà jeszcze walczyã. Nie mamy wystarczajàcego wsparcia z powietrza, a w nocy myúliwce Paktu Atlantyckiego nie dajà nam po prostu chwili wytchnienia. Dysponujemy jeszcze poùowà naszych siù; z wyjàtkiem artylerii. Ta zredukowana juý zostaùa do jednej trzeciej. Amerykanie zmienili wùaúnie taktykæ. Zamiast skoncentrowaã siæ na naszych idàcych do przodu formacjach czoùgów, ich lotnictwo atakuje natychmiast po tym, jak koñczymy przygotowanie artyleryjskie. Ostatniej nocy ponieúliúmy ogromne straty. Przeciw naszym puùkom wysùali cztery myúliwce nurkujàce, które starùy nieomal z powierzchni ziemi batalion ruchomych dziaù. Nasz atak oczywiúcie siæ nie powiódù.

- A co z maskowaniem? - zapytaù Aleksiejew.

- Diabeù jeden wie, czemu nie skutkuje – odparù puùkownik. - Najwidoczniej ich samoloty radarowe potrafià wykryã pojazdy na ziemi. Próbowaliúmy zagùuszaã, próbowaliúmy stawiaã makiety. Czasami to dziaùa, czasami nie. Posterunek dowództwa dywizji zostaù zaatakowany dwukrotnie. Moimi puùkami dowodzà juý majorzy, a batalionami - kapitanowie. Taktyka Paktu Atlantyckiego polega na tym, by niszczyã przede wszystkim dowództwo i tym skurwysynom wychodzi to nad podziw dobrze. Ilekroã zbliýamy siæ do wioski, moje czoùgi muszà przedzieraã siæ przez roje rakiet. Próbowaliúmy i artylerii, i broni rakietowej, lecz trudno zniszczyã kaýdy budynek w zasiægu wzroku; nigdy byúmy nie posunæli siæ ani na krok do przodu.

- Czego potrzebujecie?

- Wsparcia lotnictwa. I to silnego. Dajcie mi tylko takà pomoc, a przeùamiemy ten cholerny front. Dziesiæã kilometrów za linià frontu dywizja czoùgów czekaùa na samoloty. Jak dotàd daremnie.

- A dostawy?

- Mogùoby byã lepiej, ale jakoú sobie radzimy. Gdybym jeszcze dysponowaù peùnà dywizjà, byùyby niewystarczajàce.

- Aktualne plany?

- Godzinæ temu wysùaliúmy do szturmu dwa puùki. Atakujà wioskæ zwanà Bieben. Siùy przeciwnika obliczamy na dwa niepeùne bataliony piechoty wsparte czoùgami i artylerià. W wiosce znajduje siæ skrzyýowanie dróg, które musimy przejàã. To samo, o które walczyliúmy zeszùej nocy. Teraz powinno siæ udaã. Chcecie obserwowaã akcjæ?

- Naturalnie.

- Zatem jedziemy. Ale jeúli wam ýycie miùe, zapomnijcie o helikopterze. Ponadto - puùkownik uúmiechnàù siæ - wasza maszyna wesprze szarýæ czoùgów. Moýe tam byã goràco, towarzyszu generale - ostrzegù.

- To dobrze. Obronicie nas. Kiedy ruszamy?


USS „Pharris'

Spokojne morze znaczyùo, ýe „Pharris' wraca na wyznaczonà pozycjæ po póùnocnej stronie konwoju. Obecnie na okræcie czuwaùa tylko poùowa zaùogi. Za rufæ spuszczono holowany sonar, a na làdowisku czekaù helikopter, którego piloci drzemali w hangarze. Morris równieý spaù na mostku w wybitym skórà fotelu. Pochrapywaù cicho, budzàc wesoùoúã dyýurujàcych tam ludzi. Oficerowie teý odsypiali, a w pomieszczeniach zaùogi panowaù haùas jak w tartaku.

- Kapitanie, depesza z dowództwa Floty Atlantyckiej.

Morris podniósù wzrok na oficera kancelaryjnego i siægnàù po blankiet. Zaatakowany zostaù znajdujàcy siæ od nich o sto piæãdziesiàt mil na póùnoc konwój, który pùynàù na wschód. Kapitan zerwaù siæ z miejsca i ruszyù do stoùu nakresowego, by dokùadnie sprawdziã odlegùoúci. Tamte okræty podwodne nie stanowiùy dla nich niebezpieczeñstwa. To tyle. Miaù wùasne kùopoty i jego zadaniem byùo na nich skupiã caùà uwagæ. Za czterdzieúci godzin powinien zameldowaã siæ w Norfolk, uzupeùniã paliwo, uzupeùniã broñ i po upùywie doby wyruszyã ponownie w rejs.

- A cóý to, do cholery? - zapytaù gùoúno marynarz. Pokazaù smugæ biaùego dymu. Nisko nad morzem.

- To rakieta - odparù oficer pokùadowy. - Mostek! Kapitanie, przed nami rakieta. Leci prosto na poùudnie w odlegùoúci mili od nas.

Morris wróciù na fotel i zamrugaù oczyma.

- Powiadomiã konwój. Wùàczyã radar. Wystrzeliã paski folii aluminiowej.

Kapitan ruszyù po drabinie do centrum informacji bojowej. Zanim tam dobiegù, na caùym okræcie rozbrzmiewaùy ostre tony dzwonków alarmowych. Z rufy pomknæùy w powietrze dwie rakiety zagùuszajàce Super-RBOC, które eksplodowaùy w powietrzu, otaczajàc fregatæ ulewà skrawków aluminium.

- Naliczyùem piæã pocisków - oznajmiù operator radaru. - Jeden nadlatuje w naszà stronæ. Wspóùrzædne: zero-zero-osiem. Odlegùoúã: siedem mil. Szybkoúã: piæãset wæzùów.

- Mostek, ster w prawo na zero-zero-osiem – rozkazaù oficer taktyczny. - Przygotowaã kolejne pociski z paskami aluminium. Peùna gotowoúã bojowa.

Piæciocalowe dziaùo obróciùo siæ nieco i wysùaùo kilka ùadunków. Wszystkie przeszùy tuý obok nadlatujàcej rakiety.

- Odlegùoúã: dwie mile. Ciàgle siæ zbliýa – meldowaù operator radaru.

- Wystrzeliã cztery nastæpne Super-RBOC-y.

Morris usùyszaù salwy wyrzutni. Radar pokazaù pociski w formie nieprzejrzystej chmury otulajàcej okræt.

- Centrum informacji bojowej - zawoùaù obserwator. - Widzæ jà. Nadlatuje od dziobu z prawej burty. Straciùa cel. Mam zmianæ kierunku tam, tam jest! Minæùa rufæ. Minæùa nas o kilkaset metrów.

Aluminiowa chmura zmyliùa rakietæ. Gdyby pocisk miaù mózg i potrafiù samodzielnie myúleã, zdumiaùby go fakt, ýe trafiù w nic. Poszybowaù w czyste niebo. Jego radarowy samonaprowadzacz zaczàù szukaã kolejnego celu. Odkryù go piætnaúcie mil dalej i rakieta natychmiast zmieniùa kurs.

- Hydrolokacja - odezwaù siæ Morris. – Sprawdziã wspóùrzædne zero-zero-osiem. Jest tam rakietowy okræt podwodny.

- Wùaúnie sprawdzam, sir. Ta pozycja jest czysta.

- To pædzàca tuý nad wodà z szybkoúcià piæciuset wæzùów rakieta. Z okrætu podwodnego klasy Charlie, odlegùego od nas o jakieú trzydzieúci mil – powiedziaù Morris. - Wysùaã helikopter. Idæ na góræ.

Kapitan dotarù do mostka w tej samej chwili, kiedy na horyzoncie rozbùysùa eksplozja. Nie byù to frachtowiec. Ognista kula znaczyùa tylko zestrzelonà przez rakietæ gùowicæ bojowà. Pewnie tæ, która ich minæùa. Czemu nie udaùo siæ jej zatrzymaã? Potem nastàpiùy trzy dalsze wybuchy. Pùynàcy wolno nad wodà dêwiæk dotarù do „Pharrisa' w formie gùuchego ùoskotu jakby wydawanego przez gigantyczny bæben. Od làdowiska fregaty oderwaù siæ úmigùowiec Sea Sprite i odleciaù na póùnoc. Miaù nadziejæ wytropiã radziecki okræt podwodny, kiedy ten jeszcze bædzie tuý pod powierzchnià. Morris poleciù zmniejszyã szybkoúã „Pharrisa' do piæciu wæzùów. Da to sonarzystom moýliwoúã dokonania bardziej precyzyjnych obserwacji. Ciàgle nic.

Wróciù do centrum informacji bojowej. Zaùoga helikoptera zrzuciùa dwanaúcie pùaw sonarowych. Dwie zùapaùy jakiú kontakt, który jednak szybko siæ urwaù i wiæcej nie pojawiù. Niebawem nadleciaù orion, ale okræt podwodny zdàýyù juý uciec. Jego rakiety ugodziùy w niszczyciela i dwa statki handlowe. Po prostu tak – pomyúlaù Morris. - Bez ostrzeýenia.


Stornoway, Szkocja

- Kolejny nalot - powiedziaù kapitan.

- Reporter? - spytaù Toland.

- Nie, to wiadomoúã z Norwegii. Smugi kondensacyjne samolotów kierujàcych siæ na poùudniowy zachód. Nasz informator naliczyù okoùo dwudziestu maszyn nieznanego mu typu. Na póùnoc od Islandii przestrzeñ powietrznà patroluje nasz nimrod. Jeúli to backfire'y i jeúli spotkajà siæ z tankowcami powietrznymi, moýemy mieã pierwsze dane. Zobaczymy, Bob, moýe miaùeú i dobry pomysù.

Na pasach startowych czekaùy cztery gotowe do akcji tomcaty. Dwa z nich uzbrojone byùy w rakiety. Pozostaùe miaùy zabraã zbiorniki z dodatkowym paliwem. Zakùadano, ýe podróý w obie strony to pokonanie dystansu dwóch tysiæcy mil. Znaczyùo to, ýe peùny dystans mogà przebyã tylko dwa samoloty, a i tak wrócà na rezerwach benzyny. Nimrod kràýyù trzysta szeúãdziesiàt kilometrów na wschód od wyspy Jan Mayen. Ów naleýàcy do Norwegii skrawek làdu Rosjanie kilkakrotnie juý zbombardowali, niszczàc zainstalowany tam system radarowy; jak dotàd jednak nie przeprowadzali jeszcze na wyspæ desantu. Najeýony antenami brytyjski samolot patrolowy nie posiadaù ýadnego uzbrojenia. Gdyby napotkaù rosyjskie myúliwce stanowiàce osùonæ bombowców i tankowców powietrznych, mógùby tylko uciekaã. Jeden z zespoùów na pokùadzie nemroda prowadziù nasùuch radiowy na zakresach uýywanych przez radzieckie samoloty, a drugi - nasùuch radarowy na odpowiednich czæstotliwoúciach.

Byùo to dùugie, peùne napiæcia oczekiwanie. Dwie godziny po ostrzeýeniu o nalocie odebrano znieksztaùconà transmisjæ, którà zinterpretowano jako informacjæ dla pilota backfire'a, ýe zbliýa siæ do samolotu-tankowca. Namiar zostaù naniesiony na nakres i nimrod skræciù na wschód w nadziei, ýe kolejny tego rodzaju sygnaù da mu moýliwoúã skrzyýowania pozycji. W eterze jednak panowaùa cisza. Bez dokùadnych wspóùrzædnych myúliwce niewielkà miaùy szansæ na wypeùnienie zadania. Czekaùy na pasach. Postanowiono, ýe nastæpnym razem polecà dwa samoloty zwiadowcze.


USS „Chicago'

Wezwanie QZB nadeszùo tuý po lunchu. McCafferty wyprowadziù okræt podwodny na gùæbokoúã antenowà i otrzymaù polecenie udania siæ do Faslane w Szkocji, gdzie znajdowaùa siæ baza okrætów podwodnych marynarki brytyjskiej. Po utracie kontaktu z radzieckim konwojem „Chicago' nie miaù juý ýadnego pozytywnego kontaktu.

Byùo to czyste szaleñstwo. Wszelkie przedwojenne zaùoýenia, jakie McCafferty znaù, kazaùy mu siæ spodziewaã „okolicy peùnej celów'. Jak dotàd peùen byù tylko frustracji. Pierwszy oficer sprowadziù okræt na duýà gùæbokoúã, a kapitan zaczàù sporzàdzaã raport z przebiegu patrolu.


Bieben, Republika Federalna Niemiec

- Jesteúcie tu zupeùnie osùoniæci - zauwaýyù kapitan, kucajàc za wieýyczkà.

- To prawda - zgodziù siæ sierýant Mackall.

Jego czoùg M-1 Abrams wkopany byù po przeciwnej stronie zbocza i na drugà stronæ wzgórza wystawaùa tylko skryta w zaroúlach lufa. Mackall popatrzyù na dóù, w pùytkà dolinæ, gdzie w odlegùoúci póùtora kilometra majaczyùy drzewa, miædzy którymi usadowili siæ Rosjanie badajàcy wzgórze potæýnymi lornetkami. Sierýant miaù nadziejæ, ýe nie dostrzegà ukrytej, zùowieszczej sylwetki czoùgu bojowego. Znajdowaù siæ w okopie stanowiàcym fragment pierwszej z trzech linii obronnych, przygotowanych przez naleýàce do jednostki inýynieryjnej buldoýery. W tej pracy pomogli saperom z wùasnej inicjatywy miejscowi rolnicy. Nastæpna linia okopów niestety znajdowaùa siæ w odlegùoúci piæciuset metrów i Mackalla dzieliù od niej zupeùnie odkryty teren. Pole to obsiane zostaùo zaledwie szeúã tygodni wczeúniej, toteý trudno byùo tam liczyã na jakàkolwiek osùonæ podczas wycofywania siæ z pierwszej linii.

- Taka pogoda jest Iwanowi na rækæ – zauwaýyù Mackall. Puùap chmur utrzymywaù siæ na poziomie czterystu metrów, wiæc gdyby Amerykanie dostali wsparcie lotnicze, samoloty miaùyby zaledwie piæã sekund na zorientowanie siæ w panujàcej na polu walki sytuacji. - Czego moýemy od pana oczekiwaã, sir?

- Mogæ wezwaã cztery A-10 i zapewne trochæ maszyn niemieckich - odparù kapitan lotnictwa.

Obserwowaù teren z nieco innego punktu widzenia. Jak najlepiej przypuúciã atak myúliwców na pozycje nieprzyjaciela? Pierwsze natarcie Rosjan zostaùo wprawdzie odparte, ale kapitan przed oczyma miaù szczàtki dwóch maszyn NATO.

- Mogæ równieý zapewniã trzy helikoptery.

Sùowa te zaskoczyùy Mackalla. I zaniepokoiùy. Jakiego ataku siæ tu spodziewajà?

- No dobrze - kapitan wstaù i wróciù do swego transportera opancerzonego. - Kiedy usùyszycie: „Zulu, Z u l u, Z u l u' znaczyã to bædzie, ýe samoloty sà w odlegùoúci niecaùych piæciu minut. Gdybyúcie ujrzeli jakiekolwiek pojazdy z wyrzutniami SAM-ów lub dziaùa przeciwlotnicze, na nie przede wszystkim, na Boga, skierujcie ogieñ. Warthogi poniosùy juý naprawdæ ciæýkie straty, sierýancie.

- Postaramy siæ, kapitanie. Lepiej niech juý pan siæ stàd wynosi; niebawem zacznie siæ przedstawienie.

Mackall nauczyù siæ juý doceniaã wartoúã dobrego oficera kontroli powietrznej na wysuniætym posterunku. Kapitan przed trzema dniami wyciàgnàù jego ýoùnierzy z powaýnych tarapatów. Sierýant obserwowaù przez chwilæ, jak oficer oddala siæ biegiem do oczekujàcego piæãdziesiàt metrów dalej pojazdu z zapalonym silnikiem. Jeszcze nie zamknæùy siæ dobrze tylne drzwi, kiedy maszyna zygzakami runæùa peùnà mocà przez nagi stok i obsiane niedawno pole.

Oddziaù B Pierwszego Szwadronu Jedenastego Puùku Kawalerii Pancernej dysponowaù poczàtkowo czternastoma czoùgami. Piæã zostaùo juý zniszczonych, a na ich miejsce dostaù tylko dwa. Pozostaùe byùy w mniejszym lub wiækszym stopniu uszkodzone. Dowódca plutonu zginàù drugiego dnia wojny. Jego funkcjæ przejàù Mackall. Wchodzàce w skùad plutonu czoùgi staùy kilometr od linii frontu; miædzy nimi okopaùa siæ niemiecka kompania Landwehry - miejscowego odpowiednika Straýy Narodowej - w skùad której wchodzili w wiækszoúci farmerzy i wùaúciciele sklepów; walczyli juý nie tyle o swój kraj, co o wùasne domy. Oni równieý ponieúli powaýne straty i teraz „kompania' nie znaczyùa wiæcej niý dwa plutony. Z caùà pewnoúcià Rosjanie zdajà sobie sprawæ, jak szczupùe sà nasze siùy - pomyúlaù Mackall. Wszyscy okopali siæ bardzo starannie i bardzo gùæboko. Siùa radzieckiej artylerii okazaùa siæ szokujàca. Mimo wszelkich przedwojennych ostrzeýeñ ogieñ rosyjskich armat wstrzàsnàù amerykañskà obronà.


- Ta pogoda jest Amerykanom na rækæ – puùkownik wskazaù skùæbione chmury. - Ich przeklæte samoloty nadlatujà zbyt nisko jak na moýliwoúci naszych radarów. Praktycznie nie mogà ich wykryã, dopóki maszyny nie otworzà ognia.

- Ponieúliúcie duýe straty?

- Sami sobie obejrzyjcie - puùkownik wykonaù gest w stronæ pola bitwy. Staùo tam piætnaúcie czoùgów; okopcone ogniem i dymem wraki - To dzieùo myúliwców nurkujàcych Thunderbolt. Nasi ludzie nazywajà je „diabelskimi krzyýami'.

- Ale wczoraj przecieý zestrzeliliúcie dwie maszyny - zaoponowaù Siergietow.

- Tak, ale przetrwaùo tylko jedno z czterech samobieýnych dziaù. Obie maszyny stràciùa ta sama obsùuga dowodzona przez starszego sierýanta Ùupenkæ. Rekomendujæ go do Czerwonej Wstægi. Poúmiertnie. Drugi samolot spadù prosto na niego. Mój najlepszy kanonier - dodaù z goryczà puùkownik.

Dwa kilometry dalej widaã byùo wrak niemieckiego samolotu Alphajet, a pod nim szczàtki dziaùa samobieýnego ZSU-30. Niewàtpliwie trafiony samolot celowo uderzyù w stanowisko ogniowe; Niemiec przed úmiercià postanowiù zabiã jeszcze kilku Rosjan.

Sierýant wræczyù puùkownikowi sùuchawki. Ten sùuchaù przez póù minuty, po czym powiedziaù paræ sùów i podkreúliù je energicznym skinieniem gùowy.

- Za piæã minut, towarzysze. Moi ludzie zajæli juý stanowiska. Proszæ za mnà.

Bunkier dowództwa, wybudowany pospiesznie z bali i darni, liczyù sobie trzy metry wysokoúci. W úrodku gnieêdziùo siæ juý dwadzieúcia osób - operatorzy ùàcznoúci obu bioràcych udziaù w ataku puùków. Trzeci puùk dywizji czekaù, by wkroczyã w wyùom i utorowaã drogæ rezerwowej dywizji pancernej, która miaùa ostatecznie wedrzeã siæ na tyùy nieprzyjaciela. Jeúli naturalnie wszystko pójdzie zgodnie z planem - upomniaù siæ w duchu Aleksiejew.

Po przeciwnej stronie nie widzieli naturalnie ýadnych ýoùnierzy ani pojazdów. Czaili siæ zapewne w lesie na szczycie grani w odlegùoúci niecaùych dwóch kilometrów. Generaù obserwowaù dowódcæ dywizji, który skinàù gùowà szefowi artylerii. Ten natychmiast podniósù sùuchawkæ polowego telefonu i rzuciù w nià dwa sùowa:

- Zaczàã ostrzaù.

Dêwiæk dotarù do nich dopiero po paru sekundach. Wszystkie dziaùa oraz dodatkowa bateria z dywizji czoùgów odezwaùy siæ przeraýajàcym gùosem; niczym przetaczajàcy siæ nad ziemià grom. Nad nimi przeleciaùa ùukiem pierwsza fala pocisków, uderzajàc w przedpole wzgórza. Druga trafiùa w sam masyw. To, co przed chwilà jeszcze byùo ùagodnym wzniesieniem pokrytym bujnà trawà, zamieniùo siæ w odraýajàce, bràzowe kùæbowisko dymu i goùej ziemi.

- Myúlæ, ýe idà na caùego, sierýancie - odezwaù siæ ùadowniczy, zatrzaskujàc wùaz czoùgu.

Mackall poprawiù heùmofon i wyjrzaù przez szczeliny obserwacyjne w kopuùce dowódcy. Gruby pancerz tùumiù prawie caùkowicie dêwiæk, ale kiedy zadrýaùa pod nimi ziemia, pojazdem zakoùysaùo. Zamkniæci w nim ludzie struchleli na myúl, jakiej siùy potrzeba, by zakolebaã szeúãdziesiæciotonowym czoùgiem. Tak wùaúnie zginàù porucznik; jeden z tysiàca wystrzelonych z potæýnego dziaùa pocisków trafiù w wieýyczkæ jego czoùgu, przeniknàù cienki, szczytowy pancerz i pojazd eksplodowaù.

Po lewej i prawej stronie czoùgu Mackalla, ukryci w wàskich, gùæbokich doùach, siedzieli Niemcy - przewaýnie w úrednim wieku. Byli zarówno przeraýeni, jak i peùni nienawiúci z powodu tego, co przytrafiùo siæ im, ich ojczyênie i ich domom!


- Wspaniaùe przygotowanie artyleryjskie, towarzyszu puùkowniku - pochwaliù cicho Aleksiejew. Nad gùowami znów rozlegù siæ skowyczàcy dêwiæk. - A oto i wasze wsparcie lotnicze.

Cztery radzieckie myúliwce nurkujàce przemknæùy równolegle nad masywem, zrzucajàc ùadunki napalmu. Kiedy zawróciùy w kierunku radzieckich linii, jedna z maszyn eksplodowaùa w powietrzu.

- Co to byùo?

- Prawdopodobnie roland - odparù puùkownik. – Ich wersja naszej SA-8. No dobrze, jeszcze minutkæ.


Piæã kilometrów za bunkrem dowództwa dwie baterie ruchomych wyrzutni rakietowych ziaùy nieustannym ogniem. Poùowæ z nich stanowiùy gùowice bojowe, a poùowæ rakiety dymne.

Trzydzieúci rakiet wylàdowaùo w sektorze Mackalla, a trzydzieúci przed nim, w dolinie. Wstrzàs eksplozji zakoùysaù czoùgiem, rozlegù siæ dêwiæk odbijajàcych siæ od pancerza odùamków. Najbardziej zatrwoýyù sierýanta dym. Znaczyù bowiem, ýe nadchodzi Iwan. Z trzydziestu miejsc biù w niebo szarobiaùy tuman, zakrywajàc wszystko swym nieprzeniknionym caùunem. Mackall i kanonier wùàczyli celowniki termogramowe.

- Byk, tu Szóstka - odezwaù siæ przez radio dowódca. - Proszæ o potwierdzenie.

Mackall sùuchaù uwaýnie. Wszystkie jedenaúcie chronionych przez gùæbokie wykopy czoùgów pozostaùo nietkniæte i sierýant bùogosùawiù w duchu saperów - jak równieý niemieckich rolników - którzy wykopali te stanowiska. Nie padùy ýadne rozkazy. Nie byùy potrzebne.

- Przeciwnik w polu widzenia - poinformowaù kanonier.

Celowniki termiczne rozróýniaùy temperaturæ i mogùy na odlegùoúã kilometra penetrowaã pokryty dymem teren. Ponadto wiatr okazaù siæ dla Amerykanów korzystny. Wiejàca z szybkoúcià szesnastu kilometrów na godzinæ bryza zawróciùa dymy na wschód. Starszy sierýant Terry Mackall zaczerpnàù tchu i przystàpiù do dzieùa.

- Cel: czoùg. Godzina: dziesiàta. Pocisk podkalibrowy. Pal!

Kanonier obróciù wieýyczkæ w lewo i nastawiù siatkæ celownika na najbliýszà radzieckà maszynæ. Kciukami wcisnàù guzik lasera i cieniutki promieñ úwiatùa padù na cel. Na ekranie wskazujàcym odlegùoúã pojawiùa siæ liczba: 1310 metrów. Sterujàcy ogniem komputer skorelowaù natychmiast odlegùoúã i szybkoúã wrogiego obiektu, zmierzyù kierunek i siùæ wiatru, wilgotnoúã i temperaturæ powietrza, uwzglædniù masæ pancerza samego czoùgu i uniósù lufæ gùównego dziaùa. Wszystko, co musiaù zrobiã kanonier, to umieúciã w úrodku siatki cel. Caùa operacja zajæùa niecaùe dwie sekundy. Kanonier nacisnàù spusty.

Podmuch z dùugiej na trzynaúcie metrów lufy zniszczyù zasadzone przed dwoma laty przez niemieckich skautów krzaki. 105-milimetrowe dziaùo czoùgowe szarpnæùo do tyùu w odrzucie i wypluùo do wnætrza wieýyczki ùuskæ. W powietrze wyleciaù pocisk podkalibrowy; odpadùa z niego koszulka i wolframowo-uranowa strzaùa o úrednicy czterdziestu milimetrów pomknæùa z szybkoúcià póùtora kilometra na sekundæ.

W chwilæ póêniej pocisk trafiù w podstawæ wieýyczki rosyjskiego czoùgu. Kiedy uranowe jàdro pocisku wnikaùo w ochronnà stal, radziecki kanonier wprowadzaù dopiero pocisk do lufy. Czoùg eksplodowaù; wieýyczka wyleciaùa na dziesiæã metrów w góræ.

- Trafiony! - powiedziaù Mackall. - Cel: czoùg. Godzina: dwunasta. Pocisk podkalibrowy. Pal!

Rosyjski i amerykañski czoùg wystrzeliùy jednoczeúnie, ale radziecki pocisk przeszedù górà, mijajàc M-1 blisko o metr. Rosjanie mieli mniej szczæúcia

- Czas siæ wynosiã - oznajmiù Mackall. - Do tyùu. Na kolejnà pozycjæ!

Kierowca, otworzywszy mocno przepustnicæ, dokonaù zwrotu. Czoùg szarpnàù do tyùu, zakræciù w prawo i ruszyù piæãdziesiàt metrów w stronæ kolejnego, przygotowanego uprzednio stanowiska.


- Cholerny dym! - zaklàù Siergietow.

Wiatr przywiaù do nich kolejnà falæ i nikt nie widziaù, co siæ dzieje przed nimi. Losy bitwy byùy teraz w rækach kapitanów, poruczników i sierýantów. Obserwujàcy walkæ z bunkra dowódcy rozróýniali jedynie pomarañczowe kule ognia eksplodujàcych pojazdów, ale nie potrafili okreúliã, czy sà to maszyny wùasne, czy przeciwnika. Gùównodowodzàcy puùkownik naùoýyù sùuchawki i zaczàù rzucaã swym podkomendnym krótkie, szorstkie polecenia.


Mackall znalazù siæ na nowej pozycji w niecaùà minutæ. Okop byù usytuowany równolegle do linii grzbietu wzgórza, wiæc potæýna wieýyczka maszyny obróciùa siæ w lewo. Sierýant dojrzaù radzieckà piechotæ, która wyskoczyùa z wozów bojowych i biegùa teraz przed swymi pojazdami. Spadùa na nià niemiecka i amerykañska salwa artyleryjska, ale trochæ za póêno

- Cel: czoùg z antenà. Wyjeýdýa wùaúnie zza linii drzew.

- Mam go - odparù kanonier. Ujrzaù radziecki ciæýki czoùg bojowy T-80 ze sterczàcà z wieýyczki dùugà antenà radiowà. Mógù to byã pojazd dowódcy kompanii; a moýe dowódcy batalionu.

Strzeliù.

Rosyjski czoùg raptownie stanàù, a Mackall obserwowaù, jak smugacz mija o centymetry jego komoræ silnikowà.

- Pocisk HEAT! - krzyknàù kanonier przez interkom.

- Gotowy!

- Zawracaj, kurwa

Kierowana przez doúwiadczonego sierýanta rosyjska maszyna mknæùa zygzakami przez pole. Co piæã sekund wykonywaùa ostry zwrot; skræciùa wùaúnie w lewo

Kanonier wypuúciù pocisk. Siùa odrzutu zatrzæsùa czoùgiem i o tylnà úciankæ wieýyczki zadêwiæczaùa wyrzucona ùuska. W zamkniætym pomieszczeniu rozszedù siæ amoniakowy zapach propelentu.

- Trafiony! Piækny strzaù, Woody!

Pocisk trafiù Rosjan miædzy ostatnie koùa i zniszczyù silnik diesla. W chwilæ potem zaczæùa z pojazdu wyskakiwaã zaùoga „uciekajàc' prosto w grad tnàcych powietrze odùamków.

Mackall znów poleciù zmieniã stanowisko bojowe. Zanim dotarli na miejsce, Rosjanie byli juý niecaùe piæãset metrów od nich. Oddali dwa kolejne strzaùy, niszczàc wóz bojowy piechoty i nastæpny czoùg.

- Byk, tu Szóstka, wycofujemy siæ na Liniæ Bravo. Wykonaã!

Jako dowódca plutonu Mackall wraz ze swojà druýynà opuúciù pozycjæ ostatni. Sierýant obserwowaù, jak dwa towarzyszàce mu czoùgi toczà siæ w dóù stoku. Piechota równieý siæ wycofywaùa; czæúã ýoùnierzy zdàýyùa wskoczyã do transporterów opancerzonych, pozostali po prostu biegli. Wùasna artyleria oddaùa salwæ, nastæpnie postawiùa zasùonæ dymnà, by uùatwiã swoim oddziaùom cofniæcie siæ na kolejne pozycje. Na komendæ Mackalla czoùg ruszyù z szybkoúcià czterdziestu piæciu kilometrów na godzinæ i nim Rosjanie zdobyli masyw, zajàù wyznaczonà pozycjæ. Wycofujàcych siæ úcigaù ogieñ artyleryjski nieprzyjaciela, który zniszczyù dwa niemieckie wozy bojowe piechoty.


- Zulu, Zulu, Zulu!

- Przyúlijcie mi transporter - poleciù Aleksiejew.

- Nie mogæ na to pozwoliã. Nie pozwolæ, generale

- Przysùaã mi tu ten cholerny transporter. Muszæ to dokùadnie zobaczyã - powtórzyù Aleksiejew.

Minutæ póêniej on i Siergietow w towarzystwie puùkownika siedzieli w BMP i jechali na pozycje opuszczone wùaúnie przez oddziaùy NATO. Znaleêli okop, w którym kryùo siæ dwóch ýoùnierzy dopóki w odlegùoúci metra nie eksplodowaùa rakieta.

- Wielki Boýe, straciliúmy tu dwadzieúcia czoùgów! - wykrzyknàù Siergietow, oglàdajàc siæ do tyùu.

- Padnij! - wrzasnàù naraz puùkownik, wpychajàc obu do okrwawionej jamy. Wzgórze dosiægùa nawaùa ogniowa NATO.


- Tam jest gatling - powiedziaù kanonier.

Rosyjski pojazd z dziaùem przeciwlotniczym pojawiù siæ na szczycie wzgórza. W chwilæ póêniej pocisk HEAT zniszczyù je niczym plastikowà zabawkæ. Kolejnym celem staù siæ rosyjski czoùg zjeýdýajàcy ze wzgórza, które wùaúnie opuúcili.

- Gùowa do góry. Nadlatuje nasz samolot! – Mackall skuliù siæ, majàc nadziejæ, ýe pilot potrafi odróýniã owce od wilków.


Aleksiejew obserwowaù dwusilnikowy myúliwiec pikujàcy nad dolinæ. Jego przód ziaù ogniem z dziaùka przeciwczoùgowego. Na oczach generaùa eksplodowaùy cztery czoùgi Zdawaùo siæ, ýe thunderbolt zawisù na chwilæ w powietrzu, po czym odleciaù na zachód. Pomknæùa za nim rakieta SA-7, ale spadùa za blisko.

- „Diabelski krzyý'? - zapytaù cicho generaù.

Puùkownik w milczeniu skinàù gùowà i Aleksiejew zrozumiaù, czemu jego ludzie ochrzcili ten typ maszyn takà wùaúnie nazwà. Oglàdany pod kàtem amerykañski myúliwiec przypominaù stylizowany krzyý rosyjskich ortodoksów.

- Wezwaùem rezerwowy puùk. Moýemy dopaúã ich podczas ucieczki - powiedziaù puùkownik.

To tak wyglàda uwieñczony powodzeniem atak? - pomyúlaù z niedowierzaniem Siergietow.


Mackall obserwowaù, jak na rosyjskie linie spadajà dwie rakiety przeciwczoùgowe. Jedna chybiùa, ale druga byùa celna. Kiedy ýoùnierze Paktu Atlantyckiego cofnæli siæ o kolejne piæãset metrów, po obu stronach pokazaùo siæ jeszcze wiæcej dymu. Widzieli juý wioskæ, której bronili. Czoùg sierýanta miaù na swoim koncie piæã zniszczonych nieprzyjacielskich maszyn. On sam nie zostaù jeszcze trafiony, ale bitwa przecieý trwaùa. Wùàczyùa siæ amerykañsko-niemiecka artyleria. Rosyjskà piechotæ w poùowie juý zniszczono i transportery opancerzone sprzymierzonych zjeýdýaùy ze stoku, próbujàc nawiàzaã z niedobitkami kontakt bojowy. Kiedy do walki wùàczyù siæ trzeci puùk, wszystko wydawaùo siæ rozwijaã pomyúlnie. Na wzgórzu pojawiùo siæ piæãdziesiàt czoùgów. Przemknàù nad nimi A-10 niszczàc dwa, ale w tej samej chwili samolot dosiægùa rakieta klasy ziemia-powietrze. Pùonàcy wrak spadù trzysta metrów od Mackalla.

- Cel: czoùg. Godzina: pierwsza. Pal! - Abrams odskoczyù do tyùu. - Trafienie!

- Uwaga, uwaga! - zawoùaù dowódca piechoty. – Od póùnocy nadlatujà wrogie helikoptery.

Dziesiæã Mi-24 hind przybyùo póêno, mimo tego w ciàgu niepeùnej minuty zniszczyùo dwa czoùgi. Zaraz pojawiùy siæ niemieckie phantomy. Zasypaùy radzieckie maszyny rakietami powietrze-powietrze i pociskami z dziaùek pokùadowych. Potem zaczæùy pojawiaã siæ pociski klasy ziemia-powietrze. Niebo ciæùy smugi dymu i nagle w polu widzenia nie byùo ani jednej maszyny.


- Grzæêniemy - oúwiadczyù Aleksiejew.

Wyciàgnàù przed chwilà bardzo istotnà naukæ: helikoptery bojowe nigdy nie sprostajà myúliwcom. Wùaúnie wtedy - pomyúlaù - gdy Mi-24 mogùy odwróciã obraz bitwy, musiaùy umykaã przed niemieckimi myúliwcami. Siùa rosyjskiej artylerii sùabùa. Kanonierzy NATO trafiali celnie. Pomagaùy im myúliwce nurkujàce. Naleýaùo zorganizowaã mocniejsze wsparcie powietrzne.

- Do diabùa z tym! - odparù puùkownik i wydaù przez radio kolejne rozkazy do batalionów na lewej flance.


- Na godzinie dziesiàtej widaã chyba wóz dowódcy. Stoi na szczycie wzgórza. Moýemy go dosiægnàã?

- Daleki strzaù. Ja

Ùup!

Pocisk trafiù w sam przód wieýyczki.

- Czoùg. Godzina trzecia, blisko

Kanonier uruchomiù urzàdzenia obracajàce wieýyczkæ. Nie zadziaùaùy Ýoùnierz siægnàù natychmiast do dêwigni ræcznego sterowania. Mackall rzuciù siæ do karabinu maszynowego i posùaù seriæ w stronæ zbliýajàcego siæ T-80, który wynurzyù siæ dosùownie znikàd. Kanonier goràczkowo kræciù dêwignià. Od pancerza abramsa odbiù siæ drugi rosyjski pocisk. Pomagaù kierowca; obaj ýywili rozpaczliwà nadziejæ, ýe zdoùajà przywróciã maszynie zdolnoúã bojowà. W wyniku pierwszego uderzenia uszkodzony zostaù komputer. T-80 byù juý w odlegùoúci niecaùego kilometra, kiedy kanonier uporaù siæ wreszcie z usterkà. Odpaliù natychmiast HEAT-a, ale nie trafiù. Ùadowniczy umieúciù w komorze kolejny pocisk. Kanonier bùyskawicznie naprowadziù dziaùo na cel i strzeliù. Trafienie.

- Zbliýajà siæ nastæpne - ostrzegù kanonier.

- Byk Szeúã, tu Trzy-Jeden, oskrzydlajà nas niedobrzy chùopcy. Potrzebujemy pomocy - zawoùaù do mikrofonu Mackall, a nastæpnie zwróciù siæ do kierowcy:

- W lewo i do tyùu. Wiejmy!

Kierowca nie potrzebowaù zachæty. Pochyliù siæ i, wyjrzawszy przez wàskie szczeliny obserwacyjne, szarpnàù dêwigniæ przepustnicy. Czoùg runàù caùà mocà do tyùu, po czym zaraz skræciù w lewo. Kanonier w tym czasie próbowaù trafiã w kolejny cel, ale automatyczny stabilizator teý nie funkcjonowaù. Ýeby trafiã, musieli na chwilæ przystanàã - a to znaczyùo úmierã.

Pojawiù siæ lecàcy na maùej wysokoúci kolejny thunderbolt i posùaù w stronæ Rosjan seriæ pocisków. Dwa nastæpne radzieckie czoùgi zostaùy unieruchomione, ale samolot musiaù siæ wycofaã, ciàgnàc za sobà smugæ dymu. Artyleria otworzyùa ogieñ, próbujàc powstrzymaã rosyjskie natarcie.

- Na rany Chrystusa, zatrzymaj na chwilæ, a ubijæ któregoú skurwiela! - wrzasnàù kanonier.

Czoùg stanàù natychmiast. Kanonier daù ognia i trafiù T- 72 w gàsienicæ.

- Ùaduj!

Po lewej stronie, w odlegùoúci stu metrów od Mackalla pojawiù siæ drugi czoùg. Byù nietkniæty. Wystrzeliù trzy pociski, z których dwa utkwiùy w celach. Potem nadleciaù radziecki helikopter i roztrzaskaù rakietà maszynæ dowódcy piechoty. Po chwili zestrzelony zostaù z ræcznej wyrzutni stingerów którà dysponowali niemieccy piechurzy. Mackall skuliù siæ, kiedy z prawej i lewej strony wieýyczki jego czoùgu przeleciaùy dwie „swoje' rakiety przeciwczoùgowe HOT, aby trafiã w nacierajàcych Rosjan.

- Przed nami czoùg z antenà.

- Widzæ go. Pocisk podkalibrowy! - kanonier przekræciù korbà wieýyczki w prawo. Podniósù lufæ i wystrzeliù.


- Kapitanie Aleksandrow! - krzyknàù w mikrofon dowódca dywizji. Sùowa dowódcy batalionu nagle umilkùy.

Puùkownik uýywaù radia zbyt dùugo. Stacjonujàca w odlegùoúci szesnastu kilometrów niemiecka bateria samobieýnych 155-milimetrowych dziaù namierzyùa radiowy sygnaù i wystrzeliùa w tym kierunku dwadzieúcia pocisków. Aleksiejew usùyszaù ich wizgot i, ciàgnàc za sobà Siergietowa, wskoczyù w wykopanà przez Niemców transzejæ. W piæã sekund póêniej rozlegù siæ potworny huk, a potem wszystko spowiùy kùæby dymu. Kiedy generaù wychyliù gùowæ, ujrzaù, iý puùkownik, ciàgle w pozycji stojàcej, wydaje przez radio komendy. Za nim pùonàù transporter dowódcy. We wnætrzu wozu zostaùa centrala radiowa. Piæciu ýoùnierzy zginæùo, szeúciu wyùo z bólu. Aleksiejew z niepokojem spojrzaù na krwawà bruzdæ na ræku.


Mackall zniszczyù wprawdzie jeszcze jeden czoùg, ale w koñcu to Niemcy za pomocà pocisków HOT powstrzymali rosyjski atak. Straciwszy poùowæ swych czoùgów, radziecki dowódca zaùamaù siæ nerwowo. Niedobitki radzieckiego wojska postawiùy zasùonæ dymnà i wycofaùy siæ na poùudniowy stok wzgórza. Poganiaù je ogieñ artylerii sprzymierzonych. Bitwa làdowa chwilowo ucichùa.

- Mackall, co siæ tam dzieje? - zapytaù oficer piechoty.

- Gdzie jest Szóstka?

- Po twojej lewej - Mackall spojrzaù w tamtà stronæ i ujrzaù pùonàcà maszynæ dowódcy. A wiæc to tak

- To my, sir. Ilu naszych zostaùo?

- Naliczyùem cztery maszyny.

Boýe wielki - pomyúlaù sierýant.


- Dajcie mi puùk z dywizji czoùgów, a wreszcie to skoñczæ. Im juý nic nie zostaùo - upieraù siæ puùkownik. Na twarzy miaù krew z powierzchownej rany.

- Zaùatwiæ to. Kiedy moýecie rozpoczàã atak? – spytaù Aleksiejew.

- Za dwie godziny. Muszæ tylko przegrupowaã siùy.

- Doskonale. Wracam do kwatery gùównej. Opór przeciwnika byù silniejszy, niý przypuszczaliúcie, towarzyszu puùkowniku. Niemniej wasze wojsko walczyùo mæýnie. Kaýcie waszym sùuýbom wywiadowczym lepiej pracowaã. Zgromadêcie jeñców i solidnie ich przesùuchajcie. - Aleksiejew oddaliù siæ. Krok w krok podàýaù za nim Siergietow.

- Gorzej niý przewidywaùem - zauwaýyù kapitan po wejúciu do transportera.

- Musieli przeciw nam wystawiã co najmniej puùk - Aleksiejew wzruszyù ramionami. - Przy takich omyùkach dùugo nie pociàgniemy. W dwie godziny sforsowaliúmy cztery kilometry, ale za jakà cenæ. I te skurwysyny od samolotów Kiedy wrócimy, powiem to i owo generalicji z lotnictwa osùonowego!

- Jest pan prawdziwym ýoùnierzem - powiedziaù porucznik.


Okazaùo siæ, ýe pozostaùo jednak piæã czoùgów; po prostu w jednym z nich popsuùo siæ radio.

- Wspaniale pan walczyù, naprawdæ wspaniale.

- A jak Niemcy? - spytaù Mackall nowego dowódcæ.

- Piæãdziesiàt procent strat. Iwan odepchnàù nas o cztery kilometry. Jeszcze jeden taki atak i po nas. W ciàgu godziny mamy otrzymaã posiùki. Przekonaùem dowództwo puùku, ýe Iwanowi niebywale zaleýy na tej pozycji. Otrzymamy w zwiàzku z tym pomoc. Od Niemców. O zmierzchu przyúlà tu batalion, a o úwicie prawdopodobnie nastæpny. Proszæ uzupeùniã paliwo i amunicjæ. Nasi drodzy przyjaciele niebawem znów siæ pojawià.

- Na tæ wioskæ przypuúcili juý dwa wielkie i jeden mniejszy atak. I nic nie osiàgnæli, sir.

- Aha, jeszcze jedno, sierýancie. Rozmawiaùem o panu w dowództwie jednostki. Puùkownik oznajmiù, ýe od teraz jest pan oficerem.

Czoùg Mackalla potrzebowaù dziesiæciu minut na przezbrojenie. Uzupeùnienie paliwa zajæùo dalsze dziesiæã minut. W tym czasie zmordowana do granic moýliwoúci zaùoga uzupeùniaùa amunicjæ. Sierýant byù zdumiony tym, ýe musi wracaã na liniæ frontu, majàc o piæã pocisków za maùo.


- Zostaùeú trafiony, Pasza - mùodszy mæýczyzna, potrzàsnàù gùowà.

- Skaleczyùem siæ przy wysiadaniu z helikoptera. Niech krwawi. To kara za mojà niezdarnoúã.

Aleksiejew usiadù naprzeciwko dowódcy i wypiù blisko litr wody. Wstydziù siæ tej lekkiej kontuzji i dlatego skùamaù.

- Atak?

- Stawiali diabelski opór. Powiedziano nam, ýe mamy przed sobà dwa bataliony piechoty plus czoùgi. Ja szacujæ siùy wroga na niepeùny puùk. Sprzymierzeni dysponowali ponadto doskonale przygotowanymi pozycjami. A jednak prawie zùamaliúmy ich linie. Dowodzàcy dywizjà puùkownik opracowaù niezùy plan i jego ludzie przypuúcili rzeczywiúcie imponujàcy atak. Zmusiliúmy wroga do cofniæcia siæ prawie do samej wioski. Do nastæpnego ataku chciaùbym zaangaýowaã czoùgi z grup dziaùañ operacyjnych.

- Tego nam zrobiã nie wolno.

- Co takiego? - Aleksiejew byù zdumiony.

- Grupy dziaùañ operacyjnych majà pozostaã nietkniæte aý do chwili, kiedy nie przeùamiemy frontu. Takie sà instrukcje z Moskwy.

- Aleý dodatkowy puùk wùaúnie przeùamie front. Cel mamy juý w zasiægu wzroku! By to osiàgnàã, poúwiæciliúmy dywizjæ piechoty zmotoryzowanej i straciliúmy poùowæ innej. Moýemy wygraã tæ bitwæ i zrobiã pierwszà, istotnà wyrwæ w liniach NATO. Ale musimy dziaùaã bùyskawicznie!

- Jesteúcie pewni swego zdania?

- Tak, lecz konieczny jest poúpiech. Niemcy wiedzà, ýe niebawem ponowimy atak. Spróbujà wzmocniã linie. Pierwszy puùk 30. Gwardyjskiej Dywizji Czoùgów znajduje siæ zaledwie godzinæ drogi od pola walki. Moýemy go tu úciàgnàã natychmiast. Wziàùby udziaù w szturmie. Tak naprawdæ, to powinniúmy tu mieã caùà tæ dywizjæ. Taka okazja nieprædko siæ zdarzy.

- Przekonaùeú mnie. Poùàczæ siæ z Naczelnym Dowództwem i poproszæ o zezwolenie.

Aleksiejew odchyliù siæ do tyùu i przymknàù oczy. Struktura radzieckiego dowództwa: nawet gùównodowodzàcy teatrem wojny, jeúli chce odstàpiã od Planu, musi uzyskaã pozwolenie.

Zbadanie mapy zajæùo geniuszom w Moskwie dwie godziny. Czoùowy puùk 30. Dywizji Gwardyjskiej dostaù polecenie doùàczenia do dywizji piechoty zmotoryzowanej. Ale byùo juý za póêno. Atak opóêniù siæ o dziewiæãdziesiàt minut.


Podporucznik Terry Mackall na pagonach ciàgle miaù jeszcze dystynkcje sierýanta, lecz byù zbyt zmæczony, by o tym myúleã. Dziwiù siæ tylko, jak powaýnie dowództwo oceniùo jego drobnà w sumie potyczkæ czoùgowà. W transporterach opancerzonych pojawiùy siæ dwa bataliony niemieckiej regularnej piechoty, zwalniajàc wyczerpanà Landwehræ, która zostaùa wycofana i miaùa przygotowaã pozycje obronne wokóù wioski. Stanowisko wzmocniùa dowodzona przez niemieckiego puùkownika kompania czoùgów Leopard i dwa plutony M-1. Oficer przybyù helikopterem i natychmiast odbyù inspekcjæ pozycji obronnych. Na twarzy o wàskich, zaciætych ustach miaù plaster, a gùowæ zabandaýowanà.

Skurwiel pozujàcy na twardziela - pomyúlaù Mackall. Podporucznik zdawaù sobie sprawæ, ýe gdyby Iwan zdobyù ich pozycje, oskrzydliùby poùàczone siùy niemiecko-brytyjskie, które powstrzymywaùy rosyjski atak na Hanower. Dlatego teý bitwa ta byùa dla Niemców tak istotna. Na pierwszej linii zajæùy miejsce niemieckie leopardy, luzujàc tym samym Amerykanów. Siùy te ponownie liczyùy czternaúcie czoùgów. Dowódca rozdzieliù jednostkæ na dwie czæúci; Mackallowi przypadùa grupa poùudniowa. Odnaleêli i zajæli ostatnià liniæ umocnieñ na poùudniowo-wschodnim krañcu wioski. Mackall dokùadnie rozlokowaù podlegùe sobie siùy. Odwiedziù osobiúcie kaýdà pozycjæ, ustalajàc szczegóùowo plan z dowódcami poszczególnych czoùgów.

Niemcy byli bardzo zdyscyplinowani. Na kaýdym posterunku, który nie miaù naturalnej osùony, zasadzili nowe zaroúla. Ewakuowano prawie caùà ludnoúã cywilnà, choã sporo osób nie chciaùo opuszczaã swoich domów. Jeden z mieszkañców wioski przyniósù czoùgistom ciepùy posiùek. Ale zaùoga Mackalla nie miaùa czasu jeúã. Kanonier naprawiù dwa rozerwane zùàcza i przestroiù uszkodzony komputer sterujàcy ogniem. Ùadowniczy i kierowca zajæli siæ obluzowanà gàsienicà. Zanim skoñczyli, odezwaùa siæ radziecka artyleria.


Aleksiejew chciaù tam byã. Utrzymywaù ùàcznoúã telefonicznà z dowództwem dywizji i byù na podsùuchu radiowym, dziæki czemu úledziù wszystko na bieýàco. Puùkownik - Aleksiejew postanowiù, iý w przypadku powodzenia awansuje go na generaùa - skarýyù siæ, ýe wszystko to trwaùo zbyt dùugo. Wysùaù nad linie nieprzyjaciela zwiad lotniczy; jedna z maszyn nie wróciùa. Pilot drugiego samolotu doniósù o ruchach wojsk po tamtej stronie, ale poza tym, iý zostaù zaatakowany pociskami ziemia-powietrze, niewiele potrafiù powiedzieã. Puùkownik obawiaù siæ, ýe siùy przeciwnika znacznie wzrosùy, ale nie miaù ýadnych konkretnych danych na ten temat i trudno mu byùo ustaliã, czy wojska NATO zwlekajà, czy teý przybywajà tam nowe posiùki.


Mackall równieý przyglàdaù siæ wszystkiemu z oddali. Ostatnia linia wzgórz odlegùa byùa o póùtora kilometra. Miædzy nimi a amerykañskimi pozycjami majaczyùy zgliszcza rozlegùego gospodarstwa. Oddziaù uformowany zostaù w dwa plutony po trzy czoùgi kaýdy. Mackall, jako Dowódca, miaù trzymaã siæ z tyùu i kierowaã akcjà przez radio. W dwadzieúcia minut po radiowym komunikacie o silnym ataku Rosjan, zaobserwowaù ruch. W kierunku wioski zaczæùy zjeýdýaã niemieckie wozy z piechotà. Na póùnocy pojawiùo siæ kilka rosyjskich úmigùowców, ale ukryta w wiosce bateria rolandów otworzyùa do nich ogieñ i zniszczyùa trzy maszyny. Reszta odleciaùa. Potem zjawiùy siæ niemieckie leopardy. Mackall doliczyù siæ trzech trafieñ. Artyleria NATO otworzyùa ogieñ; z kolei miædzy amerykañskie czoùgi zaczæùy spadaã radzieckie pociski. Nastæpnie pojawili siæ Rosjanie

- Byk, wszystkie jednostki wstrzymujà ogieñ. Powtarzam, wszyscy wstrzymujà ogieñ - odezwaù siæ przez radio dowódca.

Mackall widziaù miædzy zabudowaniami wioski wycofujàcych siæ Niemców. A wiæc to tak sobie wykombinowaù skurwysyn Szwab - pomyúlaù podporucznik. - Úlicznie


- Uciekaj - powiedziaù puùkownik do Aleksiejewa przez radio. Na mapie, którà generaù miaù przed sobà, oficerowie nanosili flamastrami róýne znaki. Na czerwono znaczyli wyrwæ w niemieckich liniach. Pierwsze radzieckie czoùgi byùy juý piæãset metrów od wioski i wdzieraùy siæ w dwukilometrowà lukæ miædzy czoùgami grupy B.


Niemiecki puùkownik wydaù rozkaz amerykañskiemu dowódcy.

- Byk, tu Szóstka. Braã ich!

Dwanaúcie czoùgów jednoczeúnie otworzyùo ogieñ. Dziewiæã pocisków byùo celnych.

- Woody, szukaj anten - poleciù kanonierowi Mackall.

Obserwowaù przez peryskop inne, podlegùe sobie czoùgi. Jego kanonier skierowaù dziaùo w prawo, celujàc w tylne szeregi Rosjan.

- Jest! Wprowadziã pocisk HEAT Cel: czoùg. Odlegùoúã: dwa tysiàce szeúãset - Czoùgiem szarpnæùo. Kanonier obserwowaù lot smugacza podàýajàcego po ùuku pocisku - Trafienie!

Kolejna salwa z czoùgów M-1 zniszczyùa osiem radzieckich czoùgów. Potem od strony wioski spadùa na Rosjan ulewa amunicji, siejàc wúród nich straszliwe spustoszenie. Rosjanie zaatakowali skrzydùami i teraz mieli przed sobà wioskæ peùnà wyrzutni rakiet przeciwczoùgowych; niemiecki puùkownik zastawiù puùapkæ, w którà wpadùy radzieckie jednostki. W tej samej chwili z lewej i prawej strony wyjechaùy zza osady leopardy i zaatakowaùy bædàcego na odkrytej przestrzeni przeciwnika. Dowodzàcy osùonà lotniczà ponownie skierowaù na pozycje radzieckiej artylerii myúliwce bombardujàce. Do walki wùàczyùy siæ teý myúliwce radzieckie, ale zaangaýowane w walce z amerykañskimi i niemieckimi samolotami nie byùy w stanie daã wsparcia walczàcym na ziemi jednostkom; a tam pojawiùy siæ uzbrojone w rakiety niemieckie úmigùowce Gazelle. Rosyjskie czoùgi strzelaùy na oúlep, próbujàc rozpaczliwie nawiàzaã z przeciwnikiem równorzædnà walkæ. Amerykanie jednak byli dobrze okopani, zaú niemieckie wyrzutnie we wsi po kaýdej salwie zmieniaùy przezornie pozycje.

Mackall przesunàù jeden pluton na prawà stronæ, a drugi na lewà. Jego kanonier zlokalizowaù i zniszczyù kolejny czoùg dowódcy, po czym Niemcy oskrzydlili radzieckà formacjæ od póùnocy i od poùudnia. Sowieci mieli przewagæ liczebnà, lecz Niemcy poradzili sobie z nià, ostrzeliwujàc kolumnæ czoùgów potæýnymi, 120-milimetrowymi dziaùami. Radziecki dowódca natychmiast wysùaù tam helikoptery, które miaùy utorowaã drogæ ucieczki jego formacjom. Zaskoczyùy Niemców zniszczeniem trzech czoùgów, ale niebawem artyleria sojuszników zaczæùa stràcaã maszynæ po maszynie.

Nieoczekiwanie, w jednej chwili, Rosjanie mieli dosyã. Na oczach Mackalla siùy radzieckie zawróciùy w miejscu i, majàc na plecach szarýujàcych Niemców, zaczæùy siæ gwaùtownie wycofywaã. Podporucznik doskonale wiedziaù, ýe nikt nie dociúnie Rosjan tak, jak wùaúnie kreutze. Niebawem poprzednie linie obronne znów zostaùy odzyskane. Bitwa trwaùa prawie godzinæ. W walce o Bieben niemal doszczætnie wybito dwie radzieckie dywizje piechoty zmotoryzowanej. Zaùoga czoùgu otworzyùa pokrywæ wùazu by przewietrzyã wnætrze pojazdu. Na podùodze walaùo siæ piætnaúcie ùusek po pociskach. Sterujàcy ogniem komputer znów odmówiù posùuszeñstwa, ale mimo to Woody zniszczyù jeszcze cztery nastæpne czoùgi; dwa z nich naleýaùy do radzieckich dowódców.

Podjechaù jeep ze zwierzchnikiem.

- Mam trzy uszkodzone czoùgi - zameldowaù Mackall. - Muszà iúã do naprawy. - Twarz rozjaúniù mu szeroki uúmiech. - Nigdy nam nie odbiorà tego miasteczka.

- To Bundeswehra powstrzymaùa ostatecznie ich atak - skinàù gùowà porucznik. - W porzàdku, proszæ zluzowaã swoich ludzi.

- No cóý, kiedy szliúmy do ostatniego ataku, brakowaùo nam do kompletu piæciu pocisków.

- W ogóle zaczyna brakowaã amunicji. Nadchodzi duýo wolniej, niý siæ spodziewaliúmy.

Mackall zastanowiù siæ chwilæ; wnioski, do jakich doszedù, nie byùy wesoùe.

- Wiæc niech ktoú powie tym niedojebom z marynarki, ýe powstrzymamy skurwieli, jeúli tylko bædziemy mieli na czas odpowiednià iloúã broni i amunicji.


USS„Pharris'

Morris nigdy nie widziaù Hampton Roads tak zatùoczonej. W porcie staùo na kotwicach co najmniej szeúãdziesiàt statków handlowych, tuý obok nich zacumowane byùy okræty wojenne eskorty, które miaùy je poprowadziã przez ocean. Znajdowaùa siæ tam równieý pozbawiona gùównego masztu „Saratoga'. Sam maszt reperowano na nabrzeýu, podczas gdy na jednostce koñczono naprawæ licznych, mniej widocznych uszkodzeñ. Nad portem kràýyùo w powietrzu wiele samolotów. Na niektórych okrætach pracowaùy radary poszukujàce radzieckich ùodzi podwodnych, aby te nie mogùy w zgrupowane w porcie statki wystrzeliã samosterujàcych pocisków dalekiego zasiægu.

„Pharris' zacumowany byù przy magazynach paliwa, gdzie uzupeùniaù swoje zbiorniki oraz baki z benzynà dla helikoptera. Dostarczono juý nowy pocisk ASROC oraz szeúã rakiet z pasmami folii aluminiowej. Ponadto zaopatrzono okræt w ýywnoúã. Ed Morris juý wczeúniej przesùaù do dowództwa raport z rejsu i teraz byù wùaúciwie wolny. Z jednym zastrzeýeniem: za dwanaúcie godzin miaù wyruszyã w rejs. Za dwanaúcie godzin ponownie bædzie pùynàù w eskorcie wiozàcego ciæýki sprzæt i amunicjæ konwoju, zmierzajàcego z szybkoúcià dwudziestu wæzùów do francuskich portów Le Havre i Brest.

Kapitan zapoznaù siæ z raportami wywiadu marynarki wojennej. Sprawy wyglàdaùy duýo gorzej. Na linii Grenlandia-Islandia-Zjednoczone Królestwo umieszczono dwadzieúcia okrætów podwodnych Paktu Atlantyckiego, które miaùy próbowaã przejàã funkcjæ zniszczonej sieci SOSUS. Zniszczyùy juý wprawdzie pokaênà liczbæ radzieckich ùodzi podwodnych, ale poinformowaùy równieý, ýe kilka z nich przedostaùo siæ na ocean; Morris do kaýdej radzieckiej jednostki, która przedarùa siæ przez liniæ obrony sprzymierzonych umieszczonej w raporcie, dodawaù cztery lub piæã, o których nie wiedziano. W porównaniu z tym, co dziaùo siæ teraz, rejs pierwszego konwoju byù wyjàtkowo bezpieczny. Poprzednio tych kilka radzieckich jednostek podwodnych na Atlantyku musiaùo pùynàã do odlegùych celów peùnà parà, co powodowaùo, ýe byùy gùoúne i ùatwe do wykrycia. Obecnie sytuacja zmieniùa siæ radykalnie. Na Atlantyku czaiùo siæ juý okoùo szeúãdziesiæciu morderczych okrætów, z czego poùowæ stanowiùy okræty atomowe. Morris, porównujàc stan liczebny radzieckiej floty podwodnej z iloúcià zniszczonà przez jednostki NATO, zastanawiaù siæ w duchu, czy liczba szeúãdziesiàt nie zawiera w sobie zbyt wiele optymizmu.

Ponadto istniaùy backfire'y, wiæc konwój miaù pùynàã trasà poùudniowà. Nadkùadaù w ten sposób caùe dwa dni drogi, ale za to zmniejszaù do minimum ryzyko spotkania z rosyjskimi bombowcami. Dla radzieckich maszyn te rejony leýaùy na granicy ich moýliwoúci paliwowych. Ponadto na trzydzieúci minut przed kaýdym przelotem radzieckiego satelity konwój miaù zbaczaã na zachód, aby zmyliã wrogie okræty podwodne i bombowce.

Dodatkowà osùonæ stanowiùy znajdujàce siæ wùaúnie na morzu dwie grupy lotniskowców. Najwyraêniej planowano zastawiã puùapkæ na backfire'y. Lotniskowce popùynà okræýnà drogà, aby uniknàã wykrycia przez satelity. Morris wiedziaù, ýe to moýliwe, ýe to wyùàcznie kwestia geometrii. Z drugiej strony jednak ograniczaùo to mocno pole manewru ogromnych okrætów; niemniej ich towarzystwo zapewniaùo obronæ lotniczà przed okrætami podwodnymi. Kompromis, ale caùe ýycie, wszystkie operacje wojenne, opierajà siæ wùaúnie na kompromisach. Morris zapaliù papierosa bez filtra. Zazwyczaj nie paliù, ale w poùowie drogi w tamtà stronæ kupiù w bezcùowej kantynie okrætowej karton papierosów. Nie stanowiùy wiækszego zagroýenia dla jego ýycia niý samo morze. Rosjanie zatopili juý przecieý dziewiæã niszczycieli i fregat; w tym dwie jednostki z caùà zaùogà.


Islandia

Edwards zdàýyù juý znienawidziã widniejàce na mapie bràzowe poziomice. Kaýda z nich oznaczaùa kolejne dwadzieúcia metrów wysokoúci; szeúãdziesiàt piæã coma szeúã stóp. Czasami linie byùy rzadkie, odlegùe od siebie o kilka milimetrów. Gdzieú indziej prawie nakùadaùy siæ na siebie, a porucznik myúlaù, ýe stanà przed pionowà úcianà. Pamiætaù, jak pewnego razu odwiedziù z ojcem Waszyngton i, zignorowawszy ustawionych w kolejce do windy turystów, wspiæli siæ po schodach na samà góræ stusiedemdziesiæciometrowego pomnika Waszyngtona. Do celu dotarli zmæczeni lecz dumni. Obecnie wspinaczkæ takà podejmowaù co póùtorej godziny, z tym, ýe nie byùo tu gùadkich schodów i czekajàcej na górze windy, która zwiozùaby go na dóù Na dole nie czekaùa taksówka, nie czekaù hotel.

Od chwili opuszczenia obozu przed trzema godzinami przebyli juý dziesiæã poziomic - dwieúcie metrów, czy jak kto wolaù szeúãset piæãdziesiàt szeúã stóp róýnicy wzniesieñ, przedostajàc siæ z okrægu administracyjnego Skorradalshreppur do okrægu administracyjnego Lundarreykjadashreppur. Granicy miædzy nimi nie oznajmiaùa ýadna zielona tablica, ale Islandczycy wiedzieli, ýe jeúli juý ktoú wædruje pieszo po ich kraju, to najwidoczniej w nim mieszka i nie potrzebuje wskazówek. Po dwóch kilometrach pùaskiego terenu trafili na moczary pokryte - skaùami i popioùem; w odlegùoúci siedmiu kilometrów widniaùo coú, co wyglàdaùo na wygasùy wulkan.

- Odpoczynek - zarzàdziù Edwards.

Usiadù obok wysokiej na metr skaùki i oparù siæ o nià plecami. Byù zdziwiony, kiedy zbliýyùa siæ do niego Vigdis. Usadowiùa siæ naprzeciwko, metr dalej.

- No i jak samopoczucie?

Mikæ natychmiast zauwaýyù, ýe dziewczyna miaùa w oczach duýo wiæcej ýycia niý dotàd. Prawdopodobnie demony, które zagnieêdziùy siæ w nich poprzedniego dnia, odeszùy. Nie - pomyúlaù. - One juý nigdy do koñca nie odejdà. Ale i ja musiaùem ýyã z koszmarem, który zbladù dopiero z czasem. Czas leczy wszystkie rany. Chyba, ýe czùowiek padnie ofiarà morderstwa.

- Zapomniaùam podziækowaã ci za uratowanie ýycia.

- Nie mogliúmy przecieý spokojnie obserwowaã, jak ciæ zabijajà - odparù, zastanawiajàc siæ, czy przypadkiem nie kùamie. Nie byù pewien, co by zrobili, gdyby Rosjanie zamierzali tylko wymordowaã mieszkañców farmy. Czy nie zaczekaliby do ich odejúcia i potem sami nie splàdrowaliby domu w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy? Nadszedù czas prawdy.

- Nie zrobiùem tego dla ciebie; nie tylko dla ciebie.

- Nie rozumiem.

Edwards wyjàù z kieszeni portfel i pokazaù zrobione przed piæcioma laty zdjæcie.

- To Sandy. Sandra Miller. Mieszkaliúmy w jednym bloku i razem chodziliúmy do szkoùy. Byã moýe któregoú dnia zostaùaby mojà ýonà - powiedziaù cicho.

A moýe i nie - dodaù w duchu. - Ludzie siæ zmieniajà.

- Poszedùem na Akademiæ Lotniczà, a ona na Uniwersytet Connecticut w Hartford. W paêdzierniku, kiedy byùem na drugim roku, zaginæùa. Zostaùa zgwaùcona i zamordowana. Tydzieñ póêniej znaleziono jà w przydroýnym rowie. Facet, który to zrobiù nie udowodniono mu morderstwa Sandy, a wyùàcznie gwaùt dokonany na dwóch dziewczynach ze szkoùy no cóý, on przebywa obecnie w szpitalu dla wariatów. Powiedzieli, ýe jest umysùowo chory i nie zdawaù sobie sprawy z tego, co robi. Tak wiæc pewnego dnia uznajà go zapewne za zdrowego i wypuszczà na wolnoúã. A Sandy bædzie w dalszym ciàgu martwa. - Edwards spuúciù wzrok i patrzyù tæpo w kamienie. – Nic nie mogùem zrobiã. Nie jestem przecieý glinà i znajdowaùem siæ w odlegùoúci trzech tysiæcy kilometrów. Ale w twoim przypadku byùo inaczej - mówiù bezbarwnym tonem. - Tym razem byùo inaczej.

- Kochaùeú Sandy? - zapytaùa Vigdis.

Jak na to odpowiedzieã? - pomyúlaù Mikæ. - Wtedy, przed piæcioma laty, chyba tak. Ale czy uczucie to przetrwaùoby do teraz? W koñcu przez wszystkie te lata nie ýyùeú w celibacie - powiedziaù sobie w duchu. Z drugiej strony, o niczym to nie úwiadczy, prawda? Popatrzyù na fotografiæ, którà Sandy wysùaùa mu trzy dni przed úmiercià. W skrzynce na listy w Colorado Springs znalazù jà juý po zgonie dziewczyny, jakkolwiek wieúã o morderstwie jeszcze do niego nie dotarùa. Ciemne, spadajàce na ramiona wùosy, przechylona gùowa, ùobuzerski uúmiech, który tak ùatwo przeksztaùcaù siæ w gùoúny úmiech wszystko to przeminæùo bezpowrotnie.

- Tak - znów bezbarwny, beznamiætny gùos.

- A wiæc zrobiùeú to dla niej, prawda?

- Tak - skùamaù Edwards.

Zrobiùem to dla siebie!

- Nie wiem nawet, jak siæ nazywasz.

- Mikæ. Michael Edwards.

- Zrobiùeú to dla mnie, Michael. Dziækujæ ci za ýycie.

Po raz pierwszy na twarzy Vigdis pojawiù siæ cieñ uúmiechu. Poùoýyùa dùoñ na jego dùoni. Palce miaùa delikatne i ciepùe.



OFIARY


Keflavik, Islandia

- Najpierw myúleliúmy, ýe po prostu zjechali z drogi i spadli ze skaù. To znaleêliúmy w samochodzie – major ýandarmerii trzymaù w ræku górnà czæúã potùuczonej butelki po wódce. - Ale podczas sekcji patolog odkryù

Major úciàgnàù gumowà pùachtæ, pod którà leýaùy potrzaskane zwùoki. W piersi ofiary widniaùa rana zadana noýem.

- A wyúcie mówili, towarzyszu generale, ýe Islandczycy to ùagodne owieczki - zauwaýyù sarkastycznie puùkownik KGB.

- Nie potrafimy dokùadnie zrekonstruowaã przebiegu wypadków - ciàgnàù major. - W pobliýu miejsca katastrofy natknæliúmy siæ na zgliszcza, farmy.  W popioùach leýaùy dwa ciaùa. Ludzi tych zastrzelono.

- Kim byli? - spytaù generaù Andriejew.

- Identyfikacja jest niemoýliwa. Lekarz stwierdziù tylko, ýe mostki majà podziurawione kulami. Strzaùy oddano z niewielkiej odlegùoúci. Nasi specjaliúci dokùadnie zbadali zwæglone zwùoki. Naleýaùy do kobiety i mæýczyzny. Z dokumentów znajdujàcych siæ w miejscowym magistracie wynika, ýe na farmie ýyùo maùýeñstwo. Mieli córkæ w wieku - major zajrzaù do notatek - w wieku dwudziestu lat. Dziewczyny nie znaleêliúmy.

- A co z tym patrolem?

- Ýoùnierze jechali na poùudnie nadbrzeýnà autostradà

- I nikt nie zauwaýyù ognia? - spytaù ostro puùkownik KGB.

- Tamtej nocy bardzo padaùo, a pùonàcy samochód i farma znajdowaùy siæ poza linià horyzontu. Ýoùnierze z sàsiedniego posterunku nie mogli niczego zauwaýyã. Jak wiecie, towarzyszu, stan tutejszych dróg pozostawia wiele do ýyczenia, a górski teren utrudnia ùàcznoúã radiowà. Kiedy wiæc patrol siæ spóêniaù, nikt na to nie zwracaù szczególnej uwagi. Szczàtki samochodu nie byùy widoczne z drogi, toteý dostrzegù je dopiero przelatujàcy nad szosà helikopter.

- A pozostali ýoùnierze? Jak zginæli? - chciaù wiedzieã generaù.

- W pùonàcym samochodzie eksplodowaùy ræczne granaty. Skutek byù oczywisty. Trudno orzec prawdziwà przyczynæ ich úmierci, z wyjàtkiem sierýanta. Na tyle, na ile zdoùaliúmy siæ zorientowaã, ýadna broñ nie zginæùa. W samochodzie zostaùy wszystkie karabiny, ale brakowaùo kilku innych rzeczy: na przykùad torby z mapami i paru drobnych przedmiotów, które powinny siæ tam znajdowaã. Byã moýe wyrzucone siùà eksplozji wpadùy do wody. Ale wàtpiæ w to.

- Wnioski?

- Towarzyszu generale, trudno tu o jakieú wnioski. Sàdzæ, ýe ýoùnierze odwiedzili farmæ, „osuszyli' butelkæ, po czym zastrzelili gospodarzy i spalili dom. Córka ofiar zniknæùa. Szukamy jej ciaùa. Potem na nasz patrol ktoú napadù, wymordowaù ýoùnierzy i upozorowaù wypadek drogowy. Musimy zatem przyjàã, ýe w okolicy kræci siæ jakaú uzbrojona banda bojowników ruchu oporu.

- Tu bym siæ z wami nie zgodziù – oúwiadczyù puùkownik KGB. - Nie doliczyliúmy siæ przecieý wszystkich ýoùnierzy nieprzyjaciela. Sàdzæ, ýe ci „bojownicy ruchu oporu' to po prostu ýoùnierze NATO, którym udaùo siæ zbiec z Keflaviku. Zastawili na nasz patrol puùapkæ, po czym zamordowali mieszkañców farmy, majàc nadziejæ, ýe podburzà przeciw nam opiniæ publicznà.

Generaù Andriejew i major ýandarmerii wymienili ukradkowe spojrzenia. Dowódcà patrolu byù porucznik KGB. Czekiúci ýàdali, by wszystkim patrolom towarzyszyli ich ludzie. Akurat mi tego potrzeba - pomyúlaù generaù. Maùo, ýe spadochroniarzy przydzielano do zajæã garnizonowych - co zawsze fatalnie wpùywaùo na morale i dyscyplinæ - ale dodatkowo peùniã musieli rolæ dozorców wiæziennych.

W kilku przypadkach nawet dowodzili nimi prawdziwi dozorcy wiæzienni. Zapewne wiæc tamten mùody, arogancki porucznik KGB - generaù nigdy nie spotkaù sympatycznego pracownika tej instytucji - postanowiù siæ trochæ rozerwaã. Gdzie podziaùa siæ córka zamordowanych? Stanowiùa zapewne klucz do caùej zagadki. Ale nie rozwiàzanie tej zagadki byùo sprawà najistotniejszà.

- Myúlæ, ýe powinniúmy przesùuchaã okolicznych mieszkañców - oznajmiù oficer KGB.

- Nie ma tam ýadnych „okolicznych mieszkañców', towarzyszu - odparù major. - Popatrzcie na mapæ. To byùa samotna farma. Najbliýsza oddalona jest o siedem kilometrów.

- Ale

- To niewaýne kto i dlaczego zabiù tych nieszczæúników. Waýne, ýe mamy w okolicy uzbrojonego przeciwnika - oúwiadczyù Andriejew. - To sprawa wojska a nie naszych kolegów z KGB. Wyúlæ helikopter, który starannie przeczesze okolice farmy. Jeúli natkniemy siæ na jakàú grupæ oporu, czy na coú w tym rodzaju, rozprawimy siæ z nià jak z kaýdym uzbrojonym wrogiem. Towarzyszu puùkowniku, jeýeli zdobædziemy jeñców, moýecie ich potem przesùuchaã. Od tej chwili równieý towarzyszàcy naszym patrolom ludzie z KGB peùniã bædà wyùàcznie funkcje obserwatorów, nie dowódców. Nie moýemy ryzykowaã tego, by w warunkach bojowych decydowali ci, którzy nie majà o nich zielonego pojæcia. Pozwólcie, ýe porozmawiam zaraz z oficerem operacyjnym i ustalimy plan poszukiwañ. Towarzysze, dziækujæ za tæ informacjæ. Jesteúcie wolni.

Czekista chciaù wprawdzie zostaã, ale bez wzglædu na to, czy pracowaù w KGB, czy teý nie, byù tylko puùkownikiem. Jedynà wùadzæ sprawowaù tu generaù.

Godzinæ póêniej helikopter bojowy MI-24 wzbiù siæ w powietrze i odleciaù w stronæ spalonej farmy.


Stornoway, Szkocja

- Znowu? - zdziwiù siæ Toland.

- A co to dzisiaj niedziela? - odparù kpiàco kapitan lotnictwa. - Dwadzieúcia minut temu dwa puùki backfire'ów opuúciùy bazy. Jeúli chcemy przechwyciã towarzyszàce im tankowce powietrzne, musimy dziaùaã szybko.

W ciàgu kilku minut w powietrze wzbiùy siæ dwa samoloty EA-6E Prowler i ruszyùy na póùnocny zachód, by odnaleêã nieprzyjacielskie radary oraz nadajniki radiowe i zakùóciã ich pracæ. Najbardziej uderzajàcà cechà maszyn EA-6B - znanych popularnie pod niezbyt sympatycznà nazwà Queer (Odmieñców) - byùa kabina inkrustowana prawdziwym zùotem, które zabezpieczaùo wraýliwe instrumenty zainstalowane na pokùadach przed promieniowaniem elektromagnetycznym. Kiedy maszyny nabieraùy wysokoúci, piloci i oficerowie elektronicy, uwiæzieni w swoich pozùacanych klatkach, pochùoniæci byli pracà.

Dwie godziny póêniej zaùogi namierzyùy juý ofiary i natychmiast przekazaùy przez radio wspóùrzædne. Z pasa startowego w Stornoway zerwaùy siæ do lotu cztery tomcaty.


Morze Norweskie

Pædzàce na wysokoúci dziesiæciu tysiæcy metrów toccaty penetrowaùy dokùadnie niebo po poùudniowej i póùnocnej stronie, tam, gdzie powinny znajdowaã siæ radzieckie tankowce powietrzne. Potæýne amerykañskie radary poszukujàce i kierujàce pociskami wyùàczono, wiæc piloci myúliwców przeczesywali niebo tylko za pomocà kamer telewizyjnych, zdolnych wykryã obcy samolot z odlegùoúci szeúãdziesiæciu paru kilometrów. Przejrzystoúã powietrza byùa idealna, a niebo pokryte nielicznymi, wysokimi cirrusami. Tomcaty nie zostawiaùy za sobà smug kondensacyjnych, które mogùyby zdradziã przeciwnikowi ich obecnoúã. Maszyny mknæùy szerokimi, ùagodnymi ùukami, a piloci co dziesiæã sekund przenosili wzrok z instrumentów pokùadowych na horyzont, by po chwili znów skupiã siæ na wskazaniach aparatury.

- Popatrz, tutaj - odezwaù siæ dowódca eskadry do operatora broni. Zajmujàcy tylne siedzenie oficer nakierowaù kameræ telewizyjnà na obcy obiekt.

- Chyba badger.

- Nie sàdzæ, by byù sam. Poczekajmy.

- Racja.

Bombowiec znajdowaù siæ w odlegùoúci ponad szeúãdziesiæciu kilometrów. Niebawem pojawiùy siæ nastæpne, a chwilæ potem kolejna maszyna, ale juý duýo mniejsza.

- Myúliwiec. Czyýby aý tak daleko towarzyszyùa im eskorta? Naliczyùem w sumie szeúã celów – operator broni poprawiù pasy i wùàczyù urzàdzenia sterujàce rakietami. - Broñ gotowa! Najpierw myúliwce?

- Najpierw myúliwce. Oúwietlaj je - odparù pilot i wùàczyù radio.

- Dwójka, tu Prowadzàcy. Mamy cztery tankowce i dwójkæ myúliwców na kursie zero-osiem-piæã, czterdzieúci mil na zachód od mojej pozycji. Nawiàzujemy kontakt bojowy. Naprzód!

- Przyjàùem. Naprzód, Prowadzàcy.

Oba myúliwce przechwytujàce wykonaùy ostry skræt przy caùkowicie otwartych przepustnicach. Prowadzàcy szyk wùàczyù radar. Zidentyfikowali juý dwa myúliwce i cztery tankowce powietrzne. Dwa pierwsze phoenixy miaùy uderzyã w myúliwce.

- Ognia!

Obie rakiety opuúciùy klamry i wùàczyùy silniki. Rosyjskie bombowce wykryùo promieniowanie amerykañskich radarów AWG-9, wiæc próbowaùy uciekaã. Myúliwce, które je eskortowaùy, nabraùy peùnej szybkoúci i uaktywniùy wùasne systemy elektroniczne sterujàce rakietami, ale bojowe maszyny nieprzyjaciela znajdowaùy siæ jeszcze poza zasiægiem ich pocisków. Obie radzieckie maszyny wùàczyùy radiostacje zagùuszajàce i, wykonujàc skomplikowane ewolucje, zbliýaùy siæ do Amerykanów z nadziejà, ýe uýyjà swoich rakiet. Nie mogùy bawiã siæ w finezyjne manewry, bo miaùy na to za maùo paliwa. Ponadto ich gùównym zadaniem byùo trzymaã obce myúliwce jak najdalej od tankowców powietrznych.

Phoenixy pædziùy z szybkoúcià piæciu machów i w ciàgu niecaùej minuty dotarùy do celów. Jeden z pilotów myúliwskich w ogóle nie zauwaýyù nadlatujàcej rakiety. Na niebie pojawiù siæ po prostu nieoczekiwanie czerwono-czarny obùok. Pilot sàsiedniego samolotu dostrzegù niebezpieczeñstwo i rzuciù siæ na dràýki sterownicze na sekundæ przed tym, jak eksplodowaùa rakieta. Pocisk chybiù, ale jego odùamki rozdarùy prawe skrzydùo maszyny. Pilot rozpaczliwie próbowaù zapanowaã nad sterami samolotu, ale ten mimo to powoli spadaù.

Lecàce za myúliwcami tankowce powietrzne rozdzieliùy siæ; dwa z nich skierowaùy siæ na póùnoc, a dwa na poùudnie. Prowadzàcy tomcat zajàù siæ parà podàýajàcà na póùnoc i za pomocà phoenixów zestrzeliù obie maszyny. Jego towarzysz skierowaù siæ w stronæ przeciwnà i teý wystrzeliù dwie rakiety. Trafiùa tylko jedna. Drugà zmyliùa aparatura zagùuszajàca badgera. Tomcat jednak, który utrzymywaù juý z ofiarà kontakt wzrokowy, kontynuowaù poúcig i wystrzeliù nastæpny pocisk. AIM-54 poleciaù prosto do celu i eksplodowaù zaledwie trzy metry od ogona badgera. Radziecki bombowiec znikù po prostu w grzmiàcym rozbùysku pomarañczowego ognia.

Amerykañskie myúliwce zaczæùy z kolei przeczesywaã niebo w poszukiwaniu dalszych ofiar. Szeúã badgerów znajdowaùo siæ w odlegùoúci stu mil, ale, poznawszy los swoich towarzyszy, natychmiast odleciaùy na póùnoc. Tomcatom brakowaùo paliwa by kontynuowaã poúcig. Zawróciùy wiæc i w godzinæ póêniej, z pustymi prawie bakami, làdowaùy w Stornoway.

- Piæã stràconych i jeden uszkodzony – zameldowaù Tolandowi dowódca eskadry. - Miaù pan racjæ.

- Tym razem - Toland byù bardzo z siebie rad.

Lotnictwo marynarki Stanów Zjednoczonych z powodzeniem ukoñczyùo swà pierwszà akcjæ zaczepnà. Teraz kolej na nastæpnà. Dotarùa wùaúnie wiadomoúã o nalocie backfire'ów. Zaatakowaùy one konwój w pobliýu Azorów i dwójka tomcatów czekaùa juý w odlegùoúci dwustu mil na poùudnie od Islandii. Miaùy zaatakowaã wracajàce z zadania radzieckie maszyny.


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

- Nasze straty sà przeraýajàce - oúwiadczyù generaù dowodzàcy radzieckim lotnictwem pierwszego uderzenia.

- Poinformujæ o tym ýoùnierzy z dywizji piechoty zmotoryzowanej - odparù chùodno Aleksiejew.

- Sà prawie dwukrotnie wiæksze od zakùadanych.

- U nas teý. Ale moi ýoùnierze przynajmniej walczà. Obserwowaùem szturm. Przysùaliúcie nam cztery myúliwce atakujàce. Cztery!

- Wiem. Poszedù caùy nasz puùk; ponad dwadzieúcia maszyn, plus wasze helikoptery bojowe. Dziesiæã kilometrów za linià frontu weszùy z nami w kontakt bojowy myúliwce NATO. Moi piloci, by dotrzeã do waszych czoùgów, musieli po prostu walczyã o ýycie; zwùaszcza, ýe otworzyùy do nich ogieñ nasze wùasne wyrzutnie pocisków ziemia-powietrze!

- Wyjaúnijcie to bliýej, proszæ - wtràciù przeùoýony Aleksiejewa.

- Towarzyszu generale, radiolokacyjne samoloty Paktu Atlantyckiego nie stanowià ùatwego celu. Majà doskonaùà osùonæ. Myúliwce wysyùajà kierowane radarami rakiety z odlegùoúci, z której nie potrafimy ich jeszcze wykryã. W chwili, kiedy siæ pojawiajà, nasi piloci mogà juý tylko uciekaã. Czy wasi czoùgiúci czekajà nieruchomo, by staã siæ ùatwym celem? Czæsto znaczy to, ýe piloci muszà wyrzucaã ùadunek bomb tylko po to, by zdoùali siæ bùyskawicznie wycofaã. A kiedy w koñcu docierajà do strefy walki, zestrzeliwani sà przez wùasne rakiety, które nie potrafià odróýniã swego od wroga.

Byù to wielki problem; nie tylko Rosjan.

- Chcecie powiedzieã, ýe NATO osiàgnæùo w powietrzu przewagæ? - spytaù Aleksiejew.

- Nie, ýadna ze stron takiej przewagi nie osiàgnæùa. Sytuacja jest ogólnie patowa. Nasze pociski ziemia-powietrze skutecznie sobie radzà z samolotami Paktu. Ich myúliwce jednak równieý sà bardzo skuteczne; zwùaszcza, ýe majà wsparcie SAM-ów swoich i naszych  Tak, nikt nie osiàgnàù dotàd zdecydowanej dominacji.

Ale ofiary sà straszne - dodaù w duchu generaù lotnictwa.

Aleksiejew pomyúlaù o tym, co widziaù w Bieben i zastanawiaù siæ chwilæ, czy lotnik ma racjæ.

- Nastæpnym razem musimy to lepiej zorganizowaã - odezwaù siæ dowódca teatru wojny. - Kolejny zmasowany atak powinien mieã odpowiednie wsparcie lotnicze, co znaczy, ýe naleýy zaangaýowaã kaýdy myúliwiec, jakim dysponujemy na froncie.

- Staramy siæ wysyùaã wiæcej maszyn, które stosujà manewry pozoracyjne. Wczoraj próbowaliúmy skierowaã samoloty Paktu Atlantyckiego w inne miejsce. Prawie siæ udaùo, ale popeùniliúmy pewien bùàd. Wiemy juý jaki.

- O szóstej rano ruszy od poùudnia atak na Hanower. Potrzebujæ dwustu samolotów.

- Bædziecie je mieli - zapewniù generaù lotnictwai opuúciù pomieszczenie. Alekúiejew obserwowaù wychodzàcego.

- I co, Pasza?

- To poczàtek Jeúli rzeczywiúcie bædziemy mieli te dwieúcie myúliwców

- Mamy równieý helikoptery.

- Widziaùem, co staùo siæ ze úmigùowcami w nawale rakiet. Kiedy juý myúlaùem, ýe przeùamià niemieckie linie, pociski rakietowe SAM i myúliwce wykoñczyùy prawie wszystkie. Odwaga pilotów jest nieprawdopodobna, ale sama odwaga to nie wszystko. Nie doceniliúmy siùy ognia NATO nie, inaczej, przeceniliúmy naszà.

- Ostatecznie szturmujemy pozycje, które zostaùy pieczoùowicie przygotowane jeszcze przed wojnà. Gdy raz juý przeùamiemy front

- Zgoda, wtedy pójdzie nam jak z pùatka. Musimy tylko przeùamaã ten front - Alekúiejew popatrzyù na mapæ. Nastæpnego dnia o úwicie wojsko, cztery dywizje piechoty zmotoryzowanej wsparte dywizjà czoùgów, ruszy na przeciwnika. - Sàdzæ, ýe powinno to nastàpiã w tym miejscu. Udam siæ chyba osobiúcie na samà liniæ walk.

- Jak chcesz, Pasza. Ale uwaýaj, tak miædzy nami, lekarz powiedziaù mi, ýe ranæ na ræku masz od odùamka. Kwalifikujesz siæ do odznaczenia.

- Za coú takiego? - Aleksiejew popatrzyù na zabandaýowanà rækæ. - Przy goleniu potrafiæ siæ mocniej skaleczyã. A za to przecieý orderów nie dajà. Byùaby to obelga dla ýoùnierzy.


Islandia

Schodzili wùaúnie skalistym stokiem wzgórza, kiedy po zachodniej stronie, w odlegùoúci trzech kilometrów pojawiù siæ helikopter. Leciaù nisko, jakieú sto metrów nad szczytem wzgórza i powoli zbliýaù siæ w ich stronæ. Ýoùnierze piechoty morskiej natychmiast padli plackiem, po czym zaczæli czoùgaã siæ w stronæ najbliýszych kryjówek. Edwards podskoczyù do Vigdis, by pchnàã jà na skaùki. Dziewczyna miaùa na sobie biaùy, wzorzysty sweter, bardzo rzucajàcy siæ w oczy. Porucznik zdarù z siebie mundurowà kurtkæ i nakryù nià Islandkæ, naciàgajàc jednoczeúnie kaptur na jej jasne wùosy.

- Nie ruszaj siæ. Szukajà nas - Edwards rozejrzaù siæ szybko, wypatrujàc swych ýoùnierzy. Smith gestem ræki kazaù mu leýeã spokojnie. Porucznik zamarù bez ruchu. Úledziù tylko oczyma nadlatujàcà maszynæ. Byù to hind. Pod krótkimi skrzydùami miaù podwieszone rakiety. Drzwiczki po obu stronach kadùuba byùy otwarte. Widziaù w nich zaùogæ z gotowà do strzaùu bronià.

- O, cholera!

W miaræ, jak maszyna siæ zbliýaùa, huk motorów rósù. Potæýne, piæcioùopatkowe úmigùo mùóciùo powietrze i wzbijaùo tumany wulkanicznego kurzu z pùaskowyýu, który wùaúnie opuúciùa grupa Edwardsa. Porucznik zacisnàù palce na M-16 i odbezpieczyù broñ. Helikopter nadlatywaù bokiem; podwieszone rakiety skierowane byùy na ciàgnàcà siæ za Amerykanami równinæ. Z przodu hinda sterczaùy lufy karabinów maszynowych, przypominajàce instalowane w úmigùowcach amerykañskich dziaùka rotacyjne, które potrafiùy wysyùaã cztery tysiàce pocisków na minutæ. Wobec takiej broni kryjàcy siæ ludzie nie mieli ýadnych szans.

- Zawracaj, skurwysynu - szeptaù Mikæ.

- Co siæ dzieje? - spytaùa Vigdis.

- Leý i nie ruszaj siæ.

Boýe, ýeby nas tylko nie dostrzegli - modliù siæ w duchu Edwards.


- Spójrz tam, na godzinæ pierwszà! - odezwaù siæ siedzàcy w przednim fotelu strzelec pokùadowy.

- A wiæc nasz patrol nie jest tak do koñca stracony - odparù pilot. - Naprzód!

Operator karabinu maszynowego nastawiù celownik. Selektor nastroiù na piæã pocisków. Cel byù prawie nieruchomy. Nacisnàù spust.

- Mamy go!

Na dêwiæk karabinu maszynowego Edwards podskoczyù. Vigdis siæ nie poruszyùa. Porucznik uniósù lekko lufæ broni i skierowaù jà na helikopter, który làdujàc, skryù siæ za zboczem górskim po poùudniowej stronie. W co strzelali? Dêwiæk silnika wyraênie siæ zmieniù, kiedy maszyna osiadùa na ziemi. Niezbyt daleko od nich.


Strzelec trafiù kozùa trzema pociskami, ale w niewielkim tylko stopniu uszkodziù miæso. Waýàce czterdzieúci kilogramów zwierzæ powinno wystarczyã dla caùej druýyny i dla zaùogi helikoptera. Sierýant spadochroniarzy najpierw podciàù gardùo stworzeniu, a nastæpnie, za pomocà bojowego noýa usunàù wnætrznoúci. Miejscowe jelenie nie przypominaùy tych, na które polowaù jego ojciec na Syberii. Niemniej po raz pierwszy od trzech tygodni ýoùnierze skosztujà úwieýego miæsa. Juý to wystarczy, by uznali swój patrol za bardzo udany. Zaùadowali ùup do hinda. Dwie minuty póêniej maszyna wracaùa do Keflaviku.

Obserwowali niknàcy w dali helikopter. Sùuchali zamierajàcego dêwiæku jego silnika.

- Co to byùo? - spytaù Edwards sierýanta.

- Teý tego nie rozumiem, szefie. Myúlæ, ýe musimy stàd wiaã jak najszybciej. Najwyraêniej czegoú szukajà i dajæ gùowæ, ýe chodzi im o nas. Musimy znaleêã jakàú dobrà kryjówkæ.

- Masz racjæ, Jim. Prowadê. - Edwards podszedù do Vigdis.

- Jesteúmy juý bezpieczni? - spytaùa.

- Odlecieli. Musisz wùoýyã tæ kurtkæ. W swetrze widaã ciæ z daleka.

Kurtka, która na Edwardsa byùa o dwa numery za duýa, na Vigdis wyglàdaùa jak namiot. Dziewczyna wyciàgnæùa ramiona, by wysunàã z rækawów dùonie. Wtedy po raz pierwszy od chwili spotkania z Amerykanami Vigdis Agustdottir rozeúmiaùa siæ.


USS „Pharris'

- Jedna trzecia naprzód - poleciù pierwszy oficer.

- Tak jest, jedna trzecia naprzód - powtórzyù bosman wachtowy, podnoszàc sùuchawkæ komunikatora. - Maszynownia melduje jednà trzecià naprzód.

- Bardzo dobrze.

„Pharris' wychodzàc ze sprintu dwudziestu piæciu wæzùów, zredukowaù prædkoúã i zaczàù dryfowaã. Holowana antena sonarowa mogùa teraz wykryã obcy okræt podwodny. Morris siedziaù w fotelu na mostku i odbieraù depesze z wybrzeýa. Potarù powieki i zapaliù kolejnego pallmalla.

- Mostek - odezwaù siæ zaniepokojonym gùosem obserwator. - Z prawej burty peryskop! W poùowie odlegùoúci od horyzontu!

Morris natychmiast przyùoýyù do oczu lornetkæ. Nic nie dostrzegù.

- Stanowiska bojowe! - rozkazaù pierwszy oficer.

Gdy w chwilæ potem rozlegùy siæ dzwonki alarmu, zaùoga hurmem ruszyùa na wyznaczone posterunki. Morris zarzuciù lornetkæ na szyjæ i zbiegù po drabince do centrum informacji bojowej.

Kiedy zajàù juý swoje miejsce, na ekranie sonaru po lewej stronie pojawiù siæ tuzin punkcików. Nic. W powietrze wzbiù siæ helikopter, a fregata manewrowaùa, kierujàc siæ na póùnoc. Antena holowana poszukiwaùa kontaktu.

- Kontakt na sonarze biernym. Prawdopodobnie okræt podwodny. Pozycja: zero-jeden-trzy - oznajmiù operator anteny. - Dêwiæk silników, prawdopodobnie boomer.

- U mnie nic - poinformowaù operator sonaru aktywnego.

Morris, w towarzystwie oficera dowodzàcego zwalczaniem okrætów podwodnych, obserwowaù uwaýnie wskazania panujàcych w morzu warunków. Na gùæbokoúci prawie siedemdziesiæciu metrów mieli interklinæ. Poniýej umieúcili hydrolokator pasywny. Pozwalaù on usùyszeã okræt podwodny, którego nie byù w stanie wykryã aktywny sonar. To, co ujrzaù obserwator, mogùo byã równie dobrze strumieniem wody wyrzucanej przez wieloryba – akurat byùa pora parzenia siæ tych garbusów - jak i spienionà smugà kilwatera zostawionà przez peryskop wrogiej jednostki. Jeúli byù to rzeczywiúcie okræt, miaù wiele czasu, by schroniã siæ pod interklinæ. Cel znajdowaù siæ zbyt blisko, by namierzyù go odbity od dna impuls; i za daleko, by sonar wykryù go pod warstwà.

- Mniej niý piæã mil, wiæcej niý dwie – oznajmiù dowódca zwalczania okrætów podwodnych. - Jeúli to rzeczywiúcie Rosjanie, to mamy do czynienia z niezùà zaùogà.

- Wspaniale. Wysùaã helikopter - poleciù kapitan.

Morris z uwagà úledziù nakres. Okræt podwodny mógù usùyszeã fregatæ, kiedy ta byùa w sprincie i pùynæùa z szybkoúcià dwudziestu piæciu wæzùów. Teraz jednak, kiedy zwolniùa i posuwaùa siæ z wùàczonym systemem Preria/Maska, byùa bardzo trudna do wykrycia i wszelkie kalkulacje tamtego kapitana musiaùy wziàã w ùeb. Niemniej wróg czaiù siæ niebezpiecznie blisko. Wiadomoúã o kontakcie przesùana zostaùa drogà radiowà do dowódcy eskorty, który znajdowaù siæ na pokùadzie okrætu oddalonego o dwadzieúcia mil. Sea sprite zrzuciù pùawy sonarowe. Mijaùy minuty.

- Mam sùaby sygnaù na szóstce i úredni na czwórce - odezwaù siæ podoficer odpowiedzialny za pùawy sonarowe. Morris nie odrywaù wzroku od nakresu. Wynikaùo z niego, iý cel znajduje siæ w odlegùoúci niecaùych trzech mil.

- Spuúciã aktywne sonary - poleciù.

Stojàcy z tyùu oficer ogniowy poleciù uzbroiã wyrzutniæ rakiet ASW. W odlegùoúci trzech mil helikopter zrzuciù trzy aktywne bezkierunkowe pùawy CASS.

- Kontakt. Bardzo silny sygnaù na dziewiàtce. Prawdopodobnie okræt podwodny.

- Mam go, wspóùrzædne: zero-jeden-piæã. Mam pozytywny kontakt z okrætem podwodnym - odezwaù siæ operator anteny holowanej. - Zwiæksza szybkoúã. Sùyszæ dêwiæki kawitacyjne. Okræt podwodny o pojedynczej úrubie, zapewne klasy Victor. Pozycja zmienna.

Sonar aktywny ciàgle milczaù, mimo iý z caùà mocà bombardowaù impulsami miejsce, gdzie powinien znajdowaã siæ cel. Rosjanin zdecydowanie musiaù tkwiã pod inter klinà. Morris chciaù poczàtkowo ruszyã w tamtà stronæ, ale siæ powstrzymaù. Tak radykalny skræt sprawiùby, ýe holowana antena sonarowa przez kilka minut byùaby bezuýyteczna i w tym czasie musiaùby polegaã wyùàcznie na pùawach, a Morris bardziej ufaù antenie niý tym umieszczonym w morzu urzàdzeniom.

- Wspóùrzædne kontaktu: zero-jeden-piæã. Staùe poziom haùasu nieco opadù - operator wskazaù ekran.

Morris byù zaskoczony. Czyýby cel, który dotàd nieustannie zmieniaù pozycje, nagle znieruchomiaù?

Ponownie nadleciaù helikopter. Kolejna pùawa sonarowa potwierdziùa kontakt, ale detektor anomalii magnetycznych pozostaù gùuchy. Kontakt z celem zanikaù. Haùas cichù. Co ten typek kombinuje? - zastanawiaù siæ Morris.

- Peryskop z prawej burty - zaskrzeczaù gùoúnik.

- To nie to miejsce, sir chyba, ýe tropiliúmy generator szumów.

Oficer ASW uruchomiù aktywny sonar i skutek nie kazaù na siebie dùugo czekaã. Na ekranie lampy oscyloskopowej pojawiù siæ jaskrawy wyskok.

- Kontakt. Wspóùrzædne: trzy-cztery-piæã. Odlegùoúã: piætnaúcie tysiæcy metrów.

- Ster, caùa prawo - krzyknàù Morris. Ùódê podwodna w jakiú sposób wymknæùa siæ spod obserwacji sonaru holowanego, wypùynæùa ponad interklinæ i wysunæùa peryskop. A to mogùo znaczyã tylko jedno.

- Efekty hydrofoniczne torpedy w wodzie. Wspóùrzædne: trzy-piæã-jeden!

Oficer ogniowy natychmiast poleciù wystrzeliã w tamtym kierunku torpedæ, majàc nadziejæ, ýe zakùóci tym atak ùodzi. Jeúli rosyjskie pociski byùy kierowane przewodowo, radziecki kapitan musiaù przeciàã kable, by móc manewrowaã i uniknàã wystrzelonej przez Amerykanów torpedy.

Morris, wspiàwszy siæ szybko po drabince, wróciù namostek. Okrætowi podwodnemu udaùo siæ w jakiú sposób zerwaã kontakt i ponownie wejúã na pozycjæ strzeleckà. Fregata natychmiast zmieniùa kurs i szybkoúã, próbujàc tym zmyliã komputer sterujàcy ogniem nieprzyjaciela.

- Widzæ torpedæ! - odezwaù siæ pierwszy oficer, wskazujàc dziób okrætu Radziecki pocisk zostawiaù na powierzchni morza biaùà smugæ piany. Tego Morris kompletnie siæ nie spodziewaù, toteý jak urzeczony obserwowaù morderczà broñ. Fregata wykonaùa gwaùtowny skræt.

- Mostek. Widzæ dwie torpedy. Wspóùrzædne staùe: trzy-piæã-zero. Zbliýajà siæ - odezwaù siæ nieoczekiwanie oficer taktyczny. - Obie wysyùajà impulsy ultradêwiækowe. Wypuúciliúmy nixie.

Morris podniósù sùuchawkæ telefonu.

- Proszæ przesùaã dowództwu eskorty raport o sytuacji.

- Raport juý przesùany, kapitanie. Lecà nam na pomoc dwa úmigùowce.

Uciekajàc przed torpedami, „Pharris' pùynàù juý z prædkoúcià dwudziestu wæzùów i caùy czas przyspieszaù. Naleýàcy do fregaty helikopter unosiù siæ za rufà i podejmowaù rozpaczliwe wysiùki, by namierzyã detektorem anomalii magnetycznych radzieckà jednostkæ.

Przed dziobem okrætu przemknæùa torpeda i w chwilæ póêniej zza rufy dobiegù huk eksplozji. Kiedy pierwsza rosyjska „rybka' trafiùa w nixie, urzàdzenie przywabiajàce torpedy, w powietrze wystrzeliù wysoki na prawie siedemdziesiàt metrów strumieñ wody. Amerykanie jednak wystrzelili tylko jednà nixie, a w ich stronæ pædziù juý kolejny pocisk.

- Caùa w lewo - poleciù bosmanowi Morris. - Centrum bojowe, jaka sytuacja?

- Niejasna, sir. Pùawy sonarowe odbierajà dêwiæk tylko naszej torpedy, nic wiæcej.

- Dostanie nas - odezwaù siæ pierwszy oficer, wskazujàc biaùà smugæ na wodzie, niecaùe dwieúcie metrów od okrætu. Torpeda, która widocznie nie trafiùa we fregatæ za pierwszym razem, zawróciùa. Urzàdzenia naprowadzajàce pocisku dziaùaùy tak dùugo, jak dùugo pocisk dysponowaù paliwem.

Morris nic juý nie mógù zrobiã. Torpeda nadchodziùa od lewej burty, wiæc gdyby skræciù w prawo, wiæksza czæúã okrætu wystawiona by zostaùa na cel. Znajdujàca siæ poniýej wyrzutnia rakiet do zwalczania jednostek podwodnych skierowaùa swà paszczæ w lewo, w stronæ przypuszczalnej pozycji obcej jednostki, ale bez rozkazu operator nie nacisnàù spustów. Biaùa smuga byùa coraz bliýej. Morris wychyliù siæ za barierkæ i z niemà wúciekùoúcià obserwowaù zbliýajàcy siæ od dziobu pocisk. Juý nie mógù nie trafiã.

- Kapitanie, na ziemiæ! - bosman Clarke chwyciù Morrisa za ramiæ i z caùej siùy pchnàù go na pokùad. Kiedy wyciàgaù rækæ w stronæ pierwszego oficera, pocisk uderzyù.

Wstrzàs byù tak silny, ýe uniósù Morrisa na trzydzieúci centymetrów. Ale eksplozji kapitan nie usùyszaù, gdyý, kiedy ponownie spadaù na stalowy pokùad, zalaùa go kaskada biaùej wody. Z impetem wyrýnàù w jednà z podpór pokùadowych i w pierwszej chwili pomyúlaù, ýe gwaùtowny strumieñ wypchnàù go za burtæ. Kiedy siæ podniósù, ujrzaù pierwszego oficera - pozbawione gùowy ciaùo leýàce pod drzwiami sterowni. Skrzydùo mostka zostaùo strzaskane, a jego wykonane z grubej stali osùony poszarpane odùamkami. W sterowni nie byùo jednego caùego okna. Potem zobaczyù rzecz jeszcze gorszà.

Torpeda trafiùa fregatæ tuý za znajdujàcym siæ na dziobie sonarem. Eksplozja roztrzaskaùa dziób i oderwaùa kil. Forkasztel znajdowaù siæ na równi z lustrem wody, a straszny zgrzyt metalu mówiù kapitanowi, ýe caùy dziób odrywa siæ wùaúnie od kadùuba. Morris, zataczajàc siæ jak pijany, przeszedù na mostek i przez telegraf pokùadowy wydaù rozkaz: maszyny stop. Nie zauwaýyù nawet, ýe inýynierowie dawno juý to zrobili i okræt sunàù do przodu jedynie siùà rozpædu. Na oczach Morrisa dziób odchyliù siæ dziesiæã stopni w stronæ prawej burty. Podstawæ przedniego dziaùa zalewaùa juý woda, toteý obsùuga próbowaùa przedostaã siæ na tyù okrætu. Ale poniýej podstawy równieý byli ludzie i Morris dobrze wiedziaù, ýe ci juý nie ýyjà. Miaù tylko nadziejæ, ýe umarli natychmiast; ýe uwiæzieni w tonàcej, stalowej puùapce nie topili siæ powoli. Jego ludzie. Ilu ich byùo na posterunkach bojowych rozrzuconych jeszcze przed wyrzutnià rakiet do zwalczania okrætów podwodnych?

Wtedy dziób oderwaù siæ caùkowicie. Wúród przeraêliwego zgrzytu metalu od okrætu oddzieliùa siæ dwudziestometrowej dùugoúci czæúã kadùuba. Zaczæùa dryfowaã swobodnie po wodzie niczym niewielka góra lodowa. Zostawaùa stopniowo z tyùu, uderzaùa co chwila w rufæ. W wodoszczelnych drzwiach fragmentu pojawiùa siæ jakaú ludzka postaã. Skoczyùa do wody i zaczæùa szybko oddalaã siæ od dryfujàcego swobodnie dziobu.

Zaùoga na mostku przeýyùa; ludzie byli wprawdzie pokaleczeni odùamkami szkùa, ale czuwali na wyznaczonych stanowiskach. Szef Clarke obrzuciù bacznym spojrzeniem sterowniæ, po czym ruszyù na pomoc marynarzom z oddziaùów ratowniczych. Nadbiegaùy wùaúnie grupy awaryjne z gaúnicami przeciwpoýarowymi i aparaturà do spawania. Przede wszystkim zbadano uszkodzenie burty, by sprawdziã, ile wody mogùo siæ wdzieraã na okræt. Morris podniósù sùuchawkæ interkomu i wykræciù numer centrali obrony przeciwawaryjnej okrætu.

- Proszæ o raport! - poleciù.

- Woda siæga do wrægi trzydziestej szóstej, ale okræt powinien utrzymaã siæ na powierzchni; w kaýdym razie przez jakiú czas. Nie zanotowaliúmy poýaru. Czekamy na nastæpne meldunki.

Morris wykræciù kolejny numer.

- Centrum bojowe, poinformowaã dowódcæ eskorty, ýe zostaliúmy trafieni i potrzebujemy pomocy.

- To juý zrobione, sir. „Gallery' pùynie w naszà stronæ. Okræt podwodny chyba uciekù. Wszyscy go szukajà. Sam wstrzàs teý poczyniù pewne szkody. Nie dziaùajà radary. Sonar dziobowy zniszczony. Wyrzutnia rakiet ASW zniszczona. Sonar holowany dziaùa, a wyrzutnia marków-32 jest w peùni sprawna chwileczkæ dowództwo eskorty przesyùa nam holownik, sir.

- W porzàdku, proszæ przejàã dowodzenie. Idæ na dóù obejrzeã szkody.

Przejàã dowodzenie; dobre sobie! - pomyúlaù Morris. - Jak moýna dowodziã jednostkà, która siæ nie porusza? Minutæ póêniej byù juý pod pokùadem i obserwowaù, jak ludzie próbujà podstemplowaã grodzie drewnianymi tarcicami.

- Ta jest caùkiem w porzàdku, sir, ale nastæpnà podziurawiùo jak sito. Nie uda siæ jej tak ùatwo zaùataã. Kiedy dziób siæ oderwaù, wszystko musiaùo siæ wypaczyã – oficer chwyciù marynarza za ramiæ. - Idê do magazynu awaryjnego i przynieú wiæcej tych cztery na cztery!

- Czy ta jedna wytrzyma?

- Nie wiem. Clarke sprawdza samo dno. Musimy chyba dospawaã kilka ùat i usztywniaczy. Proszæ daã mi jeszcze dziesiæã minut, a wtedy powiem, czy utrzymamy siæ na wodzie, czy teý nie.

Zjawiù siæ Clarke. Oddychaù ciæýko.

- W wewnætrznych dnach przepuszcza grodê. Pækniæcie jest niewielkie, ale woda wdziera siæ silnym strumieniem. Pompy pracujà; na razie dajà sobie radæ. Myúlæ, ýe bædzie tam trzeba wszystko podstemplowaã i musimy siæ z tym poúpieszyã.

Oficer grup awaryjnych natychmiast ruszyù tam ze spawaczami. Kiedy pojawiùo siæ dwóch marynarzy z przenoúnà pompà, Morris teý posùaù ich na dóù.

- Ile osób zginæùo? - spytaù Clarke'a, który dziwacznie podtrzymywaù swoje ramiæ.

- Zaùoga piæciocalowego dziaùa uszùa z ýyciem, ale nie widziaùem nikogo z niýszych poziomów Cholera, musiaùem sobie coú zùamaã - Clarke popatrzyù na prawà rækæ i ze zùoúcià potrzàsnàù gùowà. - Z dziobu niewiele chyba ocalaùo. Wodoszczelne drzwi wypaczyùy siæ i zablokowaùy wyjúcie.

- Z tà rækà natychmiast do lekarza - rozkazaù Morris.

- Pieprzyã rækæ, kapitanie. Tu jestem potrzebny.

Marynarz miaù racjæ. Morris ruszyù na górny pokùad. Clarke mu towarzyszyù.

Z mostka poùàczyù siæ z maszynownià. Dêwiæk, jaki dobiegù ze sùuchawki, wszystko wùaúciwie wyjaúniaù. Inýynier musiaù wrzeszczeã do mikrofonu, by przekrzyczeã úwist uciekajàcej pary.

- Wstrzàs poczyniù tu duýe szkody, kapitanie. W kotle numer jeden podziurawione przewody odprowadzajàce paræ. Dwójka powinna pracowaã, ale odkræcæ na wszelki wypadek zawory bezpieczeñstwa. Generatory diesla sà sprawne. Mam kilku rannych. Wysyùam ich na góræ. Wùaúnie dobra, dobra wùaúnie sprawdziliúmy kocioù numer dwa. Kilka drobnych przecieków, z tym szybko siæ uporamy. Pozostaùe urzàdzenia chyba w porzàdku. Za kwadrans wszystko powinno byã gotowe.

- To úwietnie - Morris odwiesiù sùuchawkæ.

„Pharris' martwo spoczywaù na wodzie. Przez otwarte klapy bezpieczeñstwa para wpadaùa do masywnych przewodów kominowych, wydajàc przeraêliwy, zgrzytliwy ton; zupeùnie jakby okræt pùakaù z bólu. W miejscu, gdzie zostaù odciæty dziób, zwisaùy pùaty metalu i przewody. Woda wokóù peùna byùa ropy wyciekajàcej z przebitych zbiorników z paliwem. Morris dopiero teraz zauwaýyù, ýe fregata jest przechylona w stronæ rufy i pokùad ucieka mu spod nóg. Kapitan zdawaù sobie sprawæ, ýe musi czekaã na kolejny raport grup przeciwawaryjnych. Ranni znajdowali siæ juý pod opiekà lekarzy. Dowódca podniósù sùuchawkæ telefonu i poùàczyù siæ z centrum informacji bojowej.

- Centrum, tu mostek. Co z okrætem podwodnym?

- Helikopter z „Gallery' wystrzeliù w jego kierunku torpedæ, ale bez skutku. Wyglàda na to, ýe Rosjanin ucieka na póùnocny wschód, ale od piæciu minut nie mamy ýadnych wiadomoúci. Do poszukiwañ wùàczyù siæ orion.

- Niech lepiej szukajà blisko nas. Taki facet nie ma zwyczaju uciekaã, jeúli nie musi. Mógù po prostu wpùynàã w úrodek konwoju. Proszæ przekazaã tæ uwagæ dowódcy eskorty.

- Tak jest, kapitanie.

Nie zdàýyù jeszcze odùoýyã sùuchawki, kiedy aparat ponownie siæ rozdzwoniù.

- Tu kapitan.

- Nie zatonie, sir - poinformowaù oficer grup przeciwawaryjnych. - Ùatamy wùaúnie grodzie. Robimy to wprawdzie prowizorycznie, ale pompy radzà sobie ze skutkami przecieków. Jeúli tylko nie przydarzy siæ nic zùego, dociàgniemy do domu. Czy przyúlà holowniki?

- Tak.

- Sir, niech liny doczepià do rufy.

- Racja - Morris popatrzyù na Clarke'a. Proszæ wziàã wiækszà grupæ ludzi na rufæ. Hol zaczepimy wùaúnie tam. Umocujcie go. Potem niech motorówka poszuka rozbitków. A rækæ niech pan weêmie na temblak.

Zrobi siæ, kapitanie - Clarke ruszyù w kierunku rufy. Morris udaù siæ z kolei do centrum informacji bojowej. Stwierdziù, ýe radio dziaùa.

- X-Ray Alfa, tu „Pharris' - wywoùaù dowódcæeskorty.

- Jaki jest stan okrætu?

- Dostaliúmy jedno uderzenie w przód. Caùy dziób, aý do wyrzutni poszedù. Nie moýemy manewrowaã. Na wodzie siæ utrzymamy; chyba ýe przyjdzie sztorm. Ciúnienie w obu kotùach spada, ale w ciàgu dziesiæciu minut uporamy siæ z tym. Mamy ofiary w ludziach. Nie wiemy jeszcze jakie. Komandorze, to byù atomowy okræt podwodny, zapewne victor. Jestem przekonany, ýe poszedù w waszà stronæ.

- Straciliúmy ten kontakt, ale z caùà pewnoúcià odpùynàù - odparù dowódca.

- Lepiej poszukajcie w granicach konwoju, sir - upieraù siæ Morris. - Rosjanin podpùynàù do nas na odlegùoúã pchniæcia noýem i wyciàù nam niezùy numer. On tak szybko nie ucieknie. Skubaniec, jest na to zbyt dobry.

Komandor krótkà chwilæ milczaù.

- W porzàdku. Wezmæ to pod uwagæ. „Gallery' juý do was pùynie. Potrzebujecie jeszcze jakiejú pomocy?

- „Gallery' bardziej jest potrzebny wam niý nam.

- Przyúlijcie tylko holownik - odparù Morris. Byù przekonany, ýe okræt podwodny nie bædzie siæ juý fatygowaã, by do koñca zatopiã fregatæ. Tæ czæúã swego zadania Rosjanin wykonaù znakomicie. Teraz poùakomi siæ na jakiú statek handlowy.

- Zrozumiaùem. Gdybyúcie jednak czegoú potrzebowali, proszæ daã znak. Powodzenia, Ed.

- Dziækujæ, sir.

Morris poleciù jednak, by na wszelki wypadek helikopter zrzuciù wokóù okrætu podwójny pierúcieñ pùaw sonarowych. Podczas realizacji tego zadania sea sprite odnalazù w wodzie trzy osoby. Jedna z nich byùa juý martwa. Motorówka wyùowiùa rozbitków, a úmigùowiec doùàczyù do konwoju. Kiedy kolumna skræcaùa na poùudnie, miejsce „Pharrisa' zajàù „Gallery'.

Na dnie fregaty, zanurzeni po pas w sùonej wodzie, pracowali spawacze, próbujàc zaùataã dziury w wodoszczelnych grodziach. Praca ta zajæùa im dziewiæã godzin. Na koniec pompy usunæùy skutki przecieku w zalanych pomieszczeniach.

Zanim skoñczono tæ pracæ, przy kwadratowej rufie fregaty pojawiù siæ holownik „Papago'. Pod bacznà kontrolà Clarke'a zaùoýono liny. Godzinæ póêniej holownik ruszyù na wschód z szybkoúcià czterech wæzùów. Ciàgnàù fregatæ tyùem, by ochroniã zniszczony przód okrætu. Morris rozkazaù spuúciã za strzaskanym dziobem holowanà antenæ sonarowà; zawsze stanowiùo to jakieú zabezpieczenie. Kilku dodatkowych obserwatorów penetrowaùo wzrokiem okolicæ, poszukujàc peryskopu.

Wszystkich czekaùa powolna i niebezpieczna podróý do portu.


PRZEÙOMY


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

- Uwaýaj na siebie, Pasza.

- Jak zwykle, towarzyszu generale - uúmiechnàù siæ Aleksiejew. - Kapitanie idziemy.

Siergietow ruszyù za przeùoýonym. Obecnie, inaczej niý wtedy, gdy pierwszy raz przekraczali liniæ frontu, obaj byli uzbrojeni. Generaù wprawdzie miaù tylko rewolwer przytroczony do pasa obok mapnika, ale adiutant, jako ochrona dowódcy, zabraù ze sobà niewielki, czeski pistolet maszynowy. Kapitan spostrzegù, ýe w generale zaszùa radykalna zmiana. Podczas pierwszej wyprawy na liniæ frontu Aleksiejew byù peùen obaw i wahañ - oficerowi nie przyszùo po prostu do gùowy, ýe zarówno gùówny dowódca jak i Aleksiejew nigdy wczeúniej nie widzieli prawdziwej bitwy i odczuwali normalny læk, jaki czuje mùody ýoùnierz. Teraz jednak sytuacja siæ zmieniùa. Generaù powàchaù prochu. Wiedziaù, jak sprawy naprawdæ wyglàdajà, a jak nie wyglàdajà. Przemiana byùa zdumiewajàca. Ojciec miaù racjæ - pomyúlaù Siergietow. Aleksiejew byù czùowiekiem, z którym naleýaùo siæ liczyã. W helikopterze czekaù juý na nich puùkownik lotnictwa. Mi-24 wzbiù siæ w nocne niebo. Nad nim leciaùa eskorta zùoýona z myúliwców.


Lammersdorf, Republika Federalna Niemiec

Niewiele osób doceniaùo znaczenie magnetowidów. Naturalnie w prywatnych domach uýywano ich na co dzieñ, ale wojsko zwróciùo dopiero na nie uwagæ przed dwoma laty, gdy kapitan Holenderskich Królewskich Siù Powietrznych przedstawiù wyúmienity projekt wykorzystania taúm na polu bitwy; metodæ sprawdzono nastæpnie w Niemczech, a potem w zachodnich stanach Ameryki.

Wysoko nad Renem samoloty NATO z radarami kontroli rejonu odbywaùy rutynowy patrol. Maszyna E-3A Sentry znana bardziej pod nazwà AWACS, oraz inna, nie tak duýa i mniej popularna, TR-1, zataczaùy szerokie pætle, bàdê posuwaùy siæ po liniach prostych, utrzymujàc caùy czas dystans od linii frontu. Peùniùy pozornie podobne funkcje. AWACS skupiaù siæ gùównie na ruchu powietrznym, TR-1 zaú, ulepszona wersja sædziwego C7-2, tropiù pojazdy naziemne. W pierwszej fazie sùuýby TR-1 nie speùniùy pokùadanych w nich nadziei. Úledzàc zbyt wiele celów - czæúã z nich stanowiùy reflektory radzieckich radarów rozmieszczonych gæsto przez Rosjan - zalewaùy oúrodki dyspozycyjne informacjà zbyt róýnorodnà, by daùo siæ z niej stworzyã jakiú klarowniejszy obraz. Wtedy wùaúnie pojawiù siæ magnetowid kasetowy. Wszelkie napùywajàce z samolotu dane byùy i tak nagrywane na wideokasety, jako ýe stanowiùy one najprostszy sposób gromadzenia i skùadowania danych. Wbudowane w urzàdzenia NATO magnetowidy mogùy wykonywaã jednak tylko kilka podstawowych operacji.

Holenderski kapitan wpadù na pomysù, by zabraã do biura swój osobisty odtwarzacz wideo i zademonstrowaã, jak za pomocà szybkiego przesuwu w przód i w tyù taúm z danymi radiolokacji, badaã moýna nie tylko cel, do którego zmierzajà obserwowane obiekty, ale i miejsce, skàd nadjeýdýajà. Komputer, eliminujàc wszelkie elementy nieruchome i te, które pojawiajà siæ rzadziej niý co dwie godziny - a wiæc i rosyjskie radary - niebywale tæ pracæ usprawniaù. W ten sposób wywiad zdobyù kolejne, bardzo uýyteczne narzædzie.

Zespóù skùadajàcy siæ z ponad stu pracowników wywiadu i specjalistów od kontroli ruchu drogowego analizowaù te taúmy dwadzieúcia cztery godziny na dobæ. Jednych zajmowaùy kwestie zwiàzane z wywiadem taktycznym, inni starali siæ okreúliã pewne staùe, ogólne wzorce zachowañ przeciwnika. Wielka liczba ciæýarówek kursujàcych nocàmiædzy frontem a tyùami mogùa oznaczaã jedynie wahadùowy transport paliwa i amunicji, a wiæksza liczba pojazdów, które odrywaùy siæ od maszerujàcych kolumn i ustawiaùy równolegle do frontu, znaczyã mogùa obecnoúã artylerii przygotowujàcej siæ do ataku. Caùa sztuka polegaùa na tym, by dane przesùaã do dowódców wysuniætych posterunków na tyle szybko, ýeby ci mogli zrobiã z nich uýytek.

W Lammersdorfie belgijski porucznik zakoñczyù wùaúnie pracæ nad taúmà, którà otrzymaù byù szeúã godzin wczeúniej. Jego raport niezwùocznie przesùano dowództwu wysuniætych pozycji Paktu Atlantyckiego. Wynikaùo z nich, ýe autobanà 7 przesuniæto na póùnoc i poùudnie co najmniej trzy dywizje. Znaczyùo to, ýe Rosjanie rzucà caùe siùy prosto na Bad Salzdetfurth wczeúniej, niý tego oczekiwano. Natychmiast wiæc przemieszczono rezerwowe jednostki zùoýone z ýoùnierzy belgijskich, niemieckich i amerykañskich, a lotnictwo sprzymierzonych w obliczu ofensywy làdowej postawione zostaùo w stan alarmu. W gwaùtownych walkach na poùudnie od Hanoweru oddziaùy niemieckie poniosùy ponad piæãdziesiæcioprocentowe straty. A bitwa jeszcze naprawdæ siæ nie zaczæùa. Trwaù wyúcig o to, która ze stron szybciej zmobilizuje rezerwy.


Holle, Republika Federalna Niemiec

- Jeszcze trzydzieúci minut - mruknàù Aleksiejew do Siergietowa.

Na liczàcej niecaùe dwadzieúcia kilometrów linii frontu rozlokowano cztery dywizje piechoty zmotoryzowanej, która miaùa dokonaã pierwszego wyùomu w liniach obronnych Niemców. A na tyùach czekaùa dywizja czoùgów, która miaùa ten wyùom wykorzystaã. Celem byùo leýàce nad rzekà Leinà miasteczko Alfeld. Przebiegaùy tamtædy dwie arterie komunikacyjne, którymi NATO kierowaùo jednostki rezerwowe oraz zaopatrzenie na póùnoc i poùudnie. Przejæcie tych szlaków przeùamaùoby linie Paktu Atlantyckiego, pozwalajàc sowieckim grupom operacyjno-manewrowym wedrzeã siæ gùæboko na tyùy wroga.

- Towarzyszu generale, jak waszym zdaniem rozwinie siæ sytuacja? - spytaù cicho kapitan.

- Spytajcie mnie o to za kilka godzin - odparù generaù.

Rozciàgajàca siæ za nimi dolina rzeki stanowiùa làd stratowany ýoùnierskimi butami i zryty gàsienicami czoùgów.

Znajdowali siæ zaledwie trzydzieúci kilometrów od granicy, a wedle zaùoýeñ czoùgi Armii Czerwonej miaùy w Holle pojawiã siæ juý drugiego dnia wojny. Aleksiejew zmarszczyù brwi. Zastanawiaù siæ, jakiý to geniusz sztabowy wymyúliù taki termin. Okazaùo siæ, ýe znów nie doceniono czynnika ludzkiego. Aleksiejew nie spotkaù siæ w ýyciu z takim morale i duchem walki, jaki przepeùniaù Niemców. Generaù pamiætaù opowieúci ojca o walkach na Ukrainie i w Polsce, ale nie traktowaù ich serio aý do teraz. Niemcy walczyli o kaýdy kamieñ, o kaýdà piædê ojczystej ziemi; jak wilki bronili swych siedzib i cofali siæ tylko w ostatecznoúci.

Kontratakowali przy kaýdej okazji, chwytali siæ kaýdego dostæpnego úrodka, zadajàc rwàcym do przodu rosyjskim jednostkom krwawe ciosy.

Radziecka doktryna wojenna zakùadaùa ciæýkie straty. Wojna ofensywna wymagaùa kosztownego, frontalnego uderzenia, które miaùo przerwaã front - ale jak dotàd nic takiego nie nastàpiùo. Wymyúlna broñ, jakà dysponowaùy wojska NATO, bezpieczne, úwietnie przygotowane pozycje obronne zatrzymywaùy kaýde kolejne radzieckie natarcie. Ataki zachodniego lotnictwa na tyùy sowieckich wojsk zadawaùy nieprawdopodobne straty radzieckiej artylerii i drenowaùy jednoczeúnie siùy rezerwowych jednostek rosyjskich, które miaùy wesprzeã atak i wùàczyã siæ do decydujàcej rozgrywki.

A jednak Armia Czerwona idzie do przodu i Pakt Atlantycki pùaci za to wysokà cenæ - pocieszaù siæ w duchu Aleksiejew. Rezerwy Zachodu topniaùy w oczach, zaú siùy niemieckie nie byùy juý tak ruchliwe, jak obawiaù siæ i czæstokroã prowadziùy wojnæ pozycyjnà zamiast atakowaã radzieckie jednostki w ruchu. Naturalnie - myúlaù generaù. - Nie majà wystarczajàco rozlegùego terytorium, by graã na zwùokæ.

Popatrzyù na zegarek.

Kiedy rosyjska artyleria rozpoczæùa ostrzaù, rozciàgajàcy siæ poniýej las spowiùa kurtyna ognia. Potem wùàczyùy siæ wielolufowe wyrzutnie rakietowe i poranne niebo ciàã zaczæùy smugi pùomienia. Aleksiejew skierowaù lornetkæ w dolinæ. Wzdùuý linii obronnych NATO wykwitaùy pomarañczowo-biaùe rozbùyski eksplozji. Generaù znajdowaù siæ zbyt daleko, by dostrzec szczegóùy, ale caùy teren liczàcy wiele kilometrów kwadratowych zapùonàù w jednej chwili jakby setkami ogromnych neonów, w jakich tak lubowaù siæ Zachód. Nad gùowà rozlegù siæ ryk motorów i Aleksiejew ujrzaù pierwsze myúliwce bombardujàce, które mknæùy na pole walki.

- Dziæki wam, towarzyszu generale - westchnàù z ulgà Aleksiejew.

Naliczyù co najmniej trzydzieúci maszyn Sukboi i Mig. Leciaùy tuý nad ziemià, kierujàc siæ w stronæ linii frontu. Wykrzywiù twarz w peùnym zdecydowania uúmiechu i ruszyù w stronæ bunkra dowództwa.

- Nadchodzà pierwsze jednostki - oznajmiù puùkownik.

Na zbitym z nie heblowanych desek i ustawionym na kozioùkach blacie leýaùa mapa taktyczna popstrzona naniesionymi flamastrem symbolami. Czerwone strzaùki rozpoczynaùy swój marsz w stronæ niebieskich kresek. Uaktualnianiem mapy zajmowali siæ porucznicy. Kaýdy z nich miaù na uszach sùuchawki, dziæki czemu caùy czas pozostawaù w ciàgùym kontakcie z kwaterami poszczególnych puùków. Oficer utrzymujàcy ùàcznoúã z jednostkami rezerwowymi staù w pewnej odlegùoúci od stoùu, paliù papierosy i przyglàdaù siæ marszowi czerwonych strzaùek. Jeszcze dalej dowódca 8. Gwardyjskiej Armii w milczeniu obserwowaù rozwijajàcy siæ atak.

- Napotykamy pewien opór. Ogieñ artylerii i czoùgów nieprzyjaciela - poinformowaù porucznik.

Eksplozje zakoùysaùy bunkrem. W odlegùoúci dwóch kilometrów niemieckie phantomy zniszczyùy caùy radziecki, batalion ruchomych dziaù.

- Nieprzyjacielskie myúliwce - ostrzegù trochæ zbyt póêno oficer obrony przeciwlotniczej.

Kilka osób popatrzyùo bojaêliwie na belki wspierajàce strop bunkra. Aleksiejew nie uniósù twarzy. Bomby Paktu Atlantyckiego mogùy wszystkich zabiã w mgnieniu oka. Mimo ýe cieszyù siæ z awansu na zastæpcæ gùównodowodzàcego teatrem wojny, tæskniù do czasów, kiedy staù na czele zwykùej dywizji bojowej. Tutaj byù tylko obserwatorem, czuù zaú, ýe ùatwiej byùoby mu znieúã, gdyby to bezpoúrednio od niego zaleýaùo.

- Artyleria donosi, ýe spadù na nià silny ogieñ z baterii przeciwnika oraz ýe jest przedmiotem ataków z powietrza. Nasze wyrzutnie rakietowe ostrzeliwujà wrogie maszyny, które pojawiùy siæ na tyùach 57. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej - odezwaù siæ oficer obrony przeciwlotniczej.- Nad linià walk bardzo duýo nieprzyjacielskich samolotów.

- Nasze myúliwce weszùy w kontakt bojowy z maszynami NATO - poinformowaù oficer lotnictwa pierwszego uderzenia. Potrzàsnàù ze zùoúcià gùowà. - Nasze SAM-y stràcajà wùasne myúliwce.

- Przekaýcie jednostkom, by dokùadniej identyfikowaùy cele! - wrzasnàù Aleksiejew do oficera obrony przeciwlotniczej.

- Nad linià frontu mamy piæãdziesiàt samolotów. Sami sobie poradzimy z myúliwcami Paktu Atlantyckiego - odkrzyknàù oficer lotnictwa pierwszego uderzenia.

- Przekazaã bateriom SAM-ów, by strzelaùy tylko do celów, które znajdujà siæ powyýej tysiàca metrów - rozkazaù Aleksiejew.

Problem ten przedyskutowaù byù przecieý poprzedniej nocy z dowódcà lotnictwa pierwszego uderzenia. Piloci migów mieli trzymaã siæ duýej wysokoúci; samolotami NATO, które bezpoúrednio zagraýaùy jednostkom làdowym, zajmowaã siæ powinny baterie rakiet i dziaù. Czemu wiæc dziaùa trafiajà we wùasne maszyny?

Dziesiæã tysiæcy metrów nad Renem dwa samoloty E-3A naleýàce do Paktu Atlantyckiego walczyùy o ýycie. Rosjanie przypuúcili zdecydowany atak i w stronæ zachodnich maszyn mknæùy z peùnà prædkoúcià dwa puùki myúliwców przechwytujàcych Mig-23. Samoloty NATO rozpaczliwie wzywaùy pomocy przez radio. Obie maszyny przeszkodziùy myúliwcom radzieckim w wykonaniu gùównego zadania. Nie zwaýajàc na niebezpieczeñstwo, Rosjanie uruchomili potæýne radiostacje zagùuszajàce i mknæli na zachód z szybkoúcià przekraczajàcà tysiàc szeúãset kilometrów na godzinæ. Amerykañskie F-15 eagle i francuskie odrzutowce Mirage skupiùy caùà uwagæ na nadlatujàcych samolotach i wypeùniùy niebo pociskami. Ale to nie wystarczyùo. Kiedy migi znajdowaùy siæ juý w odlegùoúci stu kilometrów, AWACS-y wyùàczyùy radary i znurkowaùy w kierunku ziemi, szukajàc tam ocalenia. Znajdujàce siæ nad Bad Salzdetfurth myúliwce NATO pozbawione zostaùy przewodnictwa radiolokacyjnego. Po raz pierwszy Rosjanie podczas wielkiej bitwy uzyskali przewagæ w powietrzu.

- Sto Czterdziesty Trzeci Gwardyjski Puùk Piechoty donosi, ýe przeùamaù linie niemieckie - powiedziaù porucznik, nie podnoszàc gùowy znad mapy, na której przedùuýaù wùaúnie czerwone strzaùki. - Nieprzyjacielskie jednostki wycofujà siæ w popùochu.

- Sto Czterdziesta Piàta potwierdza wiadomoúã - oznajmiù inny. - Pierwsza linia niemieckiej obrony sforsowana. Posuwajàce siæ na poùudnie wzdùuý trakcji kolejowej Jednostki wroga uciekajà. Nie przegrupowujà siæ, nie próbujà ponownie stawiaã oporu.

Dowodzàcy 8. Gwardyjskà Armià generaù spojrzaù z triumfem na Aleksiejewa.

- Niech rusza dywizja czoùgów!

Dwie niepeùne niemieckie brygady broniàce tego odcinka poniosùy ogromne straty w walce z przewaýajàcymi siùami wroga. Zbyt wielu ludzi zginæùo, zbyt wielkie byùy straty w sprzæcie; jedynym wyjúciem okazaùa siæ ucieczka w nadziei, ýe za autostradà 243 uda siæ sformowaã nowà liniæ obrony. Z odlegùego o cztery kilometry Hackenstecft ruszyùa szosà 20 Gwardyjska Dywizja Czoùgów. Trzysta ciæýkich bojowych maszyn T-80 i kilkaset towarzyszàcych im transporterów opancerzonych z piechotà przypuúciùo atak szerokà linià, pràc do przodu wzdùuý drogi w puùkowych szykach. 20. Dywizja Czoùgów naleýaùa do grup operacyjno-manewrowych 8. Gwardyjskiej Armii. Od chwili wybuchu wojny Rosjanie robili wszystko, by któraú z tych potæýnych jednostek wdarùa siæ na tyùy linii obronnych Paktu Atlantyckiego. Teraz to staùo siæ moýliwe.

- Dobrze zrobione, towarzyszu generale – powiedziaù Aleksiejew.

Mapa wyraênie pokazaùa, ýe Rosjanie dokonali gùównego przeùomu. Trzy z czterech dywizji piechoty zmotoryzowanej weszùy gùæboko poza linie niemieckiej obrony.

W zaciekùej, trwajàcej piætnaúcie minut walce powietrznej migi za cenæ utraty dziewiætnastu wùasnych samolotów stràciùy jednego AWACS-a i trzy myúliwce Eagle. Drugi amerykañski samolot radiolokacyjny, który wyszedù z opresji obronnà rækà, sto trzydzieúci kilometrów za Renem ponownie wzbiù siæ wysoko w niebo. Na pokùadzie operatorzy radarowi pracowali goràczkowo, by znowu przejàã kontrolæ nad przestrzenià powietrznà úrodkowych Niemiec, gdzie toczyùa siæ bitwa. Migi w tym czasie uciekaùy w stronæ swoich pozycji, przedzierajàc siæ przez chmary rakiet powietrze-ziemia. Wykonaùy zadanie, ponoszàc potworne straty. Do speùnienia takiej misji nikt ich nie przygotowaù. Ale to byù zaledwie poczàtek.

Po pierwszym, uwieñczonym powodzeniem ataku rozpoczæùa siæ najtrudniejsza czæúã bitwy. Generaùowie i puùkownicy dowodzàcy szturmem powinni bùyskawicznie przesunàã do przodu podlegùe sobie jednostki. Musieli przy tym uwaýaã, by nie naraziã ich na ogieñ wùasnej, prowadzàcej nieustanny ostrzaù obiektów znajdujàcych siæ na poùudniowym zachodzie, artylerii, która przygotowywaùa teren dla idàcych do ataku puùków. Absolutne pierwszeñstwo przysùugiwaùo dywizji czoùgów, poniewaý w kilka minut po szturmie piechoty zmotoryzowanej zaatakowaã miaùa drugà liniæ niemieckiej obrony i przed zmrokiem jeszcze wkroczyã do Alfeld. Jednostki ýandarmerii zorganizowaùy juý zaplanowane wczeúniej punkty kontroli drogowej i kierowaùy poszczególne oddziaùy szosami, z których naturalnie Niemcy usunæli uprzednio wszelkie tablice informacyjne. Nie odbyùo siæ to wszystko tak prosto, jak zaplanowano. Byùy straty. Zginæùo kilku dowódców, zniszczeniu ulegùo wiele pojazdów, a tempo marszu hamowaùy zbombardowane drogi. Niemcy ze swej strony próbowali siæ przegrupowywaã. Osùaniajàce tyùy jednostki zatrzymywaùy siæ za kaýdym zakrætem i czekaùy na atakujàcych z furià Rosjan, witajàc ich gradem rakiet przeciwczoùgowych. Ataki te kosztowaùy Sowietów bardzo drogo. Gùównym celem niemieckich pocisków padaùy czoùgi dowódców.

Lotnictwo sprzymierzonych równieý zmieniùo nieco taktykæ i lecàce na niewielkiej wysokoúci myúliwce zaczæùy atakowaã Rosjan przebywajàcych na odkrytej przestrzeni. Do Alfeld wjechaùa niemiecka brygada czoùgów, a za nià, dziesiæã minut póêniej, belgijski puùk piechoty zmotoryzowanej. Niemcy posuwali siæ gùównà drogà na póùnocny wschód. Obserwowali ich mieszkañcy miasteczka, którzy otrzymali juý rozkaz ewakuacji.


Faslane, Szkocja

- Bez sukcesów, co? - spytaù Todd Simms, dowódca USS 'Boston'.

- Bez - pokiwaù smætnie gùowà McCafferty. Nawet sam rejs do Faslane nie byù najszczæúliwszy. USS 'Chicago' nie wykryù w poræ obecnoúci HMS 'Osirisa', który strzegù korytarza wodnego. Co by byùo, gdyby ta brytyjska jednostka podwodna o napædzie klasycznym okazaùa siæ rosyjskà? McCafferty prawdopodobnie juý by nie ýyù. - Mieliúmy duýà szansæ z tym rosyjskim desantem. Wiesz, wszystko ukùadaùo siæ jak najlepiej. Przebyliúmy juý liniæ rosyjskich pùaw i szykowaliúmy siæ do ataku rakietowego wyliczyùem, ýe lepiej bædzie, jak zaczniemy od rakiet a skoñczymy na torpedach

- To racja - zgodziù siæ Simms.

- Ale wùaúnie wtedy ktoú inny przypuúciù atak torpedowy. Wszystko nam popieprzyù. Wystrzeliliúmy trzy harpoony, ale dostrzegù nas úmigùowiec i na nas hurmem. - McCafferty pchnàù drzwi prowadzàce do klubu oficerskiego. - Muszæ siæ czegoú napiã.

- Pewnie - rozeúmiaù siæ Simms. - Po paru piwach wszystko wyglàda inaczej. Takie rzeczy siæ zdarzajà, Danny. Raz jesteú na wozie, raz pod wozem - pochyliù siæ nad barem. - Dwa duýe proszæ. Mocne.

- Tak jest, panie komandorze - odparù przybrany w biaùà kurtkæ steward, podajàc dwa kufle grzanego piwa.

Simms wziàù rachunek i zaprowadziù swego kolegæ do stojàcego w kàcie stolika. Po przeciwnej stronie Sali odbywaùo siæ jakieú huczne przyjæcie.

- No, Danny, nie rozpaczaj. Na zdrowie. To nie twoja wina, ýe Iwan nie wystawiù ci siæ na strzaù.

McCafferty pociàgnàù z kufla potæýny ùyk piwa i pomyúlaù o odlegùym o trzy kilometry od kasyna 'Chicago'; wùaúnie uzupeùniano na nim broñ i ýywnoúã.

Juý dwa dni przebywali w porcie. Obok okrætu McCafferty'ego zacumowany byù 'Boston' i jakaú inna jednostka podwodna klasy 688, a tego dnia doùàczyùy do nich jeszcze dwie. Wszystkie czekaùo nowe zadanie, ale nawet dowódcy nie wiedzieli jakie. Wolny czas oficerowie i zaùogi w caùoúci poúwiæcali na odpoczynek i rozrywki.

- Masz racjæ, Todd. Jak zwykle masz racjæ.

- No to úwietnie. Popatrz, tam siæ dzieje coú ciekawego. Zakàú to piwo i zobaczymy, co siæ úwiæci.

Simms podniósù kufel i ruszyù w przeciwlegùy koniec sali. W licznej grupie tùoczàcych siæ oficerów okrætów podwodnych rej wodziù liczàcy okoùo trzydziestu lat norweski kapitan o jasnych wùosach. Najwyraêniej nie trzeêwiaù juý od ùadnych paru godzin. Gdy tylko koñczyù kufel, komandor Norweskiej Marynarki Królewskiej usùuýnie wræczaù mu nastæpny.

- Muszæ znaleêã czùowieka, który nas uratowaù! - powtarzaù z pijackim uporem Norweg.

- Kto to jest? - spytaù Simms kapitana brytyjskiego okrætu podwodnego HMS 'Oberon'.

- Ten facet zatopiù wracajàcego do Murmañska 'Kirowa'. Opowiada tæ historiæ od poczàtku co dziesiæã minut o, znów zaraz zacznie.

- To on, skubaniec! - wykrzyknàù niezbyt gùoúno McCafferty.

Miaù przed sobà faceta, który sprzàtnàù mu sprzed nosa cel. Rzeczywiúcie, Norweg zaczàù swojà opowieúã od poczàtku.

- Podchodziliúmy powoli. Szli prosto na nas – czknàù - i musieliúmy podkradaã siæ bardzo ostroýnie. Wystawiùem peryskop i zobaczyùem go! Znajdowaù siæ cztery tysiàce metrów przed nami i nadpùywaù z prædkoúcià dwudziestu wæzùów. Mijaù nas z prawej burty w odlegùoúci piæciuset metrów - Opowiadajàcy o maùo nie stràciù kufla ze stoùu. - Peryskop w dóù! Arne gdzie jesteú Arne? Och, upiù siæ i zasnàù. Arne jest oficerem ogniowym. Uzbroiù cztery torpedy. Typ trzydzieúci siedem; to amerykañskie pociski - wskazaù rækà dwóch amerykañskich oficerów, którzy wùaúnie podeszli do zebranych. Cztery marki-37

McCafferty skrzywiù siæ na tæ myúl. Miaù zepsuty caùy wieczór.

- 'Kirow' jest juý bardzo blisko. Peryskop w góræ! Kurs ten sam, prædkoúã ta sama, teraz odlegùoúã dwa tysiàce metrów strzelamy. Jedna! Druga! Trzecia! Czwarta! Znowu ùadujemy wyrzutnie i nurka jak najgùæbiej.

- To ty zepsuùeú mi polowanie! - nie wytrzymaù w koñcu McCafferty.

Norweg jakby na chwilæ kompletnie wytrzeêwiaù.

- Kim jesteú? - zapytaù.

- Dan McCafferty, USS 'Chicago'.

- Byùeú tam?

- Byùem.

- Wystrzeliùeú rakiety?

- Wystrzeliùem.

- Bohaterze! - dowódca norweskiego okrætu podwodnego podbiegù do McCafferty'ego i rzuciù mu siæ na szyjæ, zwalajàc prawie Amerykanina z nóg. – Uratowaùeú mojà zaùogæ! Uratowaùeú mój okræt!

- O co mu chodzi? - zdumiaù siæ Simms.

- Aha, prezentacja! - wykrzyknàù kapitan królewskiej marynarki. - Kapitan Bjorn Johannsen, kapitan okrætu podwodnego marynarki Jego Królewskiej Moúci Króla Norwegii 'Kobben'. Kapitan Daniel McCafferty z USS 'Chicago'.

- Po trafieniu 'Kirowa' pozostaùe rosyjskie jednostki opadùy nas jak stado wilków. Sam 'Kirow' wyleciaù w powietrze

- Myúlæ - wtràciù Simms - po czterech torpedach

- Rosjanie natychmiast wysùali na nas kràýownik i dwa niszczyciele - Johannsen jakby trochæ otrzeêwiaù. - Och, uciekliúmy, skryliúmy siæ na duýà gùæbokoúã, ale nas znalazùy i odpaliùy rakiety RBU; duýo, bardzo duýo rakiet. Wiækszoúã spadùa za daleko, ale niektóre blisko. Oddaùem strzaù w kràýownik.

- I trafiùeú?

- Pewnie, ale tylko mocno go uszkodziùem. Wszystko to zajæùo dziesiæã, moýe piætnaúcie minut. Byùy to bardzo goràce chwile.

- Wiem coú o tym. Przyspieszyliúmy, trzepnæliúmy szybko radarem w miejscu, gdzie powinien znajdowaã siæ 'Kirow'. Odkryliúmy tam trzy okræty.

- 'Kirow' zatonàù, roztrzaskany na strzæpy. Widziaùeú kràýownik i dwa niszczyciele. I wtedy wystrzeliùeú, tak? - oczy Johannsena bùyszczaùy.

- Trzy harpoony. Zobaczyù to helix i natychmiast zrobiù na nas nalot. Musieliúmy uciekaã i do teraz nie wiem, czy któraú z moich rakiet trafiùa.

- Czy trafiùa? Ha, czùowieku! Zaraz ci powiem! - Johannsen zamachaù rækami. - Wysiadùy nam baterie. Mieliúmy uszkodzenie i zostaliúmy unieruchomieni. Uniknæliúmy wprawdzie czterech torped, ale tak naprawdæ juý nas mieli. Trzymali nas na sonarze. Niszczyciel strzelaù rakietami RBU. Pierwsze trzy chybiùy, ale tak naprawdæ juý nas mieli. I nagle: trach! trach! trach! Niszczyciel eksplodowaù. Drugi uszkodzony. Wydaje mi siæ jednak, ýe nie zatonàù. Uciekliúmy.

Johannsen ponownie wziàù w objæcia McCafferty'ego i tym razem obaj rozlali piwo na podùogæ. Amerykanin po raz pierwszy widziaù Norwega, który tak ýywioùowo okazywaù swoje uczucia.

- Ja i moja zaùoga ýyjemy dziæki tobie, 'Chicago'. Postawiæ ci dobrego kielicha. Postawiæ caùej twojej zaùodze.

- Jesteú pewien, ýe zatopiliúmy tæ ùajbæ?

- Inaczej nie byùoby mojego okrætu! Nie byùoby mojej zaùogi! Nie byùoby mnie! Zatopiùeú!

Naturalnie, lepiej byùoby trafiã w atomowy kràýownik - pomyúlaù McCafferty. Ale niszczyciel teý nie byù do pogardzenia. Ponadto drugi uszkodzony - dodaù w myúlach. - Kto wie, moýe zatonàù w drodze powrotnej

- Widzisz, nie jest tak êle, Dan - zauwaýyù Simms.

- Niektórzy ludzie majà szczæúcie jak jasna cholera - odezwaù siæ kapitan HMS 'Oberon'.

- Powiem ci coú, Todd - mruknàù dowódca USS 'Chicago'. - Okropnie mi smakuje to piwo.


USS 'Pharris'

Pochowaã mogli tylko dwóch czùonków zaùogi. Brakowaùo jeszcze czternastu osób, ale ich ciaù nie znaleziono. Niemniej Morris uwaýaù, ýe i tak mieli sporo szczæúcia. Byùo dwudziestu rannych. Clarke doznaù pækniæcia przedramienia, kilka osób wskutek wstrzàsu poùamaùo sobie nogi w kostkach, a póù tuzina marynarzy fatalnie poparzyùa para. Poranionych szkùem kapitan nie rachowaù.

Morris odprawiù ceremoniæ; pozbawionym emocji gùosem przeczytaù ustæp traktujàcy o tym, iý pewnego dnia morze zwróci polegùych Na jego komendæ marynarze unieúli przyniesione z mesy stoùy. Owiniæte plastikiem i obciàýone ýelazem ciaùa wysunæùy siæ spod okrywajàcych je flag i spadùy prosto w wodæ. Stali na gùæbinie liczàcej ponad trzy tysiàce metrów; pierwszego oficera i pochodzàcego z Detroit mata-kanoniera trzeciej klasy czekaùa dùuga, ostatnia droga. Potem rozlegùa siæ salwa honorowa. Muzyki nie byùo. Nikt z zaùogi nie potrafiù graã na tràbce, a magnetofony byùy zniszczone.

Morris zamknàù ksiàýkæ.

- Zajàã posterunki.

Zùoýone flagi wróciùy do schowka na ýagle, stoùy do mesy, a podpory pokùadowe znów zabezpieczono linamisztormowymi. Morris zdawaù sobie sprawæ, iý stanowiàcy zaledwie poùowæ okrætu 'Pharris' nadaje siæ juý tylko na zùom.

Holownik 'Papago' ciàgnàù go za rufæ, rozwijajàc szybkoúã niewiele przekraczajàcà cztery wæzùy. Czekaùy ich caùe trzy dni podróýy. Pùynæli nie do bazy marynarki wojennej, ale do Bostonu - najbliýszego portu. Powód byù oczywisty. Reperacja okrætu miaùa zajàã ponad rok i flota nie chciaùa blokowaã sobie na tak dùugi czas ýadnego doku. Wszystkich potrzebowano do napraw mniej uszkodzonych jednostek wojennych.

Teraz dowództwo Morrisa nad fregatà byùo czystà kpinà. Na holowniku znajdowaùa siæ zaùoga rezerwowa, w której skùad wchodziùo wielu doúwiadczonych specjalistów ratownictwa morskiego. Trzech z nich pojawiùo siæ na uszkodzonym okræcie, by osobiúcie zamocowaã liny holownicze i 'doradziã' Morrisowi, co ma robiã. Byùy to wùaúciwie podane w niezwykle uprzejmej formie rozkazy.

Zaùoga 'Pharrisa' zajæã miaùa pod dostatkiem. Przednie grodzie wymagaùy nieustannej obserwacji. Caùy czas naprawiano teý instalacje w maszynowni. Pracowaù tylko jeden kocioù, zapewniajàc paræ dla turbogeneratorów i energiæ elektrycznà. Drugi zbiornik wymagaù trwajàcego przynajmniej dzieñ remontu. Zdaniem mechaników gùówny radar powinien podjàã pracæ za cztery godziny. Antena satelitarna byùa juý gotowa. Zanim dotrà do portu – jeúli w ogóle dotrà - zaùoga miaùa naprawiã wszystko, co jej siæ uda. Nie miaùo to wprawdzie wiækszego znaczenia, ale, w myúl starego ýeglarskiego porzekadùa, zaùoga, która ma siæ czym zajàã, jest zaùogà szczæúliwà. Innymi sùowy, marynarze, w przeciwieñstwie do swego kapitana, nie mieli czasu na jaùowe rozmyúlania o popeùnionych bùædach, o ludziach, którzy z powodu tych bùædów stracili ýycie, i o tym, kto jest za to odpowiedzialny.

Morris udaù siæ do centrum informacji bojowej. Przeglàdano wùaúnie taúmæ i nakresy ze spotkania z victorem. Próbowano precyzyjnie ustaliã, co siæ wùaúciwie wydarzyùo.

- Nie wiem - wzruszyù ramionami operator hydrolokatora. - Moýe byùy dwa okræty podwodne? Chodzi mi o ten jasny úlad; jest w tym miejscu, a paræ minut póêniej aktywny sonar zùapaù go aý tutaj.

- Byù tylko jeden okræt - odparù Morris. – Pokonanie odlegùoúci dzielàcej te dwa punkty przy prædkoúci dwudziestu piæciu wæzùów mogùo mu zajàã najwyýej cztery minuty.

- Aleý sir, przecieý ani go nie sùyszeliúmy, ani nie pojawiù siæ na ekranie. Ponadto, kiedy straciliúmy namiar, kierowaù siæ w zupeùnie innà stronæ.

Sonarzysta ponownie przewinàù taúmæ.

- No cóý - westchnàù Morris i wróciù na mostek.

Ponownie wszystko przetrawiaù w myúlach. Zdarzenia stawaùy mu przed oczyma jak ýywe. Przeszedù na skrzydùo mostka. W metalowych osùonach ziaùy dziury, a w miejscu, gdzie umarù pierwszy oficer, widniaùy niewyraêne úlady krwi. Trzeba to zamalowaã - pomyúlaù Morris. – Muszæ przypomnieã o tym Clarke'owi; niech kogoú wyznaczy. Morris zapaliù papierosa i zapatrzyù siæ w horyzont.


Reydarvath, Islandia

Najbardziej obawiali siæ helikoptera.

Edwards i jego grupa wædrowali na póùnocny wschód. Przebyli rejon niewielkich jezior, po godzinnej, bacznej obserwacji sforsowali szutrowà drogæ i trafili w koñcu na moczary. Edwards byù zdumiony. Goùe skaùy, trawiaste ùàki, pola lawowe, a teraz bagna. Zastanawiaù siæ, czy Islandia przypadkiem nie byùa miejscem, gdzie po stworzeniu úwiata Bóg zostawiù wszystko, co byùo juý Mu niepotrzebne. Najwyraêniej jednak wszystkie drzewa wykorzystaù gdzie indziej, toteý jedynym schronieniem mogùa byã wysoka do kolan, wyrastajàca z wody trawa. Musi byã bardzo odporna na skoki temperatury - pomyúlaù Edwards. Niedawnojeszcze na moczarach panowaù mróz. Byùo zimno, wiæc po paru minutach marszu wszyscy mieli przemarzniæte stopy. Mogli wprawdzie iúã terenem poùoýonym wyýej, ale on byù kompletnie odsùoniæty. Majàc wiæc do wyboru helikopter lub chùód, wybrali to drugie.

Vigdis wprawiùa wszystkich w zdumienie swojà kondycjà. Bez sùowa skargi szùa równym tempem, dotrzymujàc kroku ýoùnierzom piechoty morskiej. Typowa wiejska dziewczyna - myúlaù Edwards.- Od najwczeúniejszego dzieciñstwa zaprawiana w wædrówkach za stadami owiec i we wspinaczkach po tych sakramenckich pagórkach.

- W porzàdku, dziesiæã minut - zarzàdziù Edwards.

Ludzie natychmiast zaczæli rozglàdaã siæ za jakimú suchym miejscem. Wybierali skaùy. Skaùy na moczarach? – nie mógù wyjúã z podziwu Edwards. Garcia wyciàgnàù zdobytà na Rosjanach lornetkæ i zaczàù lustrowaã okolicæ. Smith zapaliù papierosa. Edwards zauwaýyù, ýe Vigdis usiadùa obok niego.

- I jak siæ czujesz?

- Bardzo zmæczona - odparùa z lekkim uúmiechem. - Ale mniej niý ty.

- Ach tak - rozeúmiaù siæ Edwards. - Moýe wiæc powinniúmy przyspieszyã kroku.

- Dokàd idziemy?

- Do Hvammsfjórduru. Nie powiedzieli po co. Przed nami jeszcze cztery lub piæã dni marszu. Musimy siæ trzymaã z dala od dróg.

- Ze wzglædu na mnie?

- Ze wzglædu na nas wszystkich - potrzàsnàù gùowà. -          Nie chcemy juý z nikim walczyã. Zbyt wielu w okolicy Rosjan, by bawiã siæ w partyzantkæ.

- A wiæc wiæc nie stanowiæ dla was ciæýaru? - spytaùa Vigdis.

- Pewnie ýe nie. Jest nam nawet miùo, ýe z nami wædrujesz. Kto nie chciaùby wùóczyã siæ po kraju w towarzystwie piæknej dziewczyny - odparù z galanterià porucznik.

Po diabùa to mówiæ? - pomyúlaù.

Spojrzaùa na niego ze zdziwieniem.

- Ciàgle uwaýasz, ýe jestem piækna? Po tym po tym

- Moýe gdyby rozjechaùa ciæ ciæýarówka tak, jesteú bardzo ùadna. I nic tego faktu nie zmieni. Nie twoja wina, ýe przytrafiùo ci siæ to, co ci siæ przytrafiùo. Jeúli nawet nastàpiùa jakaú zmiana, to w tobie, w úrodku; nie na zewnàtrz. I wiem, ýe komuú siæ podobasz.

- Masz na myúli dziecko? Mylisz siæ. On znalazù juý sobie innà dziewczynæ. Ale to przecieý nieistotne. Wszystkie moje przyjacióùki majà dzieci - wzruszyùa ramionami.

Kawaù gùupiego skurwysyna - pomyúlaù Edwards. Wiedziaù, ýe na Islandii nieúlubne pochodzenie nie jest niczym haniebnym. Skoro nie uýywa siæ tu nawet nazwisk - wiækszoúã wyspiarzy nosi imiæ rodowe - trudno orzec, czy dziecko pochodzi ze zwiàzku formalnego, czy nie.

Ponadto Islandczyków nic to nie obchodzi. Mùode, niezamæýne dziewczæta majà dzieci, dbajà o nie i to wszystko. Ale ýeby porzuciã takà dziewczynæ

- No cóý, jeúli chodzi o mnie, nie spotkaùem w ýyciu istoty ùadniejszej od ciebie.

- Naprawdæ?

Edwards musiaù oddaã dziewczynie sprawiedliwoúã. Choã miaùa brudne, potargane i przepocone wùosy, a twarz i ubranie zakurzone oraz pokryte bùotem, to goràca kàpiel w minutæ zrobiùaby z niej ponownie najúliczniejsze stworzenie pod sùoñcem. Ale na urodæ w duýej mierze wpùywa to, co czùowiek ma w úrodku; a to dopiero Edwards zaczynaù w Vigdis poznawaã.

Przesunàù dùonià po jej policzku.

- Kaýdy, kto stwierdziùby, ýe jest inaczej, wyszedùby na gùupka.

Odwróciù siæ na dêwiæk kroków sierýanta Smitha.

- Poruczniku, jeúli nie chcemy, by nam nogi zesztywniaùy do koñca, musimy ruszaã.

- W porzàdku. Chciaùbym teraz przebyã jednym skokiem jakieú trzynaúcie, piætnaúcie kilometrów. Po drugiej stronie gór spotkamy drogi i wiele farm. Zanim tam pójdziemy, musimy sobie to wszystko dobrze obejrzeã. Stamtàd teý poùàczymy siæ z Brytanem.      

- Jasne, szefie. Rodgers, prowadê. Skræã trochæ bardziej na zachód.


Bodenburg, Republika Federalna Niemiec

Posuwanie siæ w gùàb terytorium wroga nie byùo wcale rzeczà prostà. Dowódca 8. Gwardyjskiej Armii, podobnie jak Aleksiejew, uwaýaù, ýe powinien znajdowaã siæ jak najbliýej pola walki. Dlatego teý gùówny punkt dowodzenia przeniesiono na pierwsze linie. Przeprowadzka zajæùa okoùo czterdziestu minut i odbyùa siæ transporterami opancerzonymi - podróý helikopterem byùa zbyt ryzykowna. Podczas tej krótkiej eskapady Aleksiejew byù úwiadkiem dwóch wúciekùych ataków lotnictwa Paktu Atlantyckiego na rosyjskie kolumny.

Do akcji wùàczyùy siæ niemiecko-belgijskie posiùki, a nasùuch radiowy donosiù, ýe w drodze sà równieý jednostki amerykañskie i brytyjskie. Aleksiejew teý pchnàù do walki dodatkowe siùy. To, co na poczàtku wydawaùo siæ byã wzglædnie prostym zadaniem dla zmotoryzowanej dywizji piechoty, przeksztaùciùo siæ w zaciætà, przedùuýajàcà siæ bitwæ. Generaù potraktowaù to jako dobry znak. NATO nie przysùaùoby posiùków, gdyby nie uznaùo sytuacji za groênà. Rosjanie musieli zatem osiàgnàã swój cel, zanim przeciwnik wprowadzi do gry kolejne jednostki.

Dowodzàcy 20. Gwardyjskà Dywizjà Czoùgów generaù pojawiù siæ na posterunku bojowym, który mieúciù siæ w budynku szkoùy úredniej. Byùa to niedawno postawiona, bardzo przestronna budowla. W niej, do czasu wykopania podziemnego schronu, rozlokowaùo siæ naczelne dowództwo. Tempo ataku spadùo. Spowodowaù to zarówno dziki opór Niemców, jak i trudnoúci komunikacyjne i transportowe.

- Prosto szosà na Sack - oúwiadczyù czoùgiúcie dowódca 8. Gwardyjskiej Armii. - Do waszego przybycia moja piechota zmotoryzowana oczyúci juý teren.

- Stamtàd do Alfeld zostanà jeszcze cztery kilometry. Kiedy zaczniemy forsowaã rzekæ, musicie zapewniã nam wsparcie - generaù dywizji czoùgów naùoýyù heùm i wyszedù.

Powinno siæ udaã - pomyúlaù Aleksiejew. Nie mieúciùo mu siæ wprost w gùowie, ýe ten generaù zdoùaù dostarczyã na liniæ frontu jednostkæ w idealnym niemal porzàdku.

W chwilæ potem rozlegù siæ potworny huk. Zadrýaùy w oknach szyby, a Aleksiejewowi na gùowæ posypaù siæ z sufitu tynk. To znów pojawiù siæ 'diabelski krzyý'. Aleksiejew wybiegù na zewnàtrz. Ujrzaù tuzin pùonàcych transporterów opancerzonych. Z jednego z czoùgów T-80 wyskakiwaùa w popùochu zaùoga. W sekundæ póêniej, kiedy pùomienie dotarùy do komory z amunicjà, pojazd eksplodowaù sùupem ognia, zamieniajàc siæ w niewielki wulkan.

- Generaù zginàù generaù zginàù! - krzyczaù sierýant, wskazujàc transporter opancerzony BMD, z którego nikt nie uszedù z ýyciem.

Stojàcy za Aleksiejewem dowódca 8. Gwardyjskiej Armii zaczàù klàã.

- Komendæ nad dywizjà czoùgów przejmie jego zastæpca, puùkownik - krzyknàù gùoúno.

Paweù Leonidowicz podjàù bùyskawicznà decyzjæ.

- Nie, towarzyszu generale. A co ze mnà?

Zaskoczony dowódca gapiù siæ na niego przez chwilæ, po czym przypomniaù sobie, ýe, podobnie jak jego ojciec, Aleksiejew cieszyù siæ opinià wyúmienitego dowódcy czoùgów. Generaù zdecydowaù siæ szybko.

- 20. Dywizja naleýy do was. Zadanie znacie.

Podjechaù kolejny wóz bojowy piechoty. Aleksiejew i Siergietow bez chwili zwùoki wskoczyli do úrodka i kierowca ruszyù w stronæ punktu dowodzenia jednostkà. Jazda zajæùa póù godziny. Miædzy drzewami Aleksiejew ujrzaù sylwetki czoùgów. Gdzieú w pobliýu spadùa kolejna seria pocisków artyleryjskich, ale generaù nie zwróciù na to uwagi. Dowódcy puùków juý na niego czekali. Aleksiejew bez zbædnych sùów szybko wydaù stosowne rozkazy, po czym ustalono limity czasowe. Wszyscy tu znali juý swoje zadania, co dobrze úwiadczyùo o generale, który przed godzinà straciù ýycie. Dywizja byùa wyúmienicie przygotowana, zaú plan ataku szczegóùowo opracowany. Aleksiejew w mgnieniu oka pojàù, ýe dysponuje wspaniaùym sztabem. Natychmiast teý zorganizowaù mu pracæ, natomiast dowódcy poszczególnych oddziaùów rozbiegli siæ do swoich puùków. Jego pierwsze stanowisko dowodzenia mieúciùo siæ pod osùonà rozùoýystego drzewa. Aleksiejew uúmiechnàù siæ pod nosem; nawet jego ojciec nie wybraùby lepszego miejsca. Odnalazù oficera wywiadu.

- Jaka sytuacja?

- Na drodze na wschód od Sack kontratakuje batalion niemieckich czoùgów. Myúlæ, ýe juý je powstrzymano. W kaýdym razie wysùaliúmy za nimi na poùudniowy zachód transportery opancerzone. Nasza piechota zmotoryzowana jest juý w mieúcie. Donoszà tylko o niewielkim oporze. Pozostaùe oddziaùy powinny tam byã w ciàgu godziny.

- A obrona przeciwlotnicza?

- Tuý za pierwszà grupà wojska posuwajà siæ wyrzutnie SAM-ów i ruchome dziaùa przeciwlotnicze. Mamy teý obiecanà osùonæ powietrznà. Dwa puùki migów-21 czekajà na nasz znak. Nie przyznano nam tylko myúliwców nurkujàcych. Dziú rano poniosùy zbyt duýe straty. Ale przeciwnik teý. Do poùudnia zestrzeliliúmy dwanaúcie maszyn NATO.

Aleksiejew skinàù gùowà i, jak juý nauczyùo go doúwiadczenie, podanà liczbæ podzieliù przez trzy.

- Wybaczcie, towarzyszu generale. Jestem puùkownik Popow, oficer polityczny waszej dywizji.

- Wspaniale, towarzyszu puùkowniku. Mam nadziejæ, ýe przeýyjæ i wypeùniæ swoje obowiàzki wobec Partii do koñca. Jeúli macie coú istotnego do powiedzenia, mówcie szybko!

W tej chwili akurat ampolita Aleksiejew potrzebowaù najmniej.

- Po zdobyciu Alfeld

- Jeúli Alfeld zdobædziemy, podarujæ wam klucze do miasta. A na razie mam jeszcze inne sprawy na gùowie. Odmeldujcie siæ.

Chciaù pewnie prosiã o zezwolenie na egzekucjæ ewentualnych faszystów - pomyúlaù Aleksiejew. Jako czterogwiazdkowy generaù nie mógù lekcewaýyã oficerów politycznych, ale mógù ewentualnie ignorowaã wszystkich niýszych rangà od generaùa.

Zbliýyù siæ do stoùu z mapami taktycznymi. Po jednej stronie porucznicy ciàgle nanosili strzaùkami znaczàce postæpy jego - jego - jednostek. Po drugiej oficerowie wywiadu naznaczali wszelkie zmiany zachodzàce na pozycjach wroga. Poùoýyù dùoñ na ramieniu oficera operacyjnego.

- Tuý za piechotà zmotoryzowanà puúcicie prowadzàcy puùk. Jeúli potrzebna bædzie jakaú pomoc, natychmiast jej udzieliã. Chcæ przeùamaã front i to chcæ przeùamaã go dzisiaj. Co z artylerià?

- Dwa bataliony ciæýkich dziaù w peùnej gotowoúci.

- Úwietnie. Jak tylko piechota poda namiary, niech uderzajà. Nie ma czasu na ceregiele. Pakt Atlantycki wie, ýe tu jesteúmy, wiæc gùównym naszym wrogiem jest czas. Czas pracuje dla nich, nie dla nas.

Oficer operacyjny i dowódca artylerii wyszli ramiæ w ramiæ i dwie minuty póêniej odezwaùy siæ stupiæãdziesiæciopiæciomilimetrowe dziaùa. Aleksiejew postanowiù wystàpiã o poúmiertne odznaczenie dowódcy 20. Dywizji Czoùgów. Czùowiek ten w peùni zasùuýyù na nagrodæ za ùad i dyscyplinæ, jakie wprowadziù w podlegùej sobie formacji.

- Atak nieprzyjacielskiego lotnictwa - odezwaù siæ znad mapy oficer. - Z lasu na wschód od Sack wyjeýdýajà nieprzyjacielskie czoùgi w sile mniej wiæcej jednego batalionu. Majà silne wsparcie artyleryjskie.

Aleksiejew wiedziaù, ýe teraz juý wszystko spoczywa w rækach jego puùkowników i musi im ufaã. Czas, kiedy generaù mógù ogarniaã spojrzeniem caùà bitwæ i wszystko kontrolowaã, dawno minàù. Oficerowie sztabowi nieustannie nanosili na mapæ swe maleñkie znaczki. Niemcy powinni teraz zaczekaã - pomyúlaù generaù. Powinni przepuúciã czoùówki atakujàcej dywizji i zaatakowaã linie zaopatrzenia. To byùa gùupota; Aleksiejew po raz pierwszy zetknàù siæ z niemieckim dowódcà popeùniajàcym bùàd taktyczny. Byù to zapewne mùody oficer, który zajàù miejsce zabitego lub rannego dowódcy. Albo po prostu miaù w pobliýu rodzinny dom. Bez wzglædu na przyczynæ stanowiùo to powaýny bùàd i Aleksiejew zamierzaù bezlitoúnie go wykorzystaã. Dwa pierwsze puùki czoùgów poniosùy straty, ale w ciàgu dziesiæciu szaleñczych minut zmiotùy ze swej drogi kontratakujàcych Niemców.

- Jeszcze dwa kilometry; pierwsze oddziaùy sà juý tylko dwa kilometry od Sack. Bije tylko artyleria nieprzyjacielska. Widzimy juý kolejne nasze oddziaùy. Piechota z Sackinformuje o niewielkim oporze. Wysùany zwiad donosi, ýe droga do Alfeld stoi otworem.

- Ominàã Sack - rozkazaù Aleksiejew. Naszym celem jest Alfeld nad Leinà.


Alfeld, Republika Federalna Niemiec

Byùa to jednostka zebrana w poúpiechu. Amerykañska piechota zmotoryzowana i oddziaù czoùgów z brytyjskiej brygady wzmocniù niedobitki Niemców i Belgów, którzy tego dnia stawili czoùo piæciu dywizjom sowieckim. Czasu byùo niewiele. Saperzy, uýywajàc opancerzonych buldoýerów, goràczkowo szykowali osùony dla czoùgów, a ýoùnierze piechoty kopali stanowiska dla wyrzutni pocisków przeciwpancernych. Pierwszym ostrzegawczym znakiem byùa chmura kurzu na horyzoncie. W ich stronæ sunæùa dywizja rosyjskich czoùgów, a przecieý nie zakoñczono jeszcze ewakuacji ludnoúci cywilnej z miasteczka. Trzydzieúci kilometrów na zachód kràýyùy w powietrzu myúliwce nurkujàce; czekaùy na sygnaù.

- Nieprzyjaciel w polu widzenia - poinformowaù przez radio obserwator z wieýy koúcielnej.

W kilka chwil póêniej na radzieckie kolumny spadùa nawaùa artyleryjskiego ognia. Zaùogi wyrzutni rakiet przeciwczoùgowych zdarùy pokrowce z urzàdzeñ celowniczych i uzbroiùy pociski. Zapowiadaùo siæ ciæýkie popoùudnie. Challengery z 3. Królewskiego Puùku Czoùgów tkwiùy w swych okopach, a kanonierzy namierzali odlegùe cele.

Wypadki toczyùy siæ zbyt szybko i w ogólnym zamieszaniu nie starczyùo czasu, by precyzyjnie ustaliã zasady kontaktu miædzy poszczególnymi jednostkami. Pierwsi otworzyli ogieñ Amerykanie. Rakiety TOW-2 pomknæùy tuý nad ziemià, wlokàc za sobà przewody niczym pajæcze nici i kierujàc siæ w stronæ odlegùych o cztery kilometry czoùgów T-80


- Pierwsze nasze czoùgi weszùy w zasiæg raýenia wojsk rakietowych wroga - poinformowaù pochylony nad nakresem oficer.

- Wybijcie nieprzyjaciela do nogi - poleciù Aleksiejew dowódcy artylerii.

W niecaùà minutæ póêniej wielolufowe wyrzutnie rakiet wypeùniùy niebo smugami dymu i ognia. Na linii walki rozpoczæùa siæ prawdziwa rzeê. Potem wùàczyùa siæ caùa artyleria NATO.

- Puùk prowadzàcy natarcie poniósù ogromne straty.

Aleksiejew oglàdaù w milczeniu mapæ. Nie byùo miejsca ani czasu na ruchy pozoracyjne. Jego ýoùnierze musieli jak najszybciej przedrzeã siæ przez linie nieprzyjacielskie, by przejàã mosty na Leinie. Znaczyùo to ogromne ubytki w jednostkach pierwszego uderzenia. Przeùamanie linii frontu byùo niezwykle kosztowne, ale generaù musiaù tæ cenæ zapùaciã.

Dwanaúcie belgijskich myúliwców F-16 przemknæùo z prædkoúcià dziewiæciuset kilometrów na godzinæ tuý nad polem walki i zrzuciùo na pierwsze radzieckie kolumny tony bomb. Niecaùy kilometr przed pozycjami sprzymierzonych zapùonæùo nagle trzydzieúci czoùgów oraz dwadzieúcia wozów bojowych piechoty. Samoloty úcigaù rój rakiet. Jednosilnikowe myúliwce wykonaùy raptowny skræt na zachód i pomykajàc tuý nad ziemià, próbowaùy uniknàã úmiercionoúnych pocisków. Trzy stràcone maszyny spadùy prosto na pozycje Paktu Atlantyckiego, powiækszajàc jeszcze rozmiary jatki czynionej przez rosyjski ogieñ.

Dowódca angielskich czoùgów zrozumiaù, ýe nie zdoùa powstrzymaã szarýy Rosjan. Miaù po prostu za maùo wozów. Mimo iý brytyjski batalion wciàý jeszcze byù zdolny stawiaã opór, postanowiù go wycofaã. Poinformowaù swoje kompanie, by przygotowaùy siæ do odwrotu i próbowaù przekazaã wiadomoúã dalej. Ale walczàcy pod Alfeld ýoùnierze pochodzili z czterech róýnych armii, mówili innymi jæzykami, a takýe, dysponowali odmiennymi systemami radiowymi. Ponadto wczeúniej nie starczyùo czasu, by ustaliã, kto sprawuje zwierzchnictwo nad caùoúcià. Niemcy nie chcieli siæ cofaã. Nie ewakuowano jeszcze caùego miasta, wiæc i niemieccy ýoùnierze postanowili tkwiã na swych pozycjach do chwili, aý ich rodacy bædà bezpieczni za rzekà. Brytyjskiego puùkownika posùuchali natomiast Amerykanie i Belgowie. Niemcy zostali. Spowodowaùo to kompletny chaos na liniach obronnych Paktu Atlantyckiego.


- Obserwatorzy z wysuniætych posterunków donoszà, ýe nieprzyjaciel opuszcza stanowiska na prawym skrzydle. Powtarzam, po póùnocnej stronie miasta jednostki wroga wycofujà siæ.

- Natychmiast posùaã drugi puùk na póùnoc. Niech zatoczy ùuk, a potem, najszybciej jak moýe, ruszy na te przeklæte mosty. Musimy je zdobyã za wszelkà cenæ! Wy, towarzyszu oficerze operacyjny, caùy czas dociskajcie nieprzyjaciela ogniem. Musimy dopaúã go po tej stronie i zniszczyã - rozkazaù Aleksiejew. - Siergietow, chodêcie ze mnà. Chcæ dostaã siæ jak najbliýej pola walki.

Aleksiejew zdawaù sobie sprawæ, ýe prowadzàcy ofensywæ puùk zostaù niemal kompletnie wybity. Ale to siæ opùacaùo. Siùy Paktu Atlantyckiego musiaùy cofaã siæ przez zrujnowane miasteczko, by dotrzeã do mostów, a bædàce w rozsypce wojska sprzymierzonych na póùnocnym brzegu rzeki stanowiùy dla Rosjan wybawienie. Obecnie, dysponujàc nietkniætym jeszcze puùkiem, Aleksiejew wyprzedzi uciekajàcego przeciwnika i przejmie mosty. Tà operacjà musiaù pokierowaã osobiúcie.

Aleksiejew i Siergietow wskoczyli do pojazdu gàsienicowego i ruszyli na poùudniowy wschód, w stronæ maszerujàcego puùku. W opuszczonej przez nich kwaterze oficer operacyjny zaczàù wydawaã przez radiowà sieã dywizji nowe rozkazy.


Na tæ okazjæ czekaùa zaczajona po drugiej stronie rzeki, w odlegùoúci piæciu kilometrów, niemiecka bateria stupiæãdziesiæciopiæciomilimetrowych dziaù. Czekaùa na sygnaù specjalistów od nasùuchu radiowego. Jej zadaniem byùo zniszczyã kwateræ gùównà dywizji. Artylerzyúci natychmiast wprowadzili otrzymane dane do sterujàcych ogniem komputerów. Kanonierzy ùadowali w poúpiechu dziaùa. Wszystkie stanowiska ogniowe skupiùy siæ na tym samym azymucie. Kiedy bateria oddaùa salwæ, zadrýaùa ziemia. W ciàgu niecaùych dwóch minut na kwateræ gùównà radzieckiej dywizji spadùo sto pocisków. Poùowa sztabu zginæùa; pozostali w wiækszoúci byli ranni.

Aleksiejew popatrzyù na swoje sùuchawki radiowe. Po raz trzeci byù o krok od úmierci.

To moja wina - myúlaù. - Naleýaùo caùy czas zmieniaã pozycje nadajników radiowych. Nie wolno mi wiæcej tego bùædu popeùniã Niech to szlag! Niech to szlag! Niech to jasny szlag!

Na ulicach Alfeld tùoczyùy siæ samochody osobowe. Wszyscy jadàcy na bradleyach Amerykanie opuúcili juý miasto, spiesznie dotarli do Leiny, po czym w równym szyku przebyli mosty. Pojazdy zajæùy pozycje na ciàgnàcych siæ tam wzgórzach i przygotowaùy siæ do osùony kolejnych przeprawiajàcych siæ przez rzekæ oddziaùów sprzymierzonych. Nastæpni nadeszli Belgowie. Bitwæ przetrwaùa tylko jedna trzecia ich czoùgów, które zaraz po przeprawie przez rzekæ zajæùy poùudniowà flankæ w nadziei, ýe zatrzymajà Rosjan, zanim ci zdoùajà sforsowaã Leinæ. Niemiecka Staatspolizei wstrzymaùa caùkowicie ruch cywilny, dajàc pierwszeñstwo jednostkom pancernym; niebawem jednak w pobliýe rzeki zaczæùy spadaã pierwsze radzieckie pociski artyleryjskie, toteý sytuacja zmieniùa siæ radykalnie. Rosjanie liczyli na to, ýe powstrzymajà przeprawæ wojsk Paktu i cel swój osiàgnæli. Cywile, którzy zbyt póêno zastosowali siæ do polecenia ewakuacji, pùacili za to straszliwà cenæ. Radziecki ogieñ czyniù niewielkie szkody transporterom opancerzonym, ale zbieraù krwawe ýniwo wúród samochodów osobowych i ciæýarówek. Po niecaùej minucie uliczki Alfeld zablokowane zostaùy szczàtkami pùonàcych aut. Pasaýerowie opuszczali w panice pojazdy i nie zwaýajàc na kanonadæ, biegli w stronæ mostów, blokujàc drogæ zmierzajàcym w tym samym kierunku czoùgom. Maszyny musiaùyby torowaã sobie przejazd po plecach uciekinierów, lecz, choã padùy rozkazy by nie zwaýaã na cywilów, ýaden z kierowców czoùgów nie zastosowaù siæ do tych poleceñ. Kanonierzy odwracali wieýyczki, kierujàc lufy do tyùu, w stronæ nadjeýdýajàcych Rosjan, których czoùgi wchodziùy wùaúnie do miasta. Widok zasùaniaùy dymy z pùonàcych domów. Na Alfeld spadùa kolejna fala armatnich pocisków, zamieniajàc uliczki miasteczka w rzeêniæ peùnà skrwawionych ciaù ýoùnierzy i ludnoúci cywilnej.

- A oto i one! - Siergietow wskazaù trzy mosty z pasmami autostrad spinajàce brzegi Leiny.

Aleksiejew zaczàù wydawaã rozkazy, ale ýadne rozkazy nie byùy potrzebne. Dowódca puùku wczeúniej juý wùàczyù nadajnik radiowy i skierowaù batalion czoùgów wsparty piechotà w stronæ rzeki. Radziecki oddziaù ruszyù ciàgle jeszcze nie zablokowanà trasà, której uprzednio uýyùy amerykañskie bradleye.

Amerykañskie wozy bojowe rozlokowane po drugiej stronie rzeki otworzyùy natychmiast ogieñ z wyrzutni rakietowych oraz lekkich dziaù, niszczàc póù tuzina czoùgów. Aleksiejew osobiúcie poleciù nakryã artyleryjskim ogniem majaczàce po przeciwnej stronie rzeki wzgórza.

W samym Alfeld trwaùa krwawa, zaciæta bitwa. Niemieckie i brytyjskie czoùgi ukryte za rogami domów oraz wrakami samochodów i ciæýarówek wycofywaùy siæ powoli w stronæ rzeki, dajàc cywilom czas na ucieczkæ. Rosyjska piechota próbowaùa prowadziã ostrzaù rakietowy, ale sterujàce pociskami przewody zrywaùy siæ wúród gruzu zalegajàcego ulice, toteý w wiækszoúci przypadków pozbawione kierunkujàcych impulsów rakiety wybuchaùy nie czyniàc nikomu krzywdy. Stopniowo nawaùa ognia Rosjan i Paktu Atlantyckiego zamieniaùa miasteczko w stos ruin. Aleksiejew obserwowaù ýoùnierzy zbliýajàcych siæ do pierwszego mostu.

Na poùudnie od stanowiska Aleksiejewa dowódca prowadzàcego szturm puùku klàù jak szewc, widzàc ogromne straty, jakie ponosi jego jednostka. Zniszczono mu ponad poùowæ czoùgów i transporterów opancerzonych. Zwyciæstwo miaù prawie w kieszeni i oto nieoczekiwanie jego ýoùnierzy zatrzymaùy nieprzejezdne ulice oraz morderczy ogieñ przeciwnika. Widzàc, ýe czoùgi NATO powoli siæ wycofujà, rozwúcieczony, wezwaù wsparcie artyleryjskie. Aleksiejew byù zaskoczony, kiedy artyleria przeniosùa ogieñ z centrum miasteczka na brzegi rzeki. W czymú w rodzaju szoku skonstatowaù, ýe nie sà to zwykùe pociski armatnie lecz rakiety. Na jego oczach brzeg rzeki spowiùy tumany kurzu. Potem pociski wybuchaùy w wodzie. Ogieñ rósù w miaræ, jak do akcji wùàczaùy siæ kolejne wyrzutnie; nie byùo juý sposobu, by je powstrzymaã. Pierwszy poszedù najdalszy most. Trzy rakiety trafiùy w niego jednoczeúnie i budowla rozpadùa siæ niczym domek z kart. Aleksiejew ze zgrozà obserwowaù, jak ponad sto osób cywilnych spada w wodnà kipiel. Zgrozà przejmowaùa go nie úmierã tych niewinnych ludzi, lecz zagùada mostu, którego tak potrzebowaù. Z kolei dwie rakiety wylàdowaùy na úrodkowym moúcie. Konstrukcja wprawdzie przetrwaùa, ale byùa zbyt mocno uszkodzona, by mógù przejechaã po niej choã jeden czoùg. Co za gùupcy! Kto wydaù rozkaz? Odwróciù siæ do Siergietowa.

- Wezwijcie jednostki inýynieryjno-techniczne. Na pierwszà liniæ wysùaã oddziaùy do budowy mostów i amfibie. Majà absolutny priorytet. Ponadto úciàgnàã tu wszystkie wyrzutnie pocisków ziemia-powietrze oraz dziaùa przeciwlotnicze. Ktokolwiek spróbuje zatrzymaã je po drodze, zostanie rozstrzelany. Powiadomcie o tym oddziaùy kierujàce ruchem. Wykonaã!

Radzieckie czoùgi i piechota dotarùy do jedynego mostu, który ocalaù. Trzy wozy z piechotà przemknæùy po nim na drugi brzeg, by natychmiast dostaã siæ prosto pod ogieñ Belgów i Amerykanów. Za nimi szarýowaù czoùg T-80, przedarù siæ na drugà stronæ, ale eksplodowaù trafiony rakietà. Potem pojawiù siæ drugi i trzeci. Oba dotarùy do zachodniego brzegu. Wtedy wyùoniù siæ zza ruin domu brytyjski chieftain i ruszyù úladem radzieckich pojazdów.

Zdumiony Aleksiejew obserwowaù, jak przemyka miædzy dwiema rosyjskimi maszynami, które nawet go nie zauwaýyùy. Spadù przed nim amerykañski pocisk, wzbijajàc w góræ tuman kurzu. Na moúcie pojawiùy siæ dwa kolejne chieftainy. Jeden z nich trafiony zostaù pociskiem z T-80. Drugi odpowiedziaù ogniem i w sekundæ póêniej radziecki czoùg pùonàù. Aleksiejew przypomniaù sobie wùaúnie powiastkæ z dzieciñstwa o dzielnym wieúniaku na moúcie, kiedy angielska maszyna zniszczyùa dwa dalsze rosyjskie czoùgi. W chwilæ póêniej sama dostaùa siæ pod bezpoúredni ostrzaù. Przez most mknæùo piæã dalszych radzieckich pojazdów. Generaù podniósù sùuchawkæ, by poùàczyã siæ z kwaterà gùównà 8. Gwardyjskiej Armii.

- Tu Aleksiejew. Kompania piechoty forsuje Leinæ. Potrzebujemy wsparcia. Dokonaliúmy przeùomu. Powtarzam: przeùamaliúmy niemiecki front! Proszæ o wsparcie lotnicze i o helikoptery celem nawiàzania kontaktu bojowego z jednostkami NATO na póùnoc i na poùudnie od mostu 439. Potrzebujæ teý dwóch puùków piechoty do pomocy w forsowaniu rzeki. Dajcie nam to wsparcie, a o póùnocy drugi brzeg bædzie nasz.

- Przyúlæ wszystko, co mam. Jednostki do budowy mostów juý w drodze.

Aleksiejew oparù siæ o pancerz BMP. Odkræciù korek manierki, pociàgnàù z niej potæýny ùyk i obserwowaù, jak piechota pod morderczym ogniem wspina siæ na stoki wzgórza. Po drugiej stronie rzeki miaù juý dwie peùne kompanie. Artyleria sprzymierzonych próbowaùa wùaúnie zniszczyã ocalaùy most. Jeúli majà utrzymaã przyczóùek dùuýej niý kilka godzin, musi przesùaã na drugà stronæ co najmniej peùny batalion. Dostanæ tego skurwysyna, który zniszczyù mi mosty - obiecywaù sobie w duchu.

- Amfibie i mosty juý w drodze, towarzyszu generale - oznajmiù Siergietow. - Majà absolutne pierwszeñstwo przejazdu, o czym osobiúcie poinformowaùem oficerów kierujàcych ruchem na tym odcinku. Jadà teý dwie baterie SAM-ów. Trzy kilometry stàd zorganizowaùem trzy ruchome dziaùa przeciwlotnicze. Powiedzieli, ýe bædà za kwadrans.

- Dobrze - Aleksiejew lustrowaù przez lornetkæ brzegi rzeki.

- Towarzyszu generale, wozy bojowe piechoty mogà przecieý pùywaã. Moýe spróbujemy sforsowaã rzekæ.

- Popatrz tylko na brzegi, Wania - generaù wræczyù mu szkùa.

Jak okiem siægnàã, koryto zabezpieczaùy przed erozjà kamienie i beton. Byùo rzeczà trudnà, wræcz niemoýliwà, by pojazdy na gàsienicach zdoùaùy sforsowaã takà przeszkodæ. Niech cholera weêmie tych Niemców!

- Ponadto do tego zadania potrzeba co najmniej puùku. Most jest wszystkim, co mamy, ale dùugo to on nie postoi. W najlepszym przypadku nowy postawimy nie wczeúniej niý w kilka godzin. Do tego czasu nasze jednostki, które przedarùy siæ na tamtà stronæ, muszà radziã sobie same. Doúlemy im mostem maksymalnà liczbæ ýoùnierzy, po czym wzmocnimy jeszcze transporterami z piechotà, które niebawem nadejdà. Ksiàýki uczà, ýe takiego ataku naleýy dokonywaã za pomocà wozów bojowych, po ciemku i przy postawionej zasùonie dymnej. Nie chcæ czekaã do nocy, a ponadto potrzebujæ prawdziwego wsparcia artyleryjskiego, a nie festiwalu zimnych ogni. Musimy postàpiã wbrew reguùom, Wania. Na szczæúcie ksiàýki zezwalajà na to. Bardzo dobrze siæ spisaliúcie, Iwanie Michajùowiczu. Od tej chwili jesteúcie majorem nie, nie, nie dziækujcie. Zasùuýyliúcie sobie na to sami.


Stornoway, Szkocja

- Niewiele brakowaùo. Gdybyúmy dostrzegli ich piæã minut wczeúniej, stràcilibyúmy kilka maszyn. A tak - pilot tomcata wzruszyù ramionami.

Toland skinàù gùowà. Myúliwce miaùy rozkaz trzymaã siæ poza zasiægiem radzieckich radarów.

- Wie pan, to zabawne. Trzy z nich leciaùy w ciasnym szyku. Wyúledziùem je za pomocà kamery telewizyjnej z odlegùoúci piæãdziesiæciu mil. W ýaden sposób nie mogùy wykryã naszej obecnoúci. Gdybyúmy tylko mieli wiæcej paliwa, gonilibyúmy je aý do bazy. Takie figle pùatali nam kiedyú Niemcy; kiedy formacja wracaùa z nalotu, posyùali za nià samolot, który bombardowaù làdujàce maszyny.

- Nigdy nie przedrzemy siæ przez ich systemy rozpoznawania swój-wróg.

- To prawda, ale przecieý znamy termin ich powrotu do bazy z dokùadnoúcià do ee dziesiæciu minut. Ta informacja moýe okazaã siæ niezwykle uýyteczna.

Komandor Toland odstawiù filiýankæ.

- Ma pan úwiætà racjæ.

Postanowiù przekazaã tæ wiadomoúã dowódcy floty wschodnioatlantyckiej.

Lammersdorf, Republika Federalna Niemiec

Nie byùo wàtpliwoúci. Linie obronne Paktu Atlantyckiego na poùudnie od Hanoweru zostaùy definitywnie przerwane. Z bardzo szczupùych siù rezerwowych NATO przesùano do Alfeld dwie brygady. Jeúli nie uda siæ wypeùniã tej luki, Hanower bædzie stracony; a wraz z nim caùe Niemcy leýàce na wschód od Wezery.



REMEDIA

Alfeld, Republika Federalna Niemiec

Jak przewidziaù generaù, most nie przetrwaù nawet godziny. W tym czasie jednak Aleksiejew zdàýyù przesùaã na drugi brzeg batalion zmechanizowanej piechoty. Potem wojska sprzymierzonych przypuúciùy na przyczóùek dwa wúciekùe ataki, ale rozlokowane na wschodnim brzegu rosyjskie czoùgi zaczæùy odpieraã je bezpoúrednim ogniem.

Teraz NATO zaczerpnæùo drugi oddech i zmobilizowaùo artyleriæ. Na przyczóùek i zgromadzone po radzieckiej stronie czoùgi spadùa lawina ognia. Sprawæ niebywale pogarszaù fakt, ýe zdàýajàce rzekà do Alfeld ùodzie desantowe utknæùy pod Sack w straszliwym korku. Ciæýkie dziaùa niemieckie zasypywaùy drogæ i okolicæ gradem min artyleryjskich, które najechane mogùy rozerwaã gàsienicæ czoùgu lub pourywaã koùa w ciæýarówce. Drogi wiæc patrolowali nieustannie saperzy, którzy za pomocà ciæýkich karabinów maszynowych detonowali te miny, ale po pierwsze, zabieraùo to cenny czas, a po drugie, nie wszystkie pociski znajdowali i o ich obecnoúci úwiadczyùy dopiero eksplozje pod ciæýko zaùadowanymi ciæýarówkami. A przecieý strona radziecka straciùa juý wystarczajàcà iloúã czoùgów i transporterów. Sytuacjæ pogarszaùy nieustanne zatory na drogach, jakie tworzyùy siæ przy kaýdym zniszczonym czoùgu czy wozie bojowym.

Aleksiejew urzàdziù sobie kwateræ w sklepie z artykuùami fotograficznymi, którego okna wychodziùy na rzekæ. Szyb w witrynach oczywiúcie dawno juý nie byùo, a przy kaýdym kroku pod butami chrzæúciùo szkùo. Generaù- skierowaù wzrok na przeciwlegùy brzeg, z bólem serca obserwowaù rozpaczliwe ataki swych ýoùnierzy próbujàcych przedrzeã siæ przez rozlokowane na wzgórzach linie piechoty i czoùgów nieprzyjaciela. Z tyùów podciàgano juý wszystkie ruchome dziaùa, które znajdowaùy siæ w posiadaniu 8. Gwardyjskiej Armii. Zapewniã miaùy wsparcie ogniowe dywizji rosyjskich czoùgów oraz zrównowaýyã nawaùæ artyleryjskà Paktu Atlantyckiego.

- Uwaga, nalot! - krzyknàù porucznik.

Aleksiejew uniósù gùowæ i ujrzaù na niebie czarny punkcik, który bùyskawicznie urósù do rozmiarów niemieckiego myúliwca F-104. Ýóùte smugi ognia z dziaùa przeciwlotniczego trafiùy maszynæ, stràcajàc jà z nieba, zanim zdàýyùa zrzuciã bomby. Natychmiast jednak pojawiù siæ kolejny myúliwiec, który ogniem z dziaùek pokùadowych zniszczyù ruchome stanowisko przeciwlotnicze. Aleksiejew klàù z pasjà, obserwujàc, jak jednosilnikowy samolot zrzuca dwie bomby po przeciwnej stronie rzeki. Bomby opadaùy wolno na swych niewielkich spadochronach i, kiedy byùy jeszcze dwadzieúcia metrów nad ziemià, wypeùniùy powietrze mgùà.

Aleksiejew padaù wùaúnie plackiem na podùogæ sklepu, kiedy zapalnik na mieszankæ powietrznà detonowaù pociski. Fala wybuchu byùa straszliwa. Pækùa wielka gablota wystawowa, zasypujàc generaùa ulewà potrzaskanego szkùa.

- Co to byùo? - wrzasnàù ogùuszony eksplozjà Siergietow. Spojrzaù na przeùoýonego. - Zostaliúcie trafieni, towarzyszu generale!

Aleksiejew przytknàù dùonie do twarzy. Kiedy je odjàù, palce miaù czerwone. Paliùy go oczy, wiæc wylaù na twarz menaýkæ wody, by zmyã z oczu krew.

Major Siergietow bandaýowaù czoùo generaùa jednà rækà. Aleksiejew natychmiast to zauwaýyù.

- A wam co siæ staùo?

- Upadùem na to cholerne szkùo! Proszæ siæ nie ruszaã, towarzyszu generale. Krwawicie jak zarzynana krowa.

Pojawiù siæ generaù-porucznik, w którym Aleksiejew rozpoznaù Wiktora Bieriegowoja, zastæpcæ dowódcy 8. Gwardyjskiej Armii.

- Towarzyszu generale, macie rozkaz wracaã do kwatery gùównej. Jestem tu, by was zastàpiã.

- Ach, idêcie do diabùa! - ryknàù Aleksiejew.

- To rozkaz gùównodowodzàcego Zachodnim Teatrem wojny, towarzyszu. Jestem generaùem broni pancernych i poradzæ sobie. Jeúli wolno, to powiem tylko, ýe spisaliúcie siæ tu wyúmienicie. W tej chwili jednak potrzebni jesteúcie gdzie indziej.

- Najpierw skoñczæ, co zaczàùem tutaj.

- Towarzyszu generale, aby sforsowaã rzekæ, potrzebujemy posiùków. Kto lepiej je zorganizuje, wy czy ja? - zapytaù rozsàdnie Bieriegowoj.

Aleksiejew sapnàù ze zùoúci. Ten czùowiek miaù racjæ - ale Paweù Leonidowicz po raz pierwszy w ýyciu prowadziùludzi do walki - naprawdæ prowadziù! I spisaù siæ dobrze. Tak, Aleksiejew o tym wiedziaù - spisaù siæ dobrze.

- Nie ma zresztà czasu na spory. Wy macie swoje zadania, a ja swoje - dodaù zdecydowanym tonem Bieriegowoj.

- Sytuacjæ znacie?

- Znam, znam. Caùkowicie. Transporter juý czeka. Odwiezie was do kwatery gùównej.

Aleksiejew, przyciskajàc do czoùa koniec bandaýa - Siergietow nie potrafiù jednà rækà dobrze naùoýyã opatrunku - ruszyù na zaplecze sklepu. Tam, gdzie znajdowaùy siæ drzwi, ziaùa teraz wielka dziura po wyrwanej futrynie. Na zewnàtrz czekaù BMD z pracujàcym silnikiem. W úrodku byù juý lekarz, który natychmiast nachyliù siæ nad Siergietowem. Pojazd oddalaù siæ, cichùy odgùosy bitwy. Byù to najbardziej ponury dêwiæk, jaki Aleksiejew w ýyciu sùyszaù.


Langley, baza lotnicza, Wirginia

Nic nie mogùo sprawiã lotnikowi wiækszej radoúci niý odznaczenie oficerskim krzyýem lotniczym Distinguished Flying Cross. Zastanawiaùa siæ, czy zostanie pierwszà w siùach powietrznych Stanów Zjednoczonych kobietà, którà udekorujà tym orderem. A jeúli nie, to mogà siæ wypchaã - rozmyúlaùa major Nakamura.

Niczym skarb przechowywaùa kasetæ wideo z nagranà na niej przez kamery sprzæýone z dziaùkami myúliwca walkà z trzema badgerami. Pewien lotnik z marynarki, którego spotkaùa w Anglii tuý przed odlotem do Stanów, oúwiadczyù, ýe jak na niedojdæ z siù powietrznych jest cholernie dobrym pilotem. Odparùa mu na to, ýe gdyby tæpaki z lotnictwa morskiego jej posùuchali, nie mieliby tych wszystkich jaj z bazà lotniczà. Zdecydowany punkt dla major Amelii Nakamury z siù powietrznych Stanów Zjednoczonych - pomyúlaùa z satysfakcjà.

Dostarczyli do Europy juý wszystkie F-15, które byùy do dostarczenia i teraz czekaùo jà nowe zadanie. Z samolotów wchodzàcych w skùad 48. Dywizjonu Myúliwców Przechwytujàcych Eagle w Langley zostaùy zaledwie cztery. Wúród pilotów tych maszyn znaleêli siæ tylko dwaj, którzy posiadali kwalifikacje do operowania rakietami antysatelitarnymi AS AT. Gdy Nakamura siæ o tym dowiedziaùa, natychmiast zgùosiùa telefonicznie dowództwu lotnictwa kosmicznego, ýe jest pilotem myúliwców Eagle oraz ýe przeszùa szkolenie w zakresie obsùugi AS AT. Stwierdziùa teý, ýe nie ma sensu zawracaã gùowy pilotom bojowym, skoro ona doskonale moýe ich zastàpiã.

Sprawdziùa ponownie, czy groêna rakieta jest wùaúciwie przytwierdzona do kadùuba samolotu. Broñ wyciàgniæto ze strzeýonego pilnie magazynu i zespóù ekspertów jeszcze raz gruntownie jà zbadaù. Buns potrzàsnæùa gùowà. Tak naprawdæ, to przeprowadzono tylko jednà prawdziwà próbæ z tym systemem; potem przyszùo moratorium i caùy program poszedù do lamusa. Próba daùa wprawdzie wynik pozytywny, niemniej to tylko jedna próba. Ale major byùa dobrej myúli. Marynarka naprawdæ potrzebowaùa pomocy niedojdów z siù powietrznych. Poza tym, tamten pilot A -6 byù naprawdæ miùym chùopcem.

Major zakoñczyùa oglædziny, którymi chciaùa zabiã czas - jej cel nie pojawiù siæ jeszcze nad Oceanem Indyjskim - po czym wspiæùa siæ do kabiny eagle'ay przebiegùa wzrokiem wskaêniki, sprawdziùa dùonià kaýdà dêwigniæ, poprawiùa fotel, a na koñcu wprowadziùa do systemów nawigacji inercyjnej cyfry wymalowane na úcianie jej hangaru, by myúliwiec wiedziaù, dokàd ma wróciã. Uporawszy siæ z tym, wùàczyùa silniki. Jej heùm skutecznie tùumiù huk dwóch silników Pratt and Whitney. Wskazówki zegarów na tablicy rozdzielczej skoczyùy i zajæùy wùaúciwe pozycje. Szef obsùugi naziemnej dokonaù ostatniej lustracji maszyny, po czym daù znak, ýe moýna koùowaã na start. Za czerwonà linià ostrzegawczà staùo szeúã osób i zasùaniaùo dùoñmi uszy. Miùo mieã audytorium - pomyúlaùa major, ignorujàc zupeùnie obecnoúã oczekujàcych.

- Eagle Jeden-Zero-Cztery gotów do startu - poinformowaùa wieýæ.

- Jeden-Zero-Cztery, przyjàùem. Masz wolny pas - odparù kontroler z wieýy. - Wiatr: dwa-piæã-trzy. Szybkoúã: dwanaúcie wæzùów.

- Przyjæùam. Jeden-Zero-Cztery koùuje na start.

Buns opuúciùa osùonæ kabiny. Szef obsùugi naziemnej staù na bacznoúã i oddawaù honory. Major niedbale mu odmachnæùa, otworzyùa nieco przepustnicæ i eagle, niczym kaleki bocian, ruszyù w stronæ pasa. Minutæ póêniej Nakamura byùa juý w powietrzu. Czuùa upojenie, kiedy wzbijaùa úmigùà maszynæ prosto w niebo.

Kosmos 1801 koñczyù wùaúnie lot w kierunku poùudniowym i nad Cieúninà Magellana zawróciù na póùnoc, kierujàc siæ nad Atlantyk. Tor jego orbity przebiegaù w odlegùoúci okoùo dwustu mil od wybrzeýy amerykañskich. W naziemnej stacji nadzoru technicy przygotowywali siæ do wùàczenia potæýnego radaru kontroli rejonów morskich. Byli przekonani, ýe grupa bojowa amerykañskiego lotniskowca wypùynæùa juý z portu, ale nie potrafili zlokalizowaã jej pozycji. Trzy puùki backfire'ów czekaùy tylko na informacjæ, która pozwoliùaby powtórzyã trik, jaki zastosowaùy drugiego dnia wojny.

Nakamura ustawiùa myúliwiec pod ogonem tiftikowca powietrznego, a operator z wprawà umieúciù w tylnej czæúci jej samolotu koñcówkæ przewodu paliwowego. W ciàgu kilku zaledwie minut do baków myúliwca wtùoczonych zostaùo piæã ton paliwa. Kiedy major odùàczyùa maszynæ od tankowca, w powietrze popùynæùa chmurka rozpylonej benzyny lotniczej.

- Guliwer, tu Jeden-Zero-Cztery - wywoùaùa przez radio.

- Jeden-Zero-Cztery, tu Guliwer - odezwaù siæ natychmiast puùkownik przebywajàcy w przedziale pasaýerskim learjeta unoszàcego siæ na wysokoúci tysiàca trzystu metrów.

- Zatankowaùam i jestem gotowa do akcji. Systemy pokùadowe sprawne. Kràýæ w punkcie Sierra. Gotowa do wejúcia na puùap przechwytywania. Czekam.

- Przyjàùem, Jeden-Zero-Cztery.

Major Nakamura zatoczyùa eagle'em niewielkie koùo. Przed wejúciem na wielkà wysokoúã nie chciaùa marnowaã ani kropli benzyny. Uniosùa siæ nawet lekko w fotelu, co jak na nià byùo dowodem ogromnego podniecenia, i skupiùa uwagæ na prowadzeniu maszyny. Kiedy badaùa wzrokiem wskaêniki, siùà woli musiaùa uspokajaã oddech. Radary dowództwa lotnictwa kosmicznego namierzyùy satelitæ, kiedy ten przelatywaù nad wybrzuszeniem kontynentu poùudniowoamerykañskiego. Komputery porównaùy jego kurs i prædkoúã z posiadanymi danymi, skojarzyùy z pozycjà myúliwca Nakamury i podaùy rozwiàzanie, które natychmiast przesùano na pokùad learjeta.

- Jeden-Zero-Cztery, wejdê na kurs dwa-cztery-piæã.

- Wchodzæ - major wprowadziùa maszynæ w ostry skræt. - Jestem na kursie dwa-cztery-piæã.

- Pogotowie pogotowie Zaczynaj!

- Przyjæùam.

Buns otworzyùa caùkowicie przepustnice i wùàczyùa dopalacze. Eagle, jak dêgniæty ostrogà koñ, szarpnàù do przodu osiàgajàc w ciàgu kilku sekund szybkoúã jednego macha. Nastæpnie pilot pociàgniæciem dràýków ustawiùa maszynæ pod kàtem czterdziestu piæciu stopni i przyspieszywszy jeszcze, pomknæùa w mroczniejàce niebo. Wzrok wbiùa we wskaêniki; ten profil lotu miaùa utrzymywaã przez nastæpne dwie minuty. W miaræ, jak myúliwiec piàù siæ w góræ, po cyferblacie przesuwaùa siæ wskazówka altimetru. Szesnaúcie kilometrów, dwadzieúcia, dwadzieúcia trzy, dwadzieúcia piæã, trzydzieúci. Na czarnym niebie pojawiùy siæ gwiazdy, ale Nakamura nawet ich nie zauwaýyùa.

- Dawaj, dziecinko, znajdê skurwysyna – mówiùa gùoúno do maszyny.

W podwieszonym pod samolotem pocisku AS AT wùàczyù siæ system wyszukujàcy i zaczàù przeczesywaã niebo w poszukiwaniu obiektu o charakterystyce cieplnej radzieckiego satelity. Tuý przed nosem Buns, na tablicy rozdzielczej rozbùysùo úwiateùko.

- Rakieta namierza cel. Powtarzam: rakieta namierza cel. Systemy automatycznej wyrzutni aktywne. Wysokoúã trzydzieúci jeden tysiæcy siedemset metrów Odchodzi! Odchodzi!

Poczuùa, jak uwolniony od ciæýkiej rakiety samolot uniósù siæ gwaùtownie. Pocisk zaczàù zrazu spadaã swobodnym lotem, a pilot natychmiast zamknæùa przepustnice i ciàgnàc do siebie dràýki sterownicze, wprowadziùa maszynæ w pætlæ. Sprawdziùa stan paliwa. Lot na dopalaczach pochùonàù prawie caùà benzynæ, ale zostaùo jej jeszcze na tyle duýo, by bez tankowania wróciã do Langley. Nakamura zawróciùa juý do domu, kiedy przyszùo jej do gùowy, ýe przecieý nie obserwowaùa lotu rakiety. Ale i tak nie miaùo to ýadnego znaczenia. Buns zakræciùa na zachód i wprowadziùa samolot w ùagodny lot nurkowy, który zakoñczyã siæ miaù u wybrzeýy Wirginii.

Na pokùadzie learjeta oko kamery úledziùo drogæ pocisku. Napædzany paliwem staùym silnik rakiety pracowaù przez trzydzieúci sekund, po czym oddzieliùa siæ od niego gùowica bojowa. Czujnik promieniowania podczerwonego osadzony w pùaskim czubie pocisku juý dawno odnalazù cel. Zainstalowany w radzieckim satelicie reaktor atomowy emitowaù tak wielkà iloúã ciepùa, ýe dla wraýliwych instrumentów rakiety byùo ono niemal tak wyraêne jak energia wydzielana przez sùoñce. Kiedy juý mózg elektroniczny wyliczaù drogæ przeciæcia, zminiaturyzowany pocisk samokierujàcy zmieniù lekko kurs i odlegùoúã miædzy gùowicà bojowà a satelità zaczæùa siæ gwaùtownie kurczyã. Sputnik mknàù na póùnoc z szybkoúcià trzydziestu dwóch tysiæcy kilometrów na godzinæ. Rakieta - nowoczesny kamikadze - na poùudnie - z prædkoúcià ponad osiemnastu tysiæcy. Kiedy

- Jezu Chryste! - starszy oficer na pokùadzie learjeta zamrugaù gwaùtownie oczyma i oderwaù wzrok od ekranu telewizyjnego. Kilkaset kilogramów stali i paliwa ceramicznego zamieniùo siæ w obùok pary. - Trafienie. Powtarzam: trafienie!

Obraz telewizyjny bez przerwy transmitowany byù do dowództwa lotnictwa kosmicznego, gdzie radary odtwarzaùy go na ekranach. W tej chwili wielki satelita byù juý tylko orbitujàcà luêno chmurà úmieci.

- Cel zniknàù - rozlegù siæ czyjú duýo juý spokojniejszy gùos.


Leniñsk, Kazachska SRR

Zanik sygnaùu zarejestrowano w kilka sekund po zagùadzie satelity Kosmos 1801. Nie zaskoczyùo to specjalnie ekspertów radzieckich, gdyý 1801 kilka dni wczeúniej wyczerpaù juý paliwo w sterujàcych silnikach rakietowych i od tego czasu byù ùatwym celem. Na wyrzutni w kosmodromie bajkonurskim spoczywaùa kolejna rakieta wynoszàca F-1 M. Skrócony cykl odliczania powinien zakoñczyã siæ za dwie godziny. Niemniej od chwili zestrzelenia sputnika moýliwoúci wykrywania i lokalizacji amerykañskich konwojów przez radzieckà marynarkæ zostaùy powaýnie ograniczone.


Langley, baza lotnicza, Wirginia

- I jak? - spytaùa Buns, wyskakujàc dziarsko z kabiny myúliwca.

- Trafiony. Mamy wszystko na taúmie - odparù oficer, równieý major. - Coú wspaniaùego.

- Jak pan myúli, kiedy pojawi siæ kolejny?

Jeszcze jeden, a zostanæ asem - pomyúlaùa.

- Sàdzimy, ýe nastæpny stoi juý na wyrzutni. Dwanaúcie do dwudziestu czterech godzin. Nie wiemy, ile ich majà.

Nakamura skinæùa gùowà. Siùy powietrzne dysponowaùy jeszcze szeúcioma rakietami AS AT. Moýe wystarczy, moýe nie - jedna jaskóùka nie czyni wiosny i pozostaùe pociski mogà okazaã siæ zwykùym szmelcem.

Ruszyùa do kwatery gùównej eskadry na kawæ i pàczki.


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

- Niech ciæ diabli, Pasza - zaklàù gùównodowodzàcy Zachodnim Teatrem Wojny. - Nie potrzebujæ czterogwiazdkowego zastæpcy, który gania po polu bitwy, odgrywajàc rolæ dowódcy dywizji. Popatrz na siebie! O maùo ci ùba nie rozwaliùo!

- Potrzebowaliúmy przeùomu. Dowódca czoùgów polegù, jego zastæpca byù zbyt mùody, wiæc musiaùem ten przeùom zaùatwiã ja.

- A gdzie kapitan Siergietow?

- Major Siergietow - poprawiù Aleksiejew. – Jako mój adiutant spisaù siæ znakomicie. Zostaù ranny w rækæ i jest u lekarza. Wiæc co, jakimi siùami moýemy wzmocniã 8. Gwardyjskà Armiæ?

Obaj generaùowie podeszli do wielkiej mapy.

- Te dwie dywizje czoùgów sà juý w drodze. Pojawià siæ tu za dziesiæã, dwanaúcie godzin. Jak oceniasz ten przyczóùek?

- Mogùoby byã lepiej - przyznaù Aleksiejew. - Mieliúmy przy mostach trzy brygady, ale jakiú baùwan skierowaù na miasto rakiety i przy okazji zniszczyù dwa mosty. Zostaù tylko jeden. Przedarù siæ po nim na drugà stronæ batalion piechoty zmotoryzowanej i trochæ czoùgów. Potem Niemcy zniszczyli ten most. Majà potæýne wsparcie artyleryjskie, ale kiedy opuszczaùem posterunek, nadjeýdýaùy wùaúnie nasze ùodzie desantowe oraz jednostki do stawiania mostów. Oficer, który mnie zastàpiù, postara siæ jak najszybciej przeprawiã na drugà stronæ.

- A opór przeciwnika?

- Sùaby, ale uksztaùtowanie terenu dziaùa na jego korzyúã. Wedle moich wyliczeñ dysponuje mniej wiæcej puùkiem; sà to niedobitki róýnych jednostek NATO: Trochæ czoùgów, ale gùównie piechota zmotoryzowana. No i potæýna artyleria. Kiedy odjeýdýaùem, zaczæli wùaúnie ostrzaù. Dysponujemy wprawdzie wiækszà siùà ognia, lecz nasze baterie uwiæzione sà po tej stronie Leiny. Trwa wyúcig, czyje posiùki dotrà prædzej.

- Juý po twoim odjeêdzie Pakt Atlantycki przypuúciù straszliwy atak powietrzny. Nasi próbujà stawiã mu czoùo, ale wydaje siæ, ýe NATO ma przewagæ w powietrzu.

- Nie moýemy wiæc czekaã do nocy. Nocà ci skurwiele caùkowicie panujà na niebie.

- Zatem kiedy? Teraz?

Aleksiejew skinàù gùowà, ale myúlaù o ofiarach, jakie poniesie 'jego' dywizja.

- Jak tylko poùàczymy pontony. Musimy rozszerzyã przyczóùek do dwóch kilometrów i odtworzyã mosty. Jakie posiùki jeszcze mogà otrzymaã oddziaùy NATO?

- Nasùuch radiowy twierdzi, ýe zidentyfikowaù dwie brygady: angielskà i belgijskà.

- Przyúlà duýo wiæcej. Dobrze wiedzà, co siæ stanie, jeúli wykorzystamy obecnà sytuacjæ. Mamy w rezerwie 1. Gwardyjskà Armiæ Czoùgów

- Chcesz zaangaýowaã poùowæ naszych rezerw?

- Nie ma lepszego miejsca - Aleksiejew wskazaù palcem na mapæ. - Atak na Hanower zostaù powstrzymany w pobliýu miasta. Jednostki grupy póùnocnej osiàgnæùy przedmieúcia Hamburga kosztem prawie wszystkich czoùgów 3. Armii Uderzeniowej. Przy odrobinie szczæúcia 1. Gwardyjska moýe wedrzeã siæ na tyùy przeciwnika. A to sprawi, ýe dotrzemy co najmniej do Wezery; moýe do Renu.

Gùównodowodzàcy Zachodnim Teatrem Wojny ciæýko westchnàù.

- To duýe ryzyko, Pasza.

Ale z mapy wynikaùo jasno, ýe sytuacja nigdzie nie byùa tak pomyúlna jak u nich. Jeúli siùy Paktu Atlantyckiego sà rzeczywiúcie tak rozciàgniæte i sùabe, jak twierdziù wywiad, mieli ogromnà szansæ przejúã. Moýe faktycznie o to chodziùo?

- No dobrze. Zaczynaj dziaùaã.


Faslane, Szkocja

- Jakimi úrodkami do zwalczania okrætów podwodnych dysponujà? - spytaù kapitan USS 'Pittsburgh'.

- Bardzo powaýnymi. Z naszych szacunków wynika, ýe Iwan posiada dwie potæýne grupy bojowe przeznaczone specjalnie do tego celu. Jedna z nich koncentruje siæ wokóù 'Kijowa', a druga wokóù kràýownika typu Kresta. Istniejà ponadto cztery mniejsze grupy, kaýda zùoýona z fregaty klasy Krivak i czterech do szeúciu fregat patrolowych typu Grisha i Mirka. Do tego dochodzi spora iloúã samolotów oraz okoùo dwudziestu okrætów podwodnych, z których poùowæ stanowià jednostki o napædzie atomowym – odparù prowadzàcy odprawæ oficer.

- Czemu wiæc nie zostawiã Morza Barentsa w spokoju? - mruknàù pod nosem Todd Simms z USVS 'Boston'.

Jest to jakaú myúl - przyznaù w duchu McCafferty.

- I mamy tam dotrzeã w siedem dni? - spytaù 'Pittsburgh'.

- Tak. Pozwoli to bez poúpiechu rozpatrzyã wszystkie sposoby dostania siæ na tamten teren. Kapitanie Little?

Na podium pojawiù siæ dowódca HMS 'Torbay'. James Little miaù prawie metr osiemdziesiàt wzrostu, szerokie ramiona, a na gùowie strzechæ potarganych wùosów. Wyglàdaù jak napastnik druýyny piùkarskiej. Mówiù gùoúno i z przekonaniem.

- Od pewnego czasu prowadzimy operacjæ okreúlonà mianem 'Rozstrzygajàcy Cios'. Jej celem jest dokùadne rozpoznanie, jakimi siùami do zwalczania okrætów podwodnych dysponuje Iwan na Morzu Barentsa; no i oczywiúcie, przy kaýdej nadarzajàcej siæ okazji spuszczamy baty Sowietom, którzy stajà nam na drodze - uúmiechnàù siæ. 'Torbay' zatopiù juý cztery okræty. - Iwan stworzyù barieræ rozciàgajàcà siæ od Wyspy Niedêwiedziej aý do wybrzeýy Norwegii. Okolice Wyspy Niedêwiedziej Rosjanie solidnie zaminowali po tym, jak dwa tygodnie temu ich desant powietrzny zajàù ten skrawek làdu. Bardziej na poùudnie, o ile siæ orientujemy, barieræ tworzy szereg mniejszych pól minowych, przed którymi czuwajà tanga, jednostki o napædzie klasycznym wsparte nawodnymi, lotnictwem i okrætami atomowymi klasy Victor-III. Wyglàda na to, ýe ich celem jest nie tyle niszczenie naszych ùodzi podwodnych co ich odstraszenie. Za kaýdym razem, kiedy któraú z naszych jednostek podwodnych próbuje sforsowaã barieræ, spotyka siæ z gwaùtownà reakcjà strony przeciwnej. To samo dzieje siæ na Morzu Barentsa. Owe niewielkie grupy stanowià úmiertelne zagroýenie. Osobiúcie przeýyùem jedno takie spotkanie z krwakiem i czterema grishami. Dysponowaùy ponadto stacjonujàcym na làdzie lotnictwem oraz helikopterami. Mam z tego spotkania wyjàtkowo paskudne wspomnienia. Odkryliúmy równieý kilka nowych pól minowych. Okazuje siæ, ýe Sowieci stawiajà je prawie na chybiù trafiù na gùæbokoúci stu osiemdziesiæciu metrów. Przygotowujà zresztà róýne puùapki. Jedna z nich kosztowaùa nas 'Trafalgara'; Iwan postawiù niewielkie pólko minowe i umieúciù w nim generator szumów imitujàcych do zùudzenia idàcy na chrapach okræt podwodny o napædzie klasycznym, tango. Domyúlamy siæ, ýe 'Trafalgar' zapolowaù na to tango i w rezultacie wùadowaù siæ na minæ. Musicie, panowie, o takich szczegóùach caùy czas pamiætaã – Littre umilkù na chwilæ, jakby chciaù, by wygùoszona przez niego màdroúã ugruntowaùa siæ w umysùach zebranych.

- W porzàdku. Macie ruszyã na póùnoc-póùnoc-zachód aý do skraju grenlandzkiego paka lodowego, po czym skierowaã siæ wzdùuý jego krawædzi aý do rowu Svyataya Anna. Za piæã dni trzy nasze okræty podwodne w asyúcie samolotów ASW kilka myúliwców narobià sporego rabanu przy barierze Wyspa Niedêwiedzia - Norwegia. Powinno to przykuã uwagæ Iwana, który przesunie na zachód swe siùy morskie szybkiego reagowania. W tym momencie ruszycie na poùudnie ku swemu celowi. Naturalnie to droga okræýna, ale dziæki temu bædziecie mogli przez wiækszoúã czasu uýywaã sonarów holowanych, a wzdùuý granicy lodu pùywajàcego posuwaã siæ wzglædnie szybko bez ryzyka wykrycia.

McCafferty zastanawiaù siæ przez chwilæ. W pobliýu paka lodowego miliardy ton ruchomego lodu zawsze powodujà straszliwy haùas.

- HMS 'Sceptre' i HMS 'Superb' przeprowadziùy juý tam rekonesans, napotykajàc nieliczne tylko patrole. Ponadto namierzyùy dwa tanga. Niestety, nasi chùopcy mieli rozkaz tylko obserwowaã i nie angaýowaã siæ w ýadne akcje.

Stanowiùo to dowód, jak niesùychane znaczenie Amerykanie przywiàzywali do tej misji.

- Oba okræty bædà tam na was czekaã. Unikajcie zatem i wy wszelkich akcji zaczepnych.

- A jak tam dopùyniemy? - zainteresowaù siæ Simms.

- Najszybciej jak siæ da. Dwanaúcie godzin przed wami wypùynie co najmniej jedna jednostka podwodna, która usunie z drogi wszystkie przeszkody, jakie znajdzie. Kiedy osiàgniecie juý pak lodowy, bædziecie musieli radziã sobie sami. Nasi chùopcy doeskortujà was tylko do tego miejsca; potem czekajà ich inne zadania. Iwan z pewnoúcià wyúle waszym tropem grupy do zwalczania jednostek podwodnych; w tym chyba nie ma nic dziwnego, prawda? Przyciúniemy ich trochæ na poùudnie od Wyspy Niedêwiedziej, ale waszà najlepszà bronià bædzie szybkoúã.

Kapitan 'Bostona' pokiwaù gùowà. Jego okræt mógù byã szybszy niý rosyjska pogoñ.

- Czy macie, panowie, jakieú pytania? – zakoñczyù dowódca floty podwodnej na wschodnim Atlantyku. - Nie macie? Zatem powodzenia. Postaramy siæ zapewniã wam jak najwiækszà pomoc.

McCafferty przejrzaù szybko papiery z instrukcjami, po czym schowaù je do tylnej kieszeni spodni. 'Operacja Doolittle'. Wyszedù w towarzystwie Simmsa. Ich okræty sàsiadowaùy ze sobà przy pirsie. Jazda do portu trwaùa krótko. Na 'Chicago' ùadowano wùaúnie tomahawki do umieszczonych na dziobie wyrzutni. Z 'Bostona', który byù starszym modelem, musiano usunàã kilka torped, by zrobiã miejsce dla rakiet.

Ýaden kapitan podwodnego okrætu nie wpada w radosny nastrój, kiedy zabierajà mu z pokùadu torpedy.

- Nie martw siæ. Bædæ ciæ osùaniaù - pocieszyù Simmsa McCafferty.

- Bædæ niewymownie wdziæczny. Chyba juý koñczà. Przyjemnie bædzie po powrocie znów napiã siæ piwa - zachichotaù Simms.

- Zatem do zobaczenia po powrocie.

Kapitanowie uúcisnæli sobie ræce. Minutæ póêniej byli juý na pokùadach swoich jednostek. Czekaù ich dùugi i niebezpieczny rejs.


USS 'Pharris'

Helikopter Sikorsky Sea King nigdy nie oddalaù siæ zanadto od fregaty, ale tym razem ze wzglædu na rannych zùamano przepisy. Dziesiæciu najbardziej poszkodowanych marynarzy -    poparzonych i poùamanych - wsadzono do úmigùowca, który odleciaù w stronæ làdu. Morris odprowadzaù maszynæ wzrokiem z pokùadu tego, co pozostaùo z 'Pharrisa'. Potem naùoýyù czapkæ i zapaliù papierosa. Ciàgle nie wiedziaù, jak doszùo do katastrofy. Zupeùnie jakby kapitan rosyjskiego victora teleportowaù ùódê z jednego miejsca na drugie.

- Kapitanie, myúmy zniszczyli trzech takich skurwieli - obok Morrisa pojawiù siæ Clarke. - Moýe ten po prostu miaù szczæúcie.

- Czyýby czytaù pan w cudzych myúlach, szefie?

- Przepraszam, nie rozumiem, sir. Prosiù pan, bym sprawdziù kilka rzeczy. Niebawem pompy uporajà siæ z caùà wodà. Mamy w prawej burcie przeciek, przez który wlewa siæ okoùo dziesiæciu galonów na godzinæ; to drobnostka. Grodzie jakoú trzymajà, ale caùy czas czuwajà przy nich ludzie. To samo odnosi siæ do kabli holowniczych. Ci z 'Papago' znajà siæ na swojej robocie. Inýynier melduje, ýe oba kotùy juý naprawione, ale ciàgle jeszcze pracuje tylko jeden. Caùy czas dziaùa system Preria/Maska. Sea sparrow jest gotów, lecz radary sà ciàgle nieczynne.

Morris skinàù gùowà.

- Dziækujæ, szefie. A jak ludzie?

- Zapracowani. Harujà jak dzicy.

To jedyna pozytywna rzecz, jaka mnie spotyka - pomyúlaù Morris. - Zaùoga jest zajæta.

- Jeúli wolno coú powiedzieã, sir, wyglàda pan na nieludzko zmæczonego - odezwaù siæ Clarke.

Bosman martwiù siæ o swego kapitana, ale powiedziaù za duýo.

- Niebawem sobie dobrze wypoczniemy.


Sunnyvale, Kalifornia

- Na niebie kolejny ptaszek - poinformowaù dowódcæ póùnocnoamerykañskiej obrony przestrzeni powietrznej oficer dyýurny. - Wystrzelono go z kosmodromu w Bajkonurze i nadano mu kurs jeden-piæã-piæã, co wskazuje na to, ýe najprawdopodobniej przyjmie nachylenie orbitalne szeúãdziesiæciu piæciu stopni. Cechy charakterystyczne sugerujà, ýe moýe to byã albo S S-11 ICBM, albo rakieta typu F-1.

- Tylko jeden?

- Owszem, sir. Tylko jeden.

Wiækszoúã oficerów lotnictwa ogarnàù nagùy niepokój. W ciàgu czterdziestu, piæãdziesiæciu minut nad centralnymi rejonami Stanów Zjednoczonych pojawiã siæ miaù pocisk. Rakieta taka mogùa znaczyã wiele rzeczy. Rosyjskie SS-9, podobnie jak ich amerykañskie odpowiedniki, byùy przestarzaùe i przerabiano je na satelitarne rakiety wynoszàce. Ale, w przeciwieñstwie do amerykañskich urzàdzeñ, pierwotnie przeznaczono je do systemu frakcyjnego bombardowania orbitalnego. Ten pocisk potrafiù wynieúã na orbitæ dwudziestopiæciomegatonowà gùowicæ nuklearnà, która lecàc juý póêniej samodzielnie, do zùudzenia przypominaùa zwykùego, nieszkodliwego satelitæ.

- Silnik rakietowy umilkù w porzàdku, odùàczyù siæ; teraz pracuje drugi czùon - poinformowaù przez telefon puùkownik. Rosjanie byliby zdumieni, gdyby wiedzieli, jak precyzyjne sà nasze kamery - pomyúlaù. - Tor pocisku staùy.

Póùnocnoamerykañskie dowództwo obrony powietrznej poinformowaùo juý Waszyngton o niebezpieczeñstwie. Jeúli miaù nastàpiã atak atomowy, naczelne wùadze pañstwa powinny zareagowaã. Wiele z aktualnych scenariuszy przewidywaùo detonacjæ potæýnej gùowicy bojowej wysoko nad wybranym krajem. Silne promieniowanie elektromagnetyczne zniszczyùoby systemy ùàcznoúci. SS-9, który stworzony zostaù do frakcyjnego bombardowania orbitalnego, do tej roli nadawaù siæ znakomicie.

- Odùàczyù siæ drugi czùon pracuje trzeci. Macie naszà pozycjæ?

- Mamy - odparù generaù z Cheyenne Mountain.

Sygnaùy z satelity wczesnego ostrzegania napùywaùy bezpoúrednio do kwatery póùnocnoamerykañskiego dowództwa obrony powietrznej i trzydziestu dyýurnych z zapartym tchem obserwowaùo na odwzorowaniu kartograficznym tor radzieckiej rakiety.

Dobry Boýe, nie dopuúã, by byùa to gùowica jàdrowa

Obecnie obserwacjæ wrogiego obiektu przejàù naziemny radar zainstalowany w Australii. Przekazywaù obraz trzeciego czùonu rakiety, a w chwilæ póêniej drugiego segmentu spadajàcego do Oceanu Indyjskiego. Radar australijski sprzæýony byù z nadajnikami w Sunnyvale i w Cheyenne Mountain.

- Wyglàda na to, ýe zrzuca osùony - odezwaù siæ ktoú w Sunnyvale.

Obraz radarowy pokazywaù, ýe od trzeciego czùonu oderwaùy siæ cztery obiekty. Prawdopodobnie ochronny caùun aluminiowy, konieczny do lotów w atmosferze, ale w przestrzeni kosmicznej stanowiàcy jedynie zbædne obciàýenie. Obserwatorzy odetchnæli z ulgà. Pojazd, który miaùby powróciã na Ziemiæ, potrzebowaùby takiej osùony, ale nie satelita. Po piæciu peùnych napiæcia minutach przyszùa pierwsza dobra wiadomoúã. Radziecki obiekt nie stanowiù elementu systemu frakcyjnego bombardowania orbitalnego.

Pas startowy w bazie lotniczej w Tinker w Oklahomie opuszczaù wojskowy samolot RC-135. Silniki przerobionego samolotu pasaýerskiego Boeing 707 ziaùy ogniem, kiedy maszyna nabieraùa wysokoúci. W pomieszczeniu, gdzie w normalnych warunkach podróýowali pasaýerowie, zainstalowany byù potæýny teleskop-kamera, który sùuýyù do úledzenia radzieckich pojazdów kosmicznych. W tylnej czæúci samolotu technicy uruchomili skomplikowany system do zestrajania obwodów nakierowujàcych kameræ na odlegùe cele.

- Wypaliù siæ - przekazali wiadomoúã do Sunnyvale. - Rakieta osiàgnæùa szybkoúã orbitalnà. Apogeum wynosi dwieúcie piæãdziesiàt kilometrów, a perygeum – dwieúcie trzydzieúci.

Wszystkie te dane wymagaùy jeszcze dokùadnego sprawdzenia, ale Waszyngton i dowództwo obrony powietrznej ýyczyùy sobie juý teraz podstawowych informacji.

- Jakie sà wasze oceny? - zwróciù siæ do dyýurnych w Sunnyvale dowódca póùnocnoamerykañskiej obrony powietrznej.

- Wszystko wskazuje na to, ýe wystrzelili radiolokacyjnego rozpoznawczego satelitæ morskiego RORSAT. Jedynà innowacjà jest to, ýe wziàù kurs orbitalny poùudniowy, nie póùnocny.

Dla wszystkich byùo to jasne. Kaýdy rodzaj rakiety wystrzelonej nad biegun pociàgaù za sobà niebezpieczeñstwo, którego nikt nawet nie chciaù rozwaýaã.

Trzydzieúci minut póêniej sytuacja byùa juý klarowna. Zaùoga RC-135 uzyskaùa dokùadny obraz radzieckiego satelity. Jeszcze zanim zakoñczyù pierwsze okràýenie, zostaù zakwalifikowany jako RORSAT. Ten nowy zwiadowczy sputnik mógù stanowiã powaýne zagroýenie dla marynarki, ale nie mógù zagroziã úwiatu.

Ludzie z Sunnyvale i z Cheyenne Mountain trzymali rækæ na pulsie.


Islandia

Wædrowali úcieýkà, okràýajàc górski masyw. Vigdis objaúniùa, ýe okolice te byùy ulubionym celem turystów.

Z niewielkiego lodowca po póùnocnej stronie góry braùo poczàtek póù tuzina strumieni, które spùywaùy do rozlegùej doliny, gdzie ulokowaùo siæ wiele maùych farm. Mieli wyúmienity, otwarty widok na caùà rozciàgajàcà siæ poniýej, pociætà kilkoma drogami dolinæ. Na nich przede wszystkim skupili uwagæ. Edwards zastanawiaù siæ, czy po prostu nie przeciàã doliny zamiast wædrowaã uciàýliwym, skalistym bezdroýem po wschodniej stronie.

- Ciekawe, co to za stacja radiowa? - odezwaù siæ Smith, wskazujàc majaczàcà w odlegùoúci jakichú trzynastu kilometrów wieýæ.

Mikæ popatrzyù pytajàco na Vigdis, ale ta wzruszyùa ramionami. Wùaúciwie nigdy nie sùuchaùa radia.

- Z tej odlegùoúci trudno cokolwiek wywnioskowaã - zauwaýyù porucznik. - Ale najprawdopodobniej siedzà tam Rosjanie.

Rozwinàù duýà mapæ. Informowaùa, ýe w tej czæúci wyspy byùo sporo dróg, lecz wiadomoúã tæ naleýaùo traktowaã ostroýnie. Tylko dwie z nich miaùy w miaræ przyzwoità nawierzchniæ. Pozostaùe oznaczono jako 'sezonowe' – co to mogùo znaczyã? - zastanawiaù siæ Edwards. Niektóre szlaki naniesiono bardzo dokùadnie, inne mniej. Ale mapa nie mówiùa, które sà które. Radzieccy ýoùnierze jeêdzili jeepami, a nie lekkimi transporterami, jak miaùo to miejsce pierwszego dnia wojny. Dobry kierowca, dysponujàc samochodem z napædem na cztery koùa, mógù praktycznie dojechaã wszædzie. Czy Rosjanie mieli tak sprawnych kierowców? Tyle pytañ, na które nie ma odpowiedzi - myúlaù Edwards.

Porucznik zwróciù lornetkæ na zachód. Dostrzegù startujàcy z niewielkiego lotniska dwuúmigùowy samolot pasaýerski.

Zapomniaùeú o tym, prawda? - zganiù siæ w duchu. - Tych wùaúnie pudeù Rosjanie uýywajà do przewoýenia swego wojska

Doszedù do wniosku, ýe powinien jednak zasiægnàã rady fachowca.

- Sierýancie, co pan o tym sàdzi? - zapytaù.

Smith skrzywiù siæ. Mogli wybieraã miædzy fizycznym niebezpieczeñstwem a fizycznym wyczerpaniem. Trudny wybór - pomyúlaù. - Ale od tego przecieý mamy oficerów.

- Ciàgle obserwujemy jakieú patrole, poruczniku. Masa dróg. Na pewno teý wiele posterunków obserwacyjnych. Chcà mieã oko na tutejszych mieszkañców. Tamta radiostacja sùuýy im teý zapewne do celów nawigacyjnych. Niewàtpliwie jest dobrze strzeýona. Jeúli to nawet zwykùa rozgùoúnia, teý bædzie pilnowana. A farmy panno Vigdis, co to za gospodarstwa?

- Farmy. Owce, trochæ krowiego mleka, kartofle - odparùa dziewczyna.

- Ruscy zatem, gdy schodzà ze sùuýby, wùóczà siæ po okolicy w poszukiwaniu úwieýej ýywnoúci. Wolà jà niý puszkowane gówno. My teý. Bokiem mi juý wychodzà te puszki, poruczniku.

Edwards skinàù gùowà na znak, ýe w peùni siæ z tym zgadza.

- W porzàdku, idziemy zatem na wschód. Tylko co z ýywnoúcià?

- Zawsze pozostajà ryby.


Faslane, Szkocja

Szyk okrætów otwieraù 'Chicago'. Z portu wyprowadziù ich naleýàcy do Brytyjskiej Floty Królewskiej holownik. Teraz amerykañski okræt podwodny pùynàù po otwartym morzu z szybkoúcià szeúciu wæzùów. Szczæúliwym trafem w satelitarnej sieci radzieckiej powstaùo 'okienko' i najbliýszy rosyjski sputnik szpiegowski pojawiã siæ miaù dopiero za szeúã godzin. Za okrætem McCafferty'ego w dwumilowych odstæpach podàýaùy 'Boston', 'Pittsburgh', 'Providence', 'Key West' i 'Groton'.

- Jaka gùæbokoúã? - spytaù przez interkom McCafferty.

- Sto dziewiæãdziesiàt metrów.

A wiæc juý czas. Kapitan poleciù obserwatorom opuúciã stanowiska i wróciã pod pokùad. Za rufà widaã byùo 'Bostona'; jego czarny kiosk i podwójne stery gùæbokoúciowe úlizgajàce siæ nad wodà sprawiaùy, ýe wyglàdaù jak anioù úmierci. Bo nim jest - pomyúlaù McCafferty. Dowódca USS 'Chicago' zlustrowaù szybkim spojrzeniem kiosk swego okrætu, po czym zamknàwszy za sobà dokùadnie wùaz, zszedù po drabince. Przebyù kolejne osiem metrów i znalazù siæ w centrum bojowym. Tam zamknàù nastæpny luk i dokræciù koùo zamka do oporu.

- Okræt zamkniæty - oznajmiù pierwszy oficer, rozpoczynajàc dùugà, oficjalnà litaniæ, która oznaczaùa, ýe ùódê podwodna gotowa jest do zanurzenia. McCafferty obrzuciù wzrokiem tablice rozdzielcze. To samo zresztà, ukradkowo, zrobiùo paræ innych osób przebywajàcych w centrum bojowym. Wszystko byùo jak naleýy.

- Zanurzenie. Gùæbokoúã: siedemdziesiàt metrów - poleciù McCafferty.

Daùo siæ sùyszeã dêwiæk przetùaczanej wody i syk powietrza. Lúniàcy, czarny kadùub okrætu zaczàù siæ zanurzaã. McCafferty jeszcze raz przerzuciù w myúlach instrukcje. Siedemdziesiàt cztery godziny do granicy pùywajàcego lodu. Potem na wschód. Czterdzieúci trzy godziny do rowu Svyataya Anna, po czym skræt na poùudnie. Wtedy zacznie siæ najgorsze.


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

Bitwa o Alfeld zamieniùa siæ w ýywego potwora poýerajàcego ludzi i czoùgi tak, jak wilk poýera króliki. Aleksiejew byù rozdraýniony tym, ýe musi tkwiã dwieúcie kilometrów od dywizji czoùgów, którà to jednostkæ zaczàù juý traktowaã po trosze jak swojà wùasnoúã. Nie mógù siæ jednak gùoúno skarýyã - to by tylko pogorszyùo sprawæ. Nowy dowódca doprowadziù bowiem do tego, ýe wojsko rosyjskie sforsowaùo juý rzekæ i na drugim brzegu rozlokowaùy siæ kolejne puùki piechoty zmotoryzowanej. W tym czasie przez Leinæ przerzucono trzy mosty - a raczej czyniono úmiaùe próby przerzucenia ich pod morderczym ogniem artylerii Paktu Atlantyckiego.

- Czeka nas decydujàca rozgrywka, Pasza – odezwaù siæ gùównodowodzàcy zachodnim teatrem, patrzàc na mapæ.

Aleksiejew skinàù potakujàco gùowà.

Niewielka poczàtkowo bitwa przeksztaùciùa siæ szybko w kluczowe dla losów caùego frontu starcie. W kierunku Leiny zbliýaùy siæ w przyspieszonym tempie dwie nastæpne dywizje rosyjskich czoùgów. NATO wysùaùo na ten odcinek pola walki trzy brygady i artyleriæ. Úciàgano z innych sektorów myúliwce taktyczne; jedna strona - by zniszczyã przyczóùek, druga -- by go utrzymaã. Uksztaùtowanie terenu na froncie uniemoýliwiaùo zaùogom SAM-ów wystarczajàco szybkie rozpoznawanie swoich maszyn od samolotów wroga. Rosjanie, którzy dysponowali duýo wiækszà iloúcià rakiet ziemia-powietrze, zdoùali zapewniã samemu Alfeld caùkowite bezpieczeñstwo. Kaýdy pojawiajàcy siæ w okolicy miasteczka samolot byù automatycznie niszczony przez radzieckie rakiety; sowieckie maszyny trzymaùy siæ z dala od tego miejsca, koncentrujàc siæ wyùàcznie na pozycjach nieprzyjacielskiej artylerii i nadchodzàcych posiùkach. Wszystko przebiegaùo inaczej, niý zakùadaùa przedwojenna doktryna. Aleksiejew byù jednak rad z gry, którà podjàù, gdyý uwaýaù, ýe daje mu ona wielkie doúwiadczenie frontowe. Wziàù lekcjæ, jakiej nie przerabiaù na ýadnym z przedwojennych szkoleñ: wyýsi dowódcy muszà osobiúcie obserwowaã rozwój wypadków. Jak w ogóle mogliúmy o tym zapomnieã? - dziwiù siæ Pasza.

Dotknàù palcami bandaýa na czole. Cierpiaù na okropne bóle gùowy, gdyý lekarz musiaù zaùoýyã mu dwanaúcie szwów. To bardzo lichej jakoúci szwy, oznajmiù medyk, dodajàc, ýe pozostanà po nich wyraêne blizny. Ojciec Aleksiejewa miaù kilka podobnych i obnosiù siæ z nimi z dumà. Syn wiæc teý zadowolony byù z nowo nabytej ozdoby.

- Masyw ciàgnàcy siæ na póùnoc od miasta jest nasz - powiadomiù przez telefon dowódca 20. Dywizji Czoùgów. - Zepchnæliúmy Amerykanów.

- Kiedy bædà mosty? - rzuciù Aleksiejew do sùuchawki.

- Za póù godziny powinniúmy mieã jeden gotowy. Ogieñ artyleryjski przeciwnika sùabnie. Zniszczyli jednostkæ do stawiania mostów. Zastàpimy jà innà. Batalion czoùgów czeka juý na przeprawæ. SAM-y spisujà siæ na medal. Z miejsca, gdzie stojæ, widzæ wraki piæciu maszyn NATO. Widzæ - gùos generaùa utonàù w potwornym huku.

Aleksiejew bezradnie spojrzaù na gùuchà sùuchawkæ. Zacisnàù na niej gniewnie palce.

- Wybaczcie. Spadùa bardzo blisko. Dostarczono juý ostatni element mostu. Towarzyszu generale, inýynierowie ponieúli wyjàtkowo dotkliwe straty i zasùugujà na szczególne wzglædy. Dowodzàcy nimi major przez trzy godziny przebywaù w zupeùnie odsùoniætym miejscu. Rekomendujæ go do Zùotej Gwiazdy.

- Dostanie.

- To dobrze, to bardzo dobrze Ostatni element mostu zostaù juý zdjæty z ciæýarówek i spuszczony na wodæ. Jeúli NATO da nam dziesiæã minut spokoju, zakotwiczymy go po drugiej stronie i natychmiast posyùam czoùgi. Kiedy przybædà posiùki?

- Pierwsze oddziaùy pojawià siæ tuý po zachodzie sùoñca.

- Wspaniale. Teraz muszæ koñczyã. Poùàczæ siæ, kiedy przez most puúcimy jednostki pancerne.

Aleksiejew oddaù sùuchawkæ mùodszemu oficerowi; zupeùnie jakby sùuchaù w radiu pasjonujàcej transmisji z meczu hokejowego!

- Jaki nastæpny cel, Pasza?

- Leýàce na póùnocnym zachodzie Hameln. I dalej. Byã moýe uda siæ odciàã póùnocne grupy wojsk Paktu. Jeúli zacznà wycofywaã swe siùy z okolic Hamburga, przystàpimy do generalnego szturmu i pogonimy ich aý do kanaùu La Manche! Myúlæ, ýe sytuacja jest taka, o jakiej marzyliúmy.


Bruksela, Belgia

W kwaterze gùównej NATO oficerowie sztabowi studiowali takà samà mapæ i wyciàgali takie same wnioski, ale czynili to z duýo mniejszym entuzjazmem. Rezerwy byùy przeraýajàco maùe. Nie mieli jednak wyboru. Do Alfeld wysùano kolejny kontyngent ludzi i sprzætu.


Panama

Byù to najwiækszy od lat tranzyt okrætów amerykañskiej marynarki wojennej. Po obu stronach kaýdej úluzy staùy ogromne, szare kadùuby, powstrzymujàc jakikolwiek ruch jednostek pùynàcych na zachód. Panowaù poúpiech. Pracujàcych w kanale pilotów przywoziùy na okræty i odwoziùy do portu helikoptery. Przestaùy nawet obowiàzywaã wszelkie ograniczenia prædkoúci zwiàzane z erozjà w Gaillard Cut.

Okræty, które musiaùy uzupeùniã paliwo, robiùy to w kanale, przy úluzach Gatun. Potem poza granicami zatoki Limon sformowano barieræ przeciwko okrætom podwodnym. Tranzyt z Pacyfiku na Atlantyk trwaù dwanaúcie godzin i odbywaù siæ pod nieustannà straýà. Gdy jednostki wypùynæùy juý na peùne morze, ruszyùy na póùnoc z szybkoúcià dwudziestu dwóch wæzùów. Cieúninæ Zawietrznà miaùy przebyã nocà.



PODCHODY


Boston, Massachusetts

Choã mówi siæ, ýe to zapach morza, naprawdæ jest to zapach làdu - pomyúlaù Morris. Wiàzaùo siæ to z pùywami - zapach wszystkiego co ýyùo, ginæùo i gniùo na skraju wody i ziemi odpùyw zabieraù ze sobà w morze. Aromat ów - tak miùy dla kaýdego ýeglarza - oznaczaù, iý làd, port, dom, rodzina sà juý na wyciàgniæcie ræki. Ale z drugiej strony to wszelkie te wonie skutecznie zabijaù lizol.

Morris obserwowaù, jak 'Papago' skraca hol, by móc ùatwiej manewrowaã uszkodzonym okrætem w ciasnej przestrzeni portu. Potem zjawiùy siæ trzy holowniki, które rzuciùy na pokùad fregaty wùasne liny. Kiedy juý je zacumowano, 'Papago' úciàgnàù swoje liny i odpùynàù w góræ rzeki. Musiaù uzupeùniã paliwo.

- Dobry wieczór, kapitanie - na pokùad jednego z holowników wyszedù pilot. Wyglàdaù na kogoú, kto od piæãdziesiæciu lat wprowadzaù i wyprowadzaù statki z bostoñskiego portu.

- Teý pana witam, kapitanie - odparù Morris.

- Widzæ, ýe zatopiliúcie trzy rosyjskie okræty.

- Tylko jeden. Przy pozostaùych dwóch asystowaliúmy.

- Od jakiej gùæbokoúci moýecie obserwowaã gùæbiæ?

- Poniýej oúmiu metrów juý nie - musiaù poprawiã siæ kapitan. Kopuùa ich sonaru spoczywaùa na dnie Atlantyku.

- To dobrze, ýe przyprowadziù pan okræt do portu, kapitanie - powiedziaù pilot. - Moja ùajba nie przetrwaùa. Pana chyba jeszcze nie byùo wtedy na úwiecie. 'Callaghan', siedem dziewiæãdziesiàt dwa. Byùem asystentem oficera artylerii i obsùugiwaùem dziaùo przeciwlotnicze. Stràciliúmy dwanaúcie japoñskich maszyn, ale tuý po-póùnocy nadleciaù trzynasty kamikadze i trafiù w nas. Czterdziestu siedmiu ludzi no cóý

Pilot wyjàù z kieszeni radiotelefon i poùàczyù siæ z holownikami, które zaczæùy popychaã 'Pharrisa' w stronæ pirsu. Choã fregata znajdowaùa siæ juý przed úredniej wielkoúci suchym dokiem, Morris spostrzegù, ýe wcale tam nie pùynà.

- Nie do suchego? - zapytaù gniewnie, zaskoczony tym, ýe jego okræt umieszczony zostanie w zwykùej przystani.

- Mamy drobne kùopoty techniczne w stoczni i nie moýemy od razu przyjàã pañskiego okrætu. Dopiero jutro lub pojutrze. Wiem, co pan czuje, kapitanie. Jakby pañski dzieciak miaù wypadek, a lekarze nie chcieli go wziàã do szpitala. Gùowa do góry. Widziaùem, jak mój tonàù.

Nie byùo sensu siæ kùóciã. Morris wiedziaù, ýe pilot ma racjæ. Skoro 'Pharris' nie zatonàù podczas drogi, moýe sobie dzieñ czy dwa postaã bezpiecznie przy pirsie. Pilot znaù swój fach. Rozejrzaù siæ, badajàc siùæ wiatru i fazæ pùywu, po czym wydaù stosowne polecenia kapitanom holowników. Po trzydziestu minutach fregata zostaùa osadzona w przystani towarowej. Tam juý czekaùy na jej przybycie trzy ekipy telewizyjne, których pilnowali marynarze w mundurach straýy wybrzeýa. Kiedy tylko rzucono pomost, na okræt wszedù spiesznie oficer i skierowaù siæ prosto na mostek.

- Kapitanie, jestem komandor-porucznik Anders. Mam to panu przekazaã, sir - wræczyù Morrisowi wyglàdajàcà bardzo urzædowo kopertæ.

Morris wyjàù z niej depeszæ na standardowym blankiecie uýywanym przez marynarkæ wojennà. W zwiæzùych sùowach otrzymaù rozkaz udania siæ do Norfolk pierwszym dostæpnym úrodkiem lokomocji.

- Samochód czeka. Do Waszyngtonu poleci pan samolotem. Stamtàd juý tylko jeden krok do Norfolk.

- A co z okrætem?

- Po to wùaúnie tu jestem. Pañski okræt bædzie miaù dobrà opiekæ.

Tylko tyle - pomyúlaù Morris.

Skinàù gùowà i udaù siæ po swoje rzeczy. Dziesiæã minut póêniej minàù bez sùowa kamery telewizyjne, wsiadù do samochodu i pojechaù na miædzynarodowe lotnisko Logan.


Stornoway, Szkocja

Toland pochyliù siæ nad zdjæciami satelitarnymi czterech islandzkich lotnisk. Dziwna rzecz, ale Rosjanie zupeùnie nie uýywali starego lotniska w Keflaviku, zadowalajàc siæ jedynie Reykjavikiem i nowà bazà Paktu Atlantyckiego.

Czasami tylko na poniechanym làdowisku pojawiaù siæ jeden czy dwa backfire'y, jakiú uszkodzony bombowiec albo samolot, któremu skoñczyùo siæ paliwo. To wszystko. Przyczyniùy siæ do tego czæúciowo akcje zachodnich myúliwców. Obecnie Rosjanie zmuszeni zostali do przesuniæcia swoich tankowców powietrznych duýo dalej na póùnoc i wschód, co miaùo niewielki, ale bardzo negatywny wpùyw na zasiæg backfire'ów. Zdaniem ekspertów polujàce na konwoje maszyny mogùy przebywaã w powietrzu dwadzieúcia minut krócej. Mimo usilnych poszukiwañ prowadzonych przez beary i sputnik rozpoznawczy zaledwie dwie trzecie nalotów odnajdywaùo cel. Toland nie wiedziaù, czemu to przypisaã. Czyýby Rosjanie mieli jakieú kùopoty z ùàcznoúcià? Jeúli tak, naleýaùo je wykorzystaã,  Backfire'y jednak ciàgle zadawaùy konwojom ciæýkie straty.

Po kilku wyjàtkowo dotkliwych ciosach dowództwo siù powietrznych zdecydowaùo siæ rozmieúciã myúliwce w bazach na Nowej Fundlandii, Bermudach i Azorach. Za pomocà tankowców powietrznych, wypoýyczonych od dowództwa lotnictwa strategicznego, maszyny bojowe NATO zaczæùy patrolowaã przestrzeñ powietrznà nad pozostajàcymi w ich zasiægu konwojami. Nie mogùy wprawdzie caùkowicie zapobiec atakom backfire'ów, ale za to mocno przetrzebiùy radzieckie beary-D. Rosjanom pozostaùo tylko okoùo trzydziestu tych zwiadowczych samolotów dalekiego zasiægu i dziennie wysyùaã mogli najwyýej dziesiæã maszyn zaopatrzonych w potæýne radary Big Bulge, które kierowaùy bombowce i okræty podwodne na konwoje.

Obecnoúã tych radarów myúliwce amerykañskie wykrywaùy stosunkowo ùatwo, zwùaszcza, ýe Rosjanie stosowali sztampowà i nietrudnà do przewidzenia taktykæ operacji lotniczych. Miaùo ich to drogo kosztowaã. Nastæpnego dnia siùy powietrzne Stanów Zjednoczonych zamierzaùy wysùaã kolejny, zùoýony z dwóch maszyn patrol w stronæ szeúciu róýnych konwojów.

Rosjanie mieli równieý sùono zapùaciã za trzymanie samolotów na Islandii.

- Moim zdaniem majà tam puùk, powiedzmy dwadzieúcia cztery, góra dwadzieúcia siedem maszyn. Wszystkie to migi-29 fulcrum - odezwaù siæ Toland. - Na ziemi nie widzieliúmy nigdy wiæcej niý dwadzieúcia jeden sztuk naraz. Wydaje mi siæ, ýe nieustannie wysyùajà na patrole bojowe po jakieú cztery ptaszki. Sàdzæ teý, iý dysponujà trzema radarami naziemnymi i przesuwajà je bez przerwy. Moýe to znaczyã, ýe nastawili siæ na kontrolæ wszystkiego z ziemi. Czy sà jakieú kùopoty z zagùuszaniem ich radarów úledzàcych?

Pilot myúliwca potrzàsnàù gùowà.

- Przy odpowiednim wsparciu, nie.

- Musimy zatem sprowokowaã migi do oderwania siæ od ziemi, a potem zniszczyã ile siæ da. - Dowódcy obu eskadr tomcatów razem z Tolandem analizowali mapy. - I radzæ trzymaã siæ z dala od tych wyrzutni SAM-ów. Chùopcy w Niemczech twierdzà, ýe S A-11 to wyjàtkowo paskudna broñ.

Pierwsza próba wyeliminowania Keflaviku za pomocà bombowców B-52 zakoñczyùa siæ katastrofà. Póêniejsze ataki mniejszych i szybszych FB-111 wyrzàdziùy wprawdzie Rosjanom duýe szkody, ale nie zdoùaùy caùkowicie zneutralizowaã tej bazy. Dowództwo lotnictwa strategicznego nie zgadzaùo siæ na udostæpnienie swoich najszybszych bombowców strategicznych. Nie powiódù siæ jak dotàd ýaden atak na gùówne magazyny paliwa. Znajdowaùy siæ zbyt blisko zamieszkanych terenów, a ze zdjæã satelitarnych wynikaùo jasno, ýe Rosjanie nie ewakuowali stamtàd ludnoúci cywilnej. Naturalnie.

- A moýe znów zaatakowaã za pomocà B-52? - zasugerowaù jeden ze szkockich pilotów. – Nadleciaùyby jak za pierwszym razem, ale - wyjaúniù w zarysie zmiany, jakie musiaùyby nastàpiã w profilu ataku. - Teraz, kiedy dysponujemy 'odmieñcami' powinno to siæ udaã.

- Jeúli pragnie pan ze mnà wspóùpracowaã, dowódco, proszæ nieco uprzejmiej wyraýaã siæ o mojej maszynie - pilot prowlera najwyraêniej nie lubiù, kiedy jego wart czterdzieúci milionów dolarów samolot okreúlaù ktoú takim mianem. - Mogæ zniszczyã kierujàce SAM-ami radary, ale proszæ nie zapominaã, ýe rakiety SA-11 dysponujà systemem naprowadzajàcym na podczerwieñ. Zaùoýæ siæ o kaýde pieniàdze, ýe mogà trafiã tomcata z odlegùoúci piætnastu kilometrów.

Piloci doskonale znali tæ nieprzyjemnà stronæ rakiet SA-11. Pociski te nie zostawiaùy za sobà prawie ýadnej smugi spalin, przez co byùo je trudno zauwaýyã. A jak umykaã przed SAM-em, którego siæ nie widzi?

- Bædziemy trzymaã siæ z daleka od Mr. SAM-a. Po raz pierwszy panowie, wszystko przemawia na naszà korzyúã.

Piloci myúliwscy zaczæli ustalaã szczegóùy planu. Dysponowali dokùadnymi informacjami wywiadu o tym, jak rosyjskie myúliwce zachowujà siæ w walce. Radziecka taktyka byùa dobra, ale ùatwa do przewidzenia. Jeúli Amerykanie przyjmà strategiæ znanà Iwanowi, ten zareaguje zgodnie z oczekiwaniami pilotów Paktu Atlantyckiego.


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

Aleksiejew nigdy nie sàdziù, ýe ta wojna bædzie ùatwa, ale teý nie przyszùo mu do gùowy, by lotnictwo sprzymierzonych mogùo opanowaã nocne niebo. Cztery minuty po póùnocy nie zauwaýony przez radary samolot zniszczyù stacjæ radiowà dowództwa Zachodniego Teatru Wojny. Tak zatem Rosjanom, którzy dotàd dysponowali trzema stacjami – kaýda oddalona byùa o dziesiæã kilometrów od bunkra dowództwa - pozostaùa juý tylko jedna oraz ruchomy radiowy nadajnik, raz juý zaatakowany przez wroga. Uýywano naturalnie ciàgnàcych siæ pod ziemià kabli sieci telefonicznej, ale w miaræ posuwania siæ w gùàb terytorium nieprzyjaciela úrodek ten stawaù siæ coraz mniej pewny. Instalowane natomiast przez korpus ùàcznoúci przewody zbyt czæsto bywaùy niszczone przez bomby przeciwnika bàdê wùasny, niedbale prowadzony pojazd. Rosjanie potrzebowali komunikacji radiowej, a tæ NATO systematycznie im niszczyùo.

Samoloty Paktu oúmieliùy siæ nawet zaatakowaã sam kompleks bunkrów dowództwa - makieta schronu umieszczona zostaùa dokùadnie miædzy dwiema radiostacjami i na nià poszedù atak oúmiu myúliwców bombardujàcych, które zasypaùy te miejsca pojemnikami z napalmem, wiàzkami bomb i materiaùem wybuchowym z opóênionym zapùonem. Specjaliúci od artylerii stwierdzili, ýe byù to tak potæýny szturm, iý przypuszczony na prawdziwy kompleks, pociàgnàùby za sobà ofiary. Ale to juý kwestia umiejætnoúci naszych inýynierów - pomyúlaù generaù. Bunkry, w zaùoýeniu, wytrzymaã miaùy nawet uderzenie gùowicy nuklearnej, gdyby ta spadùa w pobliýu.

Po drugiej stronie Leiny walczyùa juý teraz caùa dywizja. Jej resztki - poprawiù siæ w duchu Aleksiejew. Dwie dodatkowe formacje czoùgów usiùowaùy sforsowaã rzekæ, ale mosty pontonowe zostaùy zbombardowane zeszùej nocy akurat w chwili, gdy te jednostki do nich dotarùy. Nadciàgaùy posiùki Paktu Atlantyckiego - posuwajàce siæ oddziaùy stanowiùy naturalnie cel ataków radzieckiego lotnictwa, lecz rosyjskie myúliwce bombardujàce ponosiùy przy tym koszmarne straty. Taktycy nie, amatorzy rozprawiajàcy o taktyce - myúlaù z goryczà Aleksiejew. - Zawodowy ýoùnierz studiuje logistykæ. Generaù zdawaù sobie sprawæ, iý kluczem do sukcesu byùo utrzymanie mostów na Leinie i zapewnienie sprawnego transportu na wiodàcych do Alfeld drogach. Dopóki Aleksiejew nie wyznaczyù do tego zadania grupy puùkowników, system radzieckiego transportu zaùamaù siæ byù dwukrotnie.

- Musimy znaleêã lepsze miejsce - mruknàù generaù.

- Sùucham, towarzyszu generale? - spytaù Siergietow.

- Do Alfeld prowadzi tylko jedna dobra droga - generaù uúmiechnàù siæ ironicznie. - A potrzebujemy co najmniej trzech.

Popatrzyli na drewniane klocki ustawione na mapie. Kaýdy klocek oznaczaù batalion. Jednostki rakietowe i formacje dziaù przeciwlotniczych tworzyùy korytarz ciàgnàcy siæ na póùnoc i poùudnie wzdùuý drogi nieustannie niszczonej przez miny, których NATO w takiej iloúci uýyùo po raz pierwszy.

- Dwudziesta Czoùgów poniosùa powaýne  straty - westchnàù Aleksiejew.

Jego ýoùnierze. Mogli szybko dokonaã przeùomu - mogli, gdyby nie lotnictwo Paktu Atlantyckiego.

- Te dwie rezerwowe dywizje szybko dokoñczà dzieùa - odezwaù siæ Siergietow.

Aleksiejew przyznaù mu w duchu racjæ z pewnym zastrzeýeniem. Jeúli naturalnie nie wydarzy siæ coú zùego.


Norfolk, Wirginia

Morris siedziaù naprzeciwko biurka dowódcy nawodnych siù amerykañskiej Floty Atlantyckiej. Trzygwiazdkowy admiraù mawiaù o swojej karierze, ýe przebiegùa ona w 'prawdziwej marynarce', wúród fregat, niszczycieli i kràýowników. Wprawdzie tym niewielkim, szarym okrætom brakowaùo splendoru lotnictwa i tajemniczoúci okrætów podwodnych, ale w obecnej chwili los pùynàcych przez Atlantyk konwojów zaleýaù wùaúnie od jednostek nawodnych.

- Iwan zmieniù taktykæ duýo szybciej, niý siæ tego spodziewaliúmy. Atakuje najpierw eskortæ. Uderzenie na pañski okræt byùo dokùadnie przemyúlane. To nieprawda, ýe po prostu nadziaù siæ pan na Rosjanina. Prawdopodobnie juý od jakiegoú czasu ostrzyù sobie na 'Pharrisa' zæby.

- Próbujà eliminowaã eskortæ?

- Tak, ale ze szczególnym uwzglædnieniem jednostek, które ciàgnà za sobà „ogon'. Zadaliúmy duýe straty radzieckim siùom podwodnym - niewystarczajàce, ale duýe. Statki z holowanymi antenami sonarowymi spisujà siæ znakomicie. Iwan zorientowaù siæ, w czym rzecz i natychmiast wydaù im walkæ. Poszukuje nawodnych jednostek z holowanym hydrolokatorem, lecz z nimi nie jest ùatwo. Zniszczyliúmy trzy rosyjskie jednostki, które próbowaùy siæ do nich podkraúã.

Morris w milczeniu kiwaù gùowà. Statki z antenà holowanà stanowiùy zmodyfikowany model tuñczykowca. Wlokùy za sobà potæýne kable pasywnego sonaru. Jednostek tych byùo za maùo, by zapewniã bezpieczeñstwo wszystkim konwojom. Pilnowaùy jedynie poùowy tras, ale dostarczaùy przy tym dokùadnych informacji dowództwu zwalczania floty podwodnej, które mieúciùo siæ w Norfolk.

- Czemu wiæc Iwan nie wysyùa backfire'ów przeciw tym tuñczykowcom?

- Teý siæ nad tym zastanawialiúmy. Najwyraêniej Rosjanie uwaýajà, ýe nie sà warte aý takiego wysiùku. A tak miædzy nami mówiàc, na tych jednostkach instalujemy duýo lepszà aparaturæ elektronicznà, niý ktokolwiek by przypuszczaù, i niebywale trudno wykryã je za pomocà radaru.

Admiraù nie rozwijaù tematu, a Morris zastanawiaù siæ, czy technologia maskowania - nad którà marynarka pracowaùa od lat - znalazùa zastosowanie w jednostkach nawodnych z holowanà antenà sonarowà. Jeúli Rosjanie nie rzucajà caùych swych siù podwodnych przeciw tuñczykowcom - tym lepiej.

- Zarekomendowaùem pana do odznaczenia, Ed. Sprawowaù siæ pan znakomicie. Tylko trzech moich kapitanów miaùo lepsze wyniki. Jeden z nich wùaúnie wczoraj polegù. Jak bardzo jest uszkodzony pañski okræt?

- Chyba juý do niczego siæ nie nadaje. Strzelaù w nas victor. Dostaliúmy w dziób. Odpadù kil i dziób sobie odpùynàù, sir. Straciliúmy caùy przód, aý po wyrzutniæ rakiet do zwalczania okrætów podwodnych. Wielkich spustoszeñ dokonaù sam wstrzàs, ale te uszkodzenia prawie w caùoúci naprawiliúmy. Jeúli mój okræt ma jeszcze kiedykolwiek wypùynàã w morze, trzeba by mu dorobiã caùy nowy dziób.

Admiraù skinàù gùowà. Przeglàdaù juý wykaz szkód.

- Dobrze pan zrobiù, ýe walczyù pan o powierzonà sobie jednostkæ do koñca i przyprowadziù jà do portu, Ed. Cholernie dobrze. 'Pharris' nie potrzebuje na razie pañskiej obecnoúci. Chcæ, Ed, byú wùàczyù siæ do mego sztabu operacyjnego. Teý musimy zmieniã taktykæ. Kiedy przestudiuje pan dane wywiadu i informacje operacyjne, moýe przyjdà panu do gùowy jakieú nowe rozwiàzania.

- W pierwszym rzædzie naleýaùoby powstrzymaã jakoú te przeklæte backfire'y.

- Wùaúnie nad tym pracujemy - w gùosie admiraùa zabrzmiaùy nutki zarówno wiary jak sceptycyzmu.


Cieúnina Zawietrzna

Po wschodniej stronie mieli Haiti, a po zachodniej - Kubæ. Na wszystkich okrætach obowiàzywaùo zaciemnienie, zaú radary - choã wyùàczone - pracowaùy w pozycji 'gotów'. Formacji strzegùa eskorta zùoýona z niszczycieli i fregat. W skierowanych na lewo wyrzutniach drzemaùy rakiety, a ich operatorzy pocili siæ w klimatyzowanych pomieszczeniach swych posterunków bojowych.

Nikt nie przewidywaù wiækszych kùopotów. Rzàd amerykañski powiadomiù prezydenta Castro, ýe Kuba nie ma z tym nic wspólnego, a ponadto szef republiki byù wúciekùy na Rosjan, ýe ci nie poinformowali go o swych zamierzeniach. Ze wzglædów dyplomatycznych jednak amerykañska flota przemierzaùa cieúninæ po ciemku, by Fidel Castro mógù potem z czystym sumieniem twierdziã, ýe o niczym nie wiedziaù. O akcie dobrej woli Castro przestrzegù nawet Amerykanów, ýe w Cieúninie Florydzkiej znajduje siæ radziecki okræt podwodny. Co innego byã wasalem, a co innego wyraýaã zgodæ na to, by ktoú traktowaù jego kraj jako bazæ w wojnie, o której nie byù nawet ùaskaw poinformowaã.

Nikt naturalnie nie przekazaù tych szczegóùów zaùogom okrætów. Powiedziano im tylko, ýe flotylli nic nie grozi. Jak do wszystkich raportów wywiadu, do tych zapewnieñ dowódcy jednostek równieý podeszli z duýà rezerwà. Helikoptery zrzuciùy szereg pùaw sonarowych, a wykrywacze radarów nasùuchiwaùy bez przerwy pulsujàcych sygnaùów emitowanych przez radzieckie radiolokatory. Obserwatorzy úledzili nieustannie rozgwieýdýone niebo w poszukiwaniu wrogich samolotów, które mogùy namierzyã formacjæ wzrokiem. Nie byùoby to trudne. Posuwajàce siæ z szybkoúcià dwudziestu piæciu wæzùów okræty zostawiaùy za sobà úwiecàce w mroku niczym neony spienione kilwatery.

- Piguùki 'maalox' juý nie pomagajà - mruknàù pod nosem kapitan jednej z fregat.

Rozpieraù siæ w fotelu w centrum informacji bojowej. Po lewej miaù stóù nakresowy, a z przodu (siedziaù twarzà w stronæ rufy) mùodego oficera taktycznego, który pochylaù siæ nad lampà oscyloskopowà. Wiedziano, ýe Kubañczycy dysponujà rakietami ziemia-ziemia, których wyrzutnie ustawione byùy wzdùuý caùego wybrzeýa, jak ongiú armaty na obronnych murach zamków. W kaýdej chwili mógù pojawiã siæ rój 'wampirów' nadlatujàcych w stronæ flotylli. Na pokùadzie fregaty staùa w gotowoúci bojowej pojedyncza wyrzutnia rakietowa i trzycalowe dziaùo, a nad górnym pokùadem widniaù zarys CIWS-a.

Kapitan nie powinien piã kawy, ale bez niej nie wytrwaùby na posterunku. Po kawie jednak zawsze czuù silne bóle w górnych partiach brzucha. Chyba powinienem natychmiast iúã do lekarza - pomyúlaù. Odrzuciù ten pomysù. Nie miaù na to czasu. Od trzech miesiæcy, dzieñ i noc harowaù jak wóù, by przygotowaã okræt do rejsu. Kontrole techniczne i komisje kwalifikacyjne, zaùadunek sprzætu, broni i ýywnoúci. Zaùoga teý pracowaùa ciæýko, ale on najciæýej. Duma nie pozwalaùa mu przyznaã - nawet przed samym sobà – ýe przeceniù swoje siùy.

Po trzeciej kawie przyszùo najgorsze. Ból byù tak straszny, jakby ktoú wbiù mu w trzewia nóý. Kapitan zgiàù siæ i zwymiotowaù na wyùoýonà kafelkami podùogæ centrum informacji bojowej. Marynarz natychmiast wytarù posadzkæ, a byùo zbyt ciemno, by zobaczyã, ýe na kafelkach pojawiùa siæ krew. Mimo przejmujàcego bólu, mimo chùodu, jaki go przenikaù po utracie sporej iloúci krwi, dowódca nie mógù opuúciã swego posterunku. Zrezygnowaù na kilka godzin z kawy. Postanowiù w wolnej chwili skonsultowaã siæ z lekarzem. W wolnej chwili, jeúli taka nastàpi. W Norfolk bædà mieli trzy dni przerwy. Wtedy nieco odetchnie. Potrzebowaù odpoczynku. Gromadzàce siæ od dùuýszego czasu zmæczenie zwalaùo go z nóg. Kapitan potrzàsnàù gùowà. Torsje przyniosùy lekkà ulgæ.


Virginia Beach, Wirginia

Morris zastaù pusty dom. Za jego radà ýona wyjechaùa do swojej rodziny do Kansas. 'Nie ma sensu ýebyú siedziaùa tutaj sama z dzieciakami i zamartwiaùa siæ o mnie' - tùumaczyù. Teraz jednak tego ýaùowaù. Kapitan potrzebowaù czyjejú obecnoúci, potrzebowaù czuùoúci, potrzebowaù dzieci. Gdy tylko przekroczyù próg mieszkania, ruszyù do telefonu. Ýona wiedziaùa juý, co przytrafiùo siæ jego okrætowi, ale dzieciom nic jeszcze nie mówiùa. Dwie minuty przekonywaù jà, ýe jest caùy, zdrowy i wróciù do domu. Potem rozmowa z dzieciakami, a na koñcu wiadomoúã, ýe nie mogà siæ spotkaã. Wszystkie samoloty pasaýerskie byùy albo na usùugach wojska, przewoýàc za morze ludzi i sprzæt, albo zarezerwowane aý do poùowy sierpnia. Ed nie widziaù wiækszego sensu w tym, by jego rodzina jechaùa samochodem z Salinas do Kansas City i tam w niepewnoúci czekaùa, aý znajdzie jakiú úrodek lokomocji. Rozstania bywajà ciæýkie.

Ale to, co teraz musiaùo nastàpiã, byùo jeszcze trudniejsze. Komandor Edward Morris wdziaù na siebie biaùy mundur i wyjàù z portfela listæ rodzin, które musiaù odwiedziã. Dostaùy juý oficjalne zawiadomienie, ale jego obowiàzkiem jako dowódcy byùo zùoýyã osobiúcie wszystkie wizyty.

Wdowa po pierwszym oficerze mieszkaùa zaledwie kilkaset metrów od jego domu. Jej màý byù wspaniaùym czùowiekiem i wzorowym oficerem. A jakie robiù barbecue! Ileý to weekendów Morris spædziù w ich ogródku, wpatrzony w skwierczàce na wæglach befsztyki. I co teraz tej kobiecie powie? Co powie pozostaùym wdowom? Co powie dzieciom polegùych?

Morris podszedù do samochodu z szyderczà rejestracjà FF-1094. Nie kaýdy musiaù dêwigaã bagaý wùasnych bùædów, wiækszoúã szczæúliwie zostawiaùa go za sobà.

Morris zastanawiaù siæ, czy kiedykolwiek jeszcze zaúnie bez obawy, ýe w snach wrócà tamte chwile na mostku.


Islandia

Po raz pierwszy Edwards pokonaù sierýanta na jego wùasnym polu. Mimo przechwaùek, jakim to on jest wædkarzem, po godzinie bezowocnych prób Smith oddaù kij Mike'owi. Ten dziesiæã minut póêniej wyciàgnàù na brzeg dwukilogramowego pstràga.

- Cholera moýe wziàã czùowieka - warknàù Smith.

Ostatnie dziesiæã kilometrów przebyli w jedenaúcie godzin. Na jednej z szos, którà musieli przekroczyã, panowaù wielki ruch. Co paræ minut pojawiaù siæ jadàcy na póùnoc bàdê na poùudnie rosyjski pojazd. Owa szutrowa droga stanowiùa gùówne poùàczenie làdowe z póùnocnym wybrzeýem Islandii. Edwards i jego ýoùnierze spædzili szeúã godzin na polu lawowym przycupniæci miædzy skaùami, wyglàdajàc sposobnej chwili, by przeprawiã siæ na drugà stronæ. Dwukrotnie widzieli patrolujàce okolicæ helikoptery Mi-24; ýadna z maszyn jednak na szczæúcie nie zbliýyùa siæ do ukrytych miædzy kamieniami ludzi. Nie pojawiù siæ w zasiægu wzroku ýaden patrol pieszy, z czego Edwards wysnuù wniosek, ýe Islandia jest zbyt rozlegùa, by Rosjanie mogli jà caùà kontrolowaã. Pod wpùywem tej myúli wyciàgnàù rosyjskà mapæ i zaczàù analizowaã naniesione na nià znaki. Wojska radzieckie rozlokowaùy siæ szerokim ùukiem biegnàcym na póùnoc i na poùudnie od póùwyspu Reykjavik. Niezwùocznie przekazaù tæ informacjæ do Szkocji i przez dziesiæã minut musiaù przez radio tùumaczyã znaczenie symboli widniejàcych na zdobycznej mapie.

O zmierzchu ruch na drodze zmalaù i wtedy biegiem przedostali siæ na drugà stronæ. Skoñczyùa im siæ ýywnoúã, lecz na szczæúcie trafili na tereny obfitujàce w jeziora i potoki. Co za duýo to nie zdrowo - zdecydowaù Edwards.

Zarzàdziù dùuýszy postój by naùowiã ryb. Dalej czekaùa ich wædrówka przez tereny niezamieszkane.

Karabin i plecak zùoýyù obok skaùy i nakryù je swà ochronnà kurtkà. Towarzyszyùa mu Vigdis. Zresztà prawie caùy dzieñ nie odstæpowaùa go na krok. Smith i ýoùnierze piechoty morskiej znaleêli dobre miejsce na odpoczynek, podczas gdy porucznik miaù zajmowaã siæ wædkarstwem. W powietrzu kràýyùy roje komarów. Wprawdzie sweter skutecznie chroniù ciaùo, ale twarz porucznika stanowiùa dla insektów nie lada atrakcjæ. Edwards staraù siæ wiæc po prostu ignorowaã robactwo. Na powierzchni wody unosiùo siæ kilka owadów. Polowaùy na nie pstràgi. Za kaýdym wiæc razem, kiedy Mikæ widziaù na wodzie rozchodzàce siæ krægi, rzucaù tam przynætæ.

Wædzisko ponownie siæ wygiæùo.

- Mam nastæpnego! - krzyknàù.

Sierýant Smith wysunàù z krzaków gùowæ, gniewnie nià potrzàsnàù i znów skryù siæ w zaroúlach.

Edwards wprawdzie w taki sposób nigdy ryb nie ùowiù, ale kiedy wypùywaù z ojcem ùodzià w morze, robiù rzeczy podobne. Porucznik wiæc szarpaù rytmicznie wædziskiem w góræ i w dóù tak dùugo, aý zmæczyù zdobycz. Wtedy zaczàù holowaã jà na skaùy.

W pewnej chwili potknàù siæ, upadù w pùytkà wodæ, ale nie wypuúciù z ràk napræýonego kija. Podniósù siæ niezdarnie i zrobiù krok do tyùu. Sfatygowane spodnie byùy mokre i ubùocone czarnym muùem.

- Patrz, jaka wielka - powiedziaù, odwracajàc siæ do Vigdis.

Zobaczyù, ýe dziewczyna siæ úmieje. Vigdis obserwowaùa przez chwilæ, jak porucznik mocuje siæ z rybà, po czym podeszùa do niego. W minutæ póêniej pomogùa mu wyciàgnàã ùup z wody.

- Ma ze trzy kilo - powiedziaùa, unoszàc trofeum.

Mikæ, gdy miaù dziesiæã lat, zùowiù waýàcà piæãdziesiàt kilogramów albakoræ, ale ten bràzowy pstràg wydawaù mu siæ duýo wiækszy.

Piæã kilo ryby w dwadzieúcia minut - pomyúlaù, nawijajàc ýyùkæ na koùowrotek. - Przecieý tutaj moýna spokojnie przeýyã.

Helikopter pojawiù siæ bez ostrzeýenia. Wiaù zachodni wiatr - úmigùowiec zapewne patrolowaù leýàcà na wschodzie drogæ - i kiedy usùyszeli warkot piæcioùopatkowego úmigùa, maszyna znajdowaùa siæ juý w odlegùoúci kilometra. Nadlatywaùa prosto na nich.

- Kryã siæ! - zawoùaù Smith.

Ýoùnierze wprawdzie byli dobrze zamaskowani, ale Mikæ i dziewczyna stali na odsùoniætej przestrzeni.

- Boýe úwiæty! - szepnàù Edwards, lecz nie przerwaù nawijania ýyùki. - Zdejmuj rybæ z haczyka i udawaj, ýe nic siæ nie dzieje.

Vigdis utkwiùa w nim wzrok. Baùa siæ odwróciã w kierunku nadlatujàcego helikoptera. Ræce jej siæ trzæsùy, gdy usiùowaùa zdjàã z haczyka trzepoczàcà siæ rybæ.

- Wszystko bædzie dobrze, Vigdis.

Objàù jà w pasie i swobodnym krokiem zaczæli oddalaã siæ od strumienia. Mocno przytuliùa siæ do niego. Wywarùo to na poruczniku wiæksze wraýenie niý obecnoúã rosyjskiego úmigùowca. Dziewczyna okazaùa siæ duýo silniejsza niý myúlaù. Jej ramiæ niczym goràca obræcz obejmowaùo mu plecy i klatkæ piersiowà.

Úmigùowiec byù juý nie dalej niý piæãset metrów. Pochylony do przodu kierowaù w nich lufæ szybkostrzelnego dziaùka.

Edwards wiedziaù, ýe nic nie jest w stanie zrobiã. Karabin leýaù piæãdziesiàt metrów dalej i byù przykryty kurtkà. Gdyby nawet porucznik okazaù siæ wystarczajàco szybki, by dopaúã broni, tamci od razu zorientowaliby siæ, o co chodzi. Spoglàdaù nadlatujàcej úmierci w oczy i czuù sùaboúã w nogach.

Powoli, ostroýnie Vigdis wyciàgnæùa rækæ, w której trzymaùa rybæ. Dwoma palcami drugiej ræki pchnæùa obejmujàce jà w pasie ramiæ Edwardsa i nieoczekiwanie dùoñ mæýczyzny spoczæùa na jej lewej piersi. Potem úmiaùo uniosùa rybæ nad gùowæ. Mikæ odrzuciù wædzisko i schyliù siæ po drugiego pstràga. Vigdis skopiowaùa jego ruch tak, ýe nie musiaù zdejmowaã dùoni. Teý uniósù zdobycz. A nad nimi, w odlegùoúci piæãdziesiæciu metrów znajdowaù siæ helikopter bojowy Mi-24. Wokóù jego úmigùa lúniùa aureola wodnej mgùy.

- Zjeýdýaj stàd! - wycedziù przez zæby Edwards.


- Mój ojciec uwielbia ùowiã ryby - powiedziaù porucznik, manipulujàc przy tablicy rozdzielczej.

- Pieprzyã ryby - odparù kanonier. - Tamtà to bym zùowiù. Patrzcie, gdzie ten mùody skurwiel trzyma ùapæ.

Zapewne nawet nie wiedzà, co siæ dzieje - pomyúlaù. A jeúli nawet, to majà na tyle oleju w gùowie, by nic nie kombinowaã. Miùo pomyúleã, ýe sà ludzie, których nie dotyczy wariactwo, jakie ogarnæùo úwiat

Pilot popatrzyù na wskaêniki paliwa.

- Wyglàdajà nieszkodliwie. Benzyny mamy na póù godziny. Wracamy.


Helikopter przechyliù siæ do tyùu i przez strasznà chwilæ Edwards myúlaù, ýe maszyna wylàduje. Ale ta okræciùa siæ tylko wokóù wùasnej osi i odleciaùa na poùudniowy zachód. Jeden z ýoùnierzy pomachaù im rækà. Vigdis oddaùa gest. Oboje stali bez ruchu, spoglàdajàc za niknàcym w oddali úmigùowcem. Dziewczyna caùy czas mocno obejmowaùa Edwardsa, a on dopiero teraz zorientowaù siæ, ýe Vigdis nie nosi stanika. Baù siæ ruszyã rækà, baù siæ wykonaã najmniejszy ruch. Czemu to zrobiùa? By wystrychnàã Rosjan na dudków by uspokoiã Edwardsa samà siebie? Ta kwestia wydaùa mu siæ w tej chwili caùkiem nieistotna.

Marines nie wychylali nosa z krzaków i porucznik staù z dziewczynà sam na sam. Dùoñ mu pùonæùa, a w gùowie miaù mætlik. Nie wiedziaù co robiã.

Pierwsza gest wykonaùa Vigdis. Dùoñ porucznika zeúlizgnæùa siæ z piersi dziewczyny, kiedy ta odwróciùa siæ w jego stronæ i wtuliùa mu twarz w ramiæ. No i proszæ, w jednym ræku trzymam najpiækniejszà dziewczynæ, jakà spotkaùem w ýyciu - pomyúlaù - a w drugim tæ sakramenckà rybæ. Rozwiàzanie byùo proste. Odrzuciù pstràga i zamknàù Vigdis w objæciach.

- Juý wszystko w porzàdku? - spytaù cicho.

Popatrzyùa mu prosto w oczy.

- Chyba tak.

Istniaùo tylko jedno sùowo na okreúlenie tego, co porucznik czuù do dziewczyny, którà wùaúnie trzymaù w ramionach. Ale zdawaù teý sobie sprawæ, ýe nie pora i nie czas na to. Pozostaù jednak wyraz jego twarzy, pozostaùo niewypowiedziane sùowo. Delikatnie pocaùowaù Vigdis w policzek. Uúmiech, jakim go obdarzyùa, liczyù siæ bardziej niý wszystko, czego Edwards w ýyciu doúwiadczyù i co poznaù.

- Przepraszam, ýe przerywam - obok nich wyrósù sierýant Smith.

- No tak - odparù Edwards, wyswobadzajàc siæ z objæã dziewczyny. - Pryskajmy stàd, zanim zdecydujà siæ wróciã.


USS 'Chicago'

Sprawy ukùadaùy siæ pomyúlnie. Amerykañskie Oriony P-3C i brytyjskie nimrody towarzyszyùy im aý do granicy paka lodowego. Okræty podwodne musiaùy wprawdzie w pewnym momencie zboczyã z kursu, by uniknàã spotkania z rosyjskà ùodzià, która najprawdopodobniej czaiùa siæ na ich trasie, ale to wszystko. Wyglàdaùo na to, ýe Iwan, przekonany, iý niepodzielnie panuje na Morzu Norweskim, pchnàù wiækszoúã swej floty gùæbinowej na poùudnie.

Do granicy lodu pùywajàcego zostaùo jeszcze szeúã godzin. 'Chicago', dryfujàc na czele procesji podwodnych okrætów, koñczyù wùaúnie obrót wokóù wùasnej osi. Sonar przeczesywaù czarnà wodæ w poszukiwaniu ewentualnej radzieckiej jednostki, ale docieraùy doñ jedynie odlegùe pomruki ruchomego lodu.

Zespóù przy nakresach ustaliù wreszcie pozycje pozostaùych amerykañskich okrætów. McCafferty byù rad, widzàc z jakim trudem - nawet przy uýyciu najnowszego amerykañskiego sprzætu - udaùo siæ tego dokonaã. Skoro oni mieli kùopoty, to co mówiã o Rosjanach? Marynarze zdawali siæ byã dobrej myúli. Trzy dni na làdzie okazaùy siæ sprawà bardzo waýnà. Ale piwo dostarczone przez norweskiego kapitana i wieúã o tym, czego dokonaùy wystrzelone z 'Chicago' harpoony z ich jedynym prawdziwym kontaktem, przyãmiùy wszystko inne. Zapoznaù w ogólnym zarysie zaùogæ z czekajàcym jà zadaniem. Wiadomoúã przyjæto spokojnie, padùo nawet kilka ýarcików o powrocie do domu - na Morze Barentsa.

- Minàù nas wùaúnie 'Boston', kapitanie – oznajmiù pierwszy oficer. - Teraz my bædziemy w kambuzie.

McCafferty znów zaczàù studiowaã nakres. Wyglàdaùo na to, ýe wszystko jest w porzàdku, ale wolaù uwaýnie sprawdziã. Przy tylu okrætach podwodnych pùynàcych tym samym kursem prawdopodobieñstwo kolizji byùo duýe. Bosman dyýurny przedstawiù listæ jednostek, które minæùy juý 'Chicago'. Kapitan byù zadowolony.

- Dwie trzecie naprzód - zarzàdziù.

Sternik potwierdziù przyjæcie rozkazu i wùàczyù komunikator.

- Maszynownia mówi, ýe jest dwie trzecie - poinformowaù po chwili.

- Bardzo dobrze. Ster, dziesiæã stopni w lewo. Nowy kurs: trzy-cztery-osiem.

'Chicago' zwiækszyù prædkoúã do piætnastu wæzùów i zajàù miejsce na samym koñcu zmierzajàcej ku Arktyce procesji.



DEMONY


Virginia Beach, Wirginia

- Ster, caùa w lewo! - krzyknàù Morris, wskazujàc kilwater mknàcej torpedy.

- Tak jest, ster caùa w prawo! - odkrzyknàù sternik, przekræcajàc koùo najpierw w prawo, potem w lewo, a nastæpnie ustawiajàc je w pozycji neutralnej.

Morris staù na lewym skrzydle mostka. Na spokojnym morzu doskonale byùo widaã úlad torpedy powtarzajàcej wszystkie manewry úciganej fregaty. Próbowaù nawet cofnàã okræt, ale to teý nie odniosùo skutku – torpeda ruszyùa tym samym torem. W pewnej chwili straszliwa broñ zatrzymaùa siæ i wzniosùa nad powierzchniæ wody tak, ýe kapitan ujrzaù jà w caùej krasie. Byùa biaùa, a na jej nosie widniaùo coú, co przypominaùo czerwonà gwiazdæ i posiadaùa oczy - jak wszystkie samosterujàce torpedy. Morris nadaù okrætowi peùnà szybkoúã, ale torpeda, prawie caùa wynurzona z wody, pomykajàca nad falami jak latajàca ryba nie chciaùa go opuúciã. Ujrzeã mógù jà kaýdy ale widziaù tylko Morris.

Byùa coraz bliýej. Piætnaúcie metrów, dziesiæã, piæã.

- Gdzie jest mój tata? - spytaùa maùa dziewczynka. - Chcæ mego tatæ!

- W czym problem, kapitanie? - zapytaù pierwszy oficer.

Dziwna rzecz, ale pytajàcy nie miaù gùowy

Morris zlany zimnym potem usiadù wyprostowany na ùóýku. W piersi galopowaùo mu serce. Stojàcy na póùce zegarek elektroniczny wskazywaù czwartà piæãdziesiàt cztery nad ranem. Ed wyszedù z poúcieli i chwiejnie poczùapaù do ùazienki. Spryskaù twarz zimnà wodà. To juý drugi raz tej nocy - pomyúlaù. W drodze do Bostonu koszmar nawiedziù go dwukrotnie, zamieniajàc chwile wypoczynku w pasmo udræki. Morris byù ciekaw, czy krzyczaù przez sen. Zrobiùeú wszystko, co mogùeú. To nie byùa twoja wina - odezwaù siæ do twarzy w lustrze. Ale ty byùeú kapitanem - odparùo oblicze.

Morrisowi starczyùo siù, by odwiedziã tylko piæã domów. Rozmowy z ýonami i rodzicami polegùych okazaùy siæ prostsze. Oni rozumieli. Ich synowie, ich mæýowie byli marynarzami, którzy úwiadomie podjæli ryzyko tego zawodu. Ale czteroletnia córeczka mata drugiej klasy Jaffa Evansa nie potrafiùa zrozumieã, czemu jej tata nigdy juý siæ w domu nie pojawi. Morris wiedziaù, ýe podoficer drugiej klasy duýo nie zarabiaù. Ale czùowiek ten uczyniù wszystko, by jego domek wyglàdaù jak prawdziwy dom. Pamiætaù zresztà Evansa z okrætu. Mæýczyzna o zùotych rækach, wyúmienity podoficer artylerii. W swoim domu pomalowaù kaýdà úcianæ. Wykoñczyù caùà stolarkæ. A mieszkaù tam zaledwie siedem miesiæcy. Morrisowi nie mieúciùo siæ w gùowie, jak ten czùowiek znalazù tyle czasu, by aý tak duýo zrobiã. A musiaù to robiã sam. Nie staã go byùo na wynajmowanie firmy. Pokój Ginny stanowiù wstrzàsajàcy dowód miùoúci, jaki w spadku zostawiù dziewczynce ojciec. Na wykonanych przez niego wùasnoræcznie póùkach staùy lalki z caùego úwiata. Morris, ujrzawszy pokoik Ginny, po prostu uciekù. Czuù, ýe za chwilæ oszaleje, a z jakichú absurdalnych wzglædów nie chciaù przed obcymi ujawniaã swych prawdziwych uczuã. Wróciù do domu. W portfelu miaù listæ z pozostaùymi nazwiskami. Zasnàù tylko dlatego, ýe byù úmiertelnie znuýony

Teraz jednak staù przed lustrem i spoglàdaù na czùowieka o zapadniætych oczach, który marzyù jedynie o tym, by byùa z nim jego ýona. Morris przeszedù do kuchni swego parterowego domku i zaczàù bezmyúlnie przygotowywaã kawæ. Pod drzwiami bielaùy poranne gazety i kapitan uúwiadomiù sobie nagle, ýe czyta artykuùy o wojnie, które sà albo nieúcisùe, albo juý nieaktualne. Jak na moýliwoúci dziennikarzy sprawy toczyùy siæ zbyt szybko. Znalazù tam miædzy innymi relacjæ naocznego úwiadka o trafieniu nie wymienionego z nazwy niszczyciela przez rakietæ, która sforsowaùa obronæ powietrznà. Potem byùa 'analiza', z której jasno wynikaùo, iý jednostki nawodne sà zbyt przestarzaùe, by sprostaã zdecydowanemu atakowi rakietowemu. Wszystko koñczyùo siæ pytaniem, gdzie sà lotniskowce. To akurat pytanie bardzo na miejscu - pomyúlaù Morris.

Wypiù kawæ i poszedù do ùazienki wziàã prysznic. Skoro i tak nie úpiæ - pomyúlaù - mogæ pojechaã do pracy.

Wyjàù z szafy mundur i paræ minut póêniej opuúciù dom. Kiedy na niebie pojawiùy siæ pierwsze zorze, Morris jechaù juý do bazy morskiej w Norfolk.

Czterdzieúci minut póêniej wszedù do jednego z kilku pomieszczeñ operacyjnych, gdzie wprowadzano na zakresy pozycje konwojów i miejsca pobytu ewentualnych wrogich okrætów podwodnych. Na przeciwlegùej úcianie wisiaùa plansza z wykazem przypuszczalnych siù rosyjskich oraz tabela podajàca liczbæ i typ zniszczonych jednostek. Na innej úcianie widniaù spis wùasnych strat. Jeúli chùopcy z wywiadu majà racjæ - pomyúlaù Morris - wynik wojny, jak dotàd, jest chyba remisowy; ale w pojæciu Rosjan remis równaù siæ zwyciæstwu.

- Dzieñ dobry, komandorze - przywitaù go dowódca siù nawodnych amerykañskiej Floty Atlantyckiej. Admiraù najwyraêniej równieý niewiele spaù tej nocy. – Wyglàda pan trochæ lepiej.

Lepiej niý co? - zastanowiù siæ Morris.

- Mamy kilka pomyúlnych wiadomoúci.


Póùnocny Atlantyk

Zaùogi B-52 mimo towarzyszàcej im potæýnej eskorty myúliwców dræczyù gùæboki niepokój. Tysiàc siedemset metrów pod nimi stanowiàca górnà osùonæ bombowców eskadra tomcatów F-14 koñczyùa wùaúnie pobieranie paliwa z tankowca powietrznego KC-135. Z kolei do tankowania w locie przystàpiùa nastæpna. Zza horyzontu wynurzyù siæ ràbek sùoñca, ale ocean spowijaù jeszcze mrok. Byùa trzecia nad ranem czasu miejscowego - pora, kiedy reakcje czùowieka przebiegajà najwolniej.


Keflavik, Islandia

Klaksony alarmowe wyrwaùy rosyjskich pilotów ze snu. Zaùogi naziemne w niecaùe dziesiæã sekund byùy juý przy maszynach, zaczynajàc wszelkie niezbædne czynnoúci, podczas gdy lotnicy wdrapywali siæ po ýelaznych drabinkach do kabin. Tam natychmiast wùàczali zainstalowane w heùmach radia, by poznaã przyczyny pobudki.

- Po zachodniej stronie potæýna emisja z radiostacji zagùuszajàcych nieprzyjaciela - oznajmiù dowódca puùku.

- Plan Trzy. Powtarzam: Plan Trzy.

Operator ruchomego radaru obserwowaù na ekranie pulsujàcà biel zakùóceñ. Zbliýaù siæ nalot - zapewne B-52, zapewne z eskortà myúliwskà. Niebawem Amerykanie bædà na tyle blisko, ýe naziemne radary przedrà siæ przez úcianæ emitowanych przez nie zakùóceñ. Do tego czasu myúliwce powinny juý dopaúã bombowce i zniszczyã maksymalnà ich iloúã, zanim amerykañskie maszyny zdàýà zaatakowaã cele.

Radzieccy piloci, którzy wylàdowali na Islandii, byli doskonale wyszkoleni. W ciàgu dwóch minut pierwsza para migów-29 koùowaùa na start. Po siedmiu minutach wszystkie myúliwce znalazùy siæ w powietrzu. Zgodnie z planem nad Keflavikiem pozostaùa jedna trzecia maszyn, a reszta z wùàczonymi radarami mknæùa na zachód, w stronæ êródùa zakùóceñ. Po dziesiæciu minutach emisja szumów nagle siæ urwaùa. Jeden z migów namierzyù na radiolokatorze oddalajàcy siæ samolot z radiostacjà zagùuszajàcà i natychmiast przekazaù tæ wiadomoúã przez radio do Keflaviku. Naziemni kontrolerzy poinformowali go tylko, ýe w promieniu trzystu kilometrów nie ma ýadnej wrogiej maszyny.

Minutæ póêniej radzieckie ekrany ponownie zasnuùy siæ mgùà zakùóceñ - tym razem majàcych êródùo gdzieú na poùudniu i wschodzie. Migi - bardziej juý czujne – ruszyùy w tamtà stronæ. Rosyjscy piloci mieli uruchomiã radary dopiero w odlegùoúci stu osiemdziesiæciu kilometrów od brzegów wyspy. Kiedy to uczynili, ekrany urzàdzeñ nie wykazaùy obecnoúci ýadnych wrogich samolotów. Niezaleýnie od tego, kto powodowaù te zakùócenia, robiù to bardzo daleko. Operatorzy naziemnych radarów poinformowali, iý po zachodniej stronie anomalia spowodowaùy trzy samoloty z radiostacjami zagùuszajàcymi; w drugim przypadku - cztery.

Zbyt wiele maszyn zagùuszajàcych - pomyúlaù dowódca puùku. - Ganiajà nas w tæ i we w tæ, by myúliwce zuýyùy paliwo.

- Leãcie na wschód - poleciù eskadrom migów,


Teraz juý panujàce na pokùadach B-52 napiæcie siægnæùo zenitu. Jeden z eskortujàcych prowlerów usùyszaù w radiu rozkazy wydawane pilotom migów, a inna amerykañska maszyna zarejestrowaùa rozbùysk radzieckiego radaru przechwytujàcego. Znajdowaù siæ on gdzieú po poùudniowo-zachodniej stronie. Myúliwce równieý mknæùy na poùudnie.

Byùy juý dwieúcie siedemdziesiàt kilometrów od Keflaviku i mijaùy wùaúnie wybrzeýa Islandii. Dowódca misji oceniù bùyskawicznie sytuacjæ i poleciù bombowcom skræciã nieco na póùnoc.

B-52 wiozùy na pokùadach nie bomby, lecz potæýne zagùuszacze radarów skonstruowane z myúlà o atakach bombowych na cele poùoýone na terytorium Zwiàzku Radzieckiego. Poniýej wielkich bombowców, tuý nad wschodnimi wierzchoùkami wzgórz pokrywajàcych lodowiec Vanta pomykaù drugi dywizjon tomcatów. Towarzyszyùy mu cztery prowlery z lotnictwa morskiego, które stanowiã miaùy dodatkowà ochronæ przed pociskami powietrze-powietrze, gdyby migom udaùo siæ podejúã zbyt blisko do amerykañskiej formacji.

- Zaczynam odbieraã sygnaùy z radaru pokùadowego. Wspóùrzædne: dwa-piæã-osiem. Zbliýa siæ – zameldowaù jeden z prowlerów.

Drugi równieý wykryù owe sygnaùy i samoloty natychmiast przeprowadziùy namiar triangulacyjny. Wroga maszyna znajdowaùa siæ w odlegùoúci piæãdziesiæciu mil. Bardzo blisko.

- Bursztynowy Ksiæýyc. Powtarzam, Bursztynowy Ksiæýyc.

B-52 skræciùy na wschód, znurkowaùy i z komór bombowych wypchnæùy w powietrze tony aluminiowych pasków, których nie byù w stanie przebiã sygnaù ýadnego radaru. Widzàc to, piloci amerykañskich myúliwców odrzucili zewnætrzne zbiorniki na paliwo, a prowlery odùàczyùy siæ od bombowców i zaczæùy kràýyã na zachód od chmury aluminium. Rozpoczynaùa siæ niebezpieczna czæúã zadania. Myúliwce obu stron zbliýaùy siæ do siebie z prædkoúcià przekraczajàcà tysiàc osiemset kilometrów na godzinæ.

- Zgùasza siæ Queer - oznajmiù przez radio dowódca.

- Zgùasza siæ Blackie - odparù dowódca VF-41.

- Zgùasza siæ Jolly - dodaù dowódca VF-84.

Wszyscy znajdowali siæ na swych pozycjach.

- Wykonaã.

Cztery prowlery uaktywniùy przeciwrakietowe urzàdzenia zagùuszajàce. Dwanaúcie tomcatów z formacji Jolly Rogers rozciàgniætych w linii prostej na wysokoúci dziesiæciu tysiæcy metrów uruchomiùo jednoczeúnie kierujàce pociskami radary.


- Amerykañskie myúliwce - wykrzyknæùo jednoczeúnie kilku radzieckich pilotów. Systemy ostrzegania powiadomiùy natychmiast, ýe zostali bardzo precyzyjnie namierzeni przez nieprzyjacielskie urzàdzenia.

Nie zaskoczyùo to dowódcy rosyjskich samolotów. Amerykanie z pewnoúcià nie naraýaliby swych ciæýkich bombowców i nie przysùaliby ich bez naleýytej osùony myúliwskiej. Zignorowaù wiæc obecnoúã úmigùych maszyn i zgodnie z tym, co dyktowaùo mu doúwiadczenie, w dalszym ciàgu koncentrowaù uwagæ na poszukiwaniach B-52. Z powodu nieustannych zakùóceñ zasiæg zainstalowanych na migach radarów byù o poùowæ mniejszy, toteý radzieckie urzàdzenia nie wykryùy jeszcze obecnoúci ýadnych celów. Dowódca poleciù swoim pilotom uwaýaã na nadlatujàce rakiety i zwiækszyã prædkoúã - wiedziaù, ýe uniknàã mogà tylko tych pocisków, które dostrzegà. W chwilæ póêniej rozkazaù wszystkim rezerwowym maszynom, z wyjàtkiem dwóch, opuúciã Keflavik i ruszyã na wschód, na pomoc jego jednostce.


Amerykanie potrzebowali sekund by nastroiã celowniki. Kaýdy tomcat miaù po cztery pociski Sparrow i Sidewinder. Pierwsze poszùy sparrowy. W powietrzu znajdowaùo siæ szesnaúcie migów. Wiækszoúã z nich dysponowaùa co najmniej dwiema rakietami, ale pociski Sparrow byùy kierowane radarem. Amerykañskie myúliwce miaùy pozostaã na pozycji do chwili, aý ich pociski trafià w cel. Groziùo to tym, ýe mogà dostaã siæ w zasiæg raýenia radzieckich rakiet, a nie posiadaùy ochronnych radiostacji zagùuszajàcych. Amerykanie nadlatywali od strony sùoñca. W chwili, kiedy radzieckie radary przedarùy siæ wreszcie przez zagùuszacze wroga, pojawiùy siæ rakiety Sparrow. Pierwsza wynurzyùa siæ prosto z blasku i jeden z migów eksplodowaù, ostrzegajàc w ten sposób pozostaùe maszyny. Radzieckie myúliwce zaczæùy gwaùtownymi skokami zmieniaã wysokoúã; niektórzy piloci na widok pædzàcych im na spotkanie szerokich na trzynaúcie centymetrów nosów pocisków wprowadzali samoloty w ostre skræty. Ale amerykañskie rakiety czterokrotnie jeszcze trafiùy w cele. Trzy roztrzaskane radzieckie maszyny pikowaùy w dóù. Jedna, ciæýko uszkodzona, odleciaùa chwiejnie w kierunku bazy.

Po odpaleniu wszystkich pocisków formacja Jolly Rogers pomknæùa na póùnocny wschód. Na ogonach siedzieli im Rosjanie. Radziecki dowódca z jednej strony byù rad ze stosunkowo niewielkiej skutecznoúci amerykañskich rakiet, ale z drugiej ogarniaùa go wúciekùoúã na myúl, ýe utraciù piæã maszyn. Jego pozostaùe migi wùàczyùy dopalacze. Rosyjskie radary kierunkujàce zaczæùy przedzieraã siæ przez haùas powodowany amerykañskimi zagùuszaczami. Amerykanie wykonali swój ruch. Teraz nadeszùa kolej Rosjan. Pædzili na póùnocny wschód. Oczy pilotów, osùoniæte ochronnymi przysùonami kasków, úledziùy bacznie to rozúwietlony sùonecznym blaskiem przestwór nieba, to znów lampy radaroskopowe. Ýaden nie popatrzyù w dóù. Prowadzàcy mig namierzyù ostatecznie cel i wystrzeliù dwie rakiety. Siedem tysiæcy metrów niýej dwanaúcie tomcatów z formacji Black Ace, chronionych dwoma wierzchoùkami górskimi przed zlokalizowaniem przez radar naziemny, wùàczyùo dopalacze i dwusilnikowe maszyny z pracujàcymi radarami wystrzeliùy úwiecà w góræ. Po dziewiæciu sekundach piloci usùyszeli cichy warkot. Wskazywaù on, ýe wraýliwe na podczerwieñ urzàdzenia naprowadzajàce rakiety klasy Sidewinder namierzyùy obce samoloty. Kilka chwil póêniej odpalonych zostaùo szesnaúcie rakiet, którym do celu zostaùy trzy kilometry.


Szeúciu radzieckich pilotów w ogóle nie zdàýyùo pojàã, dlaczego ginie. Z jedenastu migów w ciàgu kilku sekund zostaùy trzy. Dowódca ocalaù, ale nie na dùugo. Poderwaù maszynæ i sidewinder, który straciù cel, pomknàù w stronæ sùoñca. Ale co teraz robiã? - pomyúlaù radziecki pilot. Dwa pædzàce na poùudnie tomcaty dostrzegù za póêno, by organizowaã jakàkolwiek akcjæ. Lecàca obok dowódcy maszyna zostaùa stràcona i Rosjanin daleko na poùudniu ujrzaù tylko jeden radziecki samolot. Puùkownik zatem nadaù migowi oúmiokrotne przyspieszenie i, nie zwracajàc uwagi na ostrzegawczy sygnaù systemów informujàcych o niebezpieczeñstwie, runàù lotem nurkowym w stronæ jednego z amerykañskich myúliwców. Dwie rakiety Sparrow wystrzelone przez grupæ Black Ace trafiùy go w skrzydùo. Mig rozpadù siæ na kawaùki.

Amerykanie nie mieli czasu napawaã siæ zwyciæstwem. Dowódca misji zameldowaù o zbliýajàcej siæ drugiej grupie migów i eskadry przegrupowaùy siæ, tworzàc potæýny mur zùoýony z dwudziestu czterech maszyn. Kiedy migi znalazùy siæ w strefie zakùóceñ, amerykañscy piloci wyùàczyli radary na dwie minuty. Zastæpca dowódcy radzieckich myúliwców popeùniù duýy bùàd. Lecàcy obok niego pilot znalazù siæ w powaýnym niebezpieczeñstwie, wiæc Rosjanin ruszyù mu z pomocà. Jedna grupa tomcatów wystrzeliùa pozostaùe sparrowy, inna - sidewindery. Do oúmiu radzieckich maszyn zbliýaùo siæ trzydzieúci osiem pocisków; radzieccy piloci nie zdawali sobie nawet sprawy, co podàýa w ich kierunku. Poùowa z nich nigdy siæ tego nie dowiedziaùa. Stràceni zostali z nieba przez amerykañskie rakiety powietrze-powietrze. Trzy migi uszkodzono.

Piloci tomcatów chcieli poczàtkowo úcigaã uszkodzone maszyny, ale nie pozwoliù im na to dowódca. Mieli maùo paliwa, a Stornoway odlegùe byùo o siedemset mil. Skræcili na wschód, trafiajàc w pozostawionà przez B-52 chmuræ aluminium. Amerykanie byli przekonani, ýe zestrzelili trzydzieúci siedem rosyjskich maszyn, choã spodziewali siæ zastaã w powietrzu tylko dwadzieúcia siedem. Tak naprawdæ migów byùo dwadzieúcia szeúã; jedynie piæã radzieckich samolotów wyszùo z walki bez szwanku.


Oszoùomiony dowódca bazy lotniczej w Keflaviku natychmiast zorganizowaù akcjæ ratunkowà. W poszukiwaniu rozbitków wysùaù nad morze helikoptery bojowe dywizji spadochroniarzy.


Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna

Z Alfeld do Hameln jest trzydzieúci kilometrów - pomyúlaù Aleksiejew. Dla czoùgu godzina jazdy. Obecnie trasæ tæ pokonywaùy jednostki wchodzàce w skùad trzech dywizji, ale od chwili sforsowania rzeki przebyùy jedynie osiemnaúcie kilometrów. Tym razem z powodu Anglików.

Maszyny Królewskiego Puùku Czoùgów i 21. Puùku Lansjerów powstrzymaùy pochód radzieckich jednostek. Od osiemnastu godzin Brytyjczycy nie cofnæli siæ o krok. Byùo to rzeczywiste zagroýenie. Bezpieczeñstwo jednostek zmechanizowanych udawaùo siæ zapewniã tylko wtedy, jeúli pozostawaùy w ciàgùym ruchu. W wyùom dokonany w liniach nieprzyjaciela Rosjanie pchali coraz to nowe oddziaùy, ale NATO bez litoúci wykorzystywaùo swoje lotnictwo. Nowo powstaùe mosty na Leinie natychmiast zostaùy zniszczone. Saperzy zorganizowali specjalne punkty, gdzie radziecka piechota w transporterach opancerzonych mogùa pokonaã wodæ wpùaw. Ale czoùgi nie mogùy pùywaã, a wszelkie próby przebycia rzeki pod wodà - do czego maszyny byùy teoretycznie przystosowane - koñczyùy siæ niepowodzeniem. Zbyt wiele jednostek uýytych zostaùo do przerwania frontu i pozostaùo ich za maùo, by sukces ten wykorzystaã. Aleksiejew dokonaù zgoùa podræcznikowego przeùomu; po to tylko, by siæ przekonaã, ýe strona przeciwna posiada wùasny podræcznik, mówiàcy, jak zahamowaã ofensywæ, a nastæpnie wyjúã z opresji zwyciæsko. Zachodni teatr dysponowaù szeúcioma rezerwowymi dywizjami klasy A. Potem musiano by wprowadziã do boju dywizje kategorii B, zùoýone z rezerwistów - starszych ludzi z przestarzaùym sprzætem. Byùy to wprawdzie jednostki bardzo liczne, ale w boju nie mogùy siæ równaã z formacjami, w skùad których wchodzili mùodzi ýoùnierze. Generaù nie posyùaù dotàd tych oddziaùów w bój, gdyý ýywiù przekonanie, ýe poniosà duýo wiæksze straty. Teraz jednak nie miaù wyboru. Ýàdali tego polityczni wùadcy Aleksiejewa. On byù tylko wykonawcà ich woli.

- Muszæ wracaã na liniæ frontu - oúwiadczyù przeùoýonemu.

- Dobrze, Pasza, ale masz siæ trzymaã co najmniej piæã kilometrów od pierwszej linii. Nie mogæ ciæ straciã.


Bruksela, Belgia

Naczelny dowódca wojsk sprzymierzonych w Europie zajrzaù do swych pedantycznie sporzàdzonych wykazów. Wprowadziù juý do walki prawie caùe rezerwy, a Rosjanie posiadali, wydawaùo siæ, nieograniczone zasoby ludzi i pojazdów i wysyùali do walki coraz to nowe oddziaùy. Jego wojska nie miaùy czasu zreorganizowaã siæ i przegrupowaã. Przeýywaùy najwiækszy koszmar, jaki mógù spotkaã armiæ: potrafiùy reagowaã na posuniæcia przeciwnika, ale o przejæciu inicjatywy praktycznie nie byùo mowy. Dotàd udawaùo im siæ jeszcze sprawowaã kontrolæ nad sytuacjà - ale tylko w ogólnych zarysach. Zgodnie z mapà, na poùudniowy wschód od Hameln znajdowaùa siæ angielska brygada. W rzeczywistoúci byù to tylko wzmocniony puùk zùoýony z wyczerpanych ludzi dysponujàcych niesprawnym juý w duýej mierze sprzætem. Przed caùkowitym zaùamaniem ratowaùa go wyùàcznie artyleria i lotnictwo. Ale i tego mogùo okazaã siæ za maùo, gdyby nie nadeszùy szybko dostawy sprzætu. Duýo gorzej rzecz siæ miaùa z amunicjà.

Dowódca dysponowaù zaledwie dwutygodniowym zapasem, a dostawy z Ameryki opóêniaùy siæ z powodu szaleñczych rosyjskich ataków na konwoje. I co ma powiedzieã ludziom? By oszczædzali amunicjæ? Przecieý Rosjan moýna powstrzymaã wyùàcznie nawaùà ognia i sprzætu.

Rozpoczynaùa siæ poranna odprawa. Szefowi wywiadu NATO - Niemcowi w stopniu generaùa – towarzyszyù holenderski major, który przyniósù ze sobà taúmæ wideo.

Oficer wiedziaù, ýe wódz naczelny zawsze pragnie oglàdaã nie wygùadzone analizy, lecz surowy, nie obrobiony jeszcze materiaù. Holender wùàczyù aparaturæ.

Najpierw pojawiùa siæ stworzona przez komputer mapa, a nastæpnie wykaz jednostek. Na ekranie w ciàgu dwóch minut wyúwietlono dane, które zbierano przez piæã godzin. Informacje powtórzono kilkakrotnie tak, by oficerowie mogli dokùadnie zorientowaã siæ w sytuacji.

- Generale, wedle naszych obliczeñ Sowieci wysyùajà do Alfeld szeúã peùnych dywizji. Tutaj, na gùównej drodze prowadzàcej z Braunschweig widzi pan pierwszà z nich. Reszta nadciàgnie niebawem. Te dwie, zmierzajàce na poùudnie, to formacje rezerwowe, zabrane z grupy póùnocnej ich armii.

- Zatem sàdzi pan, ýe tu bædzie gùówny punkt ich natarcia? - spytaù gùównodowodzàcy.

- Ja - skinàù gùowà niemiecki generaù. - Tu jest Schwerpunkt.

Dowódca wojsk sprzymierzonych w Europie zmarszczyù brwi. Najrozsàdniej byùoby wycofaã siæ za Wezeræ, skróciã linie obrony i przegrupowaã jednostki. Ale to oznaczaùoby utratæ Hanoweru. Na to Niemcy nigdy siæ nie zgodzà. Ich strategia walki o próg kaýdego domu kosztowaùa Rosjan bardzo drogo - ale jednoczeúnie sprawiùa, ýe rozciàgniæcie linii obronnych Paktu Atlantyckiego osiàgnæùo punkt krytyczny. Ze wzglædów politycznych Niemcy nigdy by nie przystali na takà strategiæ cofniæcia linii frontu. Ich jednostki zostaùyby na stanowiskach i toczyùy walkæ samotnie; mógù to odczytaã w oczach szefa swego wywiadu.

A gdyby ktoú najechaù twoje New Hampshire? – zadaù sobie w duchu pytanie. - Czy teý cofnàùbyú siæ do Pensylwanii?

Godzinæ póêniej poùowa rezerw NATO skierowana zostaùa na wschód, z Osnabriick do Hameln. Bitwa o Niemcy miaùa rozegraã siæ na prawym brzegu Wezery.


Stornoway, Szkocja

Powracajàce tomcaty miaùy chwilæ spokoju. Gdy tylko wylàdowaùy, brytyjskie i amerykañskie zaùogi naziemne uzupeùniùy w nich paliwo i podwiesiùy nowe rakiety. Teraz Rosjanie juý duýo ostroýniej atakowali poùoýone na póùnocy brytyjskie lotniska. Radary pokùadowe amerykañskich samolotów radiolokacyjnych w poùàczeniu z aparaturà angielskich nimrodów i shackletonów bardzo utrudniùy ýycie nadlatujàcym z Andoyi w Norwegii dwusilnikowym bombowcom Blinder. W czasie, gdy angielskie tornada odbywaùy patrole w odlegùoúci dwustu mil od brzegu, zaùogi ze Stanów Zjednoczonych odpoczywaùy. Kilku przedsiæbiorczych szefów malowaùo poniýej kabin pilotów czerwone gwiazdki, a oficerowie analizowali filmy nagrywane na taúmach wideo podczas potyczek oraz odczytywali zapisy sygnaùów radzieckich radarów kierujàcych rakietami.

- Zalaliúmy im sadùa za skóræ - osàdziù Toland.

Wprawdzie liczba zgùaszanych zestrzeleñ byùa nienaturalnie wysoka, ale wúród pilotów myúliwskich stanowiùo to normæ.

- Jestem tego pewien - odparù dowódca formacji Jolly Rogers. Ýuù w ustach cygaro. On sam zgùosiù dwa zestrzelone migi. - Pytanie jednak, czy dostanà uzupeùnienia? Raz siæ udaùo, ale drugi taki numer nie przejdzie. Niech pan powie, Toland, mogà zaùataã zrobionà przez nas dziuræ?

- Chyba nie. Migi-29 to ich nieliczne myúliwce o tak dalekim zasiægu. Pozostaùe zatrudnili w Niemczech. Tam teý zdrowo je przetrzebiliúmy. Oczywiúcie, gdyby zwolnili trochæ migów-31, te mogùyby tu dotrzeã. Ale osobiúcie nie sàdzæ, ýeby Rosjanie wprowadzili do tego rodzaju zadania swe najlepsze myúliwce bombardujàco-przechwytujàce.

Dowódca formacji Jolly Rogers przytaknàù skinieniem gùowy.

- Okay. Teraz powinniúmy rozpoczàã patrole bojowe w pobliýu Islandii i ukróciã wreszcie te naloty backfire'ów.

- Oni teý mogà nas szukaã - ostrzegù Toland. - Z caùà pewnoúcià dotarùa juý tam wieúã o naszym wyczynie i wiedzà, skàd wysùaliúmy maszyny.

Dowódca myúliwców VF-41 wyjrzaù przez okno, W odlegùoúci kilkuset metrów czaiù siæ na pasie startowym skryty za workami z piaskiem jeden z jego tomcatów. Pod skrzydùami miaù podwieszone cztery rakiety. Pilot dotknàù palcem widniejàcego na piersi emblematu, który przedstawiaù asa pik.

- No cóý, jeúli pragnà zwady na naszym terenie i w zasiægu naszych radarów - tym lepiej.


Alfeld, Republika Federalna Niemiec

Na peryferiach miasteczka Aleksiejew przesiadù siæ z helikoptera do BMP. Towarzyszyù mu dowódca 20. Dywizji Czoùgów. Dwa mosty funkcjonowaùy. Po obu brzegach rzeki walaùy siæ szczàtki piæciu poprzednich oraz trudna do ogarniæcia liczba wypalonych wraków czoùgów i ciæýarówek.

- Ataki lotnicze NATO sà mordercze – oúwiadczyù generaù Bieriegowoj. - Nigdy jeszcze czegoú podobnego nie widziaùem. Nasze SAM-y sà tutaj bezradne. Zdobywamy wprawdzie teren, lecz zbyt wolno. A im dalej, tym gorzej.

- Jak daleko posunæliúcie siæ dzisiaj?

- Obecnie gùówny opór stawiajà Anglicy. Co najmniej brygada czoùgów. Od úwitu cofnæli siæ o dwa kilometry.

- Powinni tam byã równieý Belgowie - wtràciù Siergietow.

- Belgowie zniknæli. Nie wiemy, gdzie sà i tak, mnie teý to niepokoi. Na wszelki wypadek, gdyby próbowali kontratakowaã, umieúciùem na lewej flance jednà z nowo przybyùych dywizji. Pozostaùe doùàczà do 20. Dywizji Czoùgów i po poùudniu ruszà do szturmu.

- Jakimi siùami dysponujecie? - spytaù Aleksiejew.

- W Dwudziestej zostaùo tylko dziewiæãdziesiàt sprawnych maszyn. Moýe nawet mniej - odparù generaù. – To informacja sprzed czterech godzin. Z piechotà nieco lepiej, ale ogólnie straty dywizji wynoszà grubo ponad piæãdziesiàt procent.

Transporter zjechaù na most pontonowy. Kaýdy, przypominajàcy puszkæ, segment konstrukcji poùàczony byù z dwoma sàsiednimi, toteý jadàcy mostem transporter unosiù siæ i opadaù niczym ùódê na fali. Trójka oficerów zachowywaùa kamienne twarze, ale kaýdy z nich czuù siæ niepewnie uwiæziony nad wodà na sczepionych ze sobà stalowych pojemnikach. Wozy bojowe piechoty BMP teoretycznie mogùy poruszaã siæ w wodzie, ale podczas przeprawy wiele z nich nieoczekiwanie zatonæùo i tylko nielicznym ýoùnierzom udaùo siæ wydostaã z pojazdów.

Z oddali dobiegaù grzmot artylerii. To lotnictwo atakowaùo Alfeld bez zapowiedzi.

Przeprawa trwaùa minutæ.

- Jeúli jesteúcie ciekawi, ten most trzyma, siæ najdùuýej - generaù spojrzaù na zegarek. - Juý siedem godzin.

- A co z majorem, którego rekomendowaliúcie do Zùotej Gwiazdy? - spytaù Aleksiejew.

- Zostaù ranny podczas ataku lotniczego. Ale ýyje.

- Wiæc mu to dajcie. Niech szybko wraca do zdrowia.

Aleksiejew wyjàù z kieszeni piæcioramiennà, zùotà gwiazdæ na krwistoczerwonej wstædze i wræczyù jà generaùowi. Major saperów od tej chwili byù Bohaterem Zwiàzku Radzieckiego.


USS 'Chicago'

Przy granicy lodu pùywajàcego okræty podwodne zwolniùy. McCafferty zlustrowaù barieræ przez peryskop - cienka, biaùa linia odlegùa o niecaùe dwie mile. Nic innego nie dostrzegù. Paræ jednostek zatrzymaùo siæ tuý przy lodowej barierze. W zasiægu wzroku nie pojawiù siæ ýaden samolot. Hydrolokacja informowaùa wyùàcznie o dobiegajàcym od strony paka haùasie. Postrzæpionà krawædê bariery tworzyùy tysiàce luênych, ponad metrowej gruboúci odùamków kry o powierzchni od kilku do kilkuset metrów kwadratowych. Kaýdej wiosny topiùy siæ i rozdzielaùy dryfujàc swobodnie aý do chwili, kiedy znów nadchodziùy mrozy. Podczas krótkiego arktycznego lata bryùy pùywajàcego lodu kruszyùy siæ nawzajem przy wtórze donoúnego trzasku. Haùasy te oraz nieustanny huk i gùuche pomruki dobiegajàce z terenów pokrytych wiecznym lodem niosùy siæ ponad biegunem przez caùà Arktykæ, docierajàc aý do póùnocnych wybrzeýy Alaski.

- A cóý to takiego? - McCafferty zwielokrotniù powiækszanie peryskopu.

Dostrzegù coú, co na pierwszy rzut oka wyglàdaùo jak wysuniæty z wody peryskop. Po chwili zagadkowy kontur zniknàù - i znów siæ pojawiù. Przypominajàca ksztaùtem sztylet pùetwa grzbietowa samca miecznika. Oddech stworzenia znaczyù strumieñ wyrzucanej w góræ wody. Po chwili kapitan spostrzegù kilka nastæpnych zwierzàt. Orki? Byùo ich tam caùe stado. Zapewne polowaùy na foki. Zastanawiaù siæ chwilæ, czy to dobry znak, czy zùy. Naukowa nazwa: Orcinus orca - Niosàcy Úmierã.

- Sonar, macie coú na jeden-trzy-dziewiæã?

- Jedenaúcie mieczników. Trzy samce, szeúã samic i dwa maùe. Sà bardzo blisko. Wspóùrzædne: zmienne – odparù jakby z urazà w gùosie szef hydrolokacji. Jeúli nie byùo innych rozkazów, panowaù úcisùy zakaz meldowania o 'zoologii'.

- Doskonale - McCafferty mimowolnie uúmiechnàù siæ pod nosem.

Pozostaùe okræty podwodne bioràce udziaù w 'Operacji Doolittle' rozciàgniæte byùy na przestrzeni ponad dziesiæciu mil. Jeden po drugim zanurzaùy siæ i kierowaùy pod pokrywæ lodowà. Godzinæ póêniej procesja dotarùa juý piæã mil w gùàb terenu wiecznego lodu. Cztery tysiàce metrów niýej úcieliùo siæ dno Wielkiej Gùæbiny Barentsa.


Islandia

- Nie widzieliúmy dziú ani jednego helikoptera - zauwaýyù sierýant Smith.

Edwards spostrzegù, ýe rozmowa stanowi miùe odwrócenie uwagi od faktu, ýe jedzà surowà rybæ. Popatrzyù na zegarek. Naleýaùo poùàczyã siæ ze Szkocjà. Doszedù juý do takiej wprawy, ýe mógù radio skùadaã i rozkùadaã we únie.

- Brytan, tu Ogar. Sytuacja nieco siæ unormowaùa.

- Zrozumiaùem, Ogar. Gdzie jesteúcie?

- Okoùo czterdziestu szeúciu kilometrów od celu - odparù Edwards. Popatrzyù na mapæ i podaù wspóùrzædne. Z mapy wynikaùo, ýe musieli jeszcze przekroczyã jednà szosæ i przebyã pasmo wzgórz. - Poza tym nic nowego. Moýe tylko to, ýe dzisiaj nie zaobserwowaliúmy ýadnego helikoptera.

Edwards popatrzyù w góræ. Niebo byùo nadal czyste. Przewaýnie raz czy dwa razy dziennie widywali przelatujàce myúliwce.

- Przyjàùem, Ogar. Jeúli chcesz wiedzieã, dziú o úwicie marynarka wysùaùa myúliwce, które spuúciùy Rosjanom tægie lanie.

- To piæknie. Od chwili tamtego spotkania z helikopterem nie widzieliúmy Rosjan.

Kontrolerowi w Szkocji przeszedù po krzyýu dreszcz, a Edwards ciàgnàù dalej:

- Mamy juý dosyã tych ryb, ale samo ùowienie jest kapitalne.

- A jak twoja dama?

Mike'a rozúmieszyùo to okreúlenie.

- Nie hamuje nam tempa, jeúli o to ci chodzi. Coú jeszcze?

- Nie.

- W porzàdku, jak bædziemy mieli coú ciekawego, poùàczymy siæ.

Edwards wyùàczyù radio.

- Nasi przyjaciele twierdzà, ýe lotnictwo morskie daùo dziú Rosjanom nieêle w koúã.

- W samà poræ - odparù Smith.

Zostaùo mu jeszcze piæã papierosów. Teraz wpatrywaù siæ w nie i myúlaù zapewne, czy uszczupliã ich liczbæ do czterech. Obserwujàcy go Edwards spostrzegù, ýe sierýant wyjàù jednak zapalniczkæ i zaczàù truã samego siebie.

- Idziemy do Hvammsfjórduru? - spytaùa Vigdis. - Po co?

- Ktoú widocznie chce wiedzieã, co tam jest – odparù Edwards.

Rozwinàù mapæ taktycznà. Wynikaùo z niej, ýe wejúcie do zatoki jest peùne skaù. Po chwili dopiero uúwiadomiù sobie, ýe na mapie wysokoúci podaje siæ w metrach, a gùæbokoúci w sàýniach


Keflavik

- Ile?

Dowódca puùku myúliwców wysiadù ostroýnie z helikoptera. Rækæ miaù przybandaýowanà do piersi. Katapultujàc siæ ze zniszczonej maszyny, puùkownik wybiù sobie bark, a kiedy làdowaù na skalistym, górskim zboczu, zwichnàù jeszcze nogæ w kostce i pokaleczyù twarz. Odnaleziono go dopiero po jedenastu godzinach. Generalnie mógù mówiã o duýym szczæúciu jak na durnia, który wpædziù swój dywizjon w takà puùapkæ.

- Pozostaùo piæã sprawnych maszyn. Z uszkodzonych naprawiliúmy dwie. - Puùkownik zaklàù. Mimo zastrzyku z morfiny czuù narastajàcà wúciekùoúã.

- A ludzie?

- Odnaleêliúmy szeúciu, wliczajàc was. Dwaj sà cali i zdrowi. Mogà lecieã choãby zaraz. Reszta trafiùa do szpitala.

Niedaleko wylàdowaù drugi helikopter. Wysiadù z niego generaù wojsk powietrznodesantowych i ruszyù w ich stronæ.

- Cieszæ siæ, ýe ýyjecie.

- Dziækujæ, towarzyszu generale. Kontynuujecie poszukiwania?

- Caùy czas. Wyznaczyùem do tego celu dwa helikoptery. Co siæ wùaúciwie wydarzyùo?

- Amerykanie zainscenizowali nalot ciæýkich bombowców. Nie spotkaliúmy ýadnego. Sùyszeliúmy tylko ich radiostacje zagùuszajàce. Równolegle przysùali myúliwce. Kiedy nadlatywaliúmy, bombowce czmychnæùy.

Puùkownik lotnictwa staraù siæ zachowaã twarz, a generaù nie byù zbyt dociekliwy. Peùnili sùuýbæ na wysuniætym posterunku, wiæc takich rzeczy naleýaùo siæ spodziewaã. Migi nie mogùy przecieý zignorowaã amerykañskiego nalotu i nie byùo podstaw winiã tego czùowieka.

Generaù poprosiù juý drogà radiowà o nowe myúliwce, ale nie miaù nadziei, ýe je dostanie. Wedùug zaùoýeñ samoloty nie byùy tu konieczne. Z drugiej strony jednak ten sam plan przewidywaù, ýe dywizja o wùasnych siùach ma trzymaã wyspæ tylko przez dwa tygodnie. W tym czasie Niemcy miaùy zostaã pokonane, a wojna w Europie wygasaã. Otrzymaù kilka doniesieñ z frontu o tym, ýe wiadomoúci radia moskiewskiego sà przesadnie optymistyczne. Armia Czerwona miaùa dotrzeã do Renu - i docieraùa tak juý od pierwszego dnia tej przeklætej wojny! Wszelkie harmonogramy czasowe diabli wziæli. Szef jego wywiadu, by zorientowaã siæ w ogólnej sytuacji, ryzykowaù ýyciem, sùuchajàc potajemnie dzienników rozgùoúni zachodnich - KGB traktowaùo to jako akt nielojalnoúci. Jeúli doniesienia zachodnie byùy prawdziwe - tak naprawdæ to niezbyt im dowierzaù - w Niemczech trwaùa krwawa jatka. Do chwili jej zakoñczenia nie bædà na Islandii bezpieczni.

Czy Pakt Atlantycki zaatakuje Islandiæ? Jego oficer operacyjny twierdziù, ýe nie dojdzie do tego tak dùugo, jak dùugo Amerykanie nie uporajà siæ z radzieckimi bombowcami dalekiego zasiægu majàcymi bazy w Kirowsku. Przejæcie Islandii z kolei miaùo zapobiec przesuniæciu amerykañskich lotniskowców na pozycje, w których mogùyby prowadziã skuteczne dziaùania przeciw tym samolotom. Z tych planów na papierze wynikaùo, ýe generaù winien spodziewaã siæ wyùàcznie ataków lotniczych. Po to miaù pociski klasy ziemia-powietrze. A przecieý nie zostaù dowódcà dywizji dlatego, ýe przez caùe ýycie grzebaù w papierach.


Póùnocny Atlantyk

- Co mi siæ, do diabùa, staùo?

Kapitan popatrzyù na przewód kroplówki podùàczonej do jego ramienia. Ostatnià rzeczà, jakà pamiætaù, byùa popoùudniowa wachta i to, ýe szedù mostkiem

Iluminator znajdujàcy siæ po prawej stronie jego kajuty zostaù zasùoniæty. Zaciemnienie. Na zewnàtrz panowaùa noc.

- Zemdlaù pan, kapitanie - odparù szef ekipy lekarskiej. - Proszæ siæ nie

Kapitan próbowaù jednak wstaã. Uniósù gùowæ jakieú czterdzieúci centymetrów i ponownie opadù na poduszkæ.

- Musi pan odpoczàã. Wystàpiù u pana krwotok wewnætrzny, kapitanie. Zeszùej nocy wymiotowaù pan krwià Myúlæ, ýe pækù wrzód. Bardzo siæ juý o pana niepokoiùem. Czemu siæ pan do mnie nie zgùosiù wczeúniej?

Szef wskazaù buteleczkæ z piguùkami 'maalox'.

Ýe teý w kaýdym czùowieku musi tkwiã lekarz - pomyúlaù.

- Ciúnienie pañskiej krwi spadùo i prawie wpadù pan w szok termiczny. Nie byù to taki tam sobie ból brzucha, kapitanie. Zapewne czeka pana operacja. Niebawem przyleci helikopter, który zabierze pana na làd.

- Nie mogæ przecieý opuúciã okrætu. Ja

- Rozkaz lekarza, kapitanie. Pañska úmierã zepsuùaby mi statystykæ. Przykro mi, sir, ale jeúli nie zostanie pan poddany solidnemu leczeniu, moýe siæ to skoñczyã bardzo êle. Wraca pan na làd.



NOWE NAZWY, NOWE TWARZE


Norfolk, Wirginia

- Dzieñ dobry, Ed - odezwaù siæ zza biurka zawalonego stosem posegregowanych pedantycznie depesz dowódca siù nawodnych amerykañskiej Floty Atlantyckiej.

Dzieñ! - pomyúlaù Morris. Póù godziny po póùnocy. Kapitan tkwiù w Norfolk od úwitu poprzedniego dnia. Gdyby byù wróciù do domu, przynajmniej by pospaù

- Dzieñ dobry, sir. Czym mogæ sùuýyã? - Morris nie chciaù siadaã.

- Chciaùbyú znów pùywaã? - spytaù wprost dowódca.

- Na czym?

- Kapitanowi 'Reubena Jamesa' pækù wrzód ýoùàdka. Przywiozà go tu z rana. Sam okræt przybædzie trochæ póêniej wraz z Flotà Pacyfiku. Wùàczyùem 'Reubena Jamesa' do eskorty konwoju. W porcie nowojorskim formujemy wùaúnie ogromnà flotyllæ. Osiemdziesiàt jednostek. Wszystkie wielkie. Wszystkie szybkie. Wszystkie zaùadowane sprzætem wojennym przeznaczonym dla Niemiec. Konwój wypùynie za cztery dni w asyúcie potæýnej eskorty amerykañsko-brytyjskiej wspieranej przez lotniskowiec. 'Reuben James' znajdzie siæ w porcie na tyle wczeúnie, by uzupeùniã paliwo i zaopatrzyã siæ w ýywnoúã. W towarzystwie HMS 'Battleaxe' odpùynie dziú wieczorem do Nowego Jorku. Jeúli chcesz, mogæ ci daã ten okræt - wiceadmiraù popatrzyù Morrisowi prosto w oczy. - Jeúli chcesz, jest twój. Zaleýy to wyùàcznie od ciebie.

- Swoje rzeczy mam ciàgle na 'Pharrisie' - graù na zwùokæ Morris.

Czy naprawdæ chciaù wracaã na morze?

- Pakuj manatki, Ed, i w drogæ.

Znalazùby wielu chætnych - pomyúlaù Morris. W sztabie operacyjnym, gdzie pracowaù od chwili powrotu do Norfolk, wielu byùo ludzi, którzy marzyli tylko o takiej okazji. Wracaã na morze, na pole walki lub wracaã kaýdego wieczoru do pustego domu i do koszmarów.

- Skoro daje mi pan tæ jednostkæ, bioræ jà.


Fólziehausen, Republika Federalna Niemiec

Póùnocny horyzont pùonàù ogniem artyleryjskim, który podúwietlaù odlegùà liniæ drzew. Po niebie nieustannie przetaczaù siæ grom. Stanowisko dowództwa dywizji mieúciùo siæ zaledwie piætnaúcie kilometrów od Alfeld, ale trzy gwaùtowne ataki lotnicze i trzykrotny zaporowy ogieñ artylerii zamieniù porannà jazdæ tam w jeden koszmar.

Wysuniæte kwatery 20. Dywizji Czoùgów staùy siæ obecnie gùównym punktem dowodzenia caùej ofensywy na Hameln. Generaù-porucznik Bieriegowoj, który zluzowaù byù Aleksiejewa, dowodziù teraz 20. Czoùgów oraz grupà operacyjno-manewrowà. Idea grup operacyjno-manewrowych byùa jednym z najlepszych przedwojennych pomysùów radzieckiego dowództwa. 'Úmiaùe uderzenie' powinno otworzyã korytarz prowadzàcy na tyùy nieprzyjaciela, a grupy operacyjno-manewrowe miaùy to wykorzystaã i ruszywszy szybko tym korytarzem, bùyskawicznie przejàã waýne ekonomicznie i politycznie obiekty. Aleksiejew staù oparty plecami o pancerz wozu bojowego i spoglàdaù na póùnoc, na liniæ podúwietlonych ogniem artyleryjskim lasów. Sprawy nie potoczyùy siæ zgodnie z planem - bùysnæùo mu w gùowie. - Ale czyý NATO miaùo pomagaã nam w realizacji naszych planów?

Ujrzaù w górze ýóùty rozbùysk. Zmruýyù oczy i obserwowaù ognistà kulæ, która niczym kometa spadùa w odlegùoúci kilku kilometrów. Nasz czy ich? - zastanawiaù siæ przez chwilæ. Znów pocisk zniszczyù czyjeú obiecujàce ýycie. Ludzi zabijajà roboty. Kto powiedziaù, ýe ludzkoúã nie stosuje technologii dla poýytecznych celów?

Do tego siæ wùaúnie przygotowywaù przez caùe ýycie. Cztery lata w szkole oficerskiej. Trudne poczàtki, kiedy byù mùodszym oficerem. Potem dowództwo kompanii. Kolejne trzy lata w Akademii Wojskowej Frunzego w Moskwie, gdzie uznano go za wschodzàcà gwiazdæ. Nastæpnie dowództwo batalionu. I znów Moskwa, Akademia Sztabu Generalnego imienia Woroszyùowa. Najlepszy na roku. Dowództwo puùku. Dywizja. I wszystko po to?

W odlegùoúci piæciuset metrów, ukryty miædzy drzewami, mieúciù siæ szpital polowy, z którego aý do punktu dowodzenia dobiegaùy krzyki rannych. To wyglàdaùo inaczej niý na filmach, jakie oglàdaù w dzieciñstwie - i oglàdaù aý do teraz. Tam ranny cierpiaù w peùnym godnoúci milczeniu, paliù papierosy dostarczane przez ýyczliwy personel medyczny i czekaù na dzielnych, zapracowanych chirurgów oraz úliczne, ofiarne sanitariuszki. Pieprzenie w bambus, cholerne pieprzenie w bambus - mruknàù do siebie. Zawód, do jakiego przygotowywaù siæ przez caùe -ýycie, polegaù na organizowaniu masowych morderstw. Posyùaù chùopców o twarzach pokrytych jeszcze mùodzieñczym tràdzikiem w otchùañ ciætà ýelazem i spùywajàcà krwià. Najstraszniejszy los czekaù poparzonych. Zaùogi pùonàcych czoùgów uciekaùy z nich w palàcych siæ na plecach mundurach; ci krzyczeli bez przerwy. Tych, którzy zginæli od bomby lub kuli litoúciwego oficera, zastæpowali po prostu inni. Szczæúliwcy, którym udaùo siæ w jakiú sposób dostaã do polowych szpitali, spotykali tam pielægniarzy zbyt zapracowanych, by dawali im papierosy i sùaniajàcych siæ ze zmæczenia lekarzy.

Olúniewajàcy sukces taktyczny w Alfeld, jaki osiàgnàù generaù, jak dotàd prowadziù donikàd. Aleksiejew zastanawiaù siæ, czy w ogóle dokàdkolwiek zaprowadzi. Nawet jeúli on rzuci na szalæ kolejne mùode ýycia. A wszystko dlatego, ýe tak jest napisane w ksiàýkach stworzonych przez ludzi, którzy robià wszystko, by zapomnieã o piekle, w jakie wpychajà innych.

A po drugie, Pasza? - zadaù sobie pytanie. - Co z tymi czterema puùkownikami, których kazaùeú rozstrzelaã? Trochæ za póêno na skruchæ, prawda? Skoñczyùa siæ zabawa. Teraz to nie byùy ãwiczenia w Szpoli ani nawet zwykùe wypadki podczas manewrów. Co innego obserwowaã wszystko oczyma dowódcy kompanii, który wykonuje nadchodzàce z góry rozkazy, a co innego wydawaã te rozkazy i obserwowaã wyniki wùasnych dziaùañ.

'Nie ma rzeczy straszniejszej od wygranej bitwy - z wyjàtkiem bitwy przegranej' - tæ myúl Wellingtona z komentarza do bitwy pod Waterloo, jednego z dwóch milionów tomów w bibliotece Akademii Frunzego, Aleksiejew pamiætaù doskonale. Naturalnie, radziecki generaù nigdy by czegoú podobnego nie napisaù. Czemu w ogóle pozwalano nam to czytaã? - pomyúlaù. Jeúli ýoùnierz naczyta siæ gùównie takich komentarzy zamiast dzieù traktujàcych o chwale bitewnej, co uczyni, gdy jego polityczni wùadcy dadzà rozkaz do wymarszu?

No i po trzecie - mówiù do siebie generaù – istnieje podstawowa idea

Oddaù mocz na pieñ drzewa i wróciù do swojej kwatery. Bieriegowoj byù pochylony nad mapà. Porzàdny czùowiek, wyúmienity ýoùnierz; o tym Aleksiejew wiedziaù. A co on o tym wszystkim myúli?

- Towarzyszu, wùaúnie znów pojawiùa siæ brygada Belgów. Atakujà naszà lewà flankæ. Zastawili puùapkæ na dwa nasze puùki zmierzajàce na wyznaczone pozycje. Mamy kùopoty.

Aleksiejew stanàù obok Bieriegowoja i szybko skalkulowaù, czym dysponuje. Pakt Atlantycki ciàgle jeszcze nie skonsolidowaù swych siù. Atak nastàpiù na poùàczeniu dwóch dywizji; jednej, potæýnie juý wykrwawionej i drugiej - úwieýej, ale niedoúwiadczonej. Porucznik przesunàù na mapie kilka klocków. Radzieckie puùki cofaùy siæ.

- Ten rezerwowy puùk zostawcie na miejscu – poleciù Aleksiejew. - A ten przesuñcie na póùnocny zachód. Kiedy Belgowie zbliýà siæ do skrzyýowania tych dróg, spróbujemy uderzyã na nich z flanki.

Ýoùnierz zawsze musi byã profesjonalistà.


Islandia

- W porzàdku, to tam - Edwards wræczyù sierýantowi Smithowi lornetkæ.

Od Hvammsfjórduru dzieliùo ich juý tylko kilka kilometrów i po raz pierwszy ujrzeli go ze szczytu siedemsetmetrowego wzgórza. Widzieli lúniàcà rzekæ, która toczyùa swe wody do odlegùego o prawie dwadzieúcia kilometrów fiordu. Przycupnæli przy samej ziemi tak, by nikt nie mógù dostrzec ich sylwetek na tle stojàcego nisko sùoñca.

Edwards wyciàgnàù radio.

- Brytan, tu Ogar. Cel mamy w zasiægu wzroku.

Porucznik zdaù sobie sprawæ, ýe palnàù gùupstwo. Hvammsfjórdur byù przecieý dùugi prawie na piæãdziesiàt kilometrów, a w najszerszym miejscu liczyù sobie okoùo szesnastu. Oficer w Szkocji czuù siæ zaskoczony. Grupa Edwarda w ciàgu ostatnich dziesiæciu godzin przebyùa piætnaúcie kilometrów.

- Jak siæ czujecie?

- Jeúli chcesz ýebyúmy leêli dalej, to ostrzegam kolego, ýe baterie w radiu sà na wyczerpaniu.

- Rozumiem - major z trudem powstrzymaù uúmiech.

- Gdzie dokùadnie jesteúcie?

- Okoùo oúmiu kilometrów na wschód od wzgórza 578. A teraz, skoro juý tu jesteúmy, moýe powiesz nam po co? - spytaù Edwards.

- Jeúli zauwaýycie jakieú ruchy Rosjan, powtarzam, jakiekolwiek ruchy, musimy o tym natychmiast wiedzieã. Choãby tylko jeden Ruski laù na skaùy, chcemy o tym wiedzieã. Zrozumiaùeú?

- Zrozumiaùem. Chcecie znaã kaýdy szczegóù. Dobrze. Jak dotàd w zasiægu wzroku nie ma ýadnych Rusków. Po lewej stronie widniejà jakieú ruiny, a niedaleko rzeki stoi farma. Sprawia wraýenie wymarùej. Interesuje was jakieú konkretne miejsce?

- Wùaúnie siæ nad tym zastanawiamy. Chwilowo musicie siæ zapaúã pod ziemiæ. Znajdêcie sobie dobrà kryjówkæ. Jak sytuacja z ýywnoúcià?

- Na dzisiaj mamy jeszcze ryby, a w pobliýu widzimy jezioro, w którym moýemy zùowiã wiæcej. Nie wiem, Brytan, czy pamiætasz, ýe obiecaùeú nam przysùaã tu pizzæ? Daùbym siæ za nià zabiã. Pepperoni, cebulka i te rzeczy.

- Ryby sà bardzo zdrowe, Ogar, twój sygnaù sùabnie. Od teraz musisz bardzo dbaã o baterie. Macie dla nas coú jeszcze?

- Nic. Jeúli pojawi siæ coú interesujàcego, damy znaã.

Edwards wyùàczyù radio.

- Jesteúmy w domu! - oúwiadczyù.

- Miùo to sùyszeã - rozeúmiaù siæ Smith. – Gdzie ten dom?

- Po drugiej stronie góry jest Budhardalur – wtràciùa Vigdis. - Mieszka tam mój wujek Helgi.

Pewnie dostalibyúmy tam jakieú przyzwoite jedzenie - rozmarzyù siæ Edwards. - Moýe jagniæ, paræ piw, a nawet coú mocniejszego. Ùóýko prawdziwe, miækkie ùóýko z przeúcieradùem i pikowanà koùdrà, jakich tutaj uýywajà. Wanna, ciepùa woda do golenia. Pasta do zæbów. Edwards czuù bijàcy od siebie smród. Korzystaù z kaýdej sprzyjajàcej okazji, by siæ kàpaã w strumieniach, ale chwil takich naprawdæ byùo niewiele. Cuchnæ jak kozioù - pomyúlaù. - Bez wzglædu na to, jak kozioù cuchnie. Ale nie po to przeszliúmy taki kawaù drogi, by na koñcu postæpowaã jak idioci.

- Sierýancie, proszæ zabezpieczyã to miejsce.

- Robi siæ, szefie. Rodgers, rozpakuj plecaki. Garcia, ty i ja trzymamy pierwsi wartæ. Cztery godziny. Zajmij pozycjæ na tym pagórku. Ja pójdæ tam, w prawo - Smith popatrzyù na Edwardsa. - Wreszcie sobie odsapniemy, szefie.

- Oj tak. Jeúli zobaczy pan coú interesujàcego, proszæ natychmiast daã mi kopa.

Smith skinàù gùowà i udaù siæ na oddalony o jakieú sto metrów posterunek.

Rodgers juý spaù. Pod gùowà miaù zrolowany pùaszcz, karabin poùoýyù na piersi.

- Zostajemy tu? - spytaùa Vigdis.

- Bardzo chciaùbym odwiedziã twego wujka, ale w mieúcie mogà byã Rosjanie. Jak siæ czujesz?

- Zmæczona.

- Jak my wszyscy? - spytaù z uúmiechem.

- Tak, jak wy wszyscy - przyznaùa. Poùoýyùa siæ obok Edwardsa. Byùa niesamowicie brudna. Weùniany sweter úwieciù dziurami, a buty nadawaùy siæ tylko na úmietnik. - Co teraz z nami bædzie?

- Nie wiem. Ale z jakichú wzglædów chcieli, byúmy tu doszli.

- Nie powiedzieli po co?

Potrzebujà informacji wywiadowczych - pomyúlaù porucznik.

- Wiesz, ale nie wolno ci mówiã? - spytaùa ponownie Vigdis.

- Nie, wiecie tyle samo co ja.

- Michael, dlaczego to siæ staùo? Dlaczego Rosjanie nas napadli?

- Nie wiem.

- Przecieý jesteú oficerem. Musisz wiedzieã.

Vigdis uniosùa siæ i oparùa na ùokciu. Na twarzy malowaù siæ jej wyraz takiego zdumienia, ýe Edwards siæ uúmiechnàù.

Wcale siæ dziewczynie nie dziwiù. Policja stanowiùa jedyne siùy zbrojne na Islandii. Prawdziwe Królestwo Pokoju, kraj, w którym w ogóle nie mówiùo siæ o wojsku. Kilka niewielkich, uzbrojonych okrætów chroniàcych flotæ rybackà i policja; kraj niczego wiæcej nie potrzebowaù. Wojna kompletnie zburzyùa porzàdek ýycia jego mieszkañców. Nie dysponujàca armià i flotà wojennà Islandia przez tysiàc lat nie zostaùa ani razu zaatakowana. Staùo siæ to dopiero teraz i to tylko dlatego, ýe po prostu byùa po drodze. Zastanawiaù siæ, czy doszùoby do tego, gdyby NATO nie wybudowaùo bazy w Keflaviku. Oczywiúcie, ýe doszùoby. Idioto – myúlaù Edwards. - Przekonaùeú siæ sam, jak miùymi ludêmi sà Rosjanie! Z bazà czy bez bazy, Islandia leýaùa na ich drodze. Ale czemu w ogóle doszùo do tej przeklætej wojny?

- Vigdis, jestem tylko meteorologiem synoptykiem. Przepowiadam pogodæ dla siù powietrznych.

Po tym wyznaniu dziewczyna byùa jeszcze bardziej zaskoczona.

- Nie jesteú ýoùnierzem? Nie naleýysz do piechoty morskiej?

Mikæ potrzàsnàù gùowà.

- Jestem oficerem amerykañskiego lotnictwa, ale takim ýoùnierzem jak sierýant Smith, to nie jestem. Moja praca polega na czymú innym.

- Ale to ty uratowaùeú mi ýycie. Jesteú ýoùnierzem.

- No cóý, byã moýe i jestem przez przypadek.

- Kiedy to wszystko siæ skoñczy, co bædziesz robiù? - w oczach miaùa wyraz wielkiego zainteresowania.

Operowaù kategoriami godzin, nie dni czy tygodni. Jeúli przeýyjemy, co wtedy? Nie myúl o tym. Najpierw przeýyjmy. Jak bædziesz myúlaù o 'po wojnie', moýesz szybko straciã ýycie.

- Powoli, nie wszystko od razu. Teraz jestem zbyt zmæczony, by o tym myúleã. Úpijmy.

Poddaùa siæ. Chciaùa wiedzieã rzeczy, o których Mikæ úwiadomie nawet nie myúlaù. Byùa jednak bardziej zmæczona, niý siæ do tego przyznawaùa i po dziesiæciu minutach spaùa juý kamiennym snem. Chrapaùa. Mikæ zauwaýyù to po raz pierwszy. Nie byùa porcelanowà lalkà. Byùa silna i sùaba zarazem, miaùa dobre i zùe strony. Miaùa twarz anioùa, ale i byùa w ciàýy.

Wiæc co z tego? - pomyúlaù Edwards. - Jej odwaga idzie w parze z urodà. Gdy odkryù nas helikopter, uratowaùa mi ýycie. Niejeden mæýczyzna straciùby w takiej sytuacji gùowæ.

Porucznik zmusiù siæ do snu. Nie mógù pozwoliã sobie na jaùowe spekulacje. Najpierw musiaù przeýyã.


Szkocja

- Czy teren sprawdzony? - spytaù major.

Nigdy by nie przypuszczaù, ýe Edwards i jego ludzie, majàc na karku osiem tysiæcy rosyjskich ýoùnierzy, zdoùajà przedrzeã siæ tak daleko. Ilekroã myúlaù o tej piàtce przemierzajàcej odkryte, skaliste tereny, o kràýàcych nad jej gùowami sowieckich helikopterach, cierpùa mu skóra.

- Koùo póùnocy, tak sàdzæ - odparù czùowiek z wydziaùu operacji specjalnych. Uúmiechnàù siæ, a wokóù oczu pojawiùy mu siæ zmarszczki. - Wasi bonzowie powinni tego chùopaka odznaczyã. Sam kiedyú znalazùem siæ w jego sytuacji. Nie zdajecie sobie nawet sprawy z tego, jak trudnej sztuki ci ludzie dokonali. Majàc w dodatku nad sobà te pieprzone hindy. Tych skurwieli naprawdæ trzeba siæ wystrzegaã.

- No dobrze, tak czy owak teraz wesprà ich prawdziwi zawodowcy.

- Niech lepiej nie zapomnà zabraã dla nich ýywnoúci - doradziù major amerykañskiego lotnictwa.


Langley, baza lotnicza, Wirginia

- W czym problem? - spytaùa Nakamura.

- Wystæpujà nieprawidùowoúci w osùonach silników niektórych rakiet - wyjaúniù inýynier.

- Sà nieszczelne?

- Byã moýe.

- Super - stwierdziùa major Nakamura. – Mam zatem wynieúã tego potwora na wysokoúã dwudziestu siedmiu kilometrów i tam siæ dopiero przekonaã, kto poleci na orbitæ, on czy ja?

- Kiedy ten rodzaj rakiet eksploduje, nic siæ wielkiego nie dzieje. Pækajà na kilka czæúci i palà siæ.

- W odlegùoúci dwudziestu siedmiu kilometrów moýe faktycznie nic siæ wielkiego nie dzieje. A jeúli tùok zadziaùa siedem metrów od mojego F-15?

Dùuga droga do ziemi - sama sobie odpowiedziaùa Buns.

- Przykro mi, pani major. Ten typ silnika to model sprzed dziesiæciu lat. Od czasu, gdy zainstalowano go w gùowicach antysatelitarnych, nikt go nie sprawdzaù. Teraz tæ broñ poddaliúmy kompleksowej kontroli przy uýyciu promieni Roentgena i ultradêwiæków. Wydaje mi siæ, ýe sà w porzàdku. Mogæ siæ jednak myliã – odparù pracownik Lockheeda. Ostatnio osobiúcie cofnàù atest na trzy z szeúciu pozostaùych pocisków antysatelitarnych ze wzglædu na pækniæcia w pojemnikach na paliwo staùe. Reszta rakiet stanowiùa znak zapytania. - Chce pani prawdy czy mydlenia oczu?

- Moýe pani nie lecieã, majorze - wtràciù zastæpca dowódcy lotnictwa taktycznego. - To juý zaleýy od pani.

- Czy moýna zrobiã tak, by pocisk wùàczaù silniki dopiero, kiedy znajdzie siæ daleko ode mnie?

- Jak daleko? - spytaù inýynier.

Buns bùyskawicznie przeliczyùa w pamiæci szybkoúã i zdolnoúã manewrowania na tej wysokoúci.

- Powiedzmy po dziesiæciu, piætnastu sekundach.

- Bædæ musiaù dokonaã pewnych korekt w systemie programowania, ale nie powinno to stanowiã wiækszego problemu. Musimy mieã pewnoúã, ýe pocisk zachowa wystarczajàce przyspieszenie, by po wystrzeleniu utrzymaù kurs. Myúli pani, ýe tyle sekund starczy?

- Nie. Ale sprawdzimy to na symulatorze. Ile mamy na to czasu?

- Od dwóch do szeúciu dni. Wszystko zaleýy od marynarki - odparù generaù.

- Cudownie.


Stornoway, Szkocja

- Mam dobrà wiadomoúã - oznajmiù Toland. - Przelatujàcy nad duýym konwojem na póùnoc od Azorów myúliwiec F-15 Eagle naleýàcy do siù powietrznych natknàù siæ na dwa beary poszukujàce statków. Oba zniszczyù. Daje to nam ogólnà liczbæ trzech samolotów tego typu zestrzelonych w ciàgu ostatnich czterech dni. Tak zatem nalot backfire'ów tym razem raczej siæ nie uda.

- A gdzie teraz sà? - spytaù kapitan grupy.

Toland przeciàgnàù rækà wzdùuý mapy, wskazujàc zgodnie z zawartymi w depeszy danymi dùugoúã i szerokoúã geograficznà.

- Chyba dokùadnie w tym miejscu. Informacja pochodzi sprzed dwudziestu minut.

- Nad Islandià wiæc bædà za niecaùe dwie godziny?

- A co z tankowcami powietrznymi? - myúliwców marynarki. - W depeszy nic o nich nie wspomniano.

- Tak daleko moýemy wysùaã dwa myúliwce w towarzystwie dwóch innych w charakterze tankowców. Ale to da im tylko dodatkowe dwadzieúcia minut na stanowisku, niecaùe piæã minut na lot na dopalaczach oraz dziesiæciominutowà rezerwæ paliwa na powrót. - Szef myúliwców zagwizdaù. - Za maùo. To stanowczo za maùo. Musimy coú wymyúliã.

Zadzwoniù telefon. Dowódca brytyjskiej bazy podniósù sùuchawkæ.

- Kapitan Mallory. Tak bardzo dobrze, zaraz tam bædæ.

W oddalonych o kilkaset metrów koszarach rozlegùy siæ klaksony alarmowe. Piloci myúliwców biegli do maszyn.

- Iwan potwierdziù swojà obecnoúã, komandorze. Samoloty radiolokacyjne informujà o potæýnych êródùach zagùuszania. Zbliýajà siæ do nas od póùnocy.

Dowódca wybiegù z pomieszczenia i wskoczyù do jeepa.


Norfolk, Wirginia

Jazda z siedziby dowództwa lotnictwa strategicznego na Atlantyku trwaùa dziesiæã minut. Peùniàcy u gùównej bramy straý ýoùnierze piechoty morskiej skrupulatnie sprawdzali wszystko i wszystkich. Chevrolet trójgwiazdkowego admiraùa nie stanowiù wyjàtku. Na przylegajàcych do wybrzeýa terenach panowaù nieustanny ruch. Po biegnàcych na úrodku jezdni szynach toczyùy siæ pociàgi, zakùady naprawcze i remontowe dziaùaùy na okràgùo, dzieñ i noc. Nawet bar McDonalda, usytuowany tuý przed bramà portu pracowaù dwadzieúcia cztery godziny na dobæ, zapewniajàc hamburgery i frytki ludziom, którzy potrzebowali kilku minut wytchnienia. Choã to pozornie trywialne i maùo istotne, dla zaùóg, które dzieñ czy dwa spædzaùy na làdzie, byùo to niebywale waýne.

Przy dokach samochód skræciù w prawo. Minàù pirsy z zacumowanymi okrætami podwodnymi i skierowaù siæ w stronæ niszczycieli.

- Okræt niedawno opuúciù stoczniæ i na wodzie przebywa zaledwie od miesiàca. Tyle czasu zajæùo wykalibrowanie elektroniki. Ponadto zaùoga musiaùa siæ dotrzeã - poinformowaù admiraù. - Kapitan Wilkens uporaù siæ z tym wszystkim w drodze z San Diego. Nic jednak nie zdziaùaù w kwestii helikopterów, których Flota Pacyfiku strzeýe bardzo zazdroúnie. Mogùem panu zapewniã tylko jednà maszynæ typu Seahawk-F. To prototyp úmigùowca, prosto z Jacksonville.

- Jeúli jest to maszyna z sonarem zanurzanym, poradzæ sobie - odparù Ed Morris. - Co z pilotem? Musi siæ na tym znaã.

- To teý zaùatwiùem. Komandor-porucznik O'Malley. Úciàgnæliúmy go z oúrodka szkoleniowego w Jax.

- Znam to nazwisko. Byù operatorem systemów na 'Moosbruggerze', podczas gdy ja peùniùem funkcjæ oficera taktycznego na 'Johnie Rodgersie'. Tak, ten facet zna swój fach.

- W takim razie zostawiam pana samego. Wrócæ za godzinæ. Muszæ zobaczyã, co zostaùo z 'Kidda'.

'Reuben James'. Skoúny dziób jednostki z wymalowanym numerem 57 wisiaù nad przystanià niczym ostrze gilotyny. Morrisa natychmiast odeszùo caùe zmæczenie. Wysiadù z chevroleta i zaczàù przyglàdaã siæ okrætowi z radoúcià ojca, który widzi pierwszy raz wùasne, nowo narodzone dziecko.

Fregaty FFG-7 widywaù nieraz, ale nigdy nie byù na pokùadzie ýadnej z nich. Drapieýny ksztaùt dziobu przywodziù mu na myúl wrzecionowate kadùuby jachtów wyúcigowych Cigarette. Miædzy okrætem a pirsem przeciàgniæto szeúã cum o gruboúci piætnastu centymetrów kaýda. Przy swoich trzech tysiàcach dziewiæciuset ton wypornoúci 'Reuben James' nie byù duýym okrætem, ale za to niebywale szybkim.

Miaù smukùà nadbudówkæ zwieñczonà biczami anten i masztów radarowych, jakby stworzonà przez dzieci z klocków 'lego'. Morrisa zachwyciùa funkcjonalna prostota tej konstrukcji. Na dziobie, w stojakach widniaùo czterdzieúci rakiet stanowiàcych uzbrojenie fregaty. Na rufie byùy miejsca dla dwóch groênych helikopterów - niszczycieli okrætów podwodnych. Smukùy kadùub sprawiaù, ýe jednostka mogùa rozwinàã duýà szybkoúã. Nadbudówka byùa kanciasta, bo taka musiaùa byã. 'Reuben James' to okræt wojenny i swojà urodæ zawdziæczaù wyùàcznie przypadkowi.

Ubrani w bùækitne bluzy i jeansy marynarze w poúpiechu przemierzali schodnie i przejúcia w nadburciu, dêwigajàc pakunki z zaopatrzeniem. Strzegàcy pirsu marines oddali Morrisowi honory, a oficer pokùadowy goràczkowo przygotowywaù wszystko do powitania nowego dowódcy. Gdy okrætowy dzwon zadzwoniù cztery razy, komandor Ed Morris wkroczyù na fregatæ.

- 'Reuben James' gotowy!

Morris oddaù honory banderze, a nastæpnie oficerowi pokùadowemu.

- Sir, myúleliúmy, ýe pojawi siæ pan

- Jak przygotowania? - przerwaù mu Morris.

- Jeszcze dwie godziny, sir.

- Wspaniale - uúmiechnàù siæ Morris. - O Myszce Miki porozmawiamy póêniej. Niech pan wraca do swoich zajæã, panie?

- Lyles, sir. Oficer kontroli okrætu.

Cóý to, do licha, za funkcja? - pomyúlaù Morris.

- W porzàdku, panie Lyles. Gdzie pierwszy oficer?

- Tutaj, kapitanie. - Pierwszy miaù usmarowanà towotem koszulæ i smugæ brudu na policzku. – Byùem w generatorach. Przepraszam za mój wyglàd.

- W jakiej fazie przygotowañ jest okræt?

- Paliwo zatankowane. Zaùadowana broñ. Holowany sonar wykalibrowany

- Tak szybkoúcie to wszystko zaùatwili?

- Nie byùo to proste. Jak czuje siæ kapitan Wilkens?

- Lekarze twierdzà, ýe wyjdzie z tego no cóý, na razie jest wyùàczony. Nazywam siæ Ed Morris – potrzàsnàù dùonià pierwszego oficera.

- Frank Ernst - przedstawiù siæ oficer i dodaù ze wstydliwym uúmiechem: - Po raz pierwszy we Flocie Atlantyckiej. Trafiùem tu, kiedy juý zrobiùo siæ goràco. Ale wszystko idzie dobrze. Wszystko dziaùa. Pilot helikoptera odbywa wùaúnie naradæ z chùopakami z taktyki w centrum informacji bojowej. To Jerry 'Mùot'; graùem z nim w piùkæ w Annapolis. Fajny goúã. Mamy trzech doskonaùych szefów. Oficer pokùadowy to doúwiadczony marynarz. Zaùoga jest mùoda, ale myúlæ, ýe przygotowana na najgorsze sytuacje. Za dwie, trzy godziny moýemy wypùywaã. Gdzie ma pan swoje rzeczy, sir?

- Bædà tu za póù godziny. Jakieú problemy na dole?

- Ýadnych. W generatorze diesla numer trzy nie funkcjonowaù system olejowy. Bùàd ekipy làdowej. Niedokùadnie przyspawali. Juý naprawione. Maszynownia w porzàdku, kapitanie. Przy póùtorametrowych falach moýemy rozwijaã prædkoúã trzydziestu jeden i póù wæzùa - Ernst uniósù brwi. - Wystarczy?

- A stabilizatory?

- W porzàdku, kapitanie.

- Ekipa do zwalczania okrætów podwodnych?

- Chodêmy do nich.

Morris udaù siæ za pierwszym oficerem do nadbudówki. Przeszli miædzy dwoma hangarami dla helikopterów, minæli pomieszczenia oficerskie i zeszli po drabince do centrum informacji bojowej, które przylegaùo do reprezentacyjnego pomieszczenia okrætu.- Centrum byùo mroczne, wiæksze i duýo nowoczeúniejsze niý na 'Pharrisie' ale równie zatùoczone. Ponad dwadzieúcia osób zajmowaùo siæ wùaúnie grà symulacyjnà.

- Kurwa, nie tak! - krzyknàù ktoú. - Musisz reagowaã szybciej. To jest victor i nie bædzie czekaù aý siæ zdecydujesz!

- Bacznoúã, kapitan w centrum informacji bojowej! - zawoùaù Ernst.

- Wùaúnie - odezwaù siæ Morris. - Kto tak ùadnie mówi?

Z cienia wyùoniù siæ potæýnie zbudowany mæýczyzna. Oczy otaczaùy mu zmarszczki od czæstego spoglàdania w nisko stojàce sùoñce. Jerry 'Mùot' O'Malley. Kapitan znaù jego gùos ze skrzekliwych komunikatów w krótkofalówkach i wiedziaù, iý czùowiek ten bardziej dba o sùawæ ùowcy okrætów podwodnych niý o awanse.

- Chyba o mnie pan mówi, kapitanie. O'Malley. Mam kierowaã seahawkiem-foxtrot.

- Miaù pan racjæ z tym victorem. Jeden z tych skurwysynów przeciàù mi okræt prawie na póù.

- To przykre, ale muszæ pana pocieszyã, ýe Iwan powierza victory swoim najlepszym dowódcom. To wyúmienite jednostki i wyúmienici kapitanowie. Miaù pan do czynienia z fachowcem. Czy byù na zewnàtrz konwoju?

Morris potrzàsnàù gùowà.

- Wykryliúmy go zbyt póêno. Warunki akustyczne nie byùy najlepsze. Wyszliúmy ze sprintu. Znajdowaù siæ nie dalej niý piæã mil. Posùaliúmy za nim helikopter. Maszyna zlokalizowaùa jego pozycjæ, ale Rosjanin zerwaù kontakt i dostaù siæ do úrodka konwoju.

- Victory sà w tym dobre. Nazywam je lisami. Zaczyna z jednej strony, potem gwaùtownie skræca, zostawiajàc za sobà wodny wir i zapewne generator szumów. Nastæpnie zanurza siæ pod interklinæ i rusza caùà prædkoúcià. Ostatnio bardzo usprawnili tæ technikæ i mamy niejakie kùopoty z jej rozpracowaniem. Tak. By walczyã z victorem trzeba dobrej zaùogi úmigùowca i wyúmienitego zespoùu na pokùadzie okrætu.

- Jeúli nie czytaù pan mego raportu, przyjacielu, uwierzæ, ýe potrafi pan czytaã w myúlach.

- Bo tak jest, kapitanie. Ale umysùy, w których czytam, myúlà po rosyjsku. W tej lisiej taktyce, victory sà najlepsze i musi pan zawsze uwzglædniaã ich zdolnoúã do nagùych przyspieszeñ i raptownych skrætów. Zawsze tùumaczæ swej zaùodze, ýe kiedy wydaje siæ, iý victor robi skræt w lewo, naprawdæ zakræca w prawo. Naleýy wtedy przeúlizgnàã siæ jeszcze jakieú dwa tysiàce metrów i odczekaã minutæ czy dwie. Potem przypieprzyã sukinsynowi rakietà, zanim on wystrzeli swojà.

- A jeúli siæ pan pomyli?

- To siæ pomylæ, kapitanie. Ale ruchy Iwana ùatwo przewidzieã. Jeúli naturalnie myúli pan kategoriami podwodniaka i patrzy na wszystko nie ze swego punktu widzenia, ale z punktu widzenia taktyki przeciwnika. Zawsze oczywiúcie moýe uciec, ale Rosjanie majà juý takà naturæ, ýe z uporem atakujà cel, a to pan moýe zawsze wykorzystaã.

Morris popatrzyù O'Malleyowi w oczy. Kapitan nie mógù pogodziã siæ z tym, ýe tragedia, jaka spotkaùa 'Pharrisa', daje siæ tak ùatwo wytùumaczyã. Ale nie byùo czasu na jaùowe rozmyúlania. O'Malley byù zawodowcem i jeúli ktoú mógù siæ odpowiednio zajàã nastæpnym victorem, tym kimú byù wùaúnie on.

- Jest pan gotów?

- Maszyna czeka. Przylecimy, gdy tylko okræt minie przylàdki. Na razie chciaùbym omówiã paræ rzeczy z pañskà ekipà do zwalczania okrætów podwodnych. Mamy peùniã rolæ zewnætrznej pikiety?

- Chyba tak. Z holowanà antenà sonarowà raczej nie bædziemy trzymaã siæ blisko konwoju. Towarzyszyã nam bædà Brytyjczycy.

- Wspaniale. Dysponuje pan wyúmienitym zespoùem do zwalczania jednostek podwodnych. Mocno utrudnimy ýycie zùym chùopcom. Czy to nie pan sùuýyù kilka lat temu na 'Rodgersie'?

- A pan byù na 'Moose'ie'? Wspóùdziaùaliúmy ze sobà dwukrotnie, choã nigdy siæ nie spotkaliúmy. W walce przeciwko 'Skate'owi' byùem 'X-Ray Mikæ'.

- Chyba sobie pana przypominam -- O'Malley podszedù do Morrisa i spytaù cicho:

- Naprawdæ jest tak paskudnie?

- Bardziej niý paskudnie. Utraciliúmy liniæ Grenlandia-Islandia-Wyspy Brytyjskie. Mamy wprawdzie potæýne wsparcie nawodnych jednostek z holowanymi antenami, ale mogæ iúã o zakùad, ýe Iwan mocno weêmie siæ za te tuñczykowce. Grozi nam niebezpieczeñstwo zarówno z powietrza jak i spod wody.

Wyraz jego twarzy mówiù znacznie wiæcej niý sùowa. Straciù tylu przyjacióù. Jego pierwszy okræt zostaù rozciæty na póù. Morris byù zmæczony, ale najdùuýszy nawet sen nie mógù postawiã go na nogi.

O'Malley skinàù gùowà.

- Kapitanie, mamy nowiutkà fregatæ, wspaniaùy nowy helikopter i sonarowà antenæ holowanà. Dopùyniemy do celu.

- Cóý, niebawem wychodzimy. Do Nowego Jorku dotrzemy za dwie godziny, a we úrodæ ruszamy z konwojem.

- Sami? - zapytaù O'Malley.

- Nie, do Nowego Jorku bædzie nam towarzyszyã HMS 'Battleaxe'. Nie mam jeszcze potwierdzenia, ale wyglàda na to, ýe bædziemy z nim wspóùdziaùaã przez caùà drogæ.

- To bardzo dobrze - odezwaù siæ Ernst. – Chodêmy na rufæ, kapitanie. Wszystko panu pokaýæ.

Pomieszczenie sonaru mieúciùo siæ za centrum informacji bojowej. W przeciwieñstwie do mrocznej, oúwietlonej czerwonymi lampami centrali, byùo tam niezwykle jasno.

- Jezu sùodki! Nikt mnie nie poinformowaù! - wykrzyknàù na widok dowódcy mùody komandor-porucznik.

- Witam, kapitanie. Jestem Lenner, oficer systemów bojowych.

- Czemu nie jest pan przy aparaturze?

- Zatrzymaliúmy græ, kapitanie, i przeglàdamy zapis.

- Osobiúcie dostarczyùem tæ taúmæ - wyjaúniù O'Malley.

- To zapis victora-III, który w zeszùym roku na Morzu Úródziemnym zmyliù jeden z naszych lotniskowców. Widzi pan? To jest wùaúnie ta lisia taktyka. Kontakt znikù, po czym znów siæ pojawiù. Ale to juý tylko generator szumów w wirze wodnym. Okræt w tym miejscu zszedù pod interklinæ i poszedù sprintem w úrodek ekranu. Mógù spokojnie trafiã w lotniskowiec; przez kolejnych dziesiæã minut go nie wykryto. Tego wùaúnie pan szuka - puknàù palcem w ekran. - Úwiadczy to o tym, ýe dowódca okrætu podwodnego dobrze zna swój fach. Zaszedù pana od tyùka.

Morris bacznie obserwowaù ekran. Raz juý to widziaù.

- A jeúli zacznie manewrowaã, by zerwaã kontakt? - spytaù Lenner.

- Jeúli zechce zerwaã kontakt, to czemu nie ma zrywaã go, przedzierajàc siæ w stronæ celu? - spytaù cicho Morris, zdajàc sobie sprawæ, iý oficer systemów bojowych jest jeszcze bardzo mùody.

- Racja, kapitanie - pokiwaù ponuro gùowà O'Malley.

- Jak juý mówiùem, jest to ich standardowa taktyka. Ale wymaga ostrych dowódców. Agresywny kapitan zawsze tak postàpi. Jeúli zerwie kontakt, odda celny strzaù. My musimy znów go namierzaã. Ale jeúli przyspieszymy do dwudziestu wæzùów, musi nas goniã. A wtedy powoduje haùas. Kapitan, który ucieka, zapewne nie podejmie takiego ryzyka. A jeúli to zrobi, to go zùapiemy. Nie, taka taktyka jest dobra wyùàcznie dla tych, którzy chcà podejúã rzeczywiúcie blisko. Pytanie tylko, ilu z ich dowódców jest aý tak agresywnych?

- Majà ich dosyã - Morris odwróciù gùowæ. - A co z zaùogà helikoptera?

- Mój drugi pilot wprawdzie jest jeszcze zupeùnie zielony, ale operator systemów pokùadowych to bardzo doúwiadczony podoficer pierwszej klasy. Zespóù techniczny i remontowy to zbieranina z Jax. Rozmawiaùem juý z nimi. Sàdzæ, ýe sà w porzàdku.

- Mamy dla nich koje? - spytaù Morris.

- Nie bardzo - potrzàsnàù gùowà Ernst. – Wszædzie tùok.

- Panie O'Malley, czy pañski drugi pilot sùuýyù w lotnictwie morskim?

- Tak, ale nie na fregacie. Ja sùuýyùem w tysiàc dziewiæãset siedemdziesiàtym ósmym. W drodze do Nowego Jorku nabierzemy rutyny. Wie pan, kapitanie, zespóù zebrany na ùapu capu. Moja maszyna nawet nie wchodziùa w skùad ýadnej eskadry operacyjnej.

- Przed chwilà pan twierdziù, ýe pan ufa tym ludziom.

- Bo ufam - odparù O'Malley. - Moi ludzie umiejà posùugiwaã siæ sprzætem. Sà bardzo dobrzy. I pojætni. Rozumiemy siæ w póù sùowa.

O'Malley uúmiechnàù siæ od ucha do ucha. Dla pilotów pewne rzeczy byùy bardzo istotne. Kiedy O'Malley uýyù zwrotu 'moi ludzie', znaczyùo to, ýe nie pozwoli, by ktokolwiek wtràcaù siæ w sprawy helikoptera. Morris pominàù to milczeniem. Nie chciaù siæ spieraã. Nie w tej chwili.

- Dobrze. A teraz, Pierwszy, chciaùbym obejrzeã okræt. A z panem, O'Malley, spotkamy siæ za przylàdkami.

- Helikopter jest juý gotów, kapitanie. Do zobaczenia.

Morris skinàù gùowà i ruszyù na inspekcjæ okrætu. Prowadzàca na mostek drabinka znajdowaùa siæ metr od drzwi centrum informacji bojowej i w takiej samej odlegùoúci od wejúcia do kajuty kapitana. Wspiàù siæ po szczeblach. Byù zmæczony, niewyspany, a nogi miaù jak z waty.

- Kapitan na mostku - oznajmiù podoficer dyýurny.

Morris nie byù zdumiony. Byù przeraýony, widzàc, ýe 'koùo' sterowe okrætu byùo po prostu mosiæýnà tarczà wielkoúci tarczy w telefonie. Sternik siedziaù nieco z boku, a po prawej stronie miaù duýe, plastikowe pudùo zawierajàce kierowanà bezpoúrednio przepustnicæ poùàczonà z turboodrzutowymi silnikami okrætu. Pod sufitem sterowni ciàgnæùa siæ metalowa poræcz. Gdy 'Reuben James' pùynàù po wzburzonym morzu, moýna siæ byùo jej przytrzymaã. Wymowny dowód statecznoúci okrætu.

- Czy sùuýyù pan kiedyú na takiej jednostce? – spytaù pierwszy oficer.

- Nawet nie byùem na pokùadzie - odparù Morris. Gùowy czterech wachtowych na mostku, jak na komendæ, odwróciùy siæ w jego stronæ. - Ale systemy broni znam. Paræ lat temu pracowaùem w zespole, który je projektowaù i wiem z grubsza, jak siæ tæ jednostkæ prowadzi.

- Jest szybka niczym sportowy samochód, sir - zapewniù Ernst. - Po wyùàczeniu silników porusza siæ bezszelestnie jak kùoda drewna. Szybkoúã trzydziestu wæzùów osiàga w dwie minuty.

- Kiedy moýemy wypùynàã?

- W dziesiæã minut po pañskim rozkazie, kapitanie. Olej smarowy nieustannie jest podgrzewany. A holownik, który wyprowadzi nas z portu, juý czeka.

- Dowódca nawodnych siù atlantyckich na pokùadzie - zadudniùo w gùoúniku.

Dwie minuty póêniej w sterowni pojawiù siæ admiraù.

- Pañskie rzeczy sà juý na okræcie. Co pan sàdzi o 'Reubenie Jamesie'?

- Proszæ nadzorowaã zaprowiantowanie - odezwaù siæ Morris do pierwszego oficera. - Admirale, mogæ pana prosiã do swej kajuty?

Na dole czekaù juý steward z kawà i kanapkami. Morris nalaù do kubków pùyn, ale jedzenia nie tknàù.

- Admirale, nigdy jeszcze takim okrætem nie kierowaùem. Nie znam silników

- W maszynowni masz wspaniaùego szefa, a okræt prowadzi siæ jak marzenie. Sterujà nim stare wygi. Ed, ty jesteú tylko od taktyki i rakiet. Twoje stanowisko bædzie w centrum informacji bojowej. Tam jesteú potrzebny.

- Cóý, skoro tak pan uwaýa, sir

- Odbijamy - dwie godziny póêniej poleciù Morris pierwszemu oficerowi.  Kapitan obserwowaù kaýdy ruch Ernsta i czuù lekkie skræpowanie, ýe musi polegaã na kimú innym.

Wszystko jednak odbyùo siæ zadziwiajàco prosto. Wiatr wiaù od brzegu, a fregata miaùa duýe pole manewru. Kiedy zdjæto cumy, wiatr oraz potæýne holowniki ustawiùy dziób 'Reubena Jamesa' w odpowiednim kierunku. Napædzany turbinami gazowymi silnik skierowaù go w kanaù wodny. Ernst nie úpieszyù siæ, choã mógù rozkaz wykonaã duýo szybciej. Morris to zauwaýyù. Najwyraêniej nie chciaù sprawiaã kapitanowi jeszcze wiækszej przykroúci. Ed Morris miaù sporo czasu, by obserwowaã swà nowà zaùogæ przy pracy. Sùyszaù wiele opowieúci o flocie kalifornijskiej - wspaniali chùopcy. Podoficerowie przy stole nakresowym, mimo iý nie znali nowojorskiego portu, pozycjæ okrætu nanosili z wielkà wprawà. Fregata przeúlizgnæùa siæ cicho obok pirsów bazy morskiej. Wiele przystani byùo pustych, w innych staùy okræty, których lúniàce kadùuby nosiùy na sobie úlady walki. Byù tam równieý 'Kidd'. Radziecki pocisk, który przedarù siæ przez zmasowanà obronæ powietrznà, trafiù jednostkæ w nadbudówkæ. W stronæ uszkodzonego 'Kidda' spoglàdaù równieý jeden z marynarzy Morrisa. Prawie nastolatek. Zaciàgnàù siæ wùaúnie papierosem, po czym wyrzuciù niedopaùek za burtæ. Morris w pierwszym odruchu chciaù go spytaã, co o tym wszystkim sàdzi, ale przecieý sam nie potrafiù dobrze sprecyzowaã wùasnych myúli.

Pùynæli szybko do przodu. Przy pustych pirsach dla lotniskowców skræcili na wschód, minæli suwnice w Hampton, a potem zatùoczony basen w Little Greek. Otwarte morze, w które wyszli pod zachmurzonym niebem, byùo zùowieszczo szare.

HMS 'Battleaxe' czekaù na nich trzy mile od brzegu. Posiadaù nieco inny ksztaùt kadùuba niý 'Reuben James', a na maszcie powiewaùa mu flaga Brytyjskiej Marynarki Królewskiej. Jednostka natychmiast zaczæùa bùyskaã w ich kierunku lampami sygnalizacyjnymi.

KIM, DO LICHA, BYÙ REUBEN JAMES? – chciaù dowiedzieã siæ okræt brytyjski.

- Co im na to odpowiemy, sir? - spytaù sygnalista.

Morris rozeúmiaù siæ. Opuúciùy go juý wszelkie læki.

- Proszæ sygnalizowaã: My, w koñcu, nie nazywamy naszych okrætów imieniem teúciowej.

- W porzàdku - odpowiedê najwyraêniej przypadùa podoficerowi do gustu.


Stornoway, Szkocja

- Blindery nie przenoszà przecieý rakiet – powiedziaù Toland, ale to, co ujrzaù, zadaùo kùam informacjom wywiadu. Szeúã pocisków przedarùo siæ przez osùonæ myúliwskà i wylàdowaùo na terenie bazy RAF-u. Osiemset metrów od niego pùonæùy dwa samoloty. Jeden z radarów zostaù zniszczony.

- Ha, cóý, teraz przynajmniej wiemy, dlaczego w ostatnich dniach tak osùabùa ich aktywnoúã. Po prostu przerabiali bombowce na coú, co mogùoby zmierzyã siæ z naszymi myúliwcami - odezwaù siæ kapitan Mallory, próbujàc wzrokiem oszacowaã straty, jakie poniosùa baza. – Akcja - reakcja. Uczymy siæ my, uczà siæ oni.

Wracaùy myúliwce. Kiedy przelatywaùy nad ich gùowami, Toland przeliczyù maszyny. Brakowaùo dwóch tornado i jednego tomcata. Samoloty, gdy tylko dotknæùy ziemi, bùyskawicznie odkoùowywaùy do hangarów. RAF nie posiadaù tych pomieszczeñ zbyt wiele i trzy amerykañskie maszyny musiaùy staã pod goùym niebem, osùoniæte wyùàcznie workami z piaskiem. Zaùogi naziemne natychmiast zaczæùy uzupeùniaã paliwo i podwieszaã nowe rakiety. Piloci zeszli po drabinkach do czekajàcych jeepów i odjechali na odprawæ.

- Skubañcy, zastosowali przeciw nam naszà wùasnà sztuczkæ! - oznajmiù pilot tomcata.

- W porzàdku. Jak to wyglàdaùo?

- Byùy dwie grupy oddalone od siebie o dziesiæã mil. Pierwszà formacjæ stanowiùy migi-23 floggery, a za nimi posuwaùy siæ blindery. Migi otworzyùy ogieñ wczeúniej niý my. Zagùuszyùy nam kompletnie radary, a niektóre z nich posiadaùy zupeùnà nowinkæ technicznà, z którà zetknæliúmy siæ pierwszy raz - zwodnicze radiostacje zagùuszajàce. Musiaùo im siæ juý koñczyã paliwo, bo nie nawiàzaùy z nami kontaktu bojowego. Myúlæ, ýe po prostu chciaùy nas utrzymaã z dala od bombowców, dopóki te nie wystrzelà swoich pocisków. Do licha, prawie im siæ udaùo. Tornada uderzyùy na nie od lewej strony i stràciùy jakieú cztery blindery. Dorwaliúmy kilka migów – nie blinderów - a resztæ tomcatów dowódca skierowaù przeciw rakietom. Zestrzeliùem dwie. Niemniej Iwan zmieniù taktykæ. Straciliúmy jeden myúliwiec. Nie zauwaýyùem nawet jak i kiedy.

- Nastæpnym razem - odezwaù siæ kolejny pilot - zabierzemy kilka rakiet zaprogramowanych wczeúniej na radiostacje zagùuszajàce. Teraz nie mieliúmy czasu ich przestrajaã. Jeúli na poczàtku rozprawimy siæ z samolotami zagùuszajàcymi, z myúliwcami pójdzie nam duýo ùatwiej.

A wtedy Rosjanie ponownie zmienià taktykæ – pomyúlaù Toland. - No cóý, przynajmniej utrudnimy im ýycie, zmuszajàc do ciàgùych zmian.


Folziehausen, Republika Federalna Niemiec

Po oúmiu godzinach zaýartych walk w nieustannym ogniu artylerii wroga, bombardujàcej wysuniæty posterunek dowódcy, Bieriegowoj i Aleksiejew zatrzymali ostatecznie kontratak Belgów. Ale samo odparcie ataku nie wystarczaùo. Przesunæli siæ jeszcze szeúã kilometrów do przodu i ponownie trafili na zaporæ czoùgów i rakiet. Od czasu do czasu Belgowie zasypywali gradem pocisków Rosjan posuwajàcych siæ gùównà drogà na Hameln. Z pewnoúcià szykujà kolejny atak - myúlaù Aleksiejew. - Musimy uderzyã pierwsi. Ale czym? By runàã na broniàce Hameln formacje angielskie, potrzebowaù trzech dywizji.

- Za kaýdym razem, kiedy dokonujemy przeùomu - zauwaýyù cicho Siergietow - oni ùatajà dziuræ i kontratakujà. Tego nie zakùadaliúmy.

- Bùyskotliwa uwaga - warknàù Aleksiejew, ale natychmiast siæ opanowaù. - Sàdziliúmy, ýe przeùom przyniesie taki sam efekt jak podczas ostatniej wojny z Niemcami. Problem stanowià jedynie te nowe, lekkie pociski przeciw czoùgom. Trzech ludzi w jeepie - generaù uýyù nawet amerykañskiej nazwy samochodu - wyjeýdýa na szosæ, oddaje jeden lub dwa strzaùy i zanim zdàýymy zareagowaã, wraca. Ich ogieñ obronny nigdy nie byù tak silny, a my nie doceniliúmy ich grup osùaniajàcych tyùy. Niebywale zwalniajà tempo naszego natarcia. Od poczàtku przecieý byùo jasne, iý bezpieczeñstwo naszych jednostek leýy w ich mobilnoúci

- Aleksiejew cytowaù podstawowà lekcjæ wyniesionà ze szkoùy czoùgistów. - Siùy ruchome nie mogà daã siæ zatrzymaã. Sam przeùom nie wystarczy! Musimy wybiã w ich liniach obronnych wielkà dziuræ i bùyskawicznie wedrzeã siæ co najmniej dwadzieúcia kilometrów w gùàb terytorium wroga. Dopiero tam bædziemy bezpieczni od tych ataków lekkimi pociskami przeciwczoùgowymi. Tylko wtedy nasza doktryna oparta na mobilnoúci zda egzamin.

- Mówicie, ýe nie moýemy wygraã? - Siergietow juý wczeúniej ýywiù podobne obawy, ale nie spodziewaù siæ, ýe podziela je jego dowódca.

- Mówiæ to, co mówiùem cztery miesiàce temu. I miaùem racjæ: to wojna na wyczerpanie. Na razie technologia bierze góræ nad sztukà wojennà; u nas i u nich. Przegra ten, kto pierwszy wyczerpie swoje rezerwy ludzkie i sprzæt.

- Obu tych rzeczy mamy pod dostatkiem – odparù Siergietow.

- To prawda, Iwanie Michajùowiczu. Mam wielu mùodych ludzi, których mogæ poúwiæciã.

Do polowego szpitala przybywaùo coraz wiæcej rannych. Ciæýarówki z nimi kràýyùy bez przerwy.

- Towarzyszu generale, otrzymaùem wùaúnie list od mego ojca. Pragnie dowiedzieã siæ, jakie postæpy poczyniliúmy na froncie. Co mam mu powiedzieã?

Aleksiejew oddaliù siæ kilka kroków od adiutanta i przez minutæ rozwaýaù problem.

- Iwanie Michajùowiczu, powiadomcie proszæ ministra, ýe obrona NATO jest duýo, duýo silniejsza, niý zakùadaliúmy. Sprawà kluczowà sà obecniæ dostawy. Potrzebujemy bardzo dokùadnych informacji natemat uzupeùnieñ wroga. Naleýy uczyniã wszystko, by ich dokonywanie staùo siæ jeszcze trudniejsze. Nie docierajà do nas ýadne wieúci o operacjach morskich, których celem jest niszczenie amerykañskich konwojów. Dane te sà mi niezbædne do oceny rzeczywistych moýliwoúci Paktu Atlantyckiego. Nie potrzebujæ wygùadzonych analiz z Moskwy. Potrzebujæ danych.

- Nie zadowalajà was informacje przysyùane ze stolicy?

- Powiadomiono nas, ýe NATO jest politycznie skùócone i militarnie nie skoordynowane. Jak byúcie ocenili ten raport, towarzyszu majorze? - spytaù ostro Aleksiejew. - Z takimi informacjami niewiele mogæ zdziaùaã. Wypiszcie sobie rozkaz wyjazdu. Oczekujæ was z powrotem za trzydzieúci szeúã godzin. Jestem przekonany, ýe nie ruszymy siæ stàd do tego czasu.


Islandia

- Bædà u was za póù godziny.

- Przyjàùem, Brytan - odrzekù Edwards. – Jak mówiùem, w pobliýu nie widaã ýadnych Rosjan. Przez caùy dzieñ nie zaobserwowaliúmy ani jednego helikoptera. Tylko szeúã godzin temu drogà na zachodzie przejechaùy cztery pojazdy typu Jeep. Zbyt daleko, by okreúliã, kto w nich byù. Skierowaùy siæ na poùudnie. Wybrzeýe jest czyste.

- W porzàdku, jak dotrà, proszæ nas powiadomiã.

- Zawiadomimy natychmiast - Edwards wyùàczyù radio. - Sùuchajcie, przybædzie do nas kilku przyjacióù.

- Kto i kiedy, szefie? - natychmiast spytaù Smith.

- Powiedzieli tylko, ýe zjawià siæ za póù godziny. Kto, nie wiem. Prawdopodobnie spadochroniarze.

- Zabiorà nas stàd? - zapytaùa Vigdis.

- Nie, tutaj ýaden samolot nie wylàduje. Sierýancie, a jaka jest pañska opinia?

- Obawiam siæ, ýe taka sama.

Samolot pojawiù siæ wczeúniej i tym razem pierwszy zauwaýyù go Edwards. Ponad sto metrów nad wschodnimi stokami wzgórza, na którym siæ znajdowali, przemknàù czterosilnikowy transportowiec C-130 Hercules. Kiedy z luku towarowego maszyny wyskoczyùy cztery postacie, zawiaù ostry, wschodni wiatr. Samolot dokonaù ostrego skrætu i zniknàù po póùnocnej stronie. Edwards z uwagà obserwowaù skoczków. Zamiast kierowaã siæ ku dnu doliny, spadochroniarze opadali prosto na pokryty skaùami stok.

- O cholera, êle oceniù siùæ wiatru. Chodêmy!

Kiedy zbiegali zboczem, spadochrony opadaùy na ziemiæ. Skoczkowie, jeden po drugim dotykali gruntu i niknæli w zalegajàcym okolicæ mroku. Edwards i jego ludzie biegli najszybciej, jak mogli, starajàc siæ zanotowaã w pamiæci miejsce làdowania poszczególnych ýoùnierzy. Spadochrony o maskujàcych barwach znikaùy z pola widzenia natychmiast, gdy skoczkowie osiàgali ziemiæ.

- Staã!

- W porzàdku, w porzàdku. Czekamy tu na was - odparù Edwards.

- Kim jesteú? - gùos zdradzaù silny angielski akcent.

- Mój kod: Ogar.

- Nazwisko?

- Porucznik Edwards. Siùy powietrzne Stanów Zjednoczonych.

- Zbliý siæ, ale powoli, kolego.

Mikæ samotnie wysunàù siæ do przodu. W póùmroku majaczyù przed nim do poùowy zakryty przez skaùkæ cieñ - cieñ lufy pistoletu maszynowego.

- Kim jesteú?

- Sierýant Nichols, Królewska Piechota Morska. Wybraùeú sakramenckie miejsce do làdowania, poruczniku.

- To nie ja! - zaprzeczyù Edwards. - Jeszcze godzinæ temu nie wiedzieliúmy, ýe przylecicie.

- Burdel, cholera, ciàgle ten sam burdel. - Z mroku wynurzyù siæ silnie utykajàcy czùowiek. - Juý samo spadochroniarstwo jest wystarczajàco ryzykowne, a tu jeszcze ten pierdolony skalny ogródek!

Pojawiùa siæ kolejna postaã.

- Znaleêliúmy porucznika. Chyba nie ýyje!

- Potrzebujecie pomocy? - spytaù Edwards.

- Potrzebujæ obudziã siæ z tego snu i znaleêã siæ ponownie we wùasnym ùóýku.

Edwards natychmiast pojàù, ýe grupæ, która przybyùa im z odsieczà - czy na czym tam jej zadanie miaùo polegaã - spotkaùa fatalna przygoda. Dowodzàcy oddziaùem porucznik upadù na skaùkæ, przewróciù siæ na plecy i uderzyù o sàsiednià. Gùowæ miaù nienaturalnie odchylonà do tyùu. Nichols mocno zwichnàù kostkæ. Dwaj pozostali spadochroniarze byli cali, ale zszokowani. Przez godzinæ zbierali rozrzucony sprzæt. Nie mieli czasu na sentymenty. Porucznika zawinæli w spadochron i nakryli stosem kamieni| Edwards zaprowadziù pozostaùych do kryjówki na szczycie wzgórza. Brytyjczycy przywieêli ze sobà baterie do radia.

- Brytan, tu Ogar. Wylàdowali.

- Dlaczego to tak dùugo trwaùo?

- Powiedzcie temu pilotowi herculesa, by sprawiù sobie lepszego okulistæ. Dowódca desantu zginàù przy làdowaniu. Sierýant ma skræconà nogæ.

- Czy ktoú was widziaù?

- Nikt. Wylàdowali na skaùach. To cud, ýe siæ wszyscy nie pozabijali. Wróciliúmy na szczyt wzgórza. Wszelkie úlady pozacieraliúmy. –

Sierýant Nichols byù palaczem. Razem ze Smithem wynaleêli dobrà kryjówkæ i zapalili.

- Ten twój porucznik sprawia wraýenie pobudliwego.

- To odsuniæty od lotów pilot. Ale sprawuje siæ úwietnie. Jak twoja kostka?

- Tak czy siak, bædæ siæ musiaù na niej wlec. Czy zdaje sobie sprawæ z sytuacji, w jakiej jesteúmy?

- Kto? Szef? Osobiúcie widziaùem, jak zarýnàù noýem trzech ruskich komandosów. Wystarczy?

- O kurwa



KONTAKT


USS 'Reuben James'

- Kapitanie?

Morris drgnàù, poczuwszy na ramieniu czyjàú dùoñ. Po ãwiczeniach w nocnym làdowaniu helikoptera na pokùadzie, które prowadziù, zapragnàù siæ chwilæ zdrzemnàã w swojej kajucie. Ed popatrzyù na zegarek. Byùo po póùnocy. Na czole perliùy siæ mu krople potu. Wùaúnie znów zaczynaù siæ jego sen. Podniósù wzrok na pierwszego oficera.

- Coú siæ dzieje?

- Kazano nam sprawdziã jednà rzecz. To zapewne faùszywy alarm ale niech pan to sam zobaczy.

Morris odebraù blankiet depeszy, wùoýyù go w kieszeñ i udaù siæ do ùazienki umyã twarz.

- Kilka razy pojawiù siæ niecodzienny kontakt, ale wszelkie próby lokalizacji speùzùy na niczym. Co to moýe byã?

Morris wycieraù ræcznikiem twarz.

- Nic nie rozumiem, kapitanie. Czterdzieúci stopni, trzydzieúci minut szerokoúci póùnocnej i szeúãdziesiàt dziewiæã, piæãdziesiàt dùugoúci zachodniej. Wiadomo, gdzie mniej wiæcej jest, ale nie wiadomo, co to jest. Wùaúnie wprowadzamy go na nakres.

Morris przeciàgnàù dùonià po wùosach. Dwie godziny snu to lepsze niý nic.

- W porzàdku. Chodêmy do centrum informacji bojowej.

Oficer taktyczny rozùoýyù mapæ na stojàcym obok kapitañskiego fotela stoliku. Morris sprawdziù gùówny ekran taktyczny. Znajdowali siæ w duýej odlegùoúci od brzegu i zgodnie z rozkazami penetrowali morze na gùæbokoúci stu osiemdziesiæciu metrów.

- To daleko od nas - stwierdziù natychmiast Morris. Obraz coú mu przypominaù, toteý kapitan pochyliù siæ nad mapà.

- Tak, sir, okoùo szeúãdziesiæciu mil - zgodziù siæ Ernst.

- I pùytkie wody. Nie moýemy tu uýywaã sonaru holowanego.

- Och! Znam to miejsce. Tam przecieý zatonàù 'Andrea Doria'. Zapewne ktoú namierzyù wrak detektorem anomalii magnetycznych, ale juý siæ nie pofatygowaù, by dokùadnie sprawdziã swój nakres.

- Nie sàdzæ - z cienia wynurzyù siæ O'Malley. - Najpierw to coú usùyszaùa fregata. Splàtaù siæ jej kabel anteny holowanej. Okræt nie chciaù straciã cennego urzàdzenia, wiæc skierowaù siæ nie do Nowego Jorku ale do Newport, gdzie woda jest duýo gùæbsza. Po drodze przechwycili dziwny sygnaù biernego sonaru. Kontakt szybko znikù. Przeprowadzili analizy ruchów celu i wyliczyli pozycjæ. Wysùali helikopter, który dokonaù kilku nawrotów, a detektor anomalii magnetycznych namierzyù równieý i 'Doriæ'.

- Skàd pan o tym wie?

O'Malley wræczyù mu depeszæ.

- Nadeszùa w chwilæ po tym, jak pierwszy oficer poszedù pana obudziã. Wysùali równieý oriona, ýeby to sprawdziù. Historia siæ powtórzyùa. Usùyszeli coú dziwnego, po czym sygnaù zamilkù.

Morris zmarszczyù brwi. Moýe i szukali gruszek na wierzbie, ale rozkazy przyszùy z Norfolk. Zatem musieli tych gruszek poszukiwaã oficjalnie.

- Co z helikopterem?

- Moýe byã gotowy za dziesiæã minut. Ma jednà torpedæ i dodatkowy zbiornik z paliwem. Nic, tylko startowaã.

- Proszæ przekazaã na mostek; prædkoúã dwadzieúcia piæã wæzùów. Czy 'Battleaxe' powiadomiony? To dobrze. Proszæ wiæc przesùaã wiadomoúã, ýe jesteúmy gotowi do akcji. Zwinàã antenæ holowanà. Przy tej prædkoúci i tak bædzie bezuýyteczna. Panie O'Malley, zbliýymy siæ do kontaktu na odlegùoúã piætnastu mil i wtedy pan przystàpi do dziaùania. Mniej wiæcej o drugiej trzydzieúci. W razie czego bædæ w kwaterze starszych oficerów.

Morris postanowiù skosztowaã wreszcie przekàsek w bufecie swego nowego okrætu. Udaù siæ tam w towarzystwie pilota.

- To trochæ niesamowite okræty, prawda? – odezwaù siæ lotnik.

Morris mruknàù coú potakujàco. Na przykùad gùówne przejúcie ùàczàce rufæ z dziobem biegùo nie úrodkiem, lecz po lewej stronie. Ten typ jednostek ùamaù pewne ustalone tradycjà wzory konstrukcyjne okrætów wojennych. O'Malley zszedù po drabince pierwszy i uprzejmie otworzyù przed kapitanem drzwi prowadzàce do pomieszczeñ oficerskich. W úrodku zastali dwóch mùodszych oficerów. Oglàdali wùaúnie nagrany na taúmie film, w którym byùo bardzo duýo szybkich samochodów i rozebranych kobiet. Morris wiedziaù, ýe w kwaterze szefów jest zainstalowany magnetowid, wiæc szczególnie interesujàce filmy byùy natychmiast przegrywane i szeroko udostæpniane. W bufecie wystawiono pieczywo oraz póùmisek z wædlinami i zimnym miæsem. Morris nalaù sobie kubek kawy, po czym zrobiù potæýnà kanapkæ. O'Malley zdecydowaù siæ na sok owocowy ze stojàcej przy sàsiedniej grodzi lodówki.

- Nie pije pan kawy? - spytaù Morris, a pilot potrzàsnàù gùowà.

- Jak wypijæ jej za wiele, robiæ siæ nerwowy. Chyba nie chce pan, by trzæsùy mi siæ ræce, gdy bædæ po ciemku làdowaù na pokùadzie pañskiego okrætu? - uúmiechnàù siæ.

- Juý naprawdæ jestem za stary na takie rzeczy.

- Ma pan dzieci?

- Trzech chùopaków. Ale do marynarki pójdà po moim trupie. A pan?

- Chùopca i dziewczynkæ. Sà z matkà w Kansas - Morris ugryzù kanapkæ. Chleb okazaù siæ trochæ czerstwy, a miæso nie najúwieýsze, ale kapitan byù bardzo gùodny. Po raz pierwszy od trzech dni jadù posiùek w czyimú towarzystwie. O'Malley podaù mu frytki.

- Potrzebuje pan wæglowodanów, kapitanie.

- Ten sok pana zabije - Morris wskazaù kubek.

- Juý próbowaù. Przez dwa lata lataùem w Wietnamie. Gùównie w poszukiwaniu zaginionych ýoùnierzy. Dwukrotnie byùem zestrzelony, ale ani razu nawet mnie nie skaleczyli. Najadùem siæ tylko strachu.

Ile lat moýe mieã ten pilot? - zastanawiaù siæ Morris. Musiaù juý kilka razy awansowaã. Kapitan postanowiù sprawdziã w dokumentach, jak dùugo O'Malley sùuýy w wojsku.

- Skàd siæ pan znalazù w centrum informacji bojowej? - zainteresowaù siæ Morris.

- Nie mogùem usnàã, a byùem ciekaw, jak sprawuje siæ holowana antena sonarowa.

Morris byù zaskoczony. Piloci rzadko kiedy przejawiali zainteresowanie aparaturà zainstalowanà na okrætach.

- Mówi siæ, iý na 'Pharrisie' radziù pan sobie znakomicie.

- Jak pokazaùo ýycie, nie za bardzo.

- Takie rzeczy siæ zdarzajà - O'Malley spojrzaù bacznie kapitanowi w oczy.

Pilot, który byù jedynym na pokùadzie czùowiekiem posiadajàcym duýe doúwiadczenie bojowe, dostrzegù w twarzy Morrisa coú, czego nie widziaù u nikogo od czasów Wietnamu. Lotnik wzruszyù ramionami. Ostatecznie to nie jego sprawa. Siægnàù do kieszeni kurtki lotniczej i wyciàgnàù paczkæ papierosów.

- Nie bædzie panu przeszkadzaùo, jeúli zapalæ?

- Sam wùaúnie znów zaczàùem paliã.

- Chwaùa Bogu! A juý myúlaùem, ýe tylko ja jestem kaprawym staruchem miædzy tymi cnotliwymi mùodzieniaszkami z mesy oficerskiej.

Dwóch mùodych poruczników, nie odrywajàc wzroku od ekranu, uúmiechnæùo siæ na tæ uwagæ.

- Od dawna pan lata w marynarce wojennej?

- Wiækszoúã czasu spædziùem na lotniskowcach, kapitanie. Ostatnie czternaúcie miesiæcy pracowaùem jako instruktor w Jax. Robiùem duýo ciekawych rzeczy, gùównie na seahawkach. Myúlæ, ýe polubi pan mojà maszynæ. Sonar zanurzany, którym dysponujæ, jest najlepszym urzàdzeniem, na jakim kiedykolwiek pracowaùem.

- A co pan sàdzi o ostatnim kontakcie?

O'Malley odchyliù siæ w krzeúle, zaciàgnàù dymem i skierowaù niewidzàcy wzrok w przestrzeñ.

- Interesujàcy. Oglàdaùem kiedyú w telewizji coú na temat 'Dorii'. Zatonàù od prawej burty. Wielu ludzi juý tam nurkowaùo, by pooglàdaã sobie wrak. Leýy na gùæbokoúci siedemdziesiæciu metrów, a wiæc jest caùkiem dostæpny nawet dla amatorów. Odchodzi od niego masa sznurów.

- Sznurów? - zdziwiù siæ Morris.

- Wùoków. Tamtædy przebiegajà trasy rybackie. Wrak jest oplatany niczym Guliwer na wybrzeýu Liliputów.

- Ma pan racjæ! Pamiætam ten film - odparù Morris.

- Moýe to wyjaúniaã owe haùasy. Pùywy oceaniczne i pràdy morskie sprawiajà, iý wùoki haùasujà.

O'Malley skinàù gùowà.

- Moýe i tak. Ale chciaùbym siæ temu bliýej przypatrzyã.

- Po co?

- Wszelkie jednostki wychodzàce z Nowego Jorku muszà przepùywaã nad tamtym miejscem. Iwan na pewno wie o konwoju sformowanym wùaúnie w tym mieúcie, chyba ýe przestaùo funkcjonowaã KGB. To cholernie dobre miejsce, by zaczaiù siæ w nim okræt podwodny polujàcy na nasz konwój. Niech pan pomyúli. Jeúli nawet detektor anomalii magnetycznych coú wykryje, zignoruje pan tæ wiadomoúã. Haùas, jaki wytwarza reaktor pracujàcy na niskich obrotach, nie jest gùoúniejszy niý dêwiæk przepùywajàcej miædzy sznurami wody. Zwùaszcza jeúli jednostka lokuje siæ tuý obok wraka. Gdybym byù dobrym dowódcà okrætu podwodnego, na pewno tam bym siæ zaczaiù.

- Pan juý myúli jego kategoriami - zauwaýyù Morris.

- No cóý, zajmijmy siæ tym miejscem.

Godzina druga trzydzieúci nad ranem. Morris obserwowaù z wieýy kontrolnej start helikoptera. Potem poszedù do centrum informacji. Fregata przyjæùa pozycjæ bojowà i z wùàczonym systemem Preria/Maska posuwaùa siæ z prædkoúcià oúmiu wæzùów. Gdyby nawet w odlegùoúci okoùo piætnastu mil znajdowaù siæ rosyjski okræt podwodny, nie mógù fregaty usùyszeã. Wykres radaru prezentowaù przesuwanie siæ helikoptera na pozycjæ.

- Romeo, tu Mùot. Sprawdzam radio - odezwaù siæ O'Malley.

Z helikoptera dotarù na fregatæ tekst próbnej depeszy. Zajmujàcy w úmigùowcu miejsce przy konsoli ùàcznoúci podoficer mruknàù z zadowoleniem. Morris chwilæ myúlaù, po czym siæ uúmiechnàù. Oczywiúcie, chrzàka zadowolony, bo ma juý 'sùodziutkie poùàczenie z radiostacjà mamusi'. Úmigùowiec rozpoczàù poszukiwania w miejscu odlegùym o dwie mile od grobu 'Andrea Dorii'. O'Malley zatrzymaù helikopter siedemnaúcie metrów nad spienionymi falami oceanu.

- Spuszczaj kopuùæ, Willy.

Podoficer uruchomiù znajdujàcà siæ z tyùu maszyny wyciàgarkæ i przez otwór w brzuchu úmigùowca opuúciù przetwornik hydrolokatora zanurzanego.

Seahawk dysponowaù ponad trzystoma metrami kabla, co umoýliwiaùo mu dotarcie do najniýej, poùoýonych warstw termoklinowych. Gùæbokoúã w tym miejscu wynosiùa tylko siedemdziesiàt, toteý operator musiaù uwaýaã, by w zetkniæciu z dnem przetwornik nie ulegù uszkodzeniu. Podoficer z uwagà operowaù wyciàgarkà i zatrzymaù bæben, kiedy urzàdzenie znalazùo siæ trzydzieúci metrów pod wodà. Jak zawsze na jednostkach nawodnych, odczyt sonaru prezentowany byù zarówno wizualnie jak i dêwiækowo. Ekrany telewizyjne zaczæùy przekazywaã linie czæstotliwoúci, podczas gdy wyznaczony marynarz prowadziù nasùuch za pomocà sùuchawek.

O'Malley wiedziaù, ýe to bardzo skomplikowana czæúã operacji. Unoszàcy siæ nad falami w jednym miejscu helikopter wymagaù nieustannej uwagi - nie byùo autopilota – ale polowanie na okræty podwodne zawsze wymagaùo ogromnej cierpliwoúci. Pasywnemu sonarowi potrzeba byùo kilku minut, by cokolwiek zaczàù rejestrowaã, a systemów aktywnych nie mogli uýywaã. Impulsy ultradêwiækowe hydrolokatora aktywnego zaalarmowaùyby tylko przeciwnika.

Przez piæã minut napùywaùy jedynie chaotyczne dêwiæki. Wyciàgnæli wiæc sonar i przenieúli siæ na wschód. I znów nic. - Cierpliwoúci - mruknàù pod nosem pilot. Nie znosiù takiego oczekiwania. Sonar penetrowaù kierunek wschodni. Caùy czas bez skutku.

- Mam coú na zero-cztery-osiem. Nie jestem pewien co. Jakiú gwizd lub coú innego na wysokich czæstotliwoúciach. Odczekali jeszcze dwie minuty, by przekonaã siæ, czy nie byù to faùszywy alarm.

- Kopuùa w góræ - O'Malley wzniósù helikopter i przesunàù siæ trzysta metrów na póùnocny wschód. Trzy minuty póêniej znów spuúcili sonar. I ponownie cisza. O'Malley jeszcze raz przemieúciù maszynæ. Jeúli kiedykolwiek napiszæ piosenkæ o tropieniu okrætów podwodnych - pomyúlaù - zatytuùujæ jà: 'Znowu, znowu i jeszcze raz znowu'.

Tym razem jednak sygnaù wróciù - tak naprawdæ to dwa sygnaùy.

- Bardzo interesujàcy kontakt - zauwaýyù na 'Reubenie Jamesie' oficer dowodzàcy zwalczaniem okrætów podwodnych. - Jak daleko do wraka?

- Bardzo blisko - odparù Morris. – Wspóùrzædne prawie siæ nakùadajà.

- To moýe byã dêwiæk przetùaczanej wody – odezwaù siæ Willy do O'Malleya. - Tak jak poprzednio, bardzo sùaby.

Pilot przeùàczyù sùuchawki na nasùuch wskazañ sonaru. Poszukujesz bardzo cichej jednostki - napomniaù siæ w duchu,

- Moýe to byã teý dêwiæk silników. Wyciàgnij kopuùæ. Przemieúcimy siæ nieco na wschód i dokonamy pomiarów triangulacyjnych.

Dwie minuty póêniej przetwornik sonaru po raz szósty znalazù siæ pod wodà. Teraz juý w helikopterze kontakt byù nanoszony na nakres taktyczny, który mieúciù siæ na tablicy kontrolnej miædzy pierwszym i drugim pilotem.

- Tutaj mamy dwa sygnaùy - oznajmiù Ralston. - W odstæpie szeúciuset metrów.

- Chyba tak. Przypatrzmy siæ temu bliýej, Willy.

- Koniec kabla. Gotów do wyciàgniæcia, szefie.

- Do góry. Romeo, tu Mùot. Widzisz to samo co my?

- Potwierdzam, Mùot - odparù Morris. – Sprawdêcie teraz ten drugi sygnaù, bardziej na poùudniu.

- Wùaúnie to robimy. Proszæ siæ nie wyùàczaã.

O'Malley skupiù caùà uwagæ na prowadzeniu maszyny, która nadlatywaùa na bliýszy kontakt. Zatrzymaù úmigùowiec.

- Kopuùa w dóù.

- Kontakt! - zameldowaù po minucie podoficer. Zbadaù linie dêwiækowe na wykresie i porównaù je w myúlach z danymi o radzieckich jednostkach podwodnych. - Oceniam ten haùas jako dêwiæk silników okrætu podwodnego o napædzie atomowym. Wspóùrzædne: dwa-szeúã-jeden.

O'Malley nasùuchiwaù namierzonego dêwiæku przez póù minuty, po czym uúmiechnàù siæ lekko.

- Tak, to atomowy okræt podwodny! Romeo, tu Mùot, prawdopodobnie mamy kontakt z obcà jednostkà. Wspóùrzædne wzglædem naszej pozycji: dwa-szeúã-dwa. Zaraz siæ upewnimy.

Dziesiæã minut póêniej mieli juý precyzyjny namiar. O'Malley skierowaù úmigùowiec dokùadnie na cel.

- To victor - oznajmiù sonarzysta na pokùadzie fregaty.

- Widzi pan tæ liniæ czæstotliwoúci? To victor, którego silniki pracujà na najniýszych obrotach.

- Mùot - wywoùaù przez radio Morris. - Tu Romeo. Ma pan jakieú sugestie?

O'Malley oddaliù siæ od miejsca kontaktu, zostawiajàc marker dymowy. Okræt podwodny, zapewne ze wzglædu na panujàce na powierzchni oceanu warunki atmosferyczne, nie wykryù jeszcze ich obecnoúci. A jeúli nawet zaùoga poùapaùa siæ w sytuacji, wiedziaùa, iý najbezpieczniej jest siedzieã cicho. Amerykanie posiadali torpedy samosterujàce, które byùy bezradne wobec spoczywajàcej na dnie jednostki.

Wystrzelona albo kràýyùaby aý do zuýycia paliwa, albo uderzyùaby w dno. Mogli wprawdzie próbowaã sonaru aktywnego, ale to urzàdzenie na pùytkich wodach nie spisywaùo siæ najlepiej. A gdyby Iwan w ogóle nie ruszyù siæ z miejsca? Seahawk miaù jeszcze paliwa na godzinæ. Pilot podjàù wiæc decyzjæ.

- 'Battleaxe', tu Mùot. Sùyszysz mnie?

- Sùyszæ, Mùot - natychmiast zgùosiù siæ kapitan Perrin. Brytyjska fregata úledziùa poszukiwania za pomocà swoich urzàdzeñ.

- Czy macie marki-11?

- Moýemy je przygotowaã za dziesiæã minut.

- Czekamy wiæc. Romeo, czy zezwalasz na atak kierunkowy?

- Wyraýam zgodæ - odparù Morris. W tym przypadku byùa to optymalna forma ataku, lecz kapitan miaù trochæ za zùe O'Malleyowi, ýe zwróciù siæ o pomoc do Brytyjczyków, nie do niego. - Moýecie uýyã broni.

Pilot czekajàc, zataczaù krægi na wysokoúci trzystu metrów. Wszystko to byùo czystym wariactwem. Czy naprawdæ w wodzie czaiù siæ Iwan? Czy oczekiwaù na przybycie konwoju? Czy byù w stanie wykryã obecnoúã helikoptera? Jeúli wykryù jego obecnoúã, to czy czekaù teraz, ýeby fregata zbliýyùa siæ na tyle blisko, by mógù zaatakowaã? Operator systemów caùy czas obserwowaù bacznie wskazania sonaru. Czy rosyjska jednostka zmienia pozycjæ? Trwaùa bez ruchu. Nie zwiækszaùa obrotów silnika, ýadnych mechanicznych dêwiæków. Nic, tylko cichy syk reaktora pracujàcego na maùych obrotach; haùas nie do wykrycia nawet z odlegùoúci dwóch mil. Nic dziwnego, ýe tylu tropiàcych go ludzi nie byùo w stanie niczego namierzyã. O'Malley podziwiaù zimnà krew radzieckiego kapitana.

- Mùot, tu Topór.

O'Malley uúmiechnàù siæ pod nosem. W przeciwieñstwie do Amerykanów, Anglicy lubili tworzyã dla swoich helikopterów nazwy nawiàzujàce do imienia macierzystych okrætów Tak wùaúnie helikopter HMS 'Bezwstydnego' nosiù nazwæ Ladacznicy, a ten z 'Battleaxe', 'Siekiery Bojowej' - Topór.

- Przyjàùem, Topór. Gdzie jesteú?

- Dziesiæã mil na poùudnie od ciebie. Mam dwie torpedy gùæbinowe.

O'Malley wùàczyù úwiatùa pozycyjne maszyny.

- Wyúmienicie. Czekaj w pogotowiu. Romeo, ty podasz Toporowi namiar radarowy na naszà pùawæ sonarowà, a my zastosujemy hydrolokator i weêmiemy namiar krzyýowy. Sùyszysz mnie?

- Sùyszæ. Masz zgodæ - odparù Morris.

- Uzbroiã pocisk - odezwaù siæ O'Malley do drugiego pilota.

- Po co?

- Jeúli pierwszy atak nie wyjdzie, zaùoýæ siæ, ýe Ruscy oderwà siæ od dna niczym ùosoú podczas tarùa - O'Malley zatoczyù úmigùowcem koùo i namierzyù úwiatùa antykolizyjne angielskiego helikoptera Lynx. - Witaj Topór. Mam ciæ na godzinie dziewiàtej. Utrzymuj pozycjæ. Willy, jakieú zmiany w lokalizacji celu?

- Ýadnych, sir. Goguú ma nerwy ze stali.

Odwaýny jesteú, nieszczæsny skurczybyku – pomyúlaù O'Malley. Marker dymowy juý siæ dopalaù. Pilot zrzuciù nastæpny. Sprawdziù ponownie wykres taktyczny, przesunàù siæ kilometr na wschód od miejsca kontaktu i zatrzymaù maszynæ siedemnaúcie metrów nad powierzchnià wody. Spuúciù sonar zanurzany.

- Jest tam. Wspóùrzædne: dwa-szeúã-osiem - zaanonsowaù podoficer.

- Topór, tu Mùot. Jesteúmy gotowi do ataku kierunkowego. Bierz namiar od Romea.

Teraz kontrolæ, nad brytyjskim helikopterem przejàù radar 'Reubena Jamesa. Angielska maszyna ruszyùa prosto na póùnoc. O'Malley obserwowaù zbliýajàcego siæ lynxa i caùy czas uwaýaù, by wiatr nie zepchnàù jego úmigùowca z zajmowanej pozycji.

- Uwaýaj, Topór. Na moje polecenie bædziesz zrzucaù pociski po kolei.

- Przyjàùem - brytyjski pilot, lecàc z szybkoúcià dziewiæciu wæzùów, uzbrajaù rakiety. O'Malley ustawiù swojà maszynæ nad bùyskajàcym markerem.

- Pierwsza ognia - Marki Druga ognia - Marki Obie poszùy!

Pilot lynxa nie potrzebowaù zachæty. Gdy tylko drugi pocisk dotknàù powierzchni wody, úmigùowiec gwaùtownie nabraù wysokoúci i odleciaù na póùnocny wschód. Jednoczeúnie O'Malley delikatnie wyciàgnàù przetwornik sonarowy z wody.

Pod wodà rozbùysùo dziwaczne úwiatùo. Potem drugie. Na powierzchni pojawiùa siæ piana, po czym wystrzeliùa fontannà w góræ. O'Malley wùàczyù úwiatùa làdowania. Woda peùna byùa szlamu i ropy? Jak w kinie – pomyúlaù pilot i zrzuciù kolejnà pùawæ sonarowà.

Z dna dobiegù ùoskot, ale systemy filtrowaùy go, koncentrujàc siæ na dêwiækach o wyýszej czæstotliwoúci. Sùychaã byùo syk uciekajàcego powietrza i gwaùtowny szum wody. Ktoú na pokùadzie podwodnego okrætu mógù czyniã ostatni rozpaczliwy wysiùek i próbowaã za pomocà urzàdzeñ sterujàcych balastem wypchnàã jednostkæ na powierzchniæ. Potem dobiegù caùkiem inny dêwiæk, jak strumieñ wody lanej na rozpalonà blachæ. O'Malleyowi wystarczyùa chwila, by pojàã, co to znaczy.

- Co to za dêwiæk, szefie? - zapytaù przez interkom Willy. - Nigdy czegoú podobnego nie sùyszaùem.

- Przedziurawiony reaktor. Sùyszysz wodæ wdzierajàcà siæ do stosu atomowego?

Jezu sùodki - pomyúlaù. - Tak blisko brzegów! W ciàgu najbliýszych lat nikt juý sobie nie ponurkuje do 'Andrea Dorii'

O'Malley uruchomiù radio.

- Topór, tu Mùot. Odgùosy miaýdýonego okrætu. Zniszczony. Czy potwierdzasz trafienie?

- Nasz lis, Mùot. Dziækujæ za naprowadzenie.

O'Malley rozeúmiaù siæ.

- Bardzo dobrze, Topór. Jeúli roúcisz sobie pretensje do trafienia, bædziesz miaù równieý adnotacjæ o skaýeniu úrodowiska.

Na pokùadzie lynxa pilot i drugi pilot wymienili spojrzenia.

- O co ci, do diabùa, chodzi?

Oba helikoptery zawróciùy, zatoczyùy koùo nad amerykañskà i brytyjskà fregatà, celebrujàc w ten sposób zniszczenie atomowego okrætu podwodnego. Byùa to juý druga unieszkodliwiona przez 'Battleaxe'. 'Reuben James' mógù sobie na drzwiach sterowni wymalowaã poùowæ sylwetki okrætu podwodnego. Helikoptery wylàdowaùy na macierzystych jednostkach i okræty kontynuowaùy podróý na zachód, do Nowego Jorku.


Moskwa, RSFRR

Michaiù Siergietow rosyjskim zwyczajem objàù powracajàcego z frontu syna i pocaùowaù go w oba policzki. Potem czùonek Politbiura ujàù mùodzieñca pod rækæ i zaprowadziù do czekajàcego nie opodal ziùa. Szofer natychmiast ruszyù w kierunku Moskwy.

- Byùeú ranny, Wania?

- Rozciàùem sobie gùowæ szkùem - wzruszyù ramionami Iwan. Ojciec podaù mu niewielkà szklaneczkæ wódki. - Nie piùem od dwóch tygodni.

- Naprawdæ?

- Generaù surowo tego zabrania - wyjaúniù Iwan.

- To dobry oficer, prawda?

- Duýo lepszy niý myúlisz. Widziaùem go w akcji na froncie. To bardzo zdolny dowódca.

- Czemu wiæc nie moýemy pokonaã Niemców?

Iwan Michajùowicz Siergietow juý jako dziecko widziaù, jak jego ojciec wspina siæ po szczeblach drabiny hierarchii partyjnej i dochodzi niemal na sam jej szczyt. Czæsto bywaù úwiadkiem przemiany, jaka zachodziùa w starym Siergietowie, który nieoczekiwanie z miùego, przystæpnego czùowieka, stawaù siæ ostrym aparatczykiem.

- Tato, Pakt Atlantycki okazaù siæ duýo lepiej przygotowany do wojny, niý sàdziliúmy. Po prostu jakby na nas czekali i ich pierwszy atak, zanim jeszcze przekroczyliúmy w ogóle granicæ, byù nieprawdopodobny - Iwan wyjaúniù szczegóùy operacji 'Kraina Marzeñ'.

- My tu nic o tym nie wiemy. Czy jesteú pewien tego, co mówisz?

- Widziaùem niektóre mosty. Te wùaúnie samoloty dokonaùy nalotu na makiety punktu dowodzenia pod Stendal. Bomby spadùy, nim ktokolwiek z nas zorientowaù siæ, ýe w ogóle nadleciaùy jakiekolwiek maszyny. Gdyby mieli lepszy wywiad, juý by mnie tu nie byùo.

- Sà tacy silni w powietrzu?

- To ich najmocniejsza strona. Obserwowaùem atak amerykañskich myúliwców nurkujàcych na kolumnæ czoùgów. Przeszùy niczym kombajn po polu pszenicy. Coú strasznego.

- A nasze rakiety?

- Obsùugi naszych wyrzutni odbywaùy ãwiczenia raz czy dwa razy do roku, strzelajàc do celów, które nadlatywaùy wprost z kierunku, gdzie kaýdy siæ ich spodziewaù. Myúliwce NATO lecà miædzy drzewami. Gdyby pociski przeciwlotnicze dziaùaùy tak, jak twierdzà ich twórcy z obu stron, ýadna maszyna nie miaùaby szans. Ale najgorsze straty powodujà ich rakiety przeciwczoùgowe; wiesz, podobne do tych, które i my mamy. Sà niebywale skuteczne. – Mùody czùowiek rozùoýyù ræce. - Trzech ludzi w samochodzie: kierowca, ùadowniczy i kanonier. Chowajà siæ miædzy drzewami przy szosie i czekajà. Kiedy pojawia siæ nasza kolumna, oddajà salwæ mniej wiæcej z odlegùoúci powiedzmy dwóch kilometrów. Wyszkolili siæ w niszczeniu czoùgów dowódców, które ùatwo rozpoznajà po antenie radiowej. Strzelajà raz, potem niszczà drugi czoùg i, zanim zareagujemy, znikajà. Piæã minut póêniej historia siæ powtarza w innym miejscu. To wùaúnie nas niszczy – zakoñczyù mùody czùowiek, powtarzajàc sùowa dowódcy.

- Twierdzisz wiæc, ýe przegrywamy?

- Nie. Twierdzæ tylko, ýe nie potrafimy odnieúã zwyciæstwa - odparù Iwan. - Ale wychodzi na jedno.

Przekazaù z kolei proúbæ Aleksiejewa. Jego ojciec rozparù siæ w wybitym skórà siedzeniu.      

- Przewidziaùem to. Ostrzegaùem ich. Wania, to gùupcy!

Iwan wskazaù gùowà na kierowcæ. Jego ojciec rozeúmiaù siæ tylko i wykonaù lekcewaýàcy ruch rækà. Witali sùuýyù u niego od ùadnych paru lat. Córka szofera dziæki poparciu ministra zdobyùa juý tytuù doktora. Syn, podczas gdy wiækszoúã mùodych mæýczyzn powoùano pod broñ, studiowaù bezpiecznie na uniwersytecie.

- Zuýycie ropy jest o dwadzieúcia piæã procent wyýsze od zaùoýeñ mojego ministerstwa; o czterdzieúci od przewidywañ Ministerstwa Obrony. Nikomu z nas nie przyszùo do gùowy, ýe lotnictwo NATO moýe wymacaã nasze ukryte magazyny paliw. Obecnie moi ludzie od poczàtku szacujà narodowe zasoby. Wstæpny raport powinien byã gotowy dziú po poùudniu. Sam popatrz, Wania. Rozejrzyj siæ.

W zasiægu wzroku na ulicach nie byùo widaã ýadnych pojazdów, nawet ciæýarówek. Miasto, które nigdy nie tætniùo zbytnio ýyciem, nawet jak na rosyjskie warunki, sprawiaùo wraýenie wymarùego. Opustoszaùymi ulicami podàýali przechodnie nie patrzàc przed siebie, nie rozglàdajàc siæ na boki. Tylu ludzi odeszùo - uúwiadomiù sobie naraz Iwan.

- Tak wielu nie wróci. Jak zwykle ojciec zdawaù siæ czytaã w myúlach syna.

- Jakie sà straty?

- Ogromne. O wiele, wiele wyýsze od przewidywanych. Nie znam dokùadnych liczb; jestem w wywiadzie, nie w administracji. Ale straty mamy olbrzymie.

- To byù wielki bùàd, Wania - odrzekù cicho minister.

Ale Partia przecieý zawsze ma racjæ - pomyúlaù. – Ile lat w to wierzyùeú?

- Na razie nic siæ nie da zrobiã, tato. Potrzebujemy danych o uzupeùnieniach siù Paktu Atlantyckiego. Docierajàce na front informacje sà zbyt wygùadzone. Potrzebujemy dokùadnych danych. Na ich podstawie dopiero moýemy przeprowadziã odpowiednie kalkulacje.

Na froncie - pomyúlaù Michaiù. Jego gniew nie byù w stanie jednak pokonaã dumy na myúl, kim wreszcie staù siæ jego syn. Zbyt czæsto ýywiù obawy, iý zrobi siæ z niego jeszcze jeden mùody prominent z partyjnej rodziny. Aleksiejew nie naleýaù do ludzi, którzy lekkà rækà rozdajà awanse. Ze swych prywatnych êródeù Siergietow dowiedziaù siæ, ýe Iwan wielokrotnie towarzyszyù generaùowi w wyprawach na pierwszà liniæ frontu. Chùopiec staù siæ mæýczyznà. Szkoda tylko, ýe staùo siæ to z powodu wojny.

- Zobaczæ, co da siæ zrobiã - powiedziaù.


USS 'Chicago'

Rów Svyataya Anna stanowiù ostatni odcinek gùæbokiej wody. Procesja okrætów podwodnych zatrzymaùa siæ prawie w miejscu, kiedy dotarùa do granicy pùywajàcego lodu. Kapitanowie spodziewali siæ spotkaã tu dwie przyjazne jednostki, choã okreúlenie 'przyjazne' niezbyt wspóùgraùo z operacjami bojowymi. Amerykañskie okræty zajæùy swe stanowiska. McCafferty sprawdziù czas i lokalizacjæ. Jak dotàd wszystko szùo zgodnie z planem. Zadziwiajàce - pomyúlaù.

Nie lubiù pùywaã w pierwszej linii. Gdyby skraj paka patrolowaù jakiú Rosjanin kapitan wiedziaù, ýe padùby pierwszy strzaù. Pytanie tylko, on czy Rosjanin?

- Dowodzenie, tu sonar. Ùapiæ pewne mechaniczne dêwiæki na wspóùrzædnych jeden-dziewiæã-jeden.

- Pozycja siæ zmienia?

- Dopiero co namierzyùem. Jak dotàd - nie.

McCafferty odwróciù siæ do dyýurnego mata elektryka i poprosiù o uruchomienie gertrudy, telefonu hydrolokacyjnego, tyleý przestarzaùego, co skutecznego. Jedynymi dêwiækami, jakie usùyszaù, byùy dobiegajàce od paka lodowego syki i trzaski. Za plecami dowódcy pierwszy oficer wraz z zespoùem ogniowym programowaù torpedy na kolejny cel. Z gùoúnika dobiegùo paræ znieksztaùconych sùów. McCafferty chwyciù sùuchawkæ gertrudy i nacisnàù guzik transmisji.

- Zulu, X-Ray.

Po kilku sekundach dobiegùa niewyraêna odpowiedê:

- Hotel Bravo.

To zgùaszaù siæ HMS 'Sceptre'.

McCafferty dyskretnie wziàù gùæboki oddech. Nikt ze zgromadzonych w centrali bojowej tego nie spostrzegù; kaýdy teý oddychaù gùæboko.

- Jedna trzecia naprzód - poleciù kapitan. Po dziesiæciu minutach znalazù siæ w zasiægu radiowym gertrudy i 'Chicago' zatrzymaù siæ.

- Witam na rosyjskim podwórku, staruszku. Lekkazmiana planów. Graniczny Klucz - byùa to nazwa kodowa HMS 'Superb' - znajduje siæ na poùudniu, w odlegùoúci dwudziestu mil i sprawdza waszà dalszà drogæ. Od trzydziestu godzin nie napotkaliúmy úladu przeciwnika. Wybrzeýe czyste. Dobrych ùowów!

- Dziæki, Klucz do Kùódki. Wszyscy juý tu sà - McCafferty odwiesiù sùuchawkæ. - Panowie, przystæpujemy do wypeùnienia zadania. Dwie trzecie naprzód!

Atomowy okræt podwodny zwiækszyù prædkoúã do dwunastu wæzùów i wziàù kurs jeden-dziewiæã-siedem. HMS 'Sceptre' policzyù mijajàce go jednostki, po czym wróciù na swojà pozycjæ i podjàù patrolowanie skraju paka lodowego.

- Powodzenia, chùopcy - westchnàù kapitan.

- Wszystko powinno siæ udaã.

- Nie tym siæ martwiæ, Jimmy - zwróciù siæ kapitan po imieniu do pierwszego oficera brytyjskiego okrætu. - Problem stanowi droga powrotna.


Stornoway, Szkocja

- Teleks do pana, komandorze - powiedziaù sierýant RAF-u, wræczajàc Tolandowi wydruk.

- Dziækujæ.

Bob przeczytaù depeszæ.

- Opuszcza nas pan? - zapytaù kapitan Mallory.

- Mam lecieã do Northwood. To tuý pod Londynem, prawda?

Mallory skinàù gùowà.

- Ùatwo tam trafiã.

- To bardzo dobrze. Tu jest napisane: natychmiast.


Northwood, Anglia

W Anglii bywaù wielokrotnie, wysyùany do mieszczàcej siæ pod Chaltenham kwatery gùównej brytyjskiej ùàcznoúci rzàdowej, z którà Amerykanie utrzymywali staùy kontakt. Tak siæ zawsze skùadaùo, ýe przylatywaù tu nocà. Teraz teý byùa noc i coú nie w porzàdku. Coú oczywistego Zaciemnienie. Na dole widziaù bardzo niewiele úwiateù. Czy powodowaùy to wymyúlne urzàdzenia nawigacyjne samolotu, czy teý stanowiùo to po prostu psychologiczny chwyt, aby przypomnieã ludziom, co siæ naprawdæ na úwiecie dzieje? Ale telewizja przecieý, w której czæúã programów szùa 'na ýywo' z linii frontu, w wystarczajàcym chyba stopniu ludziom to uúwiadamiaùa. Jak wiækszoúã osób w mundurach, Toland nie miaù czasu ogarniaã myúlà caùoúci. Koncentrowaù siæ wyùàcznie na przeznaczonym sobie wycinku. Wydawaùo mu siæ, ýe to samo dotyczy Eda Morrisa i Dannyego McCafferty'ego. Uprzytomniù sobie nieoczekiwanie, ýe pomyúlaù o nich po raz pierwszy od tygodnia. Co robià? Z pewnoúcià zagraýaùo im wiæksze niebezpieczeñstwo niý jemu; swoje przejúcia na 'Nimitzu' z drugiego dnia wojny zapamiæta dobrze do koñca ýycia. Toland nie wiedziaù jeszcze, ýe rutynowà depeszà teleksowà, jakà byù wysùaù przed tygodniem, po raz drugi w tym roku wpùynàù bezpoúrednio na losy przyjacióù.

Samolot pasaýerski Boeing 737 wylàdowaù dziesiæã minut póêniej. Na pokùadzie znajdowaùo siæ tylko dwadzieúcia osób, prawie wszystkie w mundurach. Na Tolanda czekaù juý samochód z szoferem. Natychmiast ruszyli do Northwood.

- Komandor Toland, tak? - spytaù porucznik królewskiej marynarki. -Proszæ za mnà, sir. Pragnie pana widzieã dowódca floty na Wschodnim Atlantyku.

Admiraù Sir Charles Beattie staù przed olbrzymià mapà Wschodniego i Póùnocnego Atlantyku i ssaù wygasùà fajkæ,

- Sir, melduje siæ komandor Toland.

- Dziækujæ - odparù admiraù, nie odwracajàc nawet gùowy. - Kawæ i herbatæ znajdzie pan w kàcie, komandorze.

Toland miaù ochotæ na herbatæ. Pijaù jà tylko podczas pobytów w Anglii i od kilku tygodni zastanawiaù siæ, czemu nie robi tego równieý u siebie w domu.

- Pañskie tomcaty w Szkocji úwietnie siæ sprawiùy - powiedziaù Beattie.

- To dziæki radarom, sir. Ponad poùowy stràceñ dokonaùy samoloty RAF-u.

- W ubiegùym tygodniu przesùaù pan do naszego wydziaùu operacji powietrznych wiadomoúã, ýe pañskie toccaty sà w stanie namierzyã wizualnie backfire'y z bardzo daleka.

Toland chwilæ grzebaù w pamiæci.

- Ach, tak. To system wideokamer, admirale. Potrafià zlokalizowaã samolot rozmiarów myúliwca z odlegùoúci ponad trzydziestu mil. W sprzyjajàcych warunkach atmosferycznych tak wielkie maszyny jak backfire'y mogà 'zobaczyã' nawet z piæãdziesiæciu.

- Podczas gdy backfire'y jeszcze o tym nie wiedzà?

- Dokùadnie tak, sir,

- Jak daleko mogà úcigaã te backfire'y?

- To pytanie powinien pan zadaã pilotom. Przy wsparciu tankowców powietrznych moje myúliwce mogà przebywaã w powietrzu prawie cztery godziny; dwie w jednà stronæ i dwie z powrotem. Znaczy to, ýe sà w stanie towarzyszyã Rosjanom prawie do ich baz.

Beattie po raz pierwszy popatrzyù na Tolanda. Sir Charles byù w przeszùoúci pilotem, jak równieý ostatnim dowódcà ostatniego prawdziwego lotniskowca Wielkiej Brytanii, staruszka 'Ark Royal'.

- Co pan wie o lotniskach Iwana?

- Chodzi panu o te dla backfire'ów? Dysponuje czterema w rejonie Kirowska. Zakùadam, ýe posiada juý pan zdjæcia satelitarne tych okolic, sir.

- Tutaj sà - Beattie wræczyù Tolandowi teczkæ.

Wszystko to jakieú nieprawdopodobne - pomyúlaù Bob. Czterogwiazdkowy admiraù nie marnuje czasu na pogwarki ze úwieýo upieczonym komandorem, jeúli ma inne sprawy na gùowie. A Beattie miaù kùopotów co niemiara. Toland otworzyù teczkæ.

- Aha - mruknàù, oglàdajàc zestaw zdjæã przedstawiajàcych lotnisko w Umboziero na wschód od Kirowska. Na czas przelotu satelity Rosjanie postawili zasùonæ dymnà i pasy startowe spowijaùy kùæby czarnego tumanu. Z kolei zdjæcia robione w podczerwieni znieksztaùcone zostaùy flarami. – No cóý, widaã tu chyba wzmocnione hangary i jakieú trzy maszyny. Pozostaùe widocznie gdzieú poleciaùy.

- Zgadza siæ. Bardzo dobrze, komandorze. Trzy godziny przed pojawieniem siæ satelity backfire'y taktyczne opuúciùy lotnisko.

- O, i ciæýarówki cysterny? - Admiraù przytaknàù skinieniem gùowy. - Czy samoloty tankujà natychmiast po powrocie z akcji?

- Chyba tak. Potem dopiero kierujà je do hangarów. Nie chcà tankowaã w úrodku i wcale siæ temu nie dziwiæ. W ubiegùych latach Iwan niejednokrotnie doúwiadczyù przypadkowych eksplozji.

Toland skinàù gùowà. Pamiætaù wybuch, jaki nastàpiù w magazynach broni Rosyjskiej Floty Póùnocnej w roku tysiàc dziewiæãset osiemdziesiàtym czwartym.

- To wspaniaùa myúl, by zniszczyã je w chwilæ po tym, jak wylàdujà. Ale nie dysponujemy samolotami taktycznymi o tak dalekim zasiægu. Mogùyby tego ewentualnie dokonaã B-52, lecz za strasznà cenæ. Przekonaliúmy siæ o tym w Islandii.

- Ale tomcaty mogà je úcigaã prawie do ich baz. Czy byùby pan w stanie wyliczyã dokùadny czas làdowania rosyjskich maszyn? - napieraù Sir Charles.

Toland popatrzyù na mapæ. Backfire'y wrócà pod osùonà myúliwców trzydzieúci minut przed dotarciem do bazy.

- Z dokùadnoúcià do kwadransa chyba tak, admirale. Myúlæ, ýe naleýy tego spróbowaã. Ciekaw jestem, ile czasu zajmie tankowanie backfire'ów.

Toland zauwaýyù, ýe admiraù nad czymú intensywnie rozmyúla. Mówiù o tym dobitnie wyraz jego bùækitnych oczu.

- Komandorze, moi oficerowie operacyjni zapoznajà pana z czymú, co nosi nazwæ 'Operacja Doolittle' Prowadzi jà jeden z najbystrzejszych ludzi z waszej marynarki. Na razie jest to wiadomoúã wyùàcznie dla pañskich uszu. Proszæ stawiã siæ u mnie za godzinæ. Pragnàùbym usùyszeã pañski poglàd na to, jak usprawniã jeszcze podstawowà koncepcjæ operacji.

- Tak jest, sir.


USS 'Reuben James'

Stali w nowojorskim porcie. O'Malley w pomieszczeniach oficerskich koñczyù wùaúnie sporzàdzaã raport o zniszczeniu radzieckiego okrætu podwodnego, kiedy odezwaù siæ umieszczony na lewej grodzi telefon. Oficer rozejrzaù siæ i zobaczyù, ýe jest sam, co znaczyùo, iý to on musi podnieúã sùuchawkæ.

- Tu kwatera oficerska. Komandor-porucznik O'Malley.

- Tu 'Battleaxe'. Czy mogæ rozmawiaã z waszym dowódcà?

- Wùaúnie úpi. Czy to bardzo waýne? Moýe ja w czymú pomogæ?

- Nasz kapitan prosi go na kolacjæ. Za póù godziny. Zaprasza teý waszego pierwszego oficera i pilota úmigùowca.

Lotnik rozeúmiaù siæ.

- Pierwszy oficer jest na plaýy, ale pilot, jeúli tylko okræt Jej Królewskiej Moúci podtrzymuje zaproszenie, jest do dyspozycji.

- Naturalnie, komandorze.

- W takim razie idæ budziã kapitana. Oddzwoniæ za kilka minut - O'Malley ruszyù do drzwi, gdzie zderzyù siæ z Willym.

- Przepraszam, sir. Czy mamy ùadowaã torpedy?

- Idæ wùaúnie do kapitana - odparù O'Malley. Willy poskarýyù siæ, iý ostatnim razem zaùadunek przebiegaù zbyt wolno. Pilot wræczyù podoficerowi ukoñczony raport. - Proszæ zanieúã to do kancelarii okrætu. Niech przepiszà na maszynie.

O'Malley odnalazù kajutæ kapitañskà. Nad jej drzwiami paliùo siæ úwiateùko 'nie przeszkadzaã'. Lotnik zapukaù, wszedù do úrodka i stanàù zdumiony.

- Czy nie widzisz tego? - dobiegù go zduszony gùos kapitana.

Morris leýaù na plecach i kurczowo zaciskaù palce na kocu. Twarz miaù zlanà potem i oddychaù ciæýko, jakby wùaúnie ukoñczyù maraton.

- Jezu sùodki! - W pierwszej chwili O'Malley nie wiedziaù co zrobiã. Nie znaù przecieý prawie wcale tego czùowieka.

- Popatrz tylko! - zawoùaù gùoúno kapitan.

Jeúli krzyk ten usùyszaù ktoú przechodzàcy korytarzem, pomyúlaù zapewne, ýe jego dowódca pilot musiaù jakoú zareagowaã.

- Kapitanie, zbudê siæ - Jerry chwyciù Morrisa za ramiona i podniósù go do pozycji siedzàcej.

- Czy nie widzisz tego? - znów wrzasnàù nie rozbudzony jeszcze kapitan.

- Spokojnie, kolego. Jesteúmy bezpieczni w nowojorskim porcie. Okrætowi nic nie zagraýa. Wstawaj, kapitanie. Wszystko w porzàdku.

Morris chyba z dziesiæã razy zamrugaù oczyma. Kilkanaúcie centymetrów nad sobà ujrzaù twarz O'Malleya.

- Co siæ dzieje?

- Dobrze, ýe przyszedùem. Z panem juý wszystko w porzàdku? - pilot zapaliù papierosa i podaù go Morrisowi.

Ten odmówiù. Wstaù, podszedù do umywalki i nalaù sobie wody do kubka.

- Miaùem okropny sen. Co pan robi w mojej kajucie?

- Za póù godziny mamy iúã do sàsiadów na kolacjæ Sàdzæ, ýe chcà nam podziækowaã za podprowadzenie tego victora. Prosiùbym teý, by pañska zaùoga uzbroiùa helikopter w torpedy. Mój podoficer skarýyù siæ, ýe ostatnim razem za dùugo to trwaùo.

- Kiedy majà zaczàã?

- Jak tylko zapadnie zmrok, kapitanie. Niech siæ uczà robiã to w trudnych warunkach.

- W porzàdku. Kolacja za póù godziny?

- Tak, sir. Na pewno sobie popijemy.

Morris uúmiechnàù siæ, ale bez zbytniego entuzjazmu.

- Chyba sobie popijemy. Muszæ siæ umyã. Do zobaczenia w mesie. Czy to spotkanie oficjalne?

- Nic nie wspominali. Nie bædzie panu przeszkadzaã, jeúli pójdæ w tym ubraniu?

O'Malley miaù na sobie mundur, w którym lataù. Bez tylu kieszeni czuùby siæ nieswojo.

- Za dwadzieúcia minut.

Lotnik wróciù do swej kabiny i wyglansowaù buty. Mundur byù nowy i pilot doszedù do przekonania, ýe wyglàda w nim wystarczajàco elegancko. Niepokoiù go Morris. Ten czùowiek mógù siæ kompletnie rozkleiã, a na to dowódca prowadzàcy okræt do boju nie mógù sobie pozwoliã. W tym wùaúnie tkwiù problem. Bo poza tym - myúlaù O'Malley - kapitan to bardzo fajny goúã.

Kiedy ponownie spotkali siæ w mesie, Morris wyglàdaù juý lepiej. Zadziwiajàce, ile moýe zdziaùaã zwykùy prysznic. Kapitan miaù gùadko uczesane wùosy i wyprasowany mundur. Dwójka oficerów przeszùa na rufæ, minæùa helikopter i po trapie zeszùa na làd.

HMS 'Battleaxe' pozornie wyglàdaù na okræt wiækszy niý fregata amerykañska. Choã w rzeczywistoúci byù o cztery metry krótszy, to waýyù siedemset ton wiæcej i znacznie róýniù siæ wyglàdem od 'Reubena Jamesa'. Z caùà pewnoúcià miaù bardziej wdziæczny ksztaùt niý jego amerykañski kolega. Posiadaù smuklejszy kadùub i bardziej strzelistà nadbudówkæ. Morris cieszyù siæ, iý kolacja nie bædzie przyjæciem oficjalnym. U stóp trapu przywitaù ich mùody marynarz i zaprowadziù na pokùad. Wyjaúniù, ýe kapitan w tej chwili rozmawia przez radio. Kiedy mæýczyêni oddali zwyczajowe honory banderze i oficerowi wachtowemu, marynarz poprowadziù ich przez klimatyzowane wnætrza do mesy oficerskiej.

- O cholera, majà nawet pianino! – wykrzyknàù O'Malley, wskazujàc otwarty instrument przymocowany do lewej grodzi piæciocentymetrowej gruboúci linkà. Od stoùu wstaùo kilku oficerów. Nastàpiùa wzajemna prezentacja.

- Czego siæ panowie napijecie? - spytaù steward.

O'Malley wziàù puszkæ piwa i niezwùocznie ruszyù do instrumentu. Minutæ póêniej brawurowo graù standardy Scotta Joplina. Drzwi mesy otworzyùy siæ.

- Jerr-O! - wykrzyknàù mæýczyzna z czterema paskami na mankietach munduru.

- Doug! - O'Malley zeskoczyù z taboretu i zaczàù potrzàsaã wyciàgniætà w swojà stronæ dùonià. – Do licha, to ty?

- Poznaùem twój gùos w radiu, Mùocie. Marynarka amerykañska szukaùa doúwiadczonych pilotów i wygrzebaùa ciebie, tak?

Obaj mæýczyêni rozeúmiali siæ gùoúno. O'Malley przywoùaù kapitana gestem ræki.

- Kapitan Ed Morris, a to kapitan Doug Perrin z marynarki brytyjskiej, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego i wielu innych odznaczeñ. Niech pan popatrzy, kapitanie, na tego kurczaczka. Dowodziù okrætami podwodnymi, kiedy jeszcze nie umiaù chodziã.

- Widzæ, ýe siæ panowie znacie.

- Jakiú idiota posùaù go na HMS 'Dryad' z wykùadem na temat zwalczania okrætów podwodnych, kiedy przechodziùem tam szkolenie dla zaawansowanych. Znamy siæ chyba od stu lat.

- Czy Lis i mùot sà znów razem? - spytaù O'Malley. - Kapitanie, kilometr od naszego miejsca znajdowaù siæ taki jeden bar i pewnej nocy z Dougiem

- Nie wspominaj tamtej nocy, Jerr-O. Susan caùymi tygodniami suszyùa mu ùeb. - Przeszli do barku, gdzie Perrin nalaù sobie drinka. - Z tym victorem poszùo nam znakomicie! Kapitanie Morris, sùyszaùem, ýe dowodzàc swym poprzednim okrætem odniósù pan duýe sukcesy.

- Jeden charlie i dwie poùówki.

- Kiedy pùynæliúmy z ostatnim konwojem, trafiliúmy na echo. Stary typ, ale doskonale dowodzony. Zajæùo to nam szeúã godzin. Ale dwa inne okræty o napædzie klasycznym - zapewne tanga - wdarùy siæ w obræb konwoju i zatopiùy piæã statków oraz jednostkæ eskortowà. Któryú z nich dostaù, chyba 'Diomede', ale nie jesteúmy tego pewni.

- Echo szedù za wami? - spytaù Morris.

- Najprawdopodobniej - odrzekù Perrin. – Okazuje siæ, ýe Iwan z rozmysùem atakuje eskortæ. Podczas ostatniego nalotu backfire'ów Rosjanie wystrzelili w nas dwie rakiety. Jedna przepadùa w chmurze aluminiowych pasków, a drugà na szczæúcie przechwyciù nasz sea wolf. Niestety pocisk eksplodowaù tak blisko rufy, ýe odciàù holowanà antenæ sonarowà i pozostaù nam tylko hydrolokator typu 2016.

- I dlatego macie peùniã rolæ naszej úrutówki?

- Na to wyglàda.

Kapitanowie pogràýyli siæ w rozwaýaniach na temat polowania na rosyjskie okræty podwodne. O'Malley odnalazù pilota brytyjskiego úmigùowca i zaczàù z nim rozmawiaã, grajàc przy tym na pianinie, podczas gdy zaùoga nakrywaùa stoùy. Najwidoczniej w marynarce królewskiej obowiàzywaùa zasada, by oficerów z marynarki amerykañskiej przyjmowaã wczeúnie, potem czæstowaã alkoholem, a o sprawach zawodowych mówiã na samym koñcu.

Kolacja byùa wyúmienita, lecz niezupeùnie odpowiadaùa amerykañskim gustom. O'Malley uwaýnie wysùuchaù relacji swego kapitana o tym, jak ten utraciù 'Pharrisa', o zastosowanej przez Rosjan taktyce i o tym, jak Morris nie zdoùaù precyzyjnie namierzyã przeciwnika. Pilot odnosiù wraýenie, ýe dowódca opowiada nie o utracie okrætu, lecz o úmierci wùasnego dziecka.

- W takiej sytuacji trudno stwierdziã, co naleýaùoby robiã inaczej - pocieszaù Doug Perrin. - Victor to trudny przeciwnik, a ponadto musiaù dobrze obliczyã moment, kiedy pañski okræt wyjdzie ze sprintu.

Morris potrzàsnàù gùowà.

- Nie, zwolniliúmy daleko od niego, co z caùà pewnoúcià pomieszaùo mu wyliczenia. Ale gdybym to wszystko wykonaù lepiej, moi ludzie by ýyli. Byùem kapitanem. Popeùniùem bùàd.

- Wie pan, sùuýyùem i na okrætach podwodnych - powiedziaù Perrin. - Miaù nad wami przewagæ, bo tropiù was od dùuýszego czasu.

Popatrzyù przeciàgle na O'Malleya.

Kolacja skoñczyùa siæ o dwudziestej. Na nastæpny dzieñ po poùudniu zaplanowano odprawæ dowódców okrætów eskortowych. O zachodzie sùoñca konwój miaù ruszyã w drogæ.

Kiedy O'Malley i Morris zeszli juý z okrætu, pilot zatrzymaù siæ.

- Zapomniaùem czapki. Za sekundæ wracam - powiedziaù i pobiegù z powrotem do mesy. Czekaù tam juý kapitan Perrin.

- Doug, i co o nim myúlisz?

- W takim stanie nie powinien wracaã na morze. Wybacz, Jerry, ale naprawdæ tak uwaýam.

- Masz racjæ. Zastosujæ jeszcze jeden chwyt.

O'Malley dokonaù niewielkiego zakupu i dwie minuty póêniej doùàczyù do Morrisa.

- Kapitanie, czy musi pan od razu wracaã na okræt? - spytaù cicho. - Chciaùbym o czymú porozmawiaã, niezræcznie mi to robiã na pokùadzie. To sprawa osobista. Zgoda?

Pilot sprawiaù wraýenie bardzo zakùopotanego.

- Moýemy siæ trochæ przejúã - wyraziù zgodæ Morris.

Dwaj oficerowie skierowali siæ ku wschodniej czæúci portu. O'Malley dostrzegù w pewnej chwili szyld baru, którego okna wychodziùy na wodæ. Przed wejúciem kræciùo siæ kilku marynarzy.

Poprowadziù kapitana w tamtà stronæ. Kiedy znaleêli ustronny stolik, O'Malley skinàù na barmankæ.

- Dwie szklanki proszæ - powiedziaù, rozpinajàc suwak kieszeni na udzie, z której wyciàgnàù flaszkæ irlandzkiej whisky 'Black Bush'.

- Jak chcecie tu piã, to musicie tutaj kupiã.

O'Malley wræczyù jej dwa dwudziestodolarowe banknoty i powiedziaù nie znoszàcym sprzeciwu tonem:

- Poproszæ dwie szklanki z lodem. A potem niech nas pani zostawi samych.

Obsùuýyùa ich bùyskawicznie.

- Przeglàdaùem dziú po poùudniu swój dziennik pokùadowy - powiedziaù O'Malley kiedy przeùknàù pierwszy ùyk trunku. - Cztery tysiàce trzysta szeúãdziesiàt godzin w powietrzu. Razem z ostatnià nocà, trzysta jedenaúcie godzin spædzonych w akcjach bojowych.

- Wietnam. Mówiù pan, ýe pan tam walczyù – Morris pociàgnàù ze swojej szklanki.

- Ostatni dzieñ, ostatnie zadanie. Poszukiwaùem pilota A.-7 zestrzelonego trzydzieúci kilometrów na poùudnie od Hajfongu - tej historii pilot nie opowiedziaù nawet wùasnej ýonie. - Ujrzaùem bùysk, ale go zlekcewaýyùem. To byù bùàd. Myúlaùem po prostu, ýe to refleks w szybie jakiegoú domu, moýe w wodzie potoku lub jeszcze coú innego. Poleciaùem dalej. Okazaùo siæ, ýe byùo to úwiatùo odbite w celowniku lub lornetce. Minutæ póêniej trafiù w nas pocisk ze stumilimetrowego dziaùa przeciwlotniczego. Helikopter zaczàù spadaã, wyrównaùem jakoú lot i próbowaùem làdowaã. Pùonæliúmy. Patrzæ w lewo - drugi pilot rozerwany. Miaùem na kolanach jego mózg. Z tyùu siedziaù szef trzeciej klasy imieniem Ricky. Obejrzaùem siæ. Miaù urwane obie nogi. Chyba jeszcze ýyù, ale nic nie mogùem zrobiã; w naszà stronæ juý biegùy trzy osoby. Po prostu uciekùem. Moýe mnie nie dostrzegùy, a moýe wcale ich nie interesowaùem. Dwanaúcie godzin póêniej znalazù mnie inny helikopter. – Lotnik nalaù sobie kolejnego drinka i uzupeùniù szklankæ Morrisa.

- Pozwoli pan, bym più samotnie?

- Mnie juý wystarczy.

- Nie, nie wystarczy. Mnie teý maùo. Upùynàù caùy rok, nim siæ z tego otrzàsnàùem. Pan nie ma roku. Pan ma tylko tæ jednà noc. Musimy o tym porozmawiaã, kapitanie. Wiem, myúli pan, ýe nie jest z panem dobrze. Otóý bædzie jeszcze gorzej.

Pociàgnàù ze szklanki. Ostatecznie pijemy bardzo dobry alkohol - pomyúlaù O'Malley. Obserwowaù Morrisa. Ten przez piæã minut milczaù, pociàgaù ze szklanki i zastanawiaù siæ, czy nie powinien po prostu wstaã i bez sùowa wróciã na okræt. Dumny kapitan. Jak wszyscy kapitanowie skazany na samotnoúã. Ale Morris byù duýo bardziej samotny niý reszta. Obawia siæ, ýe mam racjæ - stwierdziù w myúlach O'Malley. - Obawia siæ, ýe bædzie jeszcze gorzej. Och, stary! Gdybyú tylko wiedziaù!

- No - odezwaù siæ cicho pilot. – Przeanalizujmy wszystko po kolei.

- Pan juý to za mnie zrobiù.

- Jestem gaduùà. Ale pan, Ed, robi to przez sen. Proszæ wiæc uczyniã to úwiadomie.

Kapitan zaczàù powoli opowiadaã. O'Malley wypytywaù o wszystko. O warunki pogodowe, o kurs okrætu, o jego szybkoúã. O to, jakie urzàdzenia dziaùaùy. Po godzinie opróýnili trzy czwarte butelki. Kiedy dotarli w koñcu do torped, gùos Morrisa zaczàù siæ ùamaã.

- Nie mogùem juý nic wiæcej zrobiã! Te kurwy szùy na nas. Mieliúmy tylko jednà nixie. Odciàgnæùa jeden z rosyjskich pocisków. Próbowaùem manewrowaã, ale

- Miaùeú do czynienia z torpedà samosterujàcà. Przed takà ani nie uciekniesz, ani nie zmylisz jej manewrem.

- Ale nie wolno mi byùo dopuúciã

- Ach, pieprzysz! - pilot napeùniù szklanki. - Myúlisz, ýe tylko ty straciùeú swà ùajbæ? Graùeú kiedyú w piùkæ, Ed? Sà dwie strony i kaýda chce wygraã. Myúlisz, ýe rosyjski kapitan powinien wystawiã ci siæ na strzaù i woùaã: 'Zatop mnie! Zatop mnie!' Chyba jesteú gùupszy, niý myúlaùem.

- Ale moi ludzie

- Paru zginæùo, lecz wiækszoúci nic siæ nie staùo. Ýaùujæ tych, którzy polegli. Ale ýaùujæ teý úmierci Ricky'ego. Nie miaù nawet dziewiætnastu lat. Ale to nie ja go zabiùem. I ty teý nie zabiùeú swoich ludzi. Uratowaùeú okræt. Doprowadziùeú go do portu. Przywiozùeú prawie caùà zaùogæ.

Morris jednym haustem opróýniù szklankæ. Jerry, nie przejmujàc siæ juý brakiem lodu, ponownie jà napeùniù.

- To byù mój obowiàzek. Posùuchaj, kiedy wróciùem do Norfolk, odwiedziùem myúlaùem, ýe muszæ odwiedziã ich rodziny. Jestem kapitanem. Miaùem tam byùa maùa dziewczynka Jezu, O'Malley, o czym ty w ogóle mówisz?

Jerry zauwaýyù, ýe kapitan ma prawie ùzy w oczach.

- O tym w ksiàýkach nie piszà - zgodziù siæ pilot.

A myúlisz, ýe to by coú daùo? - dodaù w myúlach.

- Úliczna dziewczynka. Co moýna powiedzieã takiemu dziecku? - teraz juý po policzkach Morrisa pùynæùy ùzy. Rozmawiali blisko dwie godziny.

- Powiesz maùej dziewczynce, Ed, ýe jej tata byù úwietnym czùowiekiem i zrobiù wszystko, co mógù, i ty teý zrobiùeú wszystko, co w twojej mocy. Nic wiæcej nie daùo siæ juý zrobiã. Uczyniùeú wszystko, co naleýaùo, ale czasami tak juý bywa, ýe to nie wystarcza.

O'Malley nie pierwszy raz trzymaù w ramionach pùaczàcego mæýczyznæ. Pamiætaù, ýe on teý wypùakiwaù siæ innym w klapæ marynarki. Ale to ýycie parszywe - pomyúlaù. - Doprowadziã do takiego stanu czùowieka tego pokroju.

Kapitan po kilku minutach opanowaù siæ i dokoñczyli butelkæ. Obaj byli kompletnie pijani. O'Malley pomógù wstaã dowódcy i ruszyli w stronæ drzwi.

- Marynarka ma problemy? - spytaù stojàcy samotnie przy barze marynarz z floty handlowej. Powiedziaù to w najmniej odpowiednim momencie.

Pod grubà kurtkà lotniczà nie widaã byùo, ýe O'Malley jest potæýnie zbudowanym mæýczyznà. Podtrzymujàc lewà rækà Morrisa, prawà chwyciù marynarza za gardùo i oderwaù od baru.

- Nie podoba ci siæ mój przyjaciel, szczylu? – wzmocniù uúcisk.

- Powiedziaùem tylko, ýe nieco za duýo wypiù - wychrypiaù ostatkiem tchu marynarz.

- W takim razie, dobranoc - O'Malley rozluêniù chwyt.

Manewrowanie kapitanem w drodze na okræt nastræczaùo wiele trudnoúci. Czæúciowo dlatego, ýe sam O'Malley byù urýniæty, ale gùównie dlatego, ýe Morris zasypiaù. Stanowiùo to wprawdzie czæúã planu pilota, ale Mùot teý trochæ przesadziù. Trap wydawaù siæ byã przeraêliwie stromy.

- Jakieú kùopoty?

- Dobry wieczór, szefie.

- Dobry wieczór, komandorze. Czy jest z panem kapitan?

- Niebawem zacznie sobie pomagaã rækami.

- Widzæ, ýe pan nie ýartuje.

Szef zbiegù po schodni i pomógù wtransportowaã kapitana na pokùad. Wielki problem stanowiùa drabinka wiodàca do jego kajuty. Tutaj do pomocy wùàczyù siæ kolejny marynarz.

- Cholera, wie jak chwyciã siæ szczebla - mruknàù.

- Trzeba teý marynarza, aby go od niego oderwaã - przyznaù gùówny szef.

We trójkæ jakoú wwindowali Morrisa na góræ. Potem O'Malley zaniósù go do kajuty i rzuciù na kojæ. Kapitan spaù juý jak zabity, a lotnik miaù nadziejæ, ýe koszmar nie wróci. Ale jego koszmar nieustannie wracaù.


Northwood, Anglia

- I co, komandorze?

- Myúlæ, sir, ýe plan moýe siæ udaã. Prawie wszystkie jednostki sà juý na miejscu.

- Pierwotny plan miaù mniejsze szansæ powodzenia. Oczywiúcie, z pewnoúcià úciàgnà na siebie uwagæ, ale to jedyny sposób, by mocno zredukowaã siùy Rosjan.

Toland popatrzyù na mapæ.

- Nie ustaliliúmy jeszcze czasu, ale sam plan nie róýni siæ specjalnie od planu ataku, który przeprowadziliúmy na tankowce powietrzne. Podoba mi siæ ten pomysù, sir. A z tymi kilkoma problemami sobie poradzimy. Co z konwojami?

- W porcie nowojorskim czeka juý osiemdziesiàt statków. Wypùynà za dwadzieúcia cztery godziny. Potæýna eskorta, wsparcie lotniskowców, a nawet nowy kràýownik z systemem Aegis. Nastæpnym krokiem oczywiúcie bædzie - ciàgnàù Beattie.

- Tak jest, sir. A klucz do tego wszystkiego stanowi 'Doolittle'.

- Wùaúnie. Proszæ teraz wracaã do Stornoway. Wyúlæ tam teý jednego z moich ludzi z wydziaùu operacyjnego. Bædziemy pana informowaã o wszystkim na bieýàco. I proszæ nie rozmawiaã o tym z nikim nie zwiàzanym bezpoúrednio z tà operacjà.

- Rozumiem, sir.

- Zatem do zobaczenia.



PRZESZPIEGI


USS 'Reuben James'

Godzina siódma rano stanowiùa dla Jerry'ego O'Malleya poræ zdecydowanie zbyt wczesnà. W dwuosobowej kajucie, którà dzieliù z drugim lotnikiem, pilot zajmowaù niýszà kojæ. Tego ranka pierwszà úwiadomà czynnoúcià, jakà wykonaù O'Malley, byùo zaýycie trzech aspiryn. To úmieszne - pomyúlaù. - 'Mùot'. - Czuù go wùaúnie we wùasnej gùowie. Nie - poprawiù siæ po chwili, to nie mùot, a automatyczne impulsy ultradêwiækowe sonaru. Odczekaù dziesiæã minut, aý lekarstwo zacznie dziaùaã, a nastæpnie powlókù siæ do ùazienki pod prysznic. Zimna, a potem goràca woda postawiùa go na nogi.

W zapeùnionej ludêmi mesie oficerskiej panowaùa cisza. Oficerowie grupowali siæ wedùug wieku i prowadzili póùgùosem rozmowy. Mùodzi, którzy nie poznali jeszcze prawdziwej walki - gdy minæùo pierwsze uniesienie sprzed kilku tygodni, kiedy opuszczali San Diego – spoglàdali teraz na wszystko duýo trzeêwiej. Jednostki tonæùy. Ginæli ludzie, których znali. Dla tych dzieciaków strach byù rzeczà duýo bardziej egzotycznà niý technologia, jakiej zostali wyuczeni. Albo siæ z nim oswojà, albo nie. Dla O'Malleya walka nie miaùa ýadnych tajemnic. Wiedziaù, ýe siæ boi, ale potrafiù ten læk w sobie tùumiã. Nie byùo sensu siæ nad tym rozwodziã. Strach niebawem pojawi siæ sam.

- Dzieñ dobry - przywitaù pilot pierwszego oficera.

- Witaj, Jerry. Próbowaùem wùaúnie dodzwoniã siæ do kapitana.

- Powinien jeszcze pospaã, Frank.

Pilot, zanim opuúciù kabinæ Morrisa, wyùàczyù kapitañski budzik. Ernst wyczytaù to z twarzy O'Malleya.

- No cóý, w zasadzie do jedenastej nie jest nam potrzebny.

- Zawsze wiedziaùem, ýe jesteú dobrym pierwszym oficerem, Frank.

O'Malley wybieraù miædzy kawà a sokiem owocowym. Tego ranka byù pomarañczowy, którego woñ nie przypominaùa pilotowi zapachu ýadnego znanego owocu. O'Malley wolaù bardziej czerwony, wiæc zdecydowaù siæ na kawæ.

- W nocy osobiúcie nadzorowaùem zaùadunek torped. Pobiliúmy rekord o minutæ, po ciemku!

- To úwietnie. Kiedy odprawa?

- O czternastej. Dwa budynki stàd. Majà stawiã siæ kapitanowie, pierwsi oficerowie i kilka wybranych osób. Myúlæ, ýe pójdziesz.

- Pewnie.

Ernst zniýyù gùos.

- Myúlisz, ýe z kapitanem wszystko w porzàdku?

Na okræcie trudno byùo zachowaã cokolwiek w tajemnicy.

- Walczy od Pierwszego Dnia tej awantury. Musiaù siæ nieco rozluêniã. To odwieczna tradycja i przywilej marynarzy - podniósù gùos. - Mùodziaki nie potrafià tego zrozumieã.

- Nigdy jeszcze nie widziaùem dinozaura – zauwaýyù sotto voce mùody oficer inýynier.

- To jeszcze go zobaczysz - wyjaúniù choràýy Ralston.


Islandia

Doktor zaordynowaù wszystkim dwa dni odpoczynku. Sierýant Nichols chodziù juý prawie normalnie, a Amerykanie, którym ryby dawno juý wyszùy bokiem, napychali ýoùàdki dodatkowymi porcjami, których dostarczyùa Piechota Morska Jej Królewskiej Moúci.

Edwards znów obserwowaù horyzont. Dostrzegù ruch. Dziewczyna. Trudno byùo nie patrzeã. Wræcz niemoýliwe. Tak naprawdæ - przekonywaù siæ Edwards - to niemoýliwe staã na warcie i nie rozglàdaã siæ. Do licha, jej siæ to nawet wydawaùo zabawne. Ludzie, którzy przybyli im z odsieczà - Edwards wiedziaù, jak majà siæ sprawy, ale po co Vigdis martwiã? - przywieêli teý mydùo. Niewielkie jeziorko, oddalone o osiemset metrów od ich kryjówki, byùo wymarzonym miejscem do kàpieli. We wrogim kraju naturalnie nikomu nie wolno byùo samotnie odchodziã tak daleko i porucznika wyznaczono na obstawæ Vigdis - a jà na jego. Nawet gdyby w okolicy kræcili siæ Rosjanie, myúl, ýe ma z nabitym karabinem pilnowaã dziewczyny w kàpieli, wydawaùa mu siæ absurdalna. Gdy nakùadaùa na siebie ubranie, spostrzegù, ýe rany na jej plecach prawie juý siæ zagoiùy.

- Skoñczyùam, Michael. - Nie mieli ræczników, lecz byùa to niewielka cena za to, ýe odzyskali ludzki zapach. Podeszùa do niego. Miaùa wilgotne wùosy, a na twarzy ùobuzerski uúmiech. - Jesteú trochæ skræpowany. Przepraszam.

- To nie twoja wina - nie potrafiù siæ na nià gniewaã.

- Przez to dziecko jestem juý gruba - powiedziaùa.

Michaelowi trudno byùo coú na ten temat powiedzieã, ale ostatecznie to nie jego figura siæ zmieniaùa.

- Wyglàdasz w porzàdku. Przepraszam, ýe kilka razy zerknàùem na ciebie w niewùaúciwej chwili.

- I co w tym zùego?

Edwards z trudem dobieraù sùowa.

- No cóý, po po tym, co ci siæ przytrafiùo chodzi mi o to, ýe prawdopodobnie wcale nie potrzebujesz grupy obcych mæýczyzn kræcàcych siæ wokóù, kiedy kiedy jesteú no, goùa.

- Michael, ty jesteú inny niý tamten. Ty byú mnie nie skrzywdziù. Wiesz, co mi zrobiù, a mówisz, ýe jestem ùadna, choã robiæ siæ gruba

- Vigdis, z dzieckiem czy bez, jesteú najùadniejszà dziewczynà, jakà znaùem. Jesteú silna, jesteú odwaýna

I myúlæ, ýe ciæ kocham, choã bojæ siæ to wyznaã – dodaù w duchu.

- Po prostu spotkaliúmy siæ w niewùaúciwej chwili i w niewùaúciwych okolicznoúciach.

- Dla mnie, Michael, zjawiùeú siæ w najbardziej wùaúciwej chwili - chwyciùa go za rækæ. Ostatnio úmiaùa siæ juý bardzo czæsto. Miaùa miùy, sympatyczny uúmiech.

- Za kaýdym razem, gdy mnie widzisz, gdy o mnie pomyúlisz, przypominasz sobie tego Rosjanina.

- Tak, Michael. Przypominam sobie. Przypominam sobie, ýe uratowaùeú mi ýycie. Pytaùam sierýanta Smitha. Powiedziaù, ýe miaùeú rozkaz nie zbliýaã siæ do Rosjan, bo groziùo to wam dekonspiracjà. Powiedziaù, ýe zjawiùeú siæ tam z mego powodu. Choã mnie nie znaùeú, ruszyùeú na pomoc.

- Postàpiùem wùaúciwie - teraz trzymaù jej obie dùonie.

Co powiedzieã? - myúlaù. - 'Kochanie, jeúli wyjdziemy z tego caùo' nie, to brzmi jak z kiepskiego filmu. Dawno minæùy czasy, gdy Edwards miaù szesnaúcie lat, ale w tej chwili wróciùa caùa niezdarnoúã i nieúmiaùoúã nastolatka, która tak zatruùa mu mùodoúã. W Eastpoint High School nigdy nie byù królem podrywu.

- Vigdis, nigdy nie byùem dobry w tych sprawach. Z Sandy potoczyùo siæ inaczej. Ona mnie rozumiaùa. Nie umiem rozmawiaã z dziewczynami cholera, w ogóle nie potrafiæ gadag z ludêmi. Mogæ robiã mapy pogody, bawiã siæ komputerami, ale zanim zabioræ gùos, muszæ wlaã w siebie kilka piw

- Wiem, ýe mnie kochasz, Michael - jej oczy rozbùysùy, kiedy oznajmiaùa mu ten sekret.

- No cóý, tak.

Wræczyùa mu mydùo.

- Teraz twoja kolej. Nie bædæ ciæ zanadto podglàdaã.


Fólziehausen, Republika Federalna Niemiec

Major Siergietow wræczyù notatki. Wojska radzieckie sforsowaùy Leinæ w drugim miejscu - w Gronau, piætnaúcie kilometrów na póùnoc od Alfeld - i teraz na Hamejn szùo szeúã dywizji, a inne jednostki próbowaùy poszerzyã wyùom.

Sytuacja ciàgle przedstawiaùa siæ nie najlepiej. W tej czæúci Niemiec sieã dróg byùa stosunkowo rzadka, a te arterie, które kontrolowali, znajdowaùy siæ pod nieustannym ogniem artyleryjskim i lotniczym, dziesiàtkujàcym maszerujàce kolumny na dùugo przed tym, nim zdàýyùy wùàczyã siæ do walki.

Tam, gdzie przeùomu miaùy dokonaã trzy dywizje piechoty zmotoryzowanej, by sukces ten mogùa wykorzystaã dywizja czoùgów, zwiàzane zostaùy w walce dwie radzieckie armie. Na pozycjach zajmowanych uprzednio przez dwie niepeùne brygady Niemców, teraz staùa murem zbieranina jednostek wszystkich armii NATO. Aleksiejew czuù gùæboki ból na myúl o straconej szansie. A gdyby jego rakiety nie zbombardowaùy mostów? Czy dotarùyby do Wezery w zaplanowanym czasie? To juý przeszùoúã - pomyúlaù Pasza. Przejrzaù dane dotyczàce moýliwoúci paliwowych.

- Na miesiàc?

- Przy obecnym tempie zuýycia tak - odparù posæpnie Siergietow. - I tak juý gospodarka narodowa siæ zaùamaùa. Mój ojciec pytaù, czy moglibyúmy ograniczyã nieco zuýycie na froncie

- Pewnie! - wybuchnàù generaù. - Moýemy siæ w ogóle poddaã! To by zaoszczædziùo mu drogocennego paliwa!

- Towarzyszu generale, sami prosiliúcie mnie, bym dostarczyù informacji wiarygodnych. Zrobiùem to. Zaùatwiù mi to mój ojciec - mùody mæýczyzna wyjàù z kieszeni pùaszcza dokument. Byù to dziesiæciostronicowy raport KGB oznaczony napisem: WYÙÀCZNIE DO WGLÀDU POLITBIURA. - To bardzo interesujàce sprawozdanie. Ojciec prosiù, bym podkreúliù, ýe ponosi duýe ryzyko, powierzajàc wam te papiery.

Generaù potrafiù bardzo szybko czytaã, a ponadto nie byù czùowiekiem, który dawaù ponosiã siæ emocjom. Rzàd Zachodnich Niemiec nawiàzaù bezpoúredni kontakt z Rosjanami poprzez swojà ambasadæ w Indiach. Wstæpne rozmowy dotyczyùy wyùàcznie moýliwoúci podjæcia jakichkolwiek rokowañ. Zdaniem KGB próby negocjacji odbijaùy rozbieýnoúci polityczne Paktu Atlantyckiego oraz wskazywaã mogùy na krytycznà sytuacjæ zaopatrzenia po drugiej stronie frontu. Dalej nastæpowaùy dwie kartki wykresów i ocena szkód, jakie poniósù dotàd morski transport NATO oraz analiza zuýycia materiaùów wojennych. KGB oceniaùo, iý mimo wszystkich transportów, którym udaùo siæ dotrzeã do Europy, Pakt Atlantycki dysponuje zapasami na dwa tygodnie. Ýadna ze stron nie produkowaùa broni i paliwa w takich iloúciach, by dêwignàã caùy ciæýar wojny.

- Mój ojciec twierdzi, iý jest to szczególnie znaczàce.

- W pewnym sensie tak - odparù ostroýnie Aleksiejew. - Dopóki ich przywódcy podejmujà próby rokowañ, Niemcy nie zaprzestanà walki. Jeúli jednak my zaoferujemy im warunki do przyjæcia, a tym samym usuniemy ich z NATO, osiàgniemy nasz cel i bædziemy mogli, juý bez poúpiechu, zajàã siæ Zatokà Perskà. Co proponujemy Niemcom?

- W tej sprawie nie zapadùy jeszcze wiàýàce decyzje. Oni chcà, byúmy na poczàtek cofnæli siæ na linie przedwojenne, a caùà resztæ ustali siæ póêniej, na bardziej juý formalnych podstawach i pod kontrolà miædzynarodowà. Ich wyjúcie z Paktu Atlantyckiego moýe nastàpiã wyùàcznie po podpisaniu ostatecznego traktatu.

- Warunki nie do przyjæcia. Nic na tym nie zyskujemy. Ciekaw jestem, czemu w ogóle chcà negocjowaã?

- Na pewno wpùyw na to miaù zamæt w rzàdzie spowodowany kùopotami z ewakuacjà ludnoúci cywilnej oraz wielkie straty ekonomiczne.

- Aha - Aleksiejewa nie obchodziùo, jakie szkody w gospodarce ponoszà Niemcy. Ich rzàd jednak bardzo bolaù nad tym, ýe to, co budowaùy dwa pokolenia obywateli, jest niszczone przez radzieckie pociski. - Czemu ci z Moskwy o niczym nas nie informujà?

- Politbiuro uwaýa, ýe wiadomoúã o moýliwoúci rokowañ osùabiaùaby morale naszego ýoùnierza.

- Idioci! Przecieý na tej podstawie ustalilibyúmy, jakie cele atakowaã w pierwszym rzædzie!

- Mój ojciec jest tego samego zdania. Pragnie znaã waszà opiniæ.

- Powiedzcie ministrowi, ýe nie dostrzegam ýadnych oznak tego, by NATO zamierzaùo zrezygnowaã z walki. Niemiecka wola walki jest szczególnie silna. Wszædzie stawiajà opór.

- Ich rzàd chce przystàpiã do negocjacji poza plecami armii. Skoro oszukujà sojuszników z Paktu Atlantyckiego, dlaczego nie mieliby robiã tego samego w stosunku do wùasnego dowództwa wysokiej rangi? - odrzekù Siergietow. Ostatecznie w jego kraju taka polityka zdawaùa egzamin

- To tylko jedna z moýliwoúci, Iwanie Michajùowiczu. Istnieje inna - Aleksiejew wróciù do papierów. – To wszystko mydlenie oczu.


Nowy Jork

Odprawæ prowadziù kapitan. W miaræ jego sùów zebrani dowódcy i wyýsi oficerowie kartkowali pilnie dokumenty, jak studenci szkoùy wyýszej podczas przedstawienia Szekspira.

- W gùównych punktach, z których moýe nadejúã zagroýenie, rozmieúcimy wysuniæte pikiety hydrolokacyjne - kapitan przesunàù po grafiku drewnianym wskaênikiem. Fregaty 'Reuben James' i 'Battleaxe' znajdowaã siæ miaùy prawie trzydzieúci mil od formacji. Z tego powodu zainstalowane na innych jednostkach eskortowych wyrzutnie SAM-ów nie mogùy zapewniã im osùony powietrznej. Oba okræty wprawdzie dysponowaùy wùasnymi pociskami klasy ziemia-powietrze, ale praktycznie byùy zdane tylko na siebie.

- Przez wiækszà czæúã drogi - ciàgnàù kapitan – bædà nas równieý chroniùy jednostki z holowanà antenà sonarowà. Obecnie trwa przegrupowanie statków. Spodziewamy siæ uderzenia radzieckiej floty podwodnej i ataków z powietrza. Gùównà osùonæ lotniczà zapewnià nam dwa lotniskowce: 'Independence' i 'America'. Jak juý panowie pewnie zauwaýyliúcie, konwojowi towarzyszyã bædzie nowy kràýownik z systemami Aegis, 'Bunker Hill'. Ponadto siùy powietrzne obiecujà zniszczyã rosyjskiego satelitæ zwiadowczego podczas jego kolejnego przelotu. Ma to nastàpiã okoùo dwunastej czasu Greenwich.

- To bardzo dobra wiadomoúã - mruknàù kapitan niszczyciela.

- Panowie, wieziemy ponad dwa miliony ton wyposaýenia oraz peùnà pancernà dywizjæ rezerwowà z formacji Gwardii Narodowej. Nie liczàc sprzætu uzupeùniajàcego, ten transport wystarczy na to, by nasz Pakt prowadziù walkæ przez kolejne trzy tygodnie. Musimy przejúã. Czy sà jakieú pytania? Nie ma? W takim razie ýyczæ powodzenia.

Sala opustoszaùa i oficerowie, wyminàwszy straýników, wyszli na zalanà sùoñcem ulicæ.

- Jerry? - odezwaù siæ cicho Morris.

- Tak, kapitanie? - pilot wùoýyù lotnicze okulary przeciwsùoneczne.

- Jeúli chodzi o ostatni wieczór

- Kapitanie, wczoraj byliúmy bardzo pijani i, mówiàc szczerze, niewiele pamiætam. Póù roku moýe nam zajàã, nim dojdziemy wreszcie do tego, co siæ wydarzyùo. Spaù pan dobrze?

- Prawie dwanaúcie godzin. Mój budzik nie zadzwoniù.

- Moýe powinien pan kupiã sobie nowy.

Przechodzili wùaúnie obok baru, w którym spædzili poprzedni wieczór. Pilot i kapitan obrzucili wzrokiem szyld i wybuchnæli úmiechem.

- I znów bierzemy na siebie gùówny impet uderzenia wroga, moi drodzy - przyùàczyù siæ do nichDoug Perrin.

- Tylko nie podchodê za blisko do tego nieprzyjacielskiego gnoju -- poradziù O'Malley. - To niebezpieczne jak cholera.

- To ty masz tych skubañców trzymaã od nas z daleka, Jerr-O. Jesteú na to przygotowany.

- Dobrze by byùo - odparù lekcewaýàco Morris. - Nie znoszæ tego jego gadania.

- Mamy tu bardzo sympatyczny zespóù – odparù obraýony pilot. - Jezu, lecæ sam, wynajdujæ ten Cholerny okræt podwodny, podajæ go Dougowi jak na tacy, a tu ýadnej wdziæcznoúci.

- Tak to jest z pilotami. Jeúli nie bædziesz ich co piæã minut chwaliù, zaraz wpadajà w depresjæ - wtràciù ze úmiechem Morris. Nie przypominaù juý czùowieka, który marudziù podczas ostatniej kolacji. - Potrzebujesz czegoú od nas, Doug?

- Moýemy siæ wymieniã ýywnoúcià?

- Ýaden problem. Przyúlij swojego ochmistrza. Z pewnoúcià coú wynegocjujemy. - Morris popatrzyù na zegarek. - Wypùywamy dopiero za trzy godziny. Chodêmy coú zjeúã. Potem omówimy kilka spraw. Mam pewien pomysù, jak nabiã backfire'y w butelkæ. Powiem wam

Trzy godziny póêniej dwa holowniki Moran wyprowadziùy fregaty z pirsu. 'Reuben James' posuwaù siæ wolno z szybkoúcià szeúciu wæzùów. Pracujàce na maùych obrotach silniki popychaùy okræt przez brudnà wodæ. Jakkolwiek cztery oriony patrolowaùy dokùadnie okolicæ, O'Malley siedziaù w prawym fotelu swej maszyny, gotów w kaýdej chwili runàã na rosyjski okræt podwodny zaczajony u wejúcia do portu. Zapewne zniszczony przed dwoma dniami Victor miaù za zadanie wytropiã konwój, przekazaã o nim informacjæ backfire'om, po czym sam uderzyã. Choã tropiciel zostaù unieszkodliwiony, nie znaczyùo to wcale, ýe wieúã o konwoju nie dotarùa gdzie nie trzeba. Nowy Jork liczyù sobie osiem milionów mieszkañców, wiæc z caùà pewnoúcià, któryú z nich staù wùaúnie w oknie z lornetkà i zapisywaù typ oraz liczbæ wypùywajàcych jednostek.. On, lub ona, wykona z pewnoúcià niewinny telefon i za paræ godzin odpowiednie dane trafià do Moskwy. Pojawià siæ kolejne okræty podwodne. Gdy tylko konwój znajdzie siæ poza zasiægiem osùony lotniczej z làdu, nadlecà radzieckie samoloty radiolokacyjne, a za nimi uzbrojone w rakiety backfire'y. Tyle statków - pomyúlaù O'Malley. Minæli kilka kontenerowców do przeùadunku poziomego zaùadowanych czoùgami, wozami bojowymi i ludêmi z dywizji pancernej. Na innych widniaùy kontenery gotowe do natychmiastowego przeùadunku na ciæýarówki i odjazdu na front. Ich zawartoúã zarejestrowana zostaùa w komputerach, które na miejscu rozdysponujà jà bezbùædnie. Przypomniaù sobie najnowsze doniesienia i sfilmowane sceny z pola walki w Niemczech, które oglàdaù byù w telewizji. Dlatego wùaúnie sà, gdzie sà. Zadanie marynarki: utrzymaã trasy morskie i dostarczaã walczàcym w Niemczech ludziom niezbædnego sprzætu. Przeprowadzaã statki.

- I jak pùynie? - spytaù Calloway.

- Nieêle - odparù reporterowi Morris. – Mamy stabilizatory na stateczniku. Dlatego okræt zanadto nie kolebie. Jeúli interesuje siæ pan czymú szczególnie, wyznaczæ marynarza. Ten wszystko wyjaúni. O kaýdà rzecz moýe pan úmiaùo pytaã.

- Postaram siæ nie byã zbyt nachalny.

Morris skinàù gùowà reporterowi Reutera. Zaledwie godzinæ wczeúniej kapitan otrzymaù wiadomoúã, ýe dziennikarz przybædzie na pokùad. Sprawiaù wraýenie zawodowca, a w kaýdym razie miaù na tyle duýe doúwiadczenie, iý jego bagaý skùadaù siæ tylko z jednej sztuki. Dziennikarz zajàù ostatnià wolnà kojæ w kajutach oficerskich.

- Admiraù powiedziaù, ýe jest pan jednym z jego najlepszych dowódców.

- Mam nadziejæ, ýe tak bædzie - odparù Morris.




Politica de confidentialitate | Termeni si conditii de utilizare



DISTRIBUIE DOCUMENTUL

Comentarii


Vizualizari: 9437
Importanta: rank

Comenteaza documentul:

Te rugam sa te autentifici sau sa iti faci cont pentru a putea comenta

Creaza cont nou

Termeni si conditii de utilizare | Contact
© SCRIGROUP 2025 . All rights reserved