Scrigroup - Documente si articole

     

HomeDocumenteUploadResurseAlte limbi doc
BulgaraCeha slovacaCroataEnglezaEstonaFinlandezaFranceza
GermanaItalianaLetonaLituanianaMaghiaraOlandezaPoloneza
SarbaSlovenaSpaniolaSuedezaTurcaUcraineana

AdministracjaBajkiBotanikaBudynekChemiaEdukacjaElektronikaFinanse
FizycznyGeografiaGospodarkaGramatykaHistoriaKomputerówKsiążekKultura
LiteraturaMarketinguMatematykaMedycynaOdżywianiePolitykaPrawaPrzepisy kulinarne
PsychologiaRóżnychRozrywkaSportowychTechnikaZarządzanie

Tony Kushner - ANIOŁY W AMERYCE

książek



+ Font mai mare | - Font mai mic



DOCUMENTE SIMILARE

Tony Kushner

ANIOŁY W AMERYCE

CZĘŚĆ I: NOWE TYSIĄCLECIE NADCHODZI



Przełożyła Marta Gil-Gilewska

Nowe tysiąclecie nadchodzi dedykuję Markowi Bronnenbergowi, który był moim kochankiem, a jest i będzie przyjacielem, bezpieczną przystanią i ulubionym homoseksualistą.

PODZIĘKOWANIA:

Bezcenne były rady, mądrość, talent i przyjaźń Oskara Eustisa. To on powołał do życia Anioły w Ameryce i bez niego nigdy bym tego dra­matu nie ukończył.

Dziękuję również takim osobom jak: Gordon Davidson, David Esbjor-nson, Declan Donellan i Nick Ormerod, a także Julliard School. Najgłębsze wyrazy wdzięczności winien jestem Kimberly T. Flynn za to, że podzieliła się ze mną wiedzą i doświadczeniem politycznym, jak również za to, że podjęła się trudnej edukacji mojego serca.

OSOBY:

ROY M. COHN, wzięty prawnik z Nowego Jorku, nieoficjalnie człowiek niezwykle wpływowy.

JOSEPH PORTER PIIT, asystent sędziego Teodora Wilsona z Federalnego Sądu Apela­cyjnego dla II Okręgu Sądowego.

HARPER AMATY PITT, żona Joego, cierpi na lęk przestrzeni, umiarkowanie uzależnio­na od valium.

LOUIS IRONSON, informatyk pracujący w Sądzie Apelacyjnym dla II Okręgu. UOR WALTER, chłopak Louisa. Od czasu do czasu pracuje w klubach jako dekorator wnętrz lub zaopatrzeniowiec, głównie utrzymuje się z małego majątku powierniczego.

HANNA PORTER PITT, matka Joego, obecnie mieszka w Salt Lakę City, żyje z emery­tury po zmarłym mężu - wojskowym.

BELIZE, niegdysiejszy kochanek Priora i transwestyta. Wykwalifikowany pielęgniarz. Naprawdę nazywa się Norman Arriaga, ale wszyscy przyzwyczaili się do imienia Belize, które do mego przylgnęło w czasach, gdy gustował w przebierankach.

ANIOŁ, cztery boskie emanacje: Fluor, Fosfor, Lumen oraz Parafina - objawiające jed­ność: Kontynentalne Księstwo Ameryki. Anioł jest błędnie uosabiany przez Josepha Smitha, założyciela Kościoła mormonów, z Aniołem Śmierci. Ma wspaniałe jasnoszare skrzydła.

Inne osoby w Części I:

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ, ortodoksyjny rabin żydowski, grany przez tego sa: mego aktora, który gra Hannę.

PAN BAJER, urojony znajomy Harper, agent turystyczny, który mówi i ubiera się jak muzyk jazzowy; zawsze nosi w klapie marynarki znaczek MSAT-u (Międzynarodowe Stowarzyszenie Agentów Turystycznych). Gra go ten sam aktor, co Belize.

MĘŻCZYZNA (w akcie U, Scena 4), gra go aktor grający Priora.

GŁOS, głos Anioła.

HENRY, lekarz Roya, gra go ta sama osoba, która gra Hannę.

EMJLY, pielęgniarka, w Akcie II i III grana przez aktora grającego Anioła.

MARTIN HELLER, Rzecznik prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości w rządzie Reaga-na, gra go ta sama osoba co Harper.

ELLA CHAPTER, pracuje w agencji nieruchomości w Salt Lakę City, grają ta sama oso­ba co Anioła.

PRIOR I, duch zmarłego Priora Waltera z XIII wieku, gra go ten sam aktor co Joego. To średniowieczny chłop, tępy i ponury, mówiący gardłowym akcentem z Yorkshire.

PRIOR U, duch zmarłego Priora Waltera z XVIII wieku, grany przez aktora, który gra Roya. Londyńczyk; wielkoświatowiec z wytwornym brytyjskim akcentem.

ESKIMOS, gra go aktor grający Joego.

KOBIETA, z południowego Bronxu, ta sama osoba, która gra Anioła.

ETHEL ROSENBERG, ta sama osoba co Hanna.

SPROSTOWANIE:

Pierwowzorem Roya M. Cohna, osoby dramatu, był ostatni Roy M. Cohn (1927-1986), postać ze wszech miar autentyczna; w większości wypadków czyny przypisane postaci Roya, jak niezgodna z prawem rozmowa z sędzią w sprawie Ethel Rosenberg, można zna­leźć w dokumentach historycznych. Jednakże ten Roy jest tworem fikcji, potraktowanym z całą swobodą, a jego słowa to wymysł mojej wyobraźni.

UWAGI O INSCENIZACJI:

Oszczędna inscenizacja i skromna scenografia są dla sztuki najkorzystniejsze. Służą jej bardzo szybkie zmiany scen (żadnych wyciemnień) angażujące całą obsadę, jak również technicznych, przez co cała uwaga widzów i ciężar przedstawienia skupia się na aktorach - takie jest zamierzenie. W chwilach magii, gdy pojawia się i znika pan Bajer i duchy, w scenie halucynacji z Księgą oraz w zakończeniu widz powinien mieć do czynienia z teat­rem pełnej iluzji. Innymi słowy nie szkodzi, jeżeli gdzieniegdzie widać druty, może nawet i lepiej. Jednakże magia powinna panować niepodzielnie.

AKT I -ZŁE WIEŚCI

Jesień 1985

Scena 1

Rabin Izydor Chemelwitz sam na scenie z małą trumną. Jest to zwykła, sosnowa skrzynia z dwoma drewnianymi ryglami, jednym w nogach, drugim u wezgłowia, przytrzymującymi wieko trumny. Modły; przez trumnę przewieszony jest szal mo­dlitewny z wyhaftowaną Gwiazdą Dawida, u wezgłowia pali się świeca.

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ (przemawia donośnym głosem, z wyraźnym ak­centem wschodnioeuropejskim, bez skrępowania zaglądając w notatki, by spraw­dzić nazwisko) Dzień dobry, witam wszystkich. Nazywam się Izydor Chemelwitz. Jestem rabinem z Żydowskiego Domu Spokojnej Starości na Broratie. Zebraliś­my się tutaj, by oddać ostatnią posługę zmarłej Sarze Ironson, oddanej żonie rów­nież zmarłego Benjamina Ironsona, umiłowanej matce synów Morrisa, Abrahama i Samuela oraz córek Ester i Racheli; ukochanej babci Maxa, Marka, Louisa, Lisy, Marii hmm Lesleya, Angeli, Luka i Eryka, (przygląda się dokładniej kartce papieru) Eryka? (wzrusza ramionami) Eryka. Duża i kochająca się rodzina. Ze­braliśmy się tutaj, aby wspólnie opłakiwać tę dobrą i prawą kobietę, (spogląda na trumnę) Ta kobieta. Nie znałem jej. Nie jestem w stanie opisać jej cnót ani oddać sprawiedliwości jej zasługom. Była., hrnrnm. W Żydowskim Domu Spokojnej Starości jest wiele takich osób jak ona - starych. I z wieloma rozmawiam, ale mó­wiąc szczerze, nie z nią. Lubiła ciszę. Tak więc nie znałem jej, a jednocześnie zna­łem. Wszyscy z tego pokolenia jesteśmy tacy sami, a po nas już takich nie będzie. (dotyka trumny) Nie była zwykłym człowiekiem - w jej życiu zawarte są dzieje całego pokolenia, które przebyło ocean i przeniosło ze sobą do Ameryki wioski z Rosji i Litwy. Te dzieje to zapis naszych zmagań, walki o rodzinę, o żydowski dom, o to, abyście wy nie dorastali tu, w obcym miejscu, w tyglu, w którym nic się nie zmieszało. Wy, potomkowie tej imigrantki, wasze dzieci i ich dzieci o imionach gojów! Nie dorastajcie w Ameryce, bo takie miejsce nie istnieje. Jesteś­cie ulepieni z tej samej gliny co wioski litewskie, przesiąknięci wiatrem stepo­wym, ponieważ ta imigrantka na swych barkach przeniosła przez ocean stary świat i złożyła go w Alei Grand Concourse czy Fłatbush; okruchy tamtego świata wpoiła wam w krew, a wy przekazaliście je waszym dzieciom, tę starą, bardzo starą kulturę i prawdziwy dom. (krótka pauza) Wy takiej drogi już nie pokonacie, bo skończyły się na tym świecie Wielkie Podróże. Lecz każdego dnia waszego życia przemierzacie od nowa tę samą drogę stamtąd - tutaj. Codziennie. Rozu­miecie? Ta podróż jest w was.

Tak więc

Była niczym ostatni Mohikanin. Niedługo wszyscy starzy poumierają.

Scena 2

Roy i Joe w biurze Roya. Roy siedzi za biurkiem imponujących rozmiarów, nie ma na nim nic oprócz bardzo skomplikowanej aparatury telefonicznej, całe rzędy mi­gających guzików, które bez przerwy pipczą i brzęczą, tworząc chaotyczne tło dźwiękowe dla rozmowy Roya. Joe czeka. Roy prowadzi interes bardzo energicz­nie, brakuje mu cierpliwości, wyczucia i jakichkolwiek hamulców: gestykuluje, krzyczy, przymila się, pojękuje, przełączając rozmowy i przeskakując z linii 1 na linię 2 z lubością i wirtuozerią.

ROY (wciskając jakiś guzik) Moment, (do Joego) Szkoda, kurwa, że nie jestem ośmiornicą. Miałbym osiem cudownych macek i mnóstwo przyssawek. Wiesz, o co mi chodzi?

JOE Nie, ja

ROY (wskazując tacę z kanapkami na biurku) Zjesz lunch?

JOE Nie, dziękuję, ja tylko

ROY (wciskając jakiś guzik) Ailene? Roy Cohn z tej strony. Co to za powitanie Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi Proszę pani, nie musi pani zaraz Jest pani zdenerwowana Krzyczy pani, nie powinna pani tak krzyczeć, złość piękności szkodzi. Jeżeli będzie pani tak krzyczeć, popękają pani na twarzy naczyńka krwionośne - to był żart, pani Soffer, żartowałem Już z piętnaście razy za to przepraszałem

W czasie, gdy ona się ciska po drugiej stronie, Roy zakrywa dłonią słuchawkę i rozmawia z Joe.

ROY To potrwa kilka minut, można zacząć jeść. Apetycznie wygląda, ciekawe z czym to. (odgryza kęs) Mmmmm, z wątróbką albo czymś takim Masz. (bierze kanapkę, podaje Joemu. Ten z powrotem odkładają na tacę)

ROY (do słuchawki) Mhm, mhm Już pani mówiłem, że nie wyjechałem na waka­cje, tylko w interesach. Pani Soffer, mam klientów na Haiti i Ailene, do jas­nej cholery, czy ja jestem jedynym prawnikiem, który nie stawił się na rozprawę?Niech pani z tego nie robi takiej af Moment, (wyłącza głos z telefonu) Ty raszplo!

JOE Jeżeli to nieodpowiednia chwila

ROY Dlaczego nieodpowiednia? Trudno o lepszą! (guzik) Laluniu, załatw O, kur­wa, czekaj (guzik, guzik) Halo? Tak. Przepraszam, panie sędzio, że musiał pan czekać, właśnie Och, pani Hollins, przepraszam, ma pani taki niski głos. Jak się udała podróż? (znowu zakrywa słuchawkę, do Joego) Ma głos jak stary szofer, a on jak Kate Smith - trudno się połapać. Nixon go mianował, wszystkie betony są od Nucona (do pani Hollins) Tak, oczywiście, świetnie, więc ile tych biletów? Siedem. Na co? „Koty', „Czterdziesta Druga ulica'. Co?,,La Cage' się pani nie spodoba, proszę mi wierzyć. O, kurczę zaraz, (guzik, guzik) Laluniu, siedem bi­letów na„Koty' albo cokolwiek, na co nie można się dostać, gówno mnie obcho­dzi co, ich też. (guzik; do Joego) Widziałeś „La Cage'?

JOE Nie, ja..

ROY Fantastyczne. Najlepsze na Broadwayu. Czegoś takiego jeszcze nie było. (gu­zik) Kto? O, Jezu, Harry, nie, Harry, sędzia John Francis Grimes z Sądu Rodzin­nego na Manhattanie. Cholera jasna, czyja wszystko muszę robić sam? Złap gno­ja, Harry, i nie dzwoń do mnie pod ten numer, powiedziałem ci, żebyś nie

JOE Może poczekam na zewnątrz albo

ROY (do Joego) Boże, siadaj, (do Harry'ego) Ty czekaj. Kurwa, Harry, płacę ci za to, idioto, (guzik) Co za odmóżdżony kutas, (nagle na nutę filozoficzną) Wiesz, Joe, dla mnie świat to rodzaj burzy piaskowej w przestrzeni kosmicznej, z wia­trem o prędkości superhuraganu, tylko że zamiast piaskiem sypie odłamkami szkła Też masz takie wrażenie? Nachodzi cię czasem coś takiego?

JOE Chyba nie

ROY A jak leci w Apelacyjnym? Jak sędzia?

JOE Przesyła pozdrowienia.

ROY Porządny facet. Lojalny.; Orłem może nie jest, ale ma klasę. I wspaniałą siwą czuprynę.

JOE Powierza mi dużo spraw.

ROY Tak, wypisywanie orzeczeń i składanie za niego podpisu.

JOE No wiesz

ROY Miły facet. A ty go świetnie wyręczasz.

JOE Dzięki, Roy, ja

ROY (guzik) Tak? Kto mówi? A ty, kurwa, kto? Moment (guzik) Pani Soffer? Już lepiej? Tak, ale musi pani poczekać, jestem strasznie zajęty Sinatra mi się podo­ba, wszyscy lubią przytulania przy Sinatrze Tak. Już załatwione. Tak. Co? Czy c o? (krótka pauza; Roy przykłada słuchawkę do czoła, spogląda na Joego, a po­tem przewraca oczami) Jak to, czy znam sędziego? Proszę pani, to niezgodne z prawem. Nie, nie znam sędziego, nie zaraz (guzik; pod nosem) Jasne, że go znam, ty głupia cipo. (guzik) Harry? Osiemdziesiąt siedem patoli, coś koło tego. Pierdol go; mnie możesz obciągać. New Jersey, cała sieć sklepów z pomusami w - zaraz - w Weehawken. Dlatego - Harry - dlatego właśnie prawo jest takie pięk­ne, (guzik) To co, Laluniu? „Koty'? Ble. (guzik) „Koty'! O kotach. O śpiewają­cych kotach. Będzie pani zachwycona. O ósmej, przedstawienia są zawsze o ós­mej, (guzik) Pierdolone turysty, (guzik, do Joego) Joe, rozkręć się trochę, zjedz coś, na miłość boską.

JOE (jego kwestia nakiada się na na następne) Roy, mógłbyś

ROY Co? (do Harry'ego) Poczekaj chwilę, (guzik) Proszę pani (guzik) Kurwa mać,

szlag by to trafił, gdzie jest była tu minutę temu, laluniu, sprawdź czy

JOE (kwestia nakłada się) Roy, byłbym wdzięczny, gdybyś Telefon zaczyna dzwonić jednocześnie na trzy różne tony.

ROY (uderzając w guzik) Jezu, co za kurestwo Laluniu? Zadzwoń na pocztę, złap

Suzy, sprawdź, czy

JOE (równocześnie) Naprawdę wolałbym, żebyś

Telefon zaczyna gtośno gwizdać.

ROY Chryste Panie!

JOE Roy.

ROY (w słuchawkę) Zaraz, (guzik; do Joego) C o?

JOE Mógłbyś nie wzywać imienia Pana Boga nadaremno?

Pauza.

JOE Przepraszam. Ale proszę. Przynajmniej, kiedy tu jestem

ROY (zaczyna się śmiać) W porządku. Przepraszam. Kurwa. Tylko w Ameryce. (naciska guzik) Laluniu, każ się wszystkim odpierdolić. Powiedz, że umarłem. Zajmij się panią Soffer. Oddzwonię do niej. Zadzwonię. Wiem, ile poży­czyłem. Ma tyle, że do końca życia mogłaby tym srać. Tak, powiedz jej, że tak powiedziałem, (guzik, telefon milczy) Słucham, Joe.

JOE Przepraszam, Roy, ja tylko

ROY Nie, nie, nie, nie, zasady są ważne, szanuję zasady, nie jestem praktykujący, ale

lubię Boga, a Bóg lubi mnie. Baptysta, katolik?

JOE Mormon.

ROY Mormon. Rozkosznie. No jasne. Tylko w Ameryce. No jak, Joe. Co myślisz?

JOE No wiesz

ROY Szalone życie.

JOE Chaotyczne.

ROY Ale Bóg błogosławi chaos. Zgadza się?

JOE Mhm

ROY Hmm. Mormoni. Znałem mormonów, w - hmmm - w Nevadzie.

JOE Przeważnie są w Utah.

ROY Nie, ci byli z Vegas. No tak. To co, chciałbyś się przenieść do Waszyngtonu i

pracować w Ministerstwie Sprawiedliwości?

JOE Słucham?

ROY Chciałbyś wyjechać do Waszyngtonu i pracować w Ministerstwie Sprawiedli­wości? Wystarczy jeden telefon, pogadam z Edem i masz to załatwione.

JOE Mam co, mianowicie?

ROY Asystenta Czegoś Dużego. Dział Wewnętrzny, sam środek dżungli, szerokie

kontakty, niezła posadka.

JOE Ed?

ROY Prokurator Generalny.

JOE Aha.

ROY Wystarczy, że wykonam jeden telefon

JOE Muszę pomyśleć.

ROY Oczywiście.

Pauza.

ROY Joe, w Waszyngtonie jest piękne życie.

JOE Roy, to niesamowicie ekscytujące

ROY Dla mnie to by też coś znaczyło. Rozumiesz?

Krótka pauza.

JOE Ja Trudno mi wyrazić, jak bardzo to doceniam, jestem chyba oszołomiony,

to znaczy Dzięki. Ale muszę to przemyśleć. Muszę porozmawiać z żoną.

ROY Z żoną. Jasne.

JOE Ale

naprawdę doceniam

ROY Oczywiście. Porozmawiaj z żoną.

Scena 3

Scena podzielona: Harper sama w domu oraz rabin Chemelwitz w zakładzie po­grzebowym. Na początku widzimy tylko Harper. Słucha radia i mówi do siebie, co się jej często zdarza. Do publiczności.

HARPER Ludzie samotni, ludzie opuszczeni, siedzą i gadają bezładnie do ściany, marząc doskonałe systemy umierają, stary porządek świata rozlatuje się na ka­wałki Warstwa ozonowa oglądana od zewnątrz, ze statku kosmicznego, wyglą­da jak bladoniebieskie halo, jak delikatna, lśniąca aureola otaczająca atmosferę, którą spowita jest Ziemia Pięćdziesiąt kilometrów ponad naszymi głowami, cien­ka warstwa trójatomowych cząsteczek tlenu, produkt fotosyntezy, co tłumaczy wybredną inklinację warzyw do światła widzialnego i niechęć do słabszego pro­mieniowania. Niebezpieczeństwo z zewnątrz.

To rodzaj daru od Boga, ukoronowanie dzieła stworzenia świata: trzymając się za ręce, aniołowie stróże tworzą kulistą sieć, błękitnozieloną sferę wylęgu, osłonę bezpieczeństwa dla życia jako takiego. Ale dookoła wszystko rozsypuje się w gru­zy, kłamstwa wychodzą na jaw, systemy obrony upadają Właśnie dlatego, Joe, właśnie dlatego nie powinnam zostawać sama. (krótka pauza) Chciałabym wyje­chać w podróż Zostawić ciebie, żebyś się martwił. Będę ci przysyłać pocztówki z dziwnymi znaczkami, ze zwodniczymi dopiskami na odwrocie. „Może później.' , Już nigdy więcej' Pojawia się pan Bajer, agent turystyczny.

HARPER Och! Przestraszył mnie pan!

PAN BAJER Gotówka, czek czy karta kredytowa?

HARPER Przypominam sobie pana. Pan jest z Salt Lakę. To pan sprzedał nam bilety na samolot, jak lecieliśmy tutaj. Co pan robi na Brooklynie?

PAN BAJER Powiedziała pani, że chce podróżować

HARPER No i jest pan. To miło z pana strony.

PAN BAJER Bajer jestem. Z Międzynarodowego Stowarzyszenia Agentów Turysty­cznych. Wprawiamy w rucłi cały świat, puszczamy ludzi na łaskę fal, rozbudzamy mottach i wysyłamy koczowników na włóczęgę po świecie. Jesteśmy wyznawca­mi ruchu, akolitami ciągłych zmian. Gotówka, czek czy karta kredytowa. Proszę podać cel podróży.

HARPER Może Antarktyda. Chcę zobaczyć dziurę ozonową. Słyszałam w radiu

PAN BAJER (w teczce ma laptopa) Mogę zorganizować wycieczkę z przewodni­kiem. Teraz?

HARPER Niedługo. Może już niedługo. Widzi pan, nie jestem tu bezpieczna. Nie

wszystko u mnie w porządku. Dziwne rzeczy się dzieją

PAN BAJER Na przykład?

HARPER Noo, na przykład pan. Zjawia się pan znienacka. Albo w zeszłym tygod­niu zresztą, nieważne. Ludzie są jak planety, trzeba mieć grubą skórę. Dopada mnie takie coś, Joego nigdy nie ma, a teraz Chodzi o to. Moje marzenia mi się odgryzają.

PAN BAJER To cena za brak korzeni. Choroba komunikacyjna. Jedyne antidotum, to być w ciągłym ruchu.

Rabin i trumna zaczynają być widoczni dla publiczności, lecz nie dla Harper. Ra­bin kładzie rękę na trumnie i, jak gdyby śpiewając osobie znajdującej się w środ­ku, zaczyna intonować Kadisz. Przemówienie Harper, następujące po Kadiszu, słychać ponad modlitwą. Być może Kadisz płynie z radia.

RABIN IZYDOR CHEMELWrrZ Yisgadal we'jiskadasz sz'mej rabo, b'olmo diwro chirusej we'jamlich malchusej, bechajejchon uw'jomechechon uwchajej d'chol bejs jisroel, ba'agolo uwizman koriw, we'imoru omain. Jehej sz'mej rabo m'wo­rach 1'olam ulolmej olmajoh. Jisborah we'jisztabach we'jispoar we'jisroman we'jisnasej we'jis'hadar we'jisalleh we'jiszallol sz'mej dekudszo berich hu le'ejlo min koi birchoso wesziroso, tuszbchoso wenechemoso, daamiron b'olmo we'imru omein. J'he sz'lomo rabbo min sz'majo w'chajim olenu w'al koi jisroel, w'imru omein. Oseh szolom bimromow, hu ja-aseh szolom olenu w'al col jisroel, w'imru omein.

HARPER (ponad Kadiszem) Nie jestem zdecydowana. Czuję, że stanie się coś nie­dobrego. Za piętnaście lat zacznie się drugie tysiąclecie. Może Chrystus znowu zstąpi. Może ziarno zostanie zasiane, może będą zbiory, może wczesne figi do je­dzenia, może nowe życie, może świeża krew, może przyjaźń, miłość i opieka, ochrona przed tym, co na zewnątrz, może drzwi wytrzymają albo może może nadejdą kłopoty i koniec tego wszystkiego i niebo się zawali, i spadnie straszny deszcz, i ogarnie nas trujące światło. Albo może moje życie jest naprawdę w po­rządku, może Joe mnie kocha, a ja tylko wariuję, myśląc inaczej, a może nie, mo­że jest jeszcze gorzej niż mi się wydaje, może Chcę wiedzieć, a może nie. Panie Bajer, ta niepewność mnie wykończy.

PAN BAJER Sugeruję wakacje.

HARPER (coś słysząc) Winda. O, Boże, muszę się pozbierać i Musi pan sobie iść,

pan nie powinien tu być pan nawet nie istnieje naprawdę.

PAN BAJER Proszę mnie wezwać, jak się pani zdecyduje

HARPER Niech pan idzie!

Kiedy wchodzi Joe, agent turystyczny znika, a rabin pogrąża się w mroku.

JOE Misiu? Misiu? Przepraszam, że tak późno. Byłem na spacerze. Zła jesteś?

HARPER Trochę się niepokoiłam.

JOE Buziaka.

Całują się.

JOE Bez powodu. To jak? Co byś powiedziała na przeprowadzkę do Waszyngtonu?

Scena 4

Louis i Prior siedzą na ławce przed zakładem pogrzebowym, obaj są ubrani w ża­łobne stroje, rozmawiają. Właśnie zakończyła się ceremonia pogrzebowa Sary Ironson i Louis ma jechać na cmentarz.

LOUIS Babka na własne oczy widziała, jak Emma Goldman przemawia W jidisz. Ale babcia pamięta tylko tyle, że mówiła dobrze i że nosiła kapelusz. Dziwna ta ceremonia. Ten rabin

PRIOR Prawdziwy skarb. Weź jego numer telefonu, jak będziesz na cmentarzu. Chcę, żeby mnie pochował.

LOUIS Musimy już iść. Wszyscy podchodzą i posypują trumnę piachem po opusz­czeniu jej do grobu.

PRIOR Aha. Cmentarna rozrywka. Nie przegapię tego.

LOUIS Wyrażenie miłości, to stary żydowski zwyczaj. Proszę, babciu, szufelka dla ciebie. Spóźnialscy ryzykują, że grób będzie już zasypany. Była zupełnie zwario­wana. W tym zakładzie spędziła dziesięć lat, nic tylko gadała do siebie. Nigdy u niej nie byłem. Za bardzo mi przypominała matkę.

PRIOR (przytula go) Biedny Louis. Tak mi przykro, że ci babcia zmarła.

LOUIS Maleńka ta trumienka, co? Przepraszam, że cię nie przedstawiłem Zawsze robię się taki skryty przy rodzinie.

PRIOR Zachowujesz się jak goguś. (naśladując) „Witam kuzynkę Doris, chyba mnie kuzynka nie pamięta, jestem Lou, syn Racheli'. Lou, nie Louis, bo jak się mówi Louis to wychodzi syczące S.

LOUIS Nie mam

PRIOR Nie mam ci za złe, że się ukrywasz. Więzy krwi. Żydowskie wyzwiska są najgorsze. Chyba bym się zapadł pod ziemię, gdyby ktoś spojrzał mi w oczy i po­wiedział „afe'. Na szczęście Angole amerykańscy nie mówią „afe'. Aha, kochasiu, tak przy okazji, kuzynka Doris jest lesbą.

LOUIS Nie. Naprawdę?

PRIOR Niczym się nie zdradza. Gdybym przez ostatnie cztery lata nie obciągał ci druta, to też mógłbym przysiąc, że jesteś normalny.

LOUIS Co masz taki świetny humor? Kota dalej nie ma? Krótka pauza.

PRIOR Nawet kłaka sierści nie widać. To twoja wina.

LOUIS Naprawdę?

PRIOR Ostrzegam cię, Louis. Imiona są ważne. Jak się na zwierzaka woła „Burek' to nie można liczyć, że się zadomowi. A poza tym, to psie imię.

LOUIS Po pierwsze, to chciałem psa, nie kota. Opryskał mi książki.

PRIOR To była kotka.

POUIS Koty są głupie. To drapieżniki z drzewa, Babilończycy zatykali nimi dziury w murach. Psy mają rozum.

PRIOR Koty mają intuicję.

LOUIS Mądry pies jest tak samo inteligentny, jak mało rozgarnięte dwuletnie dziec­ko.

PRIOR Koty wyczuwają, kiedy coś jest nie tak.

LOUIS Tylko wtedy, jeśli się ich nie karmi.

PRIOR Czują. Dlatego Burek uciekł, bo wiedział.

LOUIS Co? Pauza.

PRIOR Dzisiaj rano robiłem, co mogłem; lepiej niż Shirley Booth; miękkie kapcie, szlafrok, wałki do włosów, puszka Whiskas;„Mała, wróć' Na nic. Le chat, elle ne reviendra jamais, jamais;..

Zdejmuje marynarkę, podwija rękawy, pokazuje Louisowi ciemnofioletową plamę po wewnętrznej stronie ramienia.

PRIOR Popatrz.

LOUIS To tylko pęknięte naczyńko krwionośne.

PRIOR Według najlepszych autorytetów medycznych to coś innego.

LOUIS Co?

Pauza.

LOUIS Powiedz mi.

PRIOR K.S., skarbie. Zmiana patologiczna numer jeden. Popatrz. Pocałunek anioła śmierci w kolorze ciemnego wina.

LOUIS (bardzo łagodnie, trzymając Priora za rękę) Proszę

PRIOR Anioł powoli wysysa krew, aż mięso samo zacznie chodzić. Jestem chory.

LOUIS Przestań.

PRIOR Mam zmiany patologiczne.

LOUIS Mógłbyś przestać.

PRIOR Nie sądzisz, że dobrze to znoszę? Umrę.!

LOUIS Gówno prawda.

PRIOR Puść mnie.

LOUIS Nie.

PRIOR Puść.

LOUIS (przyciągając Priora i gwałtownie chwytając go w ramiona) Nie.

PRIOR Nie wiem, jak cię przed tym uchronić, kochanie. Fakt naukowy to mur nie do przeskoczenia. K.S. Bum. Możesz walić w niego łbem, ile wlezie.

LOUIS Pierdol się. (puszczając go) Pierdol się, pierdol się, pierdol się.

PRIOR To właśnie chciałem usłyszeć. Dojrzałe podejście do sprawy. Chodź, zoba­czymy, czy kot wrócił. Louis?

LOUIS Kiedy to odkryłeś?

PRIOR Nie wiedziałem, jak ci powiedzieć.

LOUIS Dlaczego?

PRIOR Bałem się.

LOUIS Czego?

PRIOR Że mnie zostawisz.

LOUIS Och. Krótka pauza.

PRIOR Nie najlepszy moment; pogrzeb i w ogóle, ale pomyślałem, że skoro już je­steśmy przy śmierci

LOUIS Muszę iść pochować babcię.

PRIOR Lou?

Pauza.

PRIOR Potem przyjdziesz do domu?

LOUIS Potem przyjdę do domu.

Scena 5

Scena podzielona: Joe i Harper w domu; Louis na cmentarzu z rabinem Izydorem

Chemelwitzem i trumienką.

HARPER Do Waszyngtonu?

JOE Misiu, wiesz, jakie to wyróżnienie i

HARPER Muszę pomyśleć.

JOE No jasne.

HARPER Odmów.

JOE Powiedziałaś, że pomyślisz o tym.

HARPER Nie chcę się przeprowadzać do Waszyngtonu.

JOE Ale ja chcę.

HARPER To jeden wielki cmentarz, wszędzie ogromne, białe grobowce i mauzolea.

JOE Moglibyśmy mieszkać w Maryland albo w Georgetown.

HARPER Tutaj jesteśmy szczęśliwi.

JOE Chyba niezupełnie, misiu, jesteśmy

HARPER Przynajmniej dosyć szczęśliwi! Trochę tak „na niby'. Lepsze to niż nic.

JOE Czas, żeby coś zmienić.

HARPER Żadnych zmian. Po co?

JOE Od czterech lat jestem asystentem. Wyciągam dwadzieścia dziewięć tysięcy do­larów rocznie. To idiotyczne. Ukończyłem studia z czwartą lokatą, a zarabiam mniej niż którykolwiek z kolegów. I mam mam dosyć zwykłego urzędowania, chcę się przeprowadzić gdzieś, gdzie dzieje się coś dobrego.

HARPER W Waszyngtonie nic dobrego się nie zdarza. Zapomnimy, czego uczyli nas w kościele, kupimy meble u Conrana i staniemy się yuppiesami. Tutaj mam tyle do zrobienia.

JOE Na przykład?

HARPER Coś mam

JOE Co?

HARPER Muszę skończyć malować sypialnię.

JOE Malujesz ją od roku.

HARPER Wiem Nie skończyłam, bo ciągle nie mam na to czasu.

JOE Aha ale to się kupy nie trzyma. Masz tyle czasu, ile dusza zapragnie. Mogłabyś domalować tę sypialnię, jak jestem w pracy.

HARPER Boję się tam sama wejść.

JOE Boisz się? Czego?

HARPER Słyszałam tam kogoś. Jak szorował czymś metalowym po ścianie. Może to jakiś facet z nożem?

JOE Nie ma tam nikogo.

HARPER Teraz nie.

JOE Rano też nikogo nie było.

HARPER Skąd wiesz? Rano byłeś w pracy. To mieszkanie jest jakieś straszne. Pa­miętasz „Dziecko Rosemary'?

JOE „Dziecko Rosemary'?

HARPER Nasze mieszkanie wygląda dokładnie jak tamto. Było na Brooklynie, prawda?

JOE Nie, na

HARPER Ale wyglądało jak nasze. Naprawdę.

JOE No to się przeprowadźmy.

HARPER Georgetown jest jeszcze gorsze. „Egzorcysta' był w Georgetown.

JOE Gdzie się obrócisz, tam diabeł, co, misiu?

HARPER Tak. Wszędzie.

JOE Dzisiaj ile tabletek?

HARPER Ani jednej. Jedną. Trzy. Tylko bzy.

LOUIS (wskazując na trumnę) Dlaczego wieko przytrzymują tylko dwa drewniane

rygle?

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ Zęby łatwiej jej było wyjść, gdyby zechciała.

LOUIS Mam nadzieję, że tam zostanie. Latami sam przed sobą udawałem, że ona już

nie żyje. Byłem zaskoczony, kiedy zadzwonili zawiadomić, że zmarła. Porzuciłem

ją-

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ „Szarfer wi di zon fun a szlang iz an umbedankar kind!'

LOUIS Nie znam jidisz.

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ Ostrzejsza niż jad węża jest niewdzięczność dzie­ci. Shakespeare. „Król Lear'.

LOUIS Rabbi, co Pismo Święte mówi o kimś, kto opuszcza ukochaną osobę w po­trzebie?

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ Dlaczego by ktoś miał zrobić coś takiego?

LOUIS Bo musi. Dlatego, że ten ktoś tak pojmuje świat. Wierzy, że w walce świat zmieni się na lepsze; może ten ktoś ma neoheglowskie, pozytywne poczucie cią­głego postępu dziejów ku szczęściu, doskonałości czy czemukolwiek; może ten ktoś czuje się silny, bo odczuwa więź z kiłami, które nieustannie popychają do przodu może to ktoś, kto nie potrafi, mhm, włączyć choroby do swego wyobra­żenia o porządku świata Może wymioty..! ból i rany przerażają go, może nie najlepiej sobie radzi ze śmiercią.

RABIN IZYDOR CHEMELWUZ O kimś takim w Piśmie Świętym nic nie ma.

LOUIS Rabbi, boję się zbrodni, które mogę popełnić.

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ Bardzo pana proszę. Jestem starym, schorowa­nym rabinem i czeka mnie długa jazda do domu na Brons. Chce się pan wyspo­wiadać, to lepiej niech pan znajdzie sobie księdza.

LOUIS Aleja nie jestem katolikiem, jestem Żydem.

RABIN IZYDOR. CHEMELWITZ Tym gorzej dla pana, bubule. Katolicy wierzą w przebaczenie, Żydzi - w winę. (delikatnie klepie trumnę)

LOUIS Proszę tylko sprawdzić, czy rygle dobrze trzymają.

RABIN IZYDOR CHEMELWITZ Niech się pan nie martwi. Po tym, co przeżyła, będzie wolała zostać w środku. Tam jej lepiej.

JOE Słuchaj, wiem, że to cię trochę przeraża Ale postaraj się zrozumieć, co to dla mnie znaczy. Postarasz się?

HARPER Tak.

JOE Dobrze. Ale naprawdę się postaraj. Świat chyba rzeczywiście zaczyna się zmie­niać.

HARPER Ale ja nie chcę

JOE Poczekaj. Będzie lepiej. Jeszcze się odmieni na lepsze. Ameryka na nowo siebie odkryła. Odkryła swoją świętą pozycję wśród innych narodów. A ludzie już się tego nie wstydzą jak dawniej. To coś wspaniałego. Odnaleziono prawdę. Przy­wrócono prawo. Słuchaj, tego właśnie dokonał prezydent Reagan. Powiada: „Prawda istnieje i można ją z dumą głosić.' A naród w to wierzy. Stajemy się lep­si. Więcej w nas dobroci. Chcę mieć w tym swój udział, potrzebuję czegoś na­prawdę wielkiego, żeby mnie podniosło na duchu. No bo sześć lat temu świat wy­dawał się okropny, beznadziejny, chylący się ku upadkowi, pełen nierozwiązy­walnych problemów, zbrodni, zamętu i głodu, i

HARPER Nadal taki się wydaje. Nawet bardziej niż wtedy. Mówią, że warstwa ozo­nowa

JOE Harper

HARPER A dzisiaj, za oknem, na Atlantic Avenue jakiś sfiksowany gliniarz z dro­gówki

JOE Przestań! Próbuję ci coś powiedzieć.

HARPER Ja też.

JOE Nawet nie gadasz do rzeczy, nie

HARPER Po prostu chodzi mi o to, że świat wydaje się

JOE Tak ci się tylko wydaje, bo nigdy nie wychodzisz mu się przyjrzeć i masz pro­blemy emocjonalne.

HARPER Wychodzę.

JOE Nie. Całymi dniami siedzisz w domu i zamartwiasz się jakimiś wyimaginowa­nymi

HARPER Wychodzę. Naprawdę. Nie masz pojęcia, co robię.

JOE Nie siedzisz w domu całymi dniami.

HARPER Nie.

JOE Właśnie, że tak.

HARPER To tobie się tak wydaje.

JOE Dokąd chodzisz?

HARPER A ty dokąd chodzisz? Jak idziesz na spacer, (pauza, potem ze złością) I nie mam problemów emocjonalnych.

JOE Przepraszam.

HARPER A jeżeli mam problemy emocjonalne, to przez to, że żyję z tobą. A

JOE Przepraszam, misiu, nie chciałem

HARPER A jeżeli ci się wydaje, że je mam, to nie powinieneś był się ze mną żenić. To ty kłamiesz i coś ukrywasz.

JOE Chcę być twoim mężem.

HARPER Nie powinieneś. Ani wtedy, ani teraz.

Pauza.

HARPER Misiu, Misiu.

JOE Buziaczka.. Całują się.

HARPER Słyszałam w radiu, jak się robi fellatio.

JOE Co?

HARPER Chcesz spróbować?

JOE Nie powinnaś słuchać takich rzeczy.

HAARPER Mormoni mogą robić fellatio.

JOE Harper.

HARPER (naśladując jego ton) Joe. To była jakaś młoda Żydówka z niemieckim ak­centem. Dla mnie to bardzo odpowiedni okres. Żeby zrobić sobie dziecko. Potem zaczęli mówić o dziurach ozonowych. Nad Antarktydą. Poparzenia skóry, ptaki ślepną, lodowce się rozlatują. Świat się kończy.

Scena 6

Męska toaleta dla pracowników Federalnego Sądu Apelacyjnego na Brooklynie; ostatni krzyk mody w przemyśle sanitarnym; Louis płacze nad umywalką; wchodzi Joe.

JOE Och. Dzień dobry.

LOUIS Dzień dobry, panie mecenasie.

JOE (obserwuje płaczącego Louisa) Przepraszam, nie nie wiem, jak się pan nazy­wa

LOUIS Niech pan sobie daruje. Informatyk. Najniższy wśród niskich.

JOE (wyciągając rękę) Joe Pitt. Od sędziego Wilsona

LOUIS Wiem. Mecenas Pitt. Kierownik sekretariatu.

JOE Czy Nic panu nie jest?

LOUIS Nie. Wszystko w porządku. Dziękuję. Miły z pana człowiek.

JOE Nie taki miły.

LOUIS Co?

JOE Nie taki miły. Wszystko jedno. Na pewno nic

LOUIS Życie to gówno. Życie to po prostu gówno.

JOE Co się stało?

LOUIS Oczko mi poleciało.

JOE Słucham?

LOUIS Nieważne. Ale dzięki za zainteresowanie.

JOE Ależ

LOUIS To naprawdę bardzo, bardzo miło z pana strony.

Znowu zaczyna płakać.

LOUIS Przepraszam, przepraszam, przyjaciel jest chory

JOE O, tak mi przykro

LOUIS Tak, wie pan, to sympatyczne. Trzech; pańskich kolegów weszło tu przed pa­nem i było świadkami tego nieszczęsnego Widoku, ale dopiero pan się zaintereso­wał. Tamci otwierali drzwi, a jak mnie zobaczyli, natychmiast uciekali. Mam na­dzieję, że naprawdę chciało im się szczać. i

JOE (podając mu kawałek papieru toaletowego) Po prostu nie chcieli się narzucać.

LOUIS No, zasrani reaganowscy prawnicy, twardziele bez serca.

JOE To nie fair.

LOUIS Co jest nie fair? Że są bez serca? Że twardziele? Że reaganowscy? Czy że prawnicy?

JOE Głosowałem na Reagana.

LOUIS Naprawdę?

JOE Dwa razy.

LOUIS Dwa razy? O, rany. Republikański gej.

JOE Co, proszę?

LOUIS Nic.

JOE Nie jestem Nieważne.

LOUIS Republikaninem? Nie republikaninem? Czy

JOE Czy co?

LOUIS Co?

JOE Gejem. Nie jestem gejem.

LOUIS Ach. Przepraszam, (głośno wydmuchuje nos) Tylko

JOE Tak?

LOUIS Czasami można poznać po sposobie mówienia, że To znaczy pan mówi jak

JOE Nieprawda. Jak kto?

LOUIS Jak republikanin. Krótka pauza.

JOE (upewnia się, że nikogo nie ma w pobliżu i wtedy) Naprawdę? Mówię jak ?

LOUIS Co? Jak? Republikanin czy A ja?

JOE Czy pan co?

LOUIS Mówię jak?

JOE Jak? O czym my mówimy? Jestem skołowany.

LOUIS Tak. Nazywam się Louis. Ale przyjaciele mówią do mnie Louise. Pracuję w informatycznym. Dzięki za papier.

Louis wyciąga rękę do Joego. Joe chce ją uścisnąć, Louis robi unik i klepie Joego po policzku, wychodzi.

Scena 7

Scena marzeń sennych, które się wzajemnie przenikają. Prior siedzi przy stoliku i robi sobie makijaż. Harper ma halucynacje wywołane przez valium. Zdarza się to od czasu do czasu. Z jakiegoś powodu tym razem w marzeniach Harper pojawia się Prior.

PRIOR (robi makijaż, starannie ogląda efekty w lustrze; do publiczności) „Panie DeMille, możemy kręcić zbliżenie'. Człowiek chce przejść przez życie elegancko i z gracją, z rzadka rozkwitając w pełni, ale za to z wyrafinowanym smakiem i w najlepszym momencie, jak rzadki kwiat, jakaś orchidea Pragnie się Lecz tak rzadko osiąga się to, czego się chce, prawda? Nie. Nic się nie dostaje. Najwyżej w

dupę. I co umiera się przed trzydziestką, jako ograbiony z dziesiątek lat maje­statu Wszystko to gówno warte, (przygląda się swemu dziełu) Wyglądam jak trup. Jak trupiara. Och, piękności ty moja, wiesz, sięgnęłaś bruku, skoro nawet transwestyta jest tylko przebierańcem. Pojawia się Harper.

HARPER Czy ty jesteś? Kim jesteś?

PRIOR Kim ty jesteś?

HARPER Co ty robisz w mojej halucynacji?

PRIOR Nie jestem w twojej halucynacji. Ty jesteś w moim marzeniu.

HARPER Jesteś umalowany.

PRIOR Ty też.

HARPER Ale ty jesteś mężczyzną.

PRIOR (udając przerażenie i zszokowanie, pokazuje na migi, jak szminką podrzyna sobie gardło i umiera, wspaniałe udramatyzowanie scenki) Dłonie i stopy mnie zdradzają.

HARPER Coś tu nie gra. Nie poznaję cię. Nie jesteś Czy jesteś jakimś moim wy­myślonym znajomym?

PRIOR Nie. Nie jesteś trochę za stara, żeby sobie wymyślać znajomych?

HARPER Mam problemy emocjonalne. Wzięłam za dużo tabletek. Dlaczego jesteś umalowany?

PRIOR Właśnie robiłem twarz, żeby sobie poprawić samopoczucie - zwinąłem nowe cienie — paletę jesienną - ze stoiska Estee Lauder w domu towarowym (pokazuje jej)

HARPER Ukradłeś je?

PRIOR Byłem bez kasy; odczułem nagle taką wewnętrzną potrzebę!

HARPER Joe się wścieknie. Obiecałam mu, że koniec z tabletkami.

PRIOR Tymi, o których cały czas wspominasz?

HARPER Tak. Valium. Biorę valium. Dużo valium.

PRIOR I wirujesz tak szybko, jak możesz.

HARPER Nie jestem uzależniona. Nie wierzę w uzależnienie i nigdy nigdy nie piję. I nigdy nie biorę narkotyków.

PRIOR Co powiesz?

HARPER Z wyjątkiem valium.

PRIOR Z wyjątkiem valium; maleńkimi garsteczkami.

HARPER To straszne. Mormoni nie powinni być od niczego uzależnieni. Jestem mormonką.

PRIOR Jestem homoseksualistą.

HARPER W naszym kościele nie wierzymy w homoseksualistów.

PRIOR W naszym kościele nie wierzymy w mormonów.

HARPER Do jakiego kościoła aha! (śmieje się) Załapałam. Nie rozumiem. Jeżeli cię nigdy przedtem nie widziałam, a w każdym razie tak mi się zdaje, to chyba nie powinieneś tutaj być, w tej halucynacji, bo z doświadczenia wiem, że umysł, który . wytwarza halucynacje, nie powinien być zdolny do tworzenia czegoś, czego pier­wotnie nie było, co się w nim nie zakodowało poprzez doświadczenie z prawdzi­wego świata. Wyobraźnia nie potrafi tworzyć czegoś nowego, prawda? Tylko przetwarza różne fragmenty i drobiazgi ze świata i układa z nich wizje Czy mó­wię do rzeczy?

PRIOR Biorąc pod uwagę okoliczności, to tak.

HARPER Więc kiedy się nam wydaje, że uciekliśmy od przyziemności i, jak by to powiedzieć, nieautentyczności naszego życia, to w istocie jest to ta sama zwyczaj­ność i fałsz, tyle że przetasowane, poukładane tak, że stwarzają pozór nowości i prawdy. Ale nie można poznać rzeczy nieznanej. Nie uważasz, że to przygnębia­jące?

PRIOR Ograniczoność wyobraźni?

HARPER Tak.

PRIOR Człowiek zdaje sobie z tego sprawę, jak pójdzie na bal w stylu lat jakichś tam: Wszystko To Już Kiedyś Było.

HARPER Świat. Skończony. Straszne, straszni Cóż Tak przygnębiającej halucy­nacji jeszcze nie miałam.

PRIOR Przykro mi. Naprawdę staram się być zabawny.

HARPER Proszę nie przepraszaj Nie mogę oczekiwać od ciężko chorego, że mnie rozweseli.

PRIOR Skąd u diabła, wiedziałaś

HARPER Zdarza się. Czasami to jest właśnie próg objawienia. Po prostu się widzi jak bardzo jesteś chory. Widzisz coś we mnie?

PRIOR Tak.

HARPER Co?

PRIOR Jesteś zdumiewająco nieszczęśliwa

HARPER Też mi. Spotykasz kogoś uzależnionego od valium, to zaraz kombinujesz, że jest nieszczęśliwy. To sienie liczy. Jasne, że jestem Coś innego. Coś, co mnie zdziwi.

PRIOR Coś, co cię zdziwi.

HARPER Tak.

PRIOR Twój mąż jest homo.

Pauza.

HARPER Nonsens.

Pauza. Potem bardzo cicho.

HARPER Naprawdę?

PRIOR (wzrusza ramionami) Próg objawienia

HARPER Nie podobają mi się twoje wizje. Kiepsko z twoją intuicją. Joe jest całkiem zwyczajnym mężczyzną, jest O, Boże. O, Boże. On jest Czy homoseksualiści dużo chodzą, na przykład na długie spacery?

PRIOR Tak. Chodzimy. W elastycznych spodniach i fioletowoniebieskawych bire­tach, tam i z powrotem alejami Sodomy i Gomory, lekkim krokiem w miękkich mokasynach Wystarczyło na ciebie spojrzeć, żeby dostrzec

HARPER Swego rodzaju smutny błysk zrozumienia.

PRIOR Tak.

HARPER Jakbyś mnie naprawdę dobrze znał.

PRIOR Tak.

HARPER Tak. Muszę już iść, wrócić, coś się rozpadło. Boże, tak mi smutno

PRIOR Przykro mi. Przeważnie mówię „Pieprzyć prawdę', ale zwykle to prawda nas pieprzy.

HARPER Coś jeszcze widzę

PRIOR Ooo?

HARPER Gdzieś głęboko tkwi w tobie cząstka, której choroba nie dosięga Widzę to.

PRIOR Czy to To nieprawda

HARPER Próg objawienia Do domu

Harper znika.

PRIOR Ludzie tutaj przychodzą i odchodzą w taki dziwny sposób (do siebie w lu­strze) Nie wydaje mi się, żeby była we mnie jakaś cząstka, której choroba nie do­sięgła. Moje serce pompuje zatrutą krew. Czuję się brudny. Zaczyna dłońmi ścierać makijaż, rozmazując go po całej twarzy. Duże szare pióro spada z góry. Prior przestaje rozmazywać makijaż i patrzy na pióro. Podchodzi i podnosi je.

GŁOS (niesamowicie piękny) Spojrzyj w górę!

PRIOR (patrząc w górę, nie widząc nikogo) Hej?

GŁOS Spojrzyj w górę!

PRIOR Kto tam?

GŁOS Przygotuj drogę!

PRIOR Nie widzę

Gwałtowna zmiana oświetlenia; z góry.

GŁOS

Spojrzyj w górę, spojrzyj w górę,

przygotuj drogę

nieskończone zstępowanie.

Oddech w powietrzu

opadający w dół

Chwała

Cisza.

PRIOR Hej? To wszystko? Heej! Co jest, kurwa? (obejmuje siebie) Biedactwo. Ta­kie ze mnie biedactwo. Dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja? Nie czuję się dobrze. Naprawdę nie najlepiej.

Scena 8

Scena podzielona: Harper i Joe w domu; Prior i Louis w łóżku.

HARPER Gdzie byłeś?

JOE Wyszedłem sobie.

HARPER Dokąd?

JOE Po prostu wyszedłem. Pomyśleć.

HARPER Już późno.

JOE Miałem dużo do przemyślenia.

HARPER Przypaliłam kolację.

JOE Przykro mi.

HARPER Nie swoją. Moja była w porządku. Twoją. Włożyłam, co zostało, do piecy­ka, nastawiłam na największy płomień i patrzyłam, jak wszystko się pali na wę­giel. Jeszcze jest gorące. Bardzo gorące. Chcesz spróbować?

JOE Nie musiałaś tego robić.

HARPER Wiem. Wydawało mi się, że tak właśnie powinna postąpić niedopieszczona, nafaszerowana prochami, niezrównoważona psychicznie żona.

JOE Oho.

HARPER Więc tak zrobiłam. Któż może wiedzieć, co powinnam zrobić?

JOE Ile tabletek?

HARPER Garść. Nie zmieniaj tematu.

JOE Nie będę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś

HARPER Nie. Nie. Nie tak! Czuję się świetnie, prochy to nie problem, nie nasz problem. Chcę wiedzieć, gdzie byłeś! Chcę wiedzieć co się dzieje!

JOE Z czym? Z pracą?

HARPER Nie.

JOE Powiedziałem, że potrzebuję więcej czasu.

HARPER Nie chodzi o pracę!

JOE Pan Cohn, rozmawiałem z nim przez telefon, powiedział, że muszę się pospie­szyć

HARPER Nie chodzi

JOE Ale nie mogę cię zmusić do żadnej sensownej rozmowy, więc

HARPER Zamknij się!

JOE A potem co?

HARPER Trzymaj się tematu.

JOE Nie wiem, o co ci chodzi. Chcesz mnie o ćoś zapytać? To pytaj. No.

HARPER Ja., nie potrafię. Boję się ciebie. i

JOE Jestem zmęczony, idę spać.

HARPER Powiedz mi sam, żebym nie musiała pytać. Proszę.

JOE To nienormalne, nie jestem

HARPER Kiedy wieczorem stajesz w drzwiach, twoja twarz nigdy nie wygląda tak, jak ją pamiętam. Coś mnie zaskakuje twoje złe i surowe spojrzenie. Nawet twój ciężar w nocy w łóżku, twój oddech przez sen wydaje się obcy. Przerażasz mnie.

JOE Wiem, kim jesteś.

HARPER Tak. Jestem wrogiem. To proste. To się nie zmienia. Wydaje ci się, że tyl­ko ty nie znosisz seksu; ja też; nie znoszę seksu z tobą, naprawdę, cieszę się, że już tego nie robimy. Śni mi się, że posuwasz mnie, aż wszystko w środku się rozłazi, jestem jak z wosku i rozpadam się na kawałki. To jak kara. Źle, że za ciebie wy­szłam. Wiedziałam, że jesteś (powstrzymuje się) To grzech, oboje nas to zabija.

JOE Zawsze wiem, kiedy jesteś na prochach, bo robisz się czerwona na twarzy, za­czynasz się pocić i, szczerze mówiąc, bardzo często dlatego nie chcę

HARPER Bo

JOE No wiesz, ładnie nie wyglądasz. Nie w takim stanie.

HARPER Muszę cię o coś zapytać.

JOE No to pytaj! Pytaj! Co, do cholery jasnej, chcesz

HARPER Jesteś homo?

Pauza.

HARPER Jesteś? Jeżeli teraz wyjdziesz, to znów wsadzę twoje jedzenie do piecyka i nastawię na maksimum, tak, cały budynek napełni się dymem i wszyscy zacza­dzieją. Przysięgam na Boga, że to zrobię. Odpowiedz mi.

JOE A co, jeśli

Krótka pauza.

HARPER To mi powiedz, proszę. Zobaczymy.

JOE Nie. Nie jestem. Nie rozumiem, jaką to robi różnicę.

LOUIS Żydzi nie mają żadnych jasnych wskazówek na piśmie dotyczących życia po śmierci; chociażby o tym, że istnieje. Dużo o tym nie myślę. Ja sobie to wyobra­żam jak wieczne, deszczowe czwartkowe popołudnie w marcu. Martwe liście.

PRIOR Oho. Bardzo to grecko-rzymskie.

LOUIS Wiesz, dla nas nie wyrok się liczy, ale samo osądzanie. Dlatego nigdy nie mogłem zostać prawnikiem. W sądzie liczy się tylko orzeczenie.

PRIOR Nigdy nie mogłeś zostać prawnikiem, bo za dużo myślisz o seksie. Za bardzo cię to absorbuje.

LOUIS Nie absorbuje, tylko odseparowuje. Do czego zmierzam

PRIOR Słucham uważnie.

LOUIS To sędzia w swoim gabinecie, rozważający argumenty za i przeciw, obłożony mądrymi księgami, dumający nad dowodami, swobodnie przeskakujący z jednej kategorii w drugą: dobro, zło, winny, niewinny; sędzia w komnacie rozwagi, nie ten przed ławą z młotkiem w dłoni. Ustanawianie prawa, nie jego egzekwowanie.

PRIOR Puenta, kochany, puenta

LOUIS Że to, co w końcowym rozrachunku powinno się liczyć, to problemy i kształt życia, jego złożoność zestawiona, przedstawiona i wzięta pod uwagę, a nie jakaś pieczątka przyznająca zbawienie czy potępienie, która rozmienia całą złożoność

na drobne, niezadowalające postanowienia- wyważenie

PRIOR To mi się podoba, to jest bardzo w duchu Zen uspokajająco niezrozumiałe i bezużyteczne. Idący na śmierć składają ci dzięki.

LOUIS Przecież nie umierasz.

PRIOR Wcale nie jest dobrze, naprawdę dwie nowe rany. Boli mnie noga. Lekarz mówi, że mam białko w moczu, ale kto tam wie, co to wróży. W każdym razie nie powinno go tam być. Cały tyłek mam spierzchnięty od biegunki, a wczoraj srałem krwią.

LOUIS Nie znoszę tego. Nie mów mi.

PRIOR Za bardzo się przejmujesz. Kończy się na tym, że ja ciebie pocieszam. Tak jest łatwiej

LOUIS Dzięki.

PRIOR Jak będzie źle, to ci powiem.

LOUIS Jak się sra krwią, to chyba nie jest dobrze.

PRIOR No i ci mówię.

LOUIS No i znoszę to.

PRIOR Powiedz mi coś jeszcze o sprawiedliwości.

LOUIS Jakoś to znoszę.

PRIOR Louis, należy ci się order z kartofla

Louis zaczyna płakać.

PRIOR Cofam to. Nie należy ci się order z kartofla Nic z tego nie będzie. Powiedz

coś jeszcze o sprawiedliwości.

LOUIS Nie umrzesz. PRIOR Sprawiedliwość

LOUIS jest niezmiernością, niepojętym przestworzem. Sprawiedliwość to Bóg.

Prior?

PRIOR Mhm.

LOUIS Kochasz mnie.

PRIOR Tak.

LOUIS A co, jeśli teraz odejdę? Czy na zawsze mnie znienawidzisz?

PRIOR (całuje Louisa w czoło) Tak.

JOE Chyba powinniśmy się pomodlić. Prosić Boga o pomoc. Razem go prosić

HARPER Bóg nie chce ze mną rozmawiać. Muszę sobie wymyślać ludzi, żeby do mnie gadali.

JOE Nie przestawaj pytać.

HARPER Zapomniałam o co. Aha. Boże, czy mój mąż jest

JOE Przestań. Przestań. Ostrzegam cię. A co za różnica? W środku mogę być nie wiadomo jak zły i wstrętny, bylebym walczył ze wszystkich sił, starał się to w so­bie zabić. Czego ty ode mnie chcesz? Czego ty ode mnie chcesz, Harper? Jeszcze więcej? Na miłość boską, nic już nie zostało. Jestem skorupą. Nic się już we mnie nie da zabić. Najważniejsze, żebym się zachowywał tak, jak wiem, że należy. • Przyzwoicie. Poprawnie. W oczach Boga tylko to się liczy.

HARPER Nie, nie, nie, to gadka prosto z Utah, mormońskie gadanie, nienawidzę tego. Powiedz mi, Joe, no powiedz

JOE Mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem bardzo dobrym człowiekiem, który bar­dzo ciężko pracował, aby stać się dobrym, a ty chcesz to zniszczyć. Chcesz mnie zniszczyć, aleja ci na to nie pozwolę. Pauza.

HARPER Będę miała dziecko.

JOE Kłamiesz.

HARPER Ty kłamiesz. Dziecko od urodzenia uzależnione od prochów. Dziecko, które zamiast snów ma halucynacje, której gapi się na nas zamglonymi oczami i nie wie, kim jesteśmy.

Pauza.

JOE Naprawdę jesteś

HARPER Nie. Tak. Nie. Tak. Odejdź. Teraz oboje mamy swoje tajemnice.

PRIOR Jeden z moich przodków był kapitanem statku i zbił majątek, wożąc do Eu­ropy tłuszcz wielorybi, a zabierając stamtąd imigrantów - przeważnie Irlandczy­ków, ściśniętych jak sardynki, za kupę pieniędzy od łebka. Ostatni statek, którym dowodził, zahaczył podczas wiosennej burzy o wybrzeże Nowej Szkocji i poszedł na dno. Kapitan razem z nim - La Grandę Gęste - ale załoga zabrała siedemdzie­siąt osób, głównie kobiety i dzieci, na jedyną szalupę, jaka była na statku, taką du­żą, z wiosłami, a kiedy pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła i wydawało się, że szalupa jest przeciążona, załoga zaczęła po kolei wyrzucać ludzi do morza. Aż uzyskano odpowiedni balast. Członkowie załogi chodzili po łodzi tam i z powro­tem, z oczami wbitymi w linię wody, a kiedy szalupa zbytnio się zanurzała, chwy­tali pierwszego z brzegu biedaka i wywalali do morza Widzisz, łódź brała wodę. Było siedemdziesiąt osób; kiedy dotarli do Halifaxu - na pokładzie było dziewię­cioro.

LOUIS Jezu.

PRIOR Ostatnio dużo myślę o tej historii. O tych ludziach w łodzi, którzy czekają, przerażeni, kiedy tamci ponurzy, nieprzejednani, nieprzeparcie silni biorą może twego sąsiada, może ciebie, i bez żadnego ostrzeżenia ciskają za burtę, masz tylko tyle czasu, żeby chwycić łyk powietrza i już jesteś w lodowatych, niespokojnych wodach, w soli i ciemności, i toniesz. Podoba mi się twoja kosmologia, kochanie. Kiedy czas ucieka, to zaczyna mnie pociągać wszystko, co jest w zawieszeniu, czemu brakuje zakończenia - ale wydaje mi się, że to cię zwalnia.

LOUIS Co przez to rozumiesz?

PRIOR Od osądu, od winy czy odpowiedzialności.

LOUIS Mnie?

PRIOR Każdego. To było bezosobowe.

LOUIS Proszę cię, wyzdrowiej. Proszę. Proszę, niech ci się nie pogorszy.

Scena 9

Roy i jego lekarz, Henry, w gabinecie tego drugiego.

HENRY Nikt nie wie, co to wywołuje. I nikt nie wie, jak to leczyć. Najpopularniejsza teoria jest taka, że winny jest retrowirus, powodujący niewydolność systemu im­munologicznego. Obecność wirusa poznaje się po tym, że przeciwciała, pojawia­jące się jako reakcja na jego dostanie się do krwi przez skaleczenie lub przez śluzówkę, są nieskuteczne. Przeciwciała nie potrafią obronić przed nim organizmu. Dlaczego, nie wiadomo. System odpornościowy organizmu przestaje funkcjono­wać. Czasami nawet organizm sam siebie atakuje. W każdym razie pozostaje ot­warty na całe piekło infekcji wywoływanych mikrobami, przed którymi normal­nie potrafi się obronić.

Stąd mięsak Kaposiego. Te rany. Albo twoje problemy z gardłem. Albo węzły chłonne.

Podejrzewamy, że mimo istniejącej bariery może się również przedostać do móz­gu. Co, rzecz jasna, jeszcze pogarsza sprawę. A zatrważające jest to, że nie wiemy, dla jakiego procentu ludzi z osłabionym systemem immunologicznym jest to pra­ktycznie wyrok śmierci.

Pauza.

ROY To bardzo pasjonujące, panie Szamanie, ale po jaką cholerę mi o tym opowia­dasz? Pauza.

HENRY Właśnie usunąłem ci jedno z trzech ognisk nowotworowych. Biopsja praw­dopodobnie wykaże, że to mięsak Kaposiego. Masz wyraźnie powiększone węzły chłonne na szyi, w pachwinie i pod pachami - zmiany węzłów chłonnych to ko­lejny znak. I masz kandidiazę jamy ustnej, i może trochę więcej grzybicy pod paz­nokciami kciuka i wskazującego palca prawej ręki. Dlatego też

ROY Ta choroba..

HENRY Zespół objawów.

ROY Nieważne. Dotyka głównie homoseksualistów i narkomanów.

HENRY Przeważnie. Chorzy na hemofilię też są w grupie ryzyka.

ROY Homoseksualiści i narkomani. To dlaczego dajesz mi do zrozumienia, że ja.. Pauza.

ROY Henry, co chcesz przez to powiedzieć?

HENRY Roy

ROY Nie jestem narkomanem.

HENRY Daj spokój, Roy.

ROY Co daj spokój, Roy? No co? Myślisz, że jestem ćpunem?

HENRY To idiotyczne.

ROY No powiedz to.

HENRY Co mam powiedzieć?

ROY Powiedz „Roy, jesteś'

HENRY Roy.

ROY .Jesteś' No dalej. Nie „Roy, masz fioła na punkcie narkotyków'. „Roy, je­steś' Henry, no mówże, zaczyna się na „h'.

HENRY Nie mam zamiaru

ROY Na „h', Henry, i nie jest to ;Jiemofilik'. No

HENRY Roy, co ty wyprawiasz?

ROY No powiedz to. Chcę to usłyszeć. Powiedz:„Roy, jesteś homoseksualistą'.

Pauza.

ROY A ja zacznę powoli i systematycznie niszczyć twoją reputację, praktykę i karie­rę w całym stanie Nowy Jork. I wiesz, że jestem w stanie to zrobić. Pauza.

HENRY Roy, leczę cię od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego. Z wyjątkiem usunięcia zmarszczek, zapewniłem ci pełną obsługę medyczną. Leczyłem cię ze wszystkiego, poczynając od syfilisu

ROY Od dziwki z Dallas.

HENRY Od syfilisu, a kończąc na brodawkach kończystych. W odbytnicy. Które mogłeś złapać od dziwki z Dallas, ale na pewno nie była to dziwka rodzaju żeń­skiego. Pauza.

ROY No to powiedz to.

HENRY Roy, jesteś Roy, odbywałeś stosunki płciowe z mężczyznami, wiele, wiele razy, i jeden z nich albo paru z nich, spowodowało, że jesteś poważnie chory. Masz AIDS.

Pauza.

ROY AIDS. Henry, problem z tobą polega na tym, że kurczowo trzymasz się słów, etykietek, wierzysz, że oznaczają to, co wydaje się, że znaczą. AIDS. Homosek­sualista Pedał. Lesba Wydaje ci się, że są to nazwy, które powiedzą ci, kto z kim śpi. Ale tak nie jest.

HENRY Nie?

ROY Nie. Tak jak wszystkie etykietki, mówią ci jedną rzecz i tylko jedną: a jaką po­zycję osobnik tak zdefiniowany zajmuje w obiegu materii, w hierarchii społecz­nej? Nie chodzi o ideologię czy upodobania seksualne, ale o coś prostszego: o wpływy. Nie liczy się, kogo ja dmuchamj ani kto mnie dmucha, tylko kto odbie­rze telefon, kiedy zadzwonię, kto ma wobec mnie dług wdzięczności. Do tego właśnie odnoszą się etykietki. Dla kogoś, | kto tego nie rozumie, homoseksualistą jest ktoś taki jak ja, ktoś, kto sypia z facetami. Ale to nie tak. Homoseksualiści to nie mężczyźni, którzy sypiają z innymi mężczyznami. Homoseksualiści to faceci, którzy przez piętnaście lat nie mogą przepchnąć w Radzie Miejskiej gównianej ustawy o równouprawnieniu. Homoseksualiści to ludzie, którzy nikogo nie znają, i których nikt nie zna. Którzy mają zero wpływów. Henry, czy to do mnie pasuje?

HENRY Nie.

ROY Nie. Bo ja mam wpływy. Ogromne. Mogę podnieść telefon, wykręcić parę nu­merów i wiesz, kto za pięć minut będzie po drugiej stronie?

HENRY Prezydent.

ROY Lepiej, Henry. Jego żona

HENRY Jestem pod wrażeniem.

ROY Nie chcę, żebyś był pod wrażeniem. Chcę, żebyś zrozumiał. To nie jest sofisty­ka. Ani hipokryzja. To jest rzeczywistość. Mam stosunki z mężczyznami. Ale w przeciwieństwie do prawie wszystkich, którzy to robią, ja przyprowadzam faceta, z którym się pieprzę, do Białego Domu, a prezydent Reagan uśmiecha się do nas i ściska mu dłoń. Ponieważ to, czym jestem, zależy całkowicie od tego, kim jestem. Roy Cohn nie jest homoseksualistą. Roy Cohn jest heteroseksualistą, który posu­wa chłopaczków.

HENRY W porządku, Roy.

ROY Więc jaka jest diagnoza?

HENRY Masz AIDS.

ROY Nie, Henry, nie. AIDS mają homoseksualiści. Ja mam raka wątroby. Pauza.

HENRY Obojętne, co masz, jest to bardzo poważne, a ja ci nie mogę pomóc. Szpital w Bethesda ma jakiś oddział eksperymentalny, ale żeby się tam dostać, trzeba cze­kać w kolejce dwa lata. Nawet ja nie mogę ci tego załatwić. Więc łap za telefon, wykręć tych piętnaście numerów i powiedz pierwszej damie, że musisz się dostać na ten oddział eksperymentalny, bo masz raka wątroby. Możesz to nazywać jak chcesz, Roy, ale wszystko sprowadza się do jednego - że jest bardzo niedobrze.

AKT II - IN VITRO

Początek zimy 1985

Scena 1

Prior leży na podłodze w sypialni; źle z nim.

PRIOR Louis, Louis, obudź się, proszę. Chryste Panie.

Wbiega Louis.

PRIOR Coś złego się dzieje, nie mogę oddychać

LOUIS (zaczyna wychodzić) Zadzwonię po karetkę.

PRIOR Nie, czekaj

LOUIS Na co? Odbiło ci, kurwa? O Boże, cały jesteś rozpalony, głowę masz rozpa­loną.

PRIOR Boli mnie, boli..

LOUIS Dzwonię po karetkę.

PRIOR Nie chcę iść do szpitala, nie chcę iść do szpitala, pozwól mi zostać

LOUIS Nie, nie, Boże, Prior, wstań

PRIOR Nie dotykaj nogi!

LOUIS Musimy Boże, co za obłęd.

PRIOR Lou, nic mi nie będzie, tylko tu sobie polezę, naprawdę, gdybym tylko mógł

zasnąć

Louis wychodzi.

PRIOR Louis? Nie! Nie! Nie dzwoń, wyślesz mnie tam i już nie wrócę, proszę,

Louis, proszę, błagam cię (wrzeszczy) Louis!

LOUIS (z offu, histerycznie) Kurwa, zamknij się!

PRIOR (próbuje wstać) Aaaa. Muszę do łazienki. Poczekaj. Czekaj, tylko O, Jezu. (robi w spodnie)

LOUIS Prior? Będą za.. O, kurczę.

PRIOR Przepraszam, przepraszam.

LOUIS Co ty? Co?

PRIOR Wypadek.

Podchodzi do niego.

LOUIS To krew.

PRIOR Może nie powinieneś tego dotykać mnie ja (mdleje)

LOUIS (cicho) Na pomoc. Na pomoc. O Boże, Boże, Boże, pomóż mi, nie mogę, nie mogę, nie mogę.

Scena 2

Harper siedzi w domu sama, po ciemku, jest noc. Ledwo widać. Wchodzi Joe, ale nie zapala światła.

JOE Dlaczego siedzisz po ciemku? Zapal światło.

HARPER Nie. Znowu słyszałam te głosy w sypialni. Wiem, że ktoś tam był.

JOE Nie było nikogo.

HARPER Może nawet w łóżku, pod kapą, z nożem w ręku. Jejku. Joe. Myślę o zmia­nie miejsca. A to znaczy: chyba znowu odpływam. Wiesz wiesz, o co mi cho­dzi?

JOE Proszę cię, nie. Zostań. Jakoś to naprawimy. Modlę się o to. To moja wina, ale mogę to naprawić. Ty też musisz się starać Joe zapala światło. Harper je gasi.

HARPER Kiedy się modlisz, to o co?

JOE Modlę się do Boga, żeby mnie skruszył, rozbił na drobne kawałeczki i złożył na nowo.

HARPER Proszę, nie. O to się nie módl.

JOE Jak byłem mały, miałem książkę z opowieściami biblijnymi. Był w niej obrazek, który oglądałem ze dwadzieścia razy dziennie: Jakub zmagający się z aniołem. • Samej opowieści nie pamiętam, dlaczego walczą - tylko sam obrazek. Jakub jest młody i bardzo silny. Anioł jest pięknym mężczyzną o złotych włosach i oczy­wiście ze skrzydłami. Wciąż mi się to śni. Często. Jestem To ja nim jestem. To­czę walkę zażartą i niesprawiedliwą. Anioł nie jest ludzki, idzie na całość, więc kto, jaki człowiek mógłby z nim wygrać, i co to za walka? Jest niesprawiedliwa. Jeśli przegrasz, twoja dusza spocznie w popiele, serce zostanie oderwane od Boga. Ale nie możesz nie przegrać.

HARPER Na całym świecie ty jesteś tym jedynym. Jesteś jedynym człowiekiem, którego kocham i kiedykolwiek kochałam. Strasznie cię kocham. Strasznie. Właśnie to jest takie okropne, przeraźliwie prawdziwe. Potrafię wymyślić sobie wszy­stko, ale tego z marzeń wypędzić nie umifem.

JOE Jesteś naprawdę jesteś w ciąży?

HARPER Już czas, a nie ma krwi. Naprawdę nie wiem. Chyba nie byłoby to aż takie świetne rozwiązanie. Może nie krwawię, bo biorę za dużo tabletek. Może urodzę tabletkę. Faszerowanie się prochami nabrałoby nowego sensu, nie? Myślę, że po­winieneś jechać do Waszyngtonu. Sam. Dla odmiany, tak jak powiedziałeś.

JOE Nie opuszczę cię, Harper.

HARPER Może nie. Ale ja odejdę od ciebie.

Scena 3

Louis i pielęgniarka Emily siedzą w pokoju szpitalnym Priora, tej samej nocy, co

w Scenie 1, ale dużo później.

EMILY Już mu lepiej.

LOUIS Chyba nie.

EMILY Faktycznie. Chyba nie. Dałam mu coś, żeby zasnął.

LOUIS Mocno?

EMILY Orbituje po księżycach Jupitera.

LOUIS To niezłe miejsce.

EMILY Każde jest lepsze niż to. Jest pan jego tym?

LOUIS Tak, jestem jego tym.

EMILY To musi być dla pana piekło.

LOUIS I jest. To piekło. Życie po śmierci. Nawiasem mówiąc, Prior, ono wcale nie jest jak deszczowe popołudnie w marcu. Dużo żywsze niż się spodziewałem. Martwe liście, ale te szeleszczące. Ostre, suche powietrze. Uczucie długiego, luk­susowego umierania, które łamie ci serce.

EMILY Tak, wie pan, chyba wszyscy będziemy mieli przez niego złamane serce. Wygląda na miłego faceta. Fajnego.

LOUIS Nie w tym stanie. Ale jest. Był. Nieważne.

EMILY Dziwne imię. Prior Walter. Jakby „Przed Walterem'.

LOUIS Dużo Walterów przed tym. Prior to bardzo stare imię w bardzo starej rodzi­nie. Walterowie sięgają czasów „Mayflower' i jeszcze wcześniej. Aż do podbo­jów normańskich. On twierdzi, że Prior Walter widnieje na Arrasie z Bayeux.

EMILY Czy jest w dobrym guście mieć takie imię?

LOUIS Hmm, to stare imię. Bardzo. A to w pewnych kręgach oznacza dobry gust.

EMILY Nie w moich. Jak się ten arras nazywa?

LOUIS Arras z Bayeux. Utkany przez Matyldę Reńską.

EMILY Powiem mamie. Zajmuje się tkactwem. Do szału mnie tym doprowadza.

LOUIS Terapia manualna dla niespokojnych rąk.

EMILY Mógłby pan tego spróbować.

LOUIS Matylda tkała, kiedy Wilhelm Zdobywca był na wojnie. Była zdolna do czegoś więcej niż lojalność. Do poświęcenia. Czekała na niego, tkała całymi la­tami. A gdyby wrócił z wojny jako przegrany, kochałaby go jeszcze bardziej. I gdyby wrócił okaleczony, oszpecony, przeżarty chorobą i strachem, nadal by go kochała; karmiona współczuciem, chęcią dzielenia bólu, kochałaby go jeszcze bardziej i bardziej, i nigdy, przenigdy nie modliłaby się do Boga, żeby pozwolił mu umrzeć, jeśli nie może wrócić do niej cały i zdrowy, i wieść normalny żywot Gdyby zginął, pochowałaby z nim swoje serce. No to co jest ze mną, kurwa? Krótka pauza.

LOUIS Prześpi noc?

EMILY Przynajmniej.

LOUIS Już pójdę.

EMILY Jest druga w nocy. Dokąd musi pan iść o tej

LOUIS Wiem, która godzina. Spacer. Nocne powietrze, dobre na.. Do parku.

EMILY Niech pan uważa.

LOUIS Jasne. Niebezpiecznie. Proszę mu powiedzieć, jeśli się obudzi, a pani wciąż tu będzie, proszę go ode mnie pożegnać, powiedzieć, że musiałem iść.

Scena 4

Scena podzielona: Joe i Roy w eleganckim barze; Louis i mężczyzna w alejkach Central Parku. Joe i Roy siedzą przy jasno oświetlonym stoliku. Joe ma przed so­bą pełny talerz, ale nie je. Roy od czasu do czasu sięga przez stół do talerza Joego i widelcem nabiera kawałek. Roy dużo pije, Joe — wcale.

Louis i mężczyzna taksują siebie wzrokiem, obaj okazują na przemian zaintereso­wanie i obojętność.

JOE Zaczęła brać prochy, kiedy poroniła czy nie, jeszcze wcześniej. Miała w domu naprawdę nieciekawie - jako dziecko - miała straszny dom. Wiesz, ciągłe pijań­stwo, a co za tym idzie - przemoc fizyczna Nie chce o tym mówić, za to opowia­da., jak to niebo się wali że pod kanapą jest ktoś z nożem. O potworach. O mor­monach. Wszystkim się wydaje, że mormoni nie pochodzą z takich domów, nie powinniśmy się w taki sposób zachowywać, ale to robimy. Nie jest to kwestia kłamstwa czy dwulicowości. Wszyscy starają się żyć według boskich nakazów, które są bardzo hmm

ROY Surowe.

JOE Nie powinienem zawracać ci tym głowy.

ROY Nie, proszę. Pogadajmy od serca. Powtórzymy co to, woda sodowa?

JOE To straszny cios odnieść porażkę w spełnianiu oczekiwań. Kiedy człowiek bar­dzo pragnie być dobry, ale nie zdoła tego pragnienia spełnić, czuje się niezwykle od dobra oddalony. Przeraża mnie, że - być może - naprawdę kocham w niej tę cząstkę, do której światło i boża miłość nie dociera, może właśnie to mnie do niej przyciągnęło. I to w niej pielęgnuję, bo tego mi trzeba.

ROY Po co miałbyś tego potrzebować?

JOE Są rzeczy Nie wiem, na ile znamy siebie. To znaczy, co jeśli? Wiem, że ożeni­łem się z nią, bo bo uwielbiałem to, że nigdy nie miała racji, że zawsze robiła coś nie tak, jakby zawsze w którymś momencie myliła krok. W Salt Lakę to bije w oczy. Ja nigdy nie odstawałem, w każdym razie na zewnątrz, ale w środku było mi trudno. Żeby sprawiać takie jak trzeba wrażenie.

ROY Takie jak trzeba?

JOE Tak.

ROY Co przez to rozumiesz?

JOE No wiesz Sprawiać wrażenie, że jestem silny i radosny. Ci, którzy kochają Boga ze szczerego serca, nie przyćmionego walką i sekretami, są pogodni. Prosta i nieskomplikowana miłość do Boga przejawia się w ich sile i radości. To święci.

ROY Ale ty miałeś sekrety? Sekretne walki

JOE Chciałem być jednym z wybranych, jednym z błogosławionych. Człowiek czu­je, że powinien taki być, że z własnego wyboru ma takie czy inne skazy i wady -co jest oczywiście nieprawdą. Smutek Harper, ten naprawdę głęboki smutek, nie jest kwestią jej wyboru. Ale istnieje.

ROY Nie z twojej winy.

JOE Nie.

ROY Sprawiasz wrażenie, jakbyś się do tego poczuwał.

JOE Jestem za nią odpowiedzialny.

ROY Bo jest twoją żoną.

JOE To raz. A dwa: naprawdę ją kocham. I

ROY Bez różnicy. Jest twoją żoną. A więc są zobowiązania. Wobec niej. Ale rów­nież wobec samego siebie.

JOE W Waszyngtonie zupełnie by się załamała

ROY To pozwól jej zostać tutaj.

JOE Załamie się, jeżeli ją zostawię.

ROY To zabierz ją do Waszyngtonu.

JOE Roy, nie mogę. Ona mnie potrzebuje, i

ROY Joe, posłuchaj. Jestem tutaj najlepszym prawnikiem od rozwodów. Krótka pauza.

JOE Nie można poczekać z tym Waszyngtonem?

ROY Rób tak, żeby było dobrze, Joe. Zęby tobie było dobrze. Tobie. Niech ona sobie

żyje jak chce i gdzie chce. Tak będzie lepiej dla was obojga. Ktoś powinien mieć

to, czego pragnie.

MĘŻCZYZNA Czego chcesz?

LOUIS Chcę, żebyś mnie przerżnął, zranił, aż będę krwawił.

MĘŻCZYZNA Też chcę.

LOUIS Tak?

MĘŻCZYZNA Chcę cię zranić.

LOUIS Zerżnij mnie.

MĘŻCZYZNA Tak?

LOUIS Mocno.

MĘŻCZYZNA Tak? Chłopczyk był niegrzeczny? Pauza.

LOUIS (śmieje się; łagodnie) Bardzo. Bardzo niegrzeczny.

MĘŻCZYZNA Trzeba ukarać chłopczyka?

LOUIS Tak.

MĘŻCZYZNA Tak - co? Krótka pauza.

LOUIS Eeejaa

MĘŻCZYZNA Tak - co, gnojku?

LOUIS Aha. Tak, proszę pana.

MĘŻCZYZNA Chcę, żebyś mnie wziął do siebie.

LOUIS Nie, nie mogę.

MĘŻCZYZNA Czego nie możesz?

LOUIS Nie mogę, ja Nie mieszkam sam, proszę pana.

MĘŻCZYZNA Twój kochanek wie, że robisz sobie skok w bok?

LOUIS Nie, proszę pana, on Mój kochanek o tym nie wie.

MĘŻCZYZNA Twój kochanek wie, że ty

LOUIS Zmieńmy temat, dobrze? Możemy iść do pana?

MĘŻCZYZNA Mieszkam z rodzicami.

LOUIS Aha.

ROY Każdy, kto odnosi sukces na tym świecie, zawdzięcza to zainteresowaniu i po­parciu kogoś starszego i z większą władzą. Najcenniejszym w życiu majątkiem jest chyba umiejętność bycia dobrym synem. Ty ją masz, Joe. Ktoś, kto potrafi być dobrym synem ojca, który go popycha, dalej niż by sam z siebie zaszedł. Mia­łem wielu ojców, ludzi bardzo, bardzo wpływowych. Zawdzięczam im życie. Naj­ważniejszy to Joe McCarthy. Cenił mnie, bo jestem dobrym prawnikiem, a ko­chał, bo byłem i jestem dobrym synem. Miał bardzo trudny charakter; Joe był bardzo ostrożny i unikał osądów; ja wzbudzałem w nim czułość. Oddałby za mnie życie. A ja za niego. Czy to cię wprawia w zakłopotanie?

JOE Nie układało mi się najlepiej z ojcem.

ROY Czasami tak bywa. Wtedy trzeba sobie znaleźć innych ojców, ojców zastęp­czych, bo ja wiem. Więź między ojcem a synem jest w życiu najistotniejsza. Ko­biety są po to, żeby rodzić, dać początek, ale ciągłość to sprawa ojca. Syn ofiaro­wuje ojcu życie; jest ono niczym statek, który poniesie ku nowym lądom marze­nia ojca. Twój ojciec żyje?

JOE Nie.

ROY Jaki był? Trudny?

JOE Był wojskowym. Bywał bardzo niesprawiedliwy. I chłodny.

ROY Ale cię kochał.

JOE Nie wiem.

ROY Nie, nie, Joe, on cię kochał. Ja to wiem. Czasami ojciec musi być w miłości bardzo, bardzo surowy, nawet niesprawiedliwy, oziębły, żeby syn wyrósł na sil­nego mężczyznę; w takim świecie. To nie jest dobry świat.

MĘŻCZYZNA No dobra.

LOUIS Ja Masz gumkę?

MĘŻCZYZNA Nie używam.

LOUIS Powinieneś, (wyjmuje prezerwatywę z kieszeni płaszcza) Masz.

MĘŻCZYZNA Ja tego nie używam.

LOUIS To nie ma o czym gadać, (zbiera się do odejścia)

MĘŻCZYZNA Nie, poczekaj. Ty mi nałóż.

LOUIS Już dajmy spokój. Muszę wracać. Do domu. Chyba mi odbiło.

MĘŻCZYZNA Nie bądź taki, proszę, on się nie dowie.

LOUIS Jest zimno. Za zimno.

MĘŻCZYZNA Nigdy nie jest za zimno, chodź, rozgrzeję cię. Proszę?

Zaczynają się pieprzyć.

MĘŻCZYZNA Rozluźnij się.

LOUIS (krótki śmiech) Nie da rady.

MĘŻCZYZNA Wiesz

LOUIS Co?

MĘŻCZYZNA Chyba pękła. Gumka Mam przestać? Pauza.

LOUIS Nie Spuść się, zaraź mnie. Wszystko mi jedno. Wszystko mi jedno.

Pauza. Mężczyzna odsuwa się.

MĘŻCZYZNA Wiesz hmm, słuchaj, przepraszam, ale chyba już bym sobie po­szedł.

LOUIS Jasne. Pozdrowienia dla taty i mamy.

Mężczyzna uderza go w policzek.

LOUIS Ouu! . Gapią się na siebie.

LOUIS To był żart. Mężczyzna odchodzi.

ROY Jak długo się znamy?

JOE Od osiemdziesiątego.

ROY Zgadza się. Długo. Jesteś mi bliski, Joe. Czy udzielam ci dobrych rad?

JOE Roy, zawsze byłeś wspaniałym przyjacielem, ja

ROY Chcę być częścią rodziny. Familii, jak mówią moi przyjaciele Włosi. La Familia. Prześliczne słowo. To dla mnie ważrie, żeby ci pomóc, tak jak mnie poma­gano.

JOE Prawie wszystko zawdzięczam tobie.

ROY Joe, ja umieram. Rak.

JOE O, Boże.

ROY Proszę. Pozwól mi dokończyć. Tylko kilka osób wie o tym. Mówię ci to wyłą­cznie dlatego, że Nie boję się śmierci. Co takiego może przynieść śmierć, z czym się nie spotkałem? Żyłem; życie jest najgorsze. Słuchaj mnie, jestem filozo­fem. Joe. Musisz to zrobić. Musisz, musisz, musisz. Miłość to pułapka Odpowie­dzialność; to też pułapka. Mówię ci jak ojciec synowi: życie jest pełne grozy, nikt przed tym nie ucieknie, nikt; ratuj się. Bez względu na to, co cię osacza, stawia ci żądania, zagraża- nie bój się; ludzie tak bardzo się boją; nie bój się żyć pod wiatr, nagi, samotny Sprawdź przynajmniej, do czego jesteś zdolny. Nie pozwól, żeby cokolwiek stanęło ci na drodze.

Scena 5

Prior i Belize w pokoju szpitalnym Priora. Kilka dni po przyjęciu do szpitala;

Prior jest bardzo chory, ale coraz mu lepiej. Belize właśnie przyszedł. PRIOR Panna Coś. BELIZE Ma cherie bichette.

PRIOR Stella.

BELIZE Stella jak gwiazda Niech ci się przyjrzę, (badawczo przyglądając się Priorowi) Wyglądasz jak kawał gówna, no tak, naprawdę, comme la merde!

PRIOR Merci.

BELIZE (wyjmując z torby plastykowe buteleczki i podając je Priorowi) Nie podda­waj się, Belle Reeve! Popatrz! Magiczny syropek!

PRIOR (otwierając butelkę, wąchając) Uffl A to co za świństwo?

BELIZE Nie mam pojęcia. Daj, posmarujemy ci biedne chore ciało i zobaczymy, jak to działa.

PRIOR To nie żadne zachodnie lekarstwa..

BELIZE Maść Voodoo. Ze straganu na rogu.

PRIOR I to się nazywa dyplomowany pielęgniarz.

BELIZE (wąchając) Wosk i tanie perfumy rozpuszczone w jakimś mazidle. Przepo­jone dobrymi fluidami i miłością małej, czarnej, kubańskiej czarownicy z Miami.

PRIOR Zabierz to cholerstwo ode mnie. Mam zmniejszoną odporność.

BELIZE A ja mam kwalifikacje zawodowe. Wiem, co robię.

PRIOR To cuchnie. Sa jakieś wieści od Louisa? Pauza. Belize zaczyna robić Priorowi lekki masaż.

PRIOR Przepadł.

BELIZE Wróci. Znam ten typ. Lubi trzymać dziewczynę w niepewności.

PRIOR To już Parna.

BELIZE (próbując skłonić jego pamięć do wysiłku) Jak dhigo?

PRIOR Nie pamiętam.

BELIZE Jak dawno tu jesteś?

PRIOR (nagle wytrącony z równowagi) Nie pamiętam, gówno mnie to obchodzi.

Chcę Louisa. Chcę mojego chłopaka, gdzie on się, kurwa, podziewa? Umieram,

umieram, gdzie jest Louis?

BELIZE Ciii

PRIOR To bardzo dziwny lek. Na początek emocjonalna odpowiedzialność.

BELIZE Zostaw mi z jedną działkę.

PRIOR O nie, nie tego leku, ce n'est pas pour le joyeux noel et la bonne annee, ten lek to trujący związek, ma pauvre bichette. Nie tylko oszałamia. Słyszę różne rze­czy. Głosy.

BELIZE Głosy.

PRIOR Głos.

BELIZE I co mówi? Pauza.

PRIOR Nie wolno mi powiedzieć.

BELIZE Lepiej powiedz doktorowi. A bo ja powiem.

PRIOR Nie, proszę nie. Chcę tego głosu, jest cudowny. Tylko on trzyma mnie przy życiu. Nie chcę o tym gadać z jakimś konowałem. Wiesz, co się dzieje? Kiedy go słyszę, to mi staje.

BELIZE O, kurczę.

PRIOR Comme ca (unosi rękę, żeby pokazać) A wiesz, jak mi to wolno idzie.

BELIZE Szczęka mi drętwieje na samo wspomnienie.

PRIOR I odmówiłbyś mi tej małej pociechy - zdradził szturmowym kawalerzystom Florence Nightingale, jaki jestem lubieżny?

BELIZE Broń Boże, ma bebe.

PRIOR Zmieniliby prochy, żeby mi nie było za dobrze.

BELIZE Ty i twój twardziel możecie na mnie polegać.

PRIOR Je t'adore, ma belle Negre.

BELIZE Wiesz, takie babskie gadanie jest politycznie niewłaściwe. Trzeba było z tym skończyć, jak tylko przestaliśmy się bawić w przebieranki.

PRIOR Jestem chory; mam w nosie, czy coś jest właściwe politycznie, byle bym się lepiej czuł; mówisz zupełnie jak Lou. Krótka pauza.

PRIOR Wiem, że on gdzieś tam cierpi katusze - przynajmniej z tego mam jakąś sa­tysfakcję. Kochałem jego cierpienie. To dopiero było widowisko - obserwować, jak rwie włosy z głowy i ściska się za jaja nad jakąś mało ważną kwestią natury moralnej. A matka mnie ostrzegała - jeżeli przygnębiają ich małe kłopoty

BELIZE Będą zdruzgotani po pachy, jeśli przyjdą wielkie problemy.

PRIOR Matka mnie ostrzegała.

BELIZE I one w istocie przychodzą.

PRIOR Ale ja nie słuchałem.

BELIZE Nie. (jak Katherine Hepburn) Mężczyźni to potwory.

PRIOR (też jak Hepburn) Najgorsze.

BELIZE Muszę już iść. Kokosów nie zbiję, jeżeli spędzę resztę życia opiekując się białymi.

PRIOR Jesteś po prostu chrześcijańskim męczennikiem.

BELIZE Cokolwiek by się działo, kochanie, jestem przy tobie.

PRIOR Je fairne.

BELIZE Je t'aime. Nie bierz mnie na poważnie, kochana; wystarczy mi pomylonych gejów na jedno życie. Nawet na dwa. Nie możesz zawracać mi głowy swoim ob­łędem.

PRIOR Nie będę, obiecuję.

BELIZE (dotykając go, łagodnie) Auu.

PRIOR Auu. Naprawdę.

BELIZE Dlaczego musiało paść akurat na ciebie? I jedz więcej, kochana, naprawdę gówniano wyglądasz. Wychodzi.

PRIOR (odczekuje chwilę) Poszedł sobie. Jesteś tu jeszcze?

GŁOS Nie mogę zostać. Wrócę.

PRIOR Jesteś jednym z tych głosów, co nawołują „Chodź ze mną na drugą stronę”

GŁOS Nie, żaden ze mnie nocny ptaszek. Jestem posłańcem

PRIOR Masz piękny głos, brzmi jak altówka, dokładnie nastrojona, z dobrze nacią­gniętymi strunami, jednobrzmiąca; jak prawda Zostań ze mną.

GŁOS Nie teraz. Niedługo wrócę i wtedy i się przed tobą ujawnię w całej okazałości.

Jestem wspaniały, wspaniały; tak jak moje serce i oblicze, i moje posłanie. Musisz się przygotować.

PRIOR Na co? Nie chcę umierać

GŁOS Żadnej śmierci, nie. Podejmiemy się zdumiewającego dzieła; krzywe budowle z pluskiem zatopimy i postawimy na nowo, wielkie kłamstwo obalimy, wielką pomyłkę naprawimy - prawem, mieczem i miotłą Prawdy!

PRIOR O czym ty mówisz

GŁOS Ruszam w drogę; kiedy się objawię, rozpocznie się nasze dzieło; Gotuj się na odejście powietrza, Oddech, wspinaczkę, Chwała

Scena 6

Martin, Roy i Joe w dobrej restauracji na Manhattanie.

MARTIN Joe, w Waszyngtonie rewolucja Mamy nową agendę i wreszcie prawdziwego lidera. Odzyskali Senat, ale sądownictwo wciąż pozostaje w naszych rękach. Przed dziewięćdziesiątym w Sądzie Najwyższym będą sami republikanie, i w sądach federalnych też - gdzie się ruszysz, trafisz na sędziego republikanina. Jak na polu minowym. Chcesz powództwo zatwierdzające? Idź do sądu. Bum! Mina., I decydować będziemy o wszystkim: o aborcji, o taktyce obronnej, o Ameryce Środkowej, ochronie rodziny, o nastawieniu do dożywotnich inwestycji. Zamykamy Biały Dom do roku dwutysięcznego. Później też. Stałe zameldowanie w Okrągłym Gabinecie? Całkiem możliwe. Przed dziewięćdziesiątym drugim z powrotem dostaniemy Senat, a za dziesięć lat Południe da nam Biały Dom. To naprawdę koniec liberalizmu. Koniec socjalistycznego Nowego Ładu. Koniec ipso facto świeckiego humanizmu. Jutrzenka prawdziwej amerykańskiej osobowości politycznej. Wzorowanej na Ronaldzie Wilsonie Reaganie.

JOE Brzmi świetnie, panie Heller.

MARTIN Martin. A sądownictwo to kluczowa sprawa Szczególnie odkąd znalazło się w gestii Eda Meese'a.

Nie zajmuje się niuansami prawnymi. Meese to zwykły glina Przypomina mi Teddy'ego Roosevelta

JOE Nie mogę się doczekać, żeby go poznać.

MARTIN Za późno, Joe, od sześćdziesięciu lat nie żyje! i

Chwila zakłopotania. Joe nie odpowiada.

MARTIN Teddy Roosevelt. Powiedziałeś, że chcesz Taki żart.

ROY {z uśmiechem, ale nieprzyjemnie) Martin, kurwa, zamknij się. (do Joego) Pan Heller jest jedną z eminencji w Waszyngtonie, zasiada po prawicy człowieka, który zasiada po prawicy Tego Najważniejszego. A jednak mogę mu powiedzieć I „Kurwa, zamknij się' i się nie obrazi. Lojalność. On jest Martin?

MARTIN Tak, Roy?

ROY Podrap mi plecy.

MARTIN Roy

ROY Nie, nie, naprawdę mnie swędzi, robią mi się teraz takie Podrap, kochany, zrób to dla mnie, co?

Martin drapie Roya po plecach. Obaj patrzą na Joego. ROY (do Joego) Towarzysze. A jak inaczej kupa bolszewików w jedno popołudnie

zamieniła Sankt Petersburg w Leningrad? Jasne jak słońce, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego. To towarzysze, prawda, Martin?

MARTIN Joe, ten człowiek to święty Prawicy.

JOE Wiem, panie Heller, ja..

ROY A ty, Martin, rozumiesz co mam na myśli? Jest wyjątkowy, prawda?

MARUN Roy, wprawiasz go w zakłopotanie.

ROY Powaga, przyzwoitość, inteligencja! Mówię ci, jego siły starczy za dziesięciu, ponieważ ma czyste serce!

I jest w stu procentach chłopcem Roya.

MARTIN Idziemy do przodu, Joe. Wciąż do przodu.

JOE Panie Heller, wie pan, ja..

MARTIN (kończąc drapanie po plecach) Nie możemy dłużej czekać na odpowiedź.

Krótka pauza.

J0EOch.Hmm,ja

ROY Martin, Joe nie jest sam.

MARTIN Aha

ROY Ma żonę. Ona nie chce się przenosić do Waszyngtonu, więc Joe nie może je­chać. Trzyma nas w niepewności. Były już takie wypadki, prawda? Ci faceci z żo­nami.

MARUN O, tak. Trzeba uważać.

JOE Naprawdę nie mogę o tym dyskutować w taki

MARTIN To nie dyskutuj. Powiedz: tak.

ROY Teraz.

MARTTN Powiedz: tak, pojadę.

ROY Teraz. Teraz. Wstrzymuję oddech, aż powiesz, sinieję Noo, już, jasna cholera!

MARTIN Roy, uspokój się, to nie

ROY Mam to w dupie, (wyciąga list z kieszeni marynarki, wręcza go Joemu) Prze­czytaj. Przyszedł dzisiaj.

JOE (czyta pierwszy akapit i podnosi głowę) Roy, to Roy, to straszne.

ROY Jakbym nie wiedział. List z Amerykańskiej Rady Adwokackiej. Martin. Będą mnie sądzić i pozbawią prawa wykonywania zawodu.

MARTIN O, Boże.

JOE Dlaczego?

ROY Dlaczego?

MARTIN Z zemsty.

ROY Cały establishment. Ze swoimi maleńkimi zasadkami. Bo ja nie uznaję żadnych zasad. Ponieważ dla mnie prawo nie jest martwym, arbitralnym zbiorem przesta­rzałych sentencji, nakazów i zakazów; ponieważ wiem, że Prawo jest giętkie, jest ruchomym, żywym organem, ponieważ, ponieważ

MARTIN Ponieważ pożyczył od klienta pół miliona.

ROY No tak, właśnie.

MARTIN A na dodatek - zapomniał oddać.

JOE To przecież Pożyczył pieniądze od klienta?

ROY Czuję się głęboko zawstydzony. Krótka pauza.

JOE (z wielkim współczuciem) Wiesz, jak bardzo cię podziwiam. To znaczy wiem, że stosujesz niekonwencjonalne metody, ale jestem pewien, że zrobiłeś tylko to, co w danej chwili musiałeś zrobić. I ufam, że

ROY Nie truj, proszę. Zaprzeczę, że to była pożyczka. Nie ma niczego na papierze. Gówno mogą mi udowodnić. Krótka pauza. Martin studiuje menu.

JOE (oddając list, bardziej oficjalnym tonem) Roy, naprawdę doceniam to, że mi po­wiedziałeś i zrobię, co będę mógł, żeby ci pomóc.

ROY (podnosząc rękę, ostrożnie) Powiem ci, co możesz zrobić. Joe, mam być sądzo­ny nie przez równych sobie, ale przez jsąd przysięgłych, do których rangi nie dora­stam. Komitet odbierający prawa adwokackie to dystyngowani prawnicy z wyż­szych sfer, członkowie country klubu.: Obrażam ich, dla nich ja Kim ja dla nich jestem? Jakimś obleśnym żydowskim trollem?

MARTIN Wiesz, nie posuwałbym się aż tak daleko

ROY A ja tak. Wspaniali prawnicy z komitetu, wspaniali prawnicy, którzy występują w imieniu równie wspaniałych spółek akcyjnych i zajmują się skomplikowanymi sprawami - dotyczącymi praktyk monopolistycznych, ochrony rynku przed inge­rencją państwa, naruszeniem praw ochrony środowiska. Tak złożone sprawy wy­magają współpracy Ministerstwa Sprawiedliwości jak kwiaty słońca. Nie uwa­żasz, że to trafne porównanie?

MARTIN Ja nic nie słyszę. Mnie tu nie ma.

ROY Oczywiście, że nie. Wiesz, Joe, bez światła słonecznego te sprawy i ci wspania­li prawnicy, którzy je prowadzą, uschną i poumierają. Dobrze ustawiony przyja­ciel, na przykład w Ministerstwie Sprawiedliwości, może słońce wyłączyć. W mo­im imieniu rzucić głęboki cień. Sprawić, że będą dygotali z zimna. Jeżeli się za daleko posuną. Tego by się bali.

Pauza.

JOE Roy. Ja nie rozumiem.

ROY Rozumiesz.

Pauza.

JOE Nie prosisz mnie, żebym

ROY Szszsz. Uważaj.

JOE (po chwili) Nawet gdybym przyjął tę posadę, to wtrącanie się do przesłuchań by­łoby niezgodne z prawem. To nieetyczne. Nie. Nie mogę.

ROY Nieetyczne. Martin, możemy cię na moment przeprosić?

MARTIN Przeprosić mnie?

ROY Idź na spacer. Prawdziwy.

Martin wychodzi.

ROY Nieetyczne. Chcesz mnie wprawić w zakłopotanie przy moim przyjacielu?

JOE No wiesz, to jest nieetyczne, nie mogę

ROY Ty to naprawdę jesteś, słowo daję. Myślisz, kurwa, że to jakaś szkółka niedziel­na, czy co?

JOE Ale, wiesz, to

ROY To to kipiące soki gastryczne, to enzymy i kwasy, to bebechy, kochany, to jest opróżnianie kiszek i krwawe mięcho - to cuchnie - bo to jest polityka, Joe, to gra o przetrwanie. A tobie się wydaje, że co - że jesteś ponad to? A co jest po­nad żywym? Martwy! W chmurach! Jesteś na ziemi, do kurwy nędzy. Dotknij no­gą, postaw ją, sprawdź. Jestem chory. Czują, że jestem słaby. Tym razem chcą krwi. Muszę mieć kogoś w Ministerstwie. W Ministerstwie będziesz mnie ochraniał

JOE Dlaczego pan Heller nie może

ROY Joe, bądź dorosły! Administracja rządowa nie może się w to mieszać.

JOE Ale byłbym jej częścią. Tak samo zresztą jak on.

ROY Nie tak samo. Martin jest człowiekiem Eda. A Ed jest człowiekiem Reagana. Więc Martin jest człowiekiem Reagana. A ty jesteś moim. (krótka pauza. Podnosi do góry list) Nie dojdzie do tego? Rozumiesz? (drze list) Będę prawnikiem, będę prawnikiem, Joe, będę, kurwa ich mać, licencjonowanym członkiem Rady, praw­nikiem, cholera, jak mój ojciec, aż do usranej śmierci. Wraca Martin.

ROY O, Martin wrócił.

MARTIN To jak, zgoda? ROY Joe?

Krótka pauza.

JOE Ja Zastanowię się. Proszę. Daj mi jeszcze jeden dzień.

MARTIN To strach przed tym, co przychodzi po czynie, sprawia, że tak trudno ten

czyn popełnić.

ROY Amen.

MARTIN Ale prawie zawsze można żyć z konsekwencjami.

Scena 7

Na granitowych schodach prowadzących do gmachu Sądów na Brooklynie. Jest

zimno, choć słonecznie. Z przyczepy sprzedają hot-dogi. Louis, w zeszmaconym

płaszczu, siedzi na schodach i w zamyśleniu je hot-doga. Wchodzi Joe z trzema

hot-dogami i puszką coli.

JOE Można

LOUIS Jasne. Pewnie. Zwariowane zimne słońce.

JOE (siadając) Trzeba je wykorzystać. Jak twój przyjaciel?

LOUIS Mój? Aha. Gorzej. Gorzej z nim.

JOE Przykro mi.

LOUIS A tak. Dzięki, że pytasz. To miłe. W ogóle jesteś miły. Nie mogę uwierzyć,

że głosowałeś na Reagana

JOE Mam nadzieję, że mu się polepszy.

LOUIS Reaganowi?

JOE Twojemu przyjacielowi.

LOUIS Nie polepszy mu się. Reaganowi też nie.

JOE Nie mówmy o polityce, dobrze?

LOUIS (wskazując na lunch Joego) Zjesz trzy takie?

JOE Noo jestem głodny.

LOUIS To okropne świństwo. Pełno w tym szczurzych bobków, nóg karaluchów,

wiórów i innego gówna.

JOE Hmm.

LOUIS I hmm chyba irydu. Jakiejś trucizny.

JOE Ty też to jesz.

LOUIS No wiesz, ten kształt, nie mogę się oprzeć, a poza tym usiłuję popełnić samo­bójstwo, a ty, jaką masz wymówkę?

JOE Nie mam żadnej. Tylko „pepto-bismol' na biegunkę.

Joe wyciąga butelkę „pepto-bismolu' i pociąga łyk. Słychać jak Louis się wzdryga.

JOE Właśnie, ale zapijam to colą.

Robi to. Louis udaje, że wymiotuje Joemu na kolana. Joe odpycha jego głowę.

JOE Zawsze się tak zachowujesz?

LOUIS Martwię się o dzieci.

JOE Czyje?

LOUIS Reagana. Maureen, Mikę'a, tę sierotkę Patti i - przepraszam za wyrażenie - heteroseksualną pannę Ron Reagan.

JOE Ron Reagan młodszy jest Nie powinieneś tak z góry oceniać ludzi. Skąd wiesz? Nie wiesz, jaki jest. Po prostu nie wiadomo.

LOUIS (wznosząc oczy do nieba) Kochany, mnie on druta nie obciągał, ale

JOE Słuchaj, jeżeli będziesz taki wulgarny

LOUIS Nie, nie, naprawdę Słuchaj, jak to jest być dzieckiem Ducha Czasów? Mieć za ojca Ducha Ameryki? Ci Reaganowie to nie jest właściwie rodzina, czytam gazety, nie ma między nimi żadnych więzów, miłości, oni nawet ze sobą nie rozma­wiają, chyba że przez swoich agentów. Więc jak to jest być dzieckiem Reagana Umysły dociekliwe chcą wiedzieć.

JOE Nie można wierzyć we wszystko, co..

LOUIS Ale Chyba wszyscy wiemy, jak to jest. W dzisiejszych czasach. Żadnych więzów, żadnej odpowiedzialności. Wszyscy wpadamy w pustkę dzielącą to, co jesteśmy winni sobie od tego, co winni jesteśmy miłości. Krótka pauza. Louispatrzy na Joego, Joe naLouisa. Louis odwraca wzrok.

JOE Zwyczajnie Masz ochotę coś zrobić czy powiedzieć i walisz - prosto z mostu, bez zastanowienia, bez żalu, rozterek moralnych czy czegokolwiek, po prostu to robisz.

LOUIS Co?

JOE No, to. Cokolwiek. Cokolwiek, na co masz ochotę.

LOUIS Próbujesz mi coś powiedzieć?

Krótka pauza, napięcie seksualne. Przyglądają się sobie. Joe odwraca wzrok.

JOE Nie, widzę tylko, że jesteś

LOUIS Impulsywny.

JOE Tak, to znaczy to musi być straszne, ty

LOUIS (wzrusza ramionami) Kraj ludzi wolnych. Dom ludzi odważnych. Możesz

mnie nazwać nieodpowiedzialnym.

JOE Jakoś mnie to przeraża.

LOUIS No tak, wolność jest przerażająca. I bezduszna

JOE Nie jesteś bezduszny.

LOUIS Nie masz o tym pojęcia. Skończ swoją przekąskę, {klepie Joego po kolanie,

zaczyna się zbierać)

JOE Eee

Louis odwraca się, patrzy na niego. Joe zastanawia się, co powiedzieć.

JOE Wczoraj była niedziela, ale ostatnio jestem trochę roztargniony i zdawało mi się, że to poniedziałek. No więc przyszedłem tutaj, normalnie, do pracy, ale wszędzie było pusto. W pierwszej chwili nie rozumiałem dlaczego i miałem moment pot­wornego strachu i Przemknęło mi przez myśl: całe Sądy są opustoszałe, wylu­dnione; zamknęli je — na zawsze. Szefostwo się zwinęło i odeszło.

LOUIS (patrząc na budynek) Przerażające.

JOE No tak. Czułem, że zaraz zaczną wrzeszczeć. Nie dlatego, że to było takie prze­rażające, ale dlatego, że ta pustka była tak totalna I chciałem krzyczeć z rado­ści. Zastanawiałem się tylko, co by było gdyby z dnia na dzień znikło wszystko, co zawdzięczasz - obojętnie czemu - sprawiedliwości czy miłości. Zupełna wol­ność. Nastałby bezduszny terror. Tak. Straszny i Byłoby wspaniale. Zrzucić z siebie skórę, jedną po drugiej, wszystkie stare warstwy i odejść, bez obciążeń, w nowy dzień.

Krótka pauza. Joe patrzy na budynek.

JOE Dzisiaj nie mogę tam wejść.

LOUIS To nie idź.

JOE Nie mogę wejść, muszę (szuka czego mu potrzeba. Bierze łyka „pepto-bis-molu') Nie mogę dłużej taki być. Potrzebuję zmiany, powinienem po prostu

LOUIS (niekoniecznie z intencją podrywu; nie chce zostać sam) Potrzebujesz towa­rzystwa? Obojętnie do czego?

Pauza. Joe patrzy na Louisa i odwraca wzrok, przestraszony. Louis wzrusza ra-  mionami.

LOUIS Czasem, nawet jeżeli cię to śmiertelnie przeraża, musisz być gotów prawo. Rozumiesz, o co mi chodzi? Następna krótka pauza.

JOE Tak

Znów krótka pauza.

LOUIS Wyniosłem się. Wyniosłem od Nie najlepiej sypiam.

JOE Ja też.

Louis podchodzi do Joego, ślini jego serwetkę i wyciera mu usta.

LOUIS Odkażanie wąsów, (wskazuje na budynek) Może sąd się nie zbierze. Już nig­dy. Może jesteśmy wolni i możemy robić, co tylko chcemy. Dzieci nowego po­ranka, przestępcze umysły. Samolubni, chciwi, pozbawieni uczuć i ślepi. Dzieci Reagana. Boisz się. Ja też. Jesteśmy w kraju ludzi wolnych. Boże, dopomóż nam.

Scena 8

Joe przy automacie telefonicznym dzwoni do domu Hanny w Salt Lakę City. Jest środek nocy.

JOE Mama?

HANNA Joe?

JOE Cześć.

HANNA Dzwonisz z ulicy. Jest Musi być gdzieś koło czwartej nad ranem. Co się stało?

JOE Nic, nic, tylko

HANNA Harper. Czy Harper Joe? Joe?

JOE Taak, cześć. Nie, z Harper wszystko w porządku. Właściwie nie nie w porząd­ku. Jak się czujesz, mamo?

HANNA Co się stało?

JOE Chciałem tylko z tobą porozmawiać. Hmm, chciałbym coś na tobie sprawdzić.

HANNA Joe, chyba nie nie jesteś pijany?

JOE Tak jest. Jestem pijany.

HANNA To do ciebie niepodobne.

JOE Nie. A skąd możesz wiedzieć?

HANNA Dlaczego jesteś na ulicy o czwartej rano? W tym zwariowanym mieście. To niebezpieczne.

JOE Mamo, prawdę mówiąc nie jestem na ulicy. Jestem przy hangarze w parku.

HANNA W jakim parku?

JOE W Central Parku.

HANNA W Central Parku! Boże przenajświętszy. Co u licha robisz w Cen­tral Parku w środku nocy? Czy ty Joe, idź natychmiast do domu. Zadzwoń do mnie z domu. Krótka pauza.

HANNA Joe?

JOE Przychodzę tu popatrzeć. Czasami. Tylko popatrzeć.

HANNA Na co? Co tam można oglądać o czwartej w

JOE Mamo, czy tata mnie kochał?

HANNA Co?

JOE Czy mnie kochał?

HANNA Lepiej wracaj do domu i zadzwoń stamtąd.

JOE Odpowiedz.

HANNA Daj spokój. Przestań jęczeć. Nie podoba mi się ta rozmowa.

JOE Taaaa, ale od tego momentu będzie jeszcze gorsza

Pauza. HANNA Joe?

JOE Mamo, mamusiu. Jestem homoseksualistą, mamo. Kurczę, jakoś to niezręcznie wyszło.

Pauza.

JOE Halo? Halo? Jestem homoseksualistą.

Pauza.

JOE Mamo, proszę, powiedz coś.

HANNA Jesteś dość dorosły, żeby wiedzieć, że twój ojciec nie potrafił cię kochać i

nie narazić się przy tym na śmieszności

JOE Co?

HANNA Jesteś śmieszny. Zachowujesz się śmiesznie.

JOE Jestem Co?

HANNA Naprawdę powinieneś pójść do domu, do żony. Chcę iść spać. Ten tele­fon Po prostu zapomnimy o tej rozmowie,

JOE Mamo.

HANNA Koniec dyskusji. Na dzisiaj. To (nagle bardzo zła) Picie to grzech, Grzech! Nie tak cię wychowałam! (odkłada słuchawkę)

Scena 9

Harper i Joe w domu. Louis i Prior w pokoju szpitalnym Priora. Joe i Lou właśnie weszli. Sceny rozgrywają się szybko i w gniewnej atmosferze; częściowo się na sie­bie nakładają; zrazu efekt może być niejasny, byle stał się klarowny na końcu.

HARPER O, Boże. Nareszcie w domu. Nadeszła chwila prawdy.

JOE Harper.

LOUIS Wyprowadzam się.

PRIOR Takiego!

JOE Harper. Proszę, wysłuchaj mnie. Nadal bardzo cię kocham. Nadal jesteś moim

najlepszym kumplem; nie opuszczę cię.

HARPER Nie, wcale mi się to nie podoba Odchodzę.

LOUIS Odchodzę. Już odszedłem.

JOE Proszę, posłuchaj. Zostań. Tak mi ciężko. Musimy porozmawiać.

HARPER Przecież rozmawiamy. Może nie? A teraz się zamknij. Dobrze?

PRIOR Sukinsyn. Wymykasz się, kiedy ja tutaj zdycham, to podłe. Gdybym mógł te­raz wstać, to bym ci skuł mordę.

JOE Brałaś prochy? Ile?

HARPER Żadnych prochów. Szkodzą (poklepuje się po brzuchu)

JOE Nie jesteś w ciąży. Dzwoniłem do twojego ginekologa.

HARPER Chodzę teraz do innego.

PRIOR Nie masz prawa tego robić.

LOUIS Nie bądź śmieszny.

PRIOR Żadnego prawa. To zbrodnia.

JOE Zapomnij o tym. Tylko mnie posłuchaj, Chcesz prawdy. To jest prawda. Wie­działem o tym, kiedy się z tobą żeniłem. Wiedziałem o tym, odkąd wiedziałem co­kolwiek, ale Nie wiem, myślałem, że jeśli się postaram, że siłą woli zdołam się j zmienić ale nie mogę

PRIOR To zbrodnia.

LOUIS Powinno być jakieś prawo.

PRIOR Jest prawo. Zobaczysz.

JOE Tracę tutaj grunt. Idę pospacerować, chcesz wiedzieć, dokąd chodzę Idę do parku, tam i z powrotem po Pięćdziesiątej Trzeciej albo tam, gdzie I cały czas obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie pójdę, ale nie mogę. LOUIS Potrzebuję być sam.

PRIOR To coś nowego.

LOUIS Wszystko jest nowe, Prior.

JOE Próbuję zawiązać sobie serce na supeł, próbuję nauczyć się żyć jak martwy, od­rętwiały, a wtedy dostrzegam kogoś, na kogo mam ochotę i to jest jak gwóźdź, jak rozgrzany szpikulec prosto w pierś, i wiem, że przegrywam.

PRIOR Mieszkanie za małe dla trzech? Dla Louisa i Priora w sam raz, ale nie dla Louisa, Priora i choroby Priora?

LOUIS Mniej więcej. Nie ty będziesz mnie osądzać. To żadna zbrodnia, tylko - nie­unikniona konsekwencja tego, że ludziom się wyczerpała — że mają ogranicze­nia

PRIOR Łup łup łup. Sąd przywołuje do porządku.

LOUIS Pogadajmy konkretnie, ustalmy jakieś zasady; będę przychodził, jeżeli zech­cesz, będę spędzał z tobą noce, kiedy będę mógł, mogę

PRIOR Czy sąd wydał wyrok?

LOUIS Robię, co mogę.

PRIOR Żałosne. Kogo to obchodzi?

JOE Całe moje życie układało się tak, żeby mnie do tego punktu doprowadzić, a nie mogę pogardzać całym swoim życiem. Chyba kiedy cię poznałem, wierzyłem, że mogę cię ocalić, przynajmniej ciebie, jeśli nie siebie, ale seksualnie nic do ciebie nie czuję. I chyba nigdy nie czułem.

HARPER Chyba powinieneś pojechać.

JOE Dokąd?

HARPER Do Waszyngtonu. Wszystko jedno gdzie.

JOE O czym ty mówisz?

HARPER Beze mnie. Beze mnie, Joe. Nie to chciałeś usłyszeć?

Krótka pauza.

JOE Tak.

LOUIS Możesz kogoś kochać i zawieść go. Możesz kogoś kochać i nie być w sta­nie

PRIOR Teoretycznie możesz, tak. Ktoś może, być może bezosobowe „ty' może ko­chać, ale nie ty, Louis, zwłaszcza nie ty, nie wiem, chyba nie podlegasz żadnym regułom.

HARPER Miałeś mnie ocalić, ale cały czas kłamałeś. Ja tego po prostu nie rozu­miem.

PRIOR Teoretycznie człowiek może kochać i zapewne wielu ludzi kocha, ale obaj te­raz wiemy, że ty nie potrafisz.

LOUIS Właśnie że tak.

PRIOR Nawet nie potrafisz tego wymówić.

LOUIS Kocham cię, Prior.

PRIOR Powtarzam - kogo to obchodzi?

HARPER To takie straszne, chcę, żeby to się skończyło, chcę wrócić

PRIOR Wysoki sąd wydał wyrok. Ten człowiek ma wadliwe serce. Kocha, ale jego miłość jest nic nie warta

JOE Harper

HARPER Panie Bajer, chcę stąd uciec. Daleko. Teraz. Zanim on znowu zacznie gadać. Proszę, proszę

JOE Odkąd ciebie znam, Harper, bałaś się mężczyzn ukrytych pod łóżkiem, męż­czyzn ukrytych za kanapą, mężczyzn z nożami.

PRIOR Umieram! (zdruzgotany, niemal błagalnie, usiłując jakoś do niego przemó­wić) Ty pieprzony idioto! Ty wiesz, co to jest Miłość! Wiesz, co to znaczy mi­łość? Żyliśmy ze sobą przez cztery i pół roku, ty bydlaku, ty idioto.

LOUIS Muszę znaleźć sposób, żeby siebie ocalić.

JOE Kim są mężczyźni? Nigdy tego nie rozumiałem. Teraz wiem.

HARPER Co?

JOE Toja.

HARPER Naprawdę?

PRIORWynoś się z mojego pokoju!

JOE Ja jestem tym mężczyzną z nożami

HARPER Ty?

PRIOR Gdybym teraz mógł wstać, to bym cię zabił. Naprawdę. Wynoś się Wynoś

się, bo zacznę wrzeszczeć.

HARPER O, Boże

JOE Przepraszam

HARPER To ty.

LOUIS Proszę, nie krzycz

PRIOR Idź sobie.

JOE Próbowałem ukryć te noże, ale są za ostre, kłują mnie od środka

HARPER Teraz cię poznaje

LOUIS Proszę

JOE Auu. Poczekaj, ja Auu! (zakrywa usta ręką, jakby kneblując, gdy rękę odsuwa, jest cała we krwi) Krwawię.

Prior krzyczy.

HARPER Panie Bajer.

PAN BAJER   (pojawia się ubrany w kombinezon ekspedycji antarktycznej) Jestem.

HARPER Chcę wyjechać. Nie chcę go więcej oglądać.

PAN BAJER Dokąd?

HARPER Byle gdzie. Jak najdalej.

PAN BAJER Absolutamento.

Harper i Pan Bajer znikają. Joe patrzy w górę i widzi, że jej nie ma.

PRIOR (zamyka oczy) Kiedy otworzę oczy, ciebie już tu nie będzie

Louis wychodzi.

JOE Harper?

PRIOR (otwierając oczy) Ha. Działa

JOE (woła) Harper?

PRIOR Wszystko mnie boli. Chciałbym już nie żyć.

Scena 10

Hanna i siostra Ella Chapter, sprzedawczyni nieruchomości, najbliższa przyjaciółka Hanny Pitt, przed domem Hanny w Salt Lake City.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Spójrz na ten widok! Widok niebios. Jak żywe miasto niebios, prawda? Ledwie migocze w słońcu.

HANNA Migocze.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Nawet kamienie i cegły – migocze i pobłyskuje jak niebo w słońcu. Masz taki ładny widok, z samego brzegu kanionu. To naprawdę piękne miejsce.

HANNA To tylko Salt Lake City, jest gorąco, i nie mnie, tylko na moje zlecenie sprzedajesz ten dom.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Zawsze staram się wzbudzić w sobie entuzjazm dla nieruchomości, którą sprzedaję.

HANNA Wystarczy, że uzyskasz dobrą cenę.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Wiesz, jest zastój na rynku.

HANNA Przynajmniej pięćdziesiąt

SIOSTRA ELLA CHAPTER Raczej czterdzieści

HANNA Pięćdziesiąt

SIOSTRA ELLA CHAPTER Lepiej by było, żebyś poczekała.

HANNA Nie mogę.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Szkoda. Jesteś moją jedyną przyjaciółką.

HANNA Daj spokój.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Wiesz, dlaczego postanowiłam cię polubić? Postano­wiłam polubić cię, bo spośród mormonów, których znam, tylko ty jesteś taka nie­sympatyczna.

HANNA Peruka ci się przekrzywiła.

SIOSTRA ELLA CHAPTER To mi popraw.

Hanna poprawia perukę siostry Elli.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Nowy Jork. Mają tam tylko maleńkie pokoiki. Zawsze uważałam, że ludzie powinni siedzieć na miejscu. Dlatego zajęłam się handlem nieruchomościami. To tak jakbym mówiła: „Kup dom! Siedź na miejscu! Z włó­częgi nic dobrego nie będzie'. W dodatku potrzebowałam gotówki, (z torebki wy­ciąga paczkę papierosów, przypala sobie jednego, częstuje Hannę)

HANNA Nie tutaj, ktoś mógłby tędy przechodzić. Zresztą nic, co wyszło z tego do­mu, nie było takie jak trzeba. Nie jest mi przykro, że wyjeżdżam. Och, moje ży­cie. Bóg nie oszczędzał mnie. Salt Lakę daje w kość. Spalone na popiół. Zasob­ne w energię; nie za dużo inteligencji. Taka kombinacja może każdego wykoń­czyć. Co szkodzi poszukać innego kąta. Nie potrzebuję dużo miejsca. Moja szwagierka Libby uważa, że w piwnicy ulatnia się radon.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Ulatnia się w

HANNA Jasne, że nie. Libby jest głupia.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Bo musiałabym to wpisać do formularza.

HANNA Nic się nie ulatnia (krótka pauza) Daj się zaciągnąć, (ukradkiem zaciąga się papierosem Elli) Teraz to wyrzuć.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Więc chyba musimy się pożegnać.

HANNA Wszystko będzie dobrze, Ella, nigdy nie byłam nadzwyczajną przyjaciółką.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Powiem ci coś, ale się nie śmiej, dobrze? To jest dom świętych, najbardziej boskie miejsce na ziemi. Tak mówią i chyba mają rację. Czy to znaczy, że tu nie ma zła? Nie. Zło jest wszędzie. Grzech jest wszędzie. Ale to jest źródło słodkiej wody na pustyni, kwiat pustyni. Każdy krok oddalenia stąd to dla wierzącego krok pełen niebezpieczeństw. Boję się o ciebie, Hanno Pitt, bo je­steś moją przyjaciółką. Zostań tu, w tym właściwym domu świętych.

HANNA Świętych Dnia Ostatniego.

SIOSTRA ELLA CHAPTER Jedyni, jacy pozostali.

HANNA A jednak. Późno dla świętych, dla wszystkich. To wszystko. To wszyst­ko. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów za dom, Siostro Ello; nie spuszczaj ceny. Widok jest wspaniały.

AKT III - ŚWIT NADCHODZI PRZED UŚWIADOMIENIEM

Późna zima 1985-1986

Scena 1

Na scenie jest zupełnie ciemno. Prior leży w łóżku w swoim mieszkaniu, śnią mu się koszmary. Budzi się, siada na łóżku i zapala nocną lampkę. Spogląda na zega­rek. Przy stoliku obok łóżka siedzi mężczyzna, ubrany jak angielski właściciel ziemski z XIII wieku.

PRIOR Kim jesteś?

PRIOR I Nazywam się Prior Walter.

Pauza.

PRIOR Ja nazywam się Prior Walter.

PRIOR I Wiem.

PRIOR Wytłumacz.

PRIOR I Ty żyjesz. Ja nie. Mamy to samo iniię. Co chcesz, żebym wyjaśnił?

PRIOR Duch?

PRIOR I Przodek.

PRIOR Nie ten Prior Walter? Z arrasu z Bayeux?

PRIOR I Jego prapraprawnuk. Piąty o tym imieniu.

PRIOR Ja jestem trzydziesty czwarty - chyba.

PRIOR I Trzydziesty drugi w istocie.

PRIOR Nie według matki.

PRIOR IW takim razie wlicza tych dwóch bękartów; zawsze mówię, żeby ich nie li­czyć. Nie ma miejsca dla bękartów. Te drobiazgi, które łykasz

PRIOR Tabletki.

PRIOR I Tabletki. Od zarazy. Ja też

PRIOR Zaraza Ty też co?

PRIOR I Za moich czasów zaraza była dużo gorsza niż teraz. Całe wioski pustych domów. Można było wyjrzeć przez okno i zobaczyć, jak śmierć wychodzi o świ­cie, jak rosa zwilża postrzępiony kraj jej czarnej sukni. Tak dokładnie, jak ciebie teraz widzę.

PRIOR Zmarłeś na zarazę.

PRIOR I Krostowaty potwór. Tak jak ty, samotnie.

PRIOR Nie jestem samotny.

PRIOR I Nie masz żony, dzieci.

PRIOR Nie jestem normalny.

PRIOR I To co? Bądź nienormalny, baw się, lataj na golasa. Co to ma wspólnego z brakiem dzieci?

PRIOR Nie jestem normalny, jeżeli chodzi o seks nieważne.

PRIOR I Ja miałem dwanaścioro. W chwili śmierci. A byłem od ciebie trzy lata star­szy. Posłaniec nadchodzi. Przygotuj drogę. Nieskończone zstępowanie, oddech w powietrzu To zaszczyt. Szkoda, że nie masz synów, żeby się tym podzielić. (znika)

Wyciemnienie.

Scena 2

Następna noc. Znowu koszmary; Prior się budzi, tym razem po to, żeby spotkać się z Priorem z poprzedniej nocy, jak również z nowym duchem, ubranym w osiemnastowieczny strój eleganta z Londynu.

PRIOR I Koszmary.

PRIOR U Powinien wziąć jedną z tych

PRIOR I Tabletek.

PRIOR II Tak, tabletek. Twoje medykamenta

PRIOR O, Boże, jeszcze jeden.

PRIOR II Prior Walter. Walter z siedemnastoma następcami przed tobą.

PRIOR I Wlicza tych bękartów.

PRIOR Co, robimy tu zebranie?

PRIOR II O przebaczenie prosimy za to, że wtargnęliśmy.

PRIOR I Ja nie.

PRIOR II Ależ

PRIOR I Nigdzie nie wtargnąłem, on jest moim potomkiem, mógłby mnie lepiej przywitać. Wtargnięcie

PRIOR II Przysłano nas, żeby ogłosić jej wspaniały zaczątek. Oni uwielbiają dobre wejście z tłumem heroldów i

PRIOR I Posłaniec nadchodzi. Przygotuj się.

PRIOR II Mniemam, że wybrali nas ze względu na śmiertelne podobieństwa. W ro­dzinie o tak długim rodowodzie, jak Walterowie, nieuchronnie znajdzie się paru takich, których zabrała zaraza.

PRIOR I Krostowaty potwór.

PRIOR II Czarna śmierć. Przyszła z pomp wodnych, pół Londynu, wyobrażasz so­bie? Jego przyszła od pcheł. Twoja, rozumiem, jest godną ubolewania konsek­wencją folgowania chuciom

PRIOR I Pchły na szczurach - kto mógł o tym wiedzieć?

PRIOR Czy ja umrę?

PRIOR II Nie wolno nam rozmawiać o

PRIOR I Kiedy już do tego dochodzi, przodkowie wcale nie pomagają. Możesz być otoczony dziećmi, ale umierasz samotnie.

PRIOR Boję się.

PRIOR II Powinieneś. Nie ma nawet pochodni, a ścieżka jest stroma, skalista i ciem­no dookoła.

PRIOR II Nie trwóż go. Przed złymi wieściami są i dobre. Obaj przybyliśmy, by us­łać drogę płatkami róż i liśćmi palmowymi przed triumfalnym pochodem. Prorok. Jasnowidz. Objawiciel. To wielki honor dla rodziny.

PRIOR I On nie ma rodziny.

PRIOR II Miałem na myśli dla Walterów, dla rodziny w szerszym pojęciu.

PRIOR (śpiewa)

Brak mi tylko małego pokoiku Ciepłego, miłego, z dala od mroku

PRIOR II (kładzie rękę na czole Priora) Spokojnie, spokojnie, to nie gorączka Prior uspokaja się, ale ma zamknięte oczy. Światła zaczynają się zmieniać.

PRIOR II PRIORI (śpiewa cicho)

Nawet teraz Adonai, Adonai

Z lustrzanych i jasnych Olam ha-yichud,

komnat niebiańskich, Zeifrot, Żazahot,

Poprzez zimny i martwy Ha-adam, ha-gadol

bezkres przestrzeni, Córo światła,

Posłaniec nadchodzi Córo Wspaniałości,

Niosąc kule światła Fluor! Fosfor!

Wspaniały, rodzący się Lumen! Parafina!

Proroku, Do ciebie

PRIOR I i PRIOR II

Przygotuj się, przygotuj się,

Nieskończone zstępowanie,

Oddech, pióro,

Chwała

Znikają.

Scena 3

Scena podzielona: Louis i Belize w kawiarni. Prior w szpitalu na oddziale ambu­latoryjnym, z pielęgniarką Emily, która podłącza mu kroplówkę.

LOUIS Dlaczego demokracja odniosła sukces w Ameryce? Mam na myśli stosunko­wo duży sukces, nie dosłownie, nie dzisiaj, ale co sprawia, że istnieją i szerzą się widoki na przyszłość jakiejś radykalnej demokracji? Dlaczego władza, którą pier­wsi twórcy konstytucji starannie zarezerwowali wyłącznie dla szczytu piramidy, zdaje się, mimo wysiłków prawicy, nieubłaganie przechodzić do coraz niższych warstw? W tym krają naprawdę ciężko jest być na lewicy; amerykańska lewica nie ma jak ominąć różnych spetryfikowanych feryszów: wolność, ta jest najgor­sza; wiesz, Jeane Kirkpafrick będzie bez przerwy nadawać o wolności; a co zna­czy słowo wolność, kiedy ona o rym mówi? Albo prawa człowieka; Bush też gada o prawach człowieka I o czym właściwie ci ludzie mówią, równie dobrze mogli- ; by gadać o zwyczajach godowych Marsjan; ci ludzie nie mają zielonego pojęcia, nie rozumieją, co to jest wolność czy prawa człowieka; widzą je z perspektywy ]burżuazji, czyli jako prawa oparte na własności, ale to nie jest nadanie prawa wyborczego, to nie jest demokracja, nie to, co się za tym kryje, ani jaki jest potencjał j w samej idei, nie idea z krwi i kości. To tylko liberalizm, najgorszy rodzaj libera­lizmu, burżuazyjna tolerancja, i - moim zdaniem - to, co AIDS nam ukazuje, to granice tolerancji, że nie wystarczy być tolerowanym, ponieważ kiedy przychodzi j co do czego, odkrywasz, ile warta jest tolerancja. Nic. A pod nią kryje się żarliwa, i namiętna nienawiść.

BELIZE Mhm.

LOUIS Nie uważasz, że to prawda?

BELIZE Mhm. Tak.

LOUIS Chodzi o władzę, a nie o to, żeby być tolerowanym. Chromolę asymilację. < Rzecz w tym, że faktycznie, cokolwiek się powie, my w Ameryce różnimy się od f wszystkich innych narodów, bo mając tu ludzi wszelkich ras, nie możemy w ostatecznym rozrachunku definiuje nas nie rasa, ale polityka Inaczej niż w krajach f Europy, gdzie jakiś rasowy lub etniczny monopol czy monolit jest nie do pokonania. W takiej Holandii, na przykład, wszyscy Holendrzy, cały naród holenderski, to po prostu Holendrzy, a - Żydzi Europy nigdy nie byli Europejczykami, tylko f drobnym problemem - w obliczu monolitu. Ale tutaj jest tyle drobnych próbie- | mów, właściwie jest to zbiór drobnych problemów, a nie ma monolitu. To znaczy istnieje zapewne monolit Białej Ameryki, monolit białych heteroseksuałnych mężczyzn.

BELIZE Całkiem imponujący - nawet jak na monolit.

LOUIS No nie, bo kiedy już załatwi się problem ras, i wcale nie kwestionuję jego wagi, bo w końcu wiem, że żyjemy w bardzo, ale to niesamowicie rasistowskim kraju, ale weźmy na przykład Brytyjczyków - tych z jasną skórą i niebieskimi oczami. I to jest niesamowite, bo wiesz, w końcu ja tak bardzo nie wyglądam na Żyda, czy zresztą może i tak, ale w Nowym Jorku wszyscy są może nie wszyscy, ale j; wielu, za to w Anglii, w Londynie wchodzę do baru i czuję się jak Mosiek, no wiesz, jak Woody Allen w „Annie Hali', z pejsami, w chałacie; w życiu nigdzie tak nie odczułem Nie chodzi mi o jawną pogardę, na przykład taką, jaką okazują Niemcy, bo moim zdaniem, oni nadal są okropnymi antysemitami i rasistami, zna- j czy wobec czarnych, chociaż udają, że wcale nie, ale w każdym razie, w Londynie | po prostu jest no i w pewnym momencie poznałem takiego jednego czarnego t geja z Jamajki, mówił z lekkim zaśpiewem, ale powiedział, że jego rodzina mieszka w Londynie od wojny secesyjnej - amerykańskiej - i że Anglicy nie pozwalają [ mu zapomnieć choćby na chwilę, że nie ma jasnej cery i niebieskich oczu, a ja j mu, że mnie też, że są antysemitami, a on na to, że tak, ale że brytyjscy Żydzi ma- j ją w garści cały rynek odzieżowy i czarni nie mają najmniejszych szans, żeby się | wcisnąć. I to był niesamowicie kłopotliwy moment To znaczy siedzimy sobie w j tym barze dla gejów, tylko że wiesz, to był pub, belki i tynki i te okropne kanapeczki z rybą i z jajkiem, wiesz, tak sprzed dwóch dni - takie cholernie brytyjskie, takie stare. Poczułem, że od tego nie ma ucieczki, ponieważ obaj, tu i teraz, jesteś­my zbyt pogrążeni w historii, nadzieję unicestwia już sam wiek tego miejsca, gdzie liczy się rasa i nie ma prawdziwej nadziei na zmianę - dla Angoli liczy się ich rasowe przeznaczenie, nie polityczne, za to w Ameryce

BELIZE Tu w Ameryce rasa się nie liczy.

LOUIS Nie, nie, to nie To już przesada.

BELIZE Ja..

LOUIS Słuchaj, rasa, tak, ale jak przyjdzie co do czego, to rasa tutaj jest kwestią poli­tyczną, nie? Rasiści próbują tu wykorzystywać rasę jako narzędzie w walce poli­tycznej. Tak naprawdę, to nie chodzi w tym o rasę. Tak jak spirytualiści wykorzy­stują takie tam, czy jesteś oświecony, czy jesteś skupiony, otwarty na fluidy i tak dalej, to sięganie po duchową przeszłość w kraju, gdzie nie istnieją żadne rodzime, odwieczne duchy - chyba że duchy Indian, to znaczy duchy rdzennych Ameryka­nów, których myśmy wytrzebili, więc teraz nie ma tu żadnych bogów, duchów czy istot nadprzyrodzonych, w Ameryce nie ma aniołów, nie ma przeszłości du­chowej, przeszłości rasowej, jest tylko przeszłość polityczna, i pułapki i uniki, że­by manewrować wokoło nieuniknionej walki politycznej, przemieszczanie się władzy politycznej od elit w dół i wszerz do narodu

BELIZE W ł a d z a dla narodu! A m e n (patrzqc na zegarek) O, kurczę blade! Popatrz, która godzina, muszę

LOUIS Czy Myślisz, że jest w tym rasizm, naiwność czy co?

BELIZE Coś w tym na pewno jest. Słuchaj, właśnie sobie przypomniałem, że mam spotkanie

LOUIS Co? Wiesz, naprawdę nie chcę rozmawiać z pozycji, powiedzmy, uprzywile­jowanej i

BELIZE Siedzę tu i myślę sobie, że w końcu musi ci zabraknąć pary, więc pozwalam ci tak ględzić i mówić różne rzeczy, z których z siedem czy osiem jest dla mnie obraźliwych

LOUIS Co?

BELIZE Ale znam cię, Louis, i wiem, że poczucie winy, które napędza tę przedziwną tyradę nabrzmiało już bardziej niż twoje hemoroidy

LOUIS Nie mam hemoroidów.

BELIZE Słyszałem co innego. Mogę dokończyć?

LOUIS Tak, ale nie mam hemoroidów.

BELIZE Więc kiedy w końcu

LOUIS Prior ci powiedział. To gnojek, nie powinien

BELIZE Obiecałeś. Prior nie jest tematem rozmowy.

LOUIS Pierwszy o nim wspomniałeś.

BELIZE Wspomniałem o hemoroidach.

LOUIS Więc pośrednio — tak. Pasywno-agresywnie.

BELIZE Nie tak jak ty, przywalając mi w łeb swoją teorią, że w Ameryce nie istnieje problem rasizmu.

LOUIS Jesteś nie fair, tego nigdy nie powiedziałem.

BELIZE Nie dosłownie, ale

LOUIS Powiedziałem

BELIZE ale dałeś do zrozumienia dostatecznie wyraźnie, bo gdybyś to powiedział dosłownie, to bym po prostu wyszedł i

LOUIS Rozmyślnie fałszywie interpretujesz! Ja

BELIZE Przestań mi przerywać. Nie mogę

LOUIS Tylko pozwól mi

BELIZE Nie! Co - mówić? Gadasz

LOUIS W każdej chwili mogłeś się bez przerwy odkąd przyszedłem - przyłączyć zamiast to, tamto, siamto, i w górę, i w dół, bawiąc się tym swoim monoli­tem; Moja panno, jest to autentycznie przejmujące widowisko, ale j znam lepsze zajęcia niż siedzenie tu : i wysłuchiwanie tych rasistowskich : bredni, tylko dlatego, że mi ciebie i żal, bo

LOUIS Nie jestem rasistą!

BELIZE Daj spokój

LOUIS Może i jestem rasistą, ale

BELIZE Naprawdę mam tego dosyć! Jesteś tak winny, że to żadna przyjemność cze­piać się ciebie. To jak rzucanie strzałkami w talerz z galaretą. Nie ma trafień w dziesiątkę, tylko - plum i po strzałce.

LOUIS Myślę po prostu, że kiedy mówi się o mechanizmie ucisku, sprawa się komplikuje

BELIZE Nie żartuj! Wiesz, my, czarni transwestyci, znamy dokładnie skomplikowany mechanizm

LOUIS Ex-czarny transwestyta.

BELIZE Ex-ex właściwie.

LOUIS Znowu robisz przebieranki?

BELIZE Nie Może. Nie muszę ci mówić. Może.

LOUIS Uważam, że to męski szowinizm.

BELIZE Nie pytam cię o zdanie.

LOUIS Ale jest. Moim zdaniem gejowskie społeczeństwo powinno tak traktować striptizerow, jak czarne kobiety traktują czarne śpiewaczki bluesa

BELIZE No proszę, dalekie wycieczki sobie urządzasz

LOUIS Bo chodzi o przyswojony ucisk, tak? Znaczy kwestia masochizmu, stereotypów

BELIZE Louis czy umyślnie robisz to wszystko żebym cię znienawidził?

LOUIS Nie, ja

BELIZE To znaczy, czy na mój użytek robisz z siebie aroganckiego, wojującego, zajadłego seks-szowinistę stalinistę-rasistę?

Pauza.

LOUIS Wiesz, co myślę?

BELIZE Co?

LOUIS Nienawidzisz mnie, bo jestem Żydem.

BELIZE Wychodzę.

LOUIS To prawda.

BELIZE Nie masz żadnych podstaw oprócz swojej Wiesz, dobrze wiedzieć, że się nie zmieniłeś; nadal jesteś honorowym obywatelem ziemi niczyjej i powiem ci, że po tym, jak wygłosiłeś tę bielszą niż biel tyradę o niedostrzeganiu różnic rasowych, musisz mieć cholerny tupet, żeby nazywać mnie antysemitą. Naprawdę muszę

LOUIS Sam mówiłeś do mnie - ŻydoLou

BELIZE To był żart.

LOUIS Nie wydawał mi się zabawny. Była w nim wrogość.

BELIZE To było trzy lata temu

LOUIS Co z tego?

BELIZE Przed chwilą sam siebie nazwałeś Mośkiem.

LOUIS To nie to samo.

BELIZE Mosiek to co innego niż ŻydoLou.

LOUIS Tak.

BELIZE Kiedyś będziesz musiał mi to wyjaśnić, ale teraz Ty mnie nienawidzisz, bo nienawidzisz czarnych.

LOUIS Nieprawda. Ale uważam, że większość czarnych to antysemici.

BELIZE „Większość czarnych'. To jest rasizm, a ja uważam, że większość Żydów

LOUIS Louis Farrakhan.

BELIZE Ed Koch.

LOUIS Jesse Jackson.

BELIZE Jackson. No wiesz, Louis, to jest..

LOUIS Ickowo! Ickowo!

BELIZE Louis, głosowałeś na Jesse Jacksona. Wysyłasz czeki do Rainbow Coalition.

LOUIS Mam do tego stosunek ambiwalentny. Czeki były bez pokrycia.

BELIZE Wszystkie twoje czeki są bez pokrycia; do wszystkiego masz stosunek am­biwalentny.

LOUIS A to co ma oznaczać?

BELIZE Możesz być ostatni cymbał, ale nie wierzę, że nie potrafisz tego zrozumieć. Spróbuj.

LOUIS Wobec Priora nigdy nie miałem uczuć ambiwalentnych. Kocham go. Napra­wdę. Naprawdę go kocham.

BELIZE Nikt nie twierdzi, że nie.

LOUIS Miłość i ambiwalencja są Prawdziwa miłość nie jest ambiwalentna.

BELIZE „Miłość nie jest ambiwalentna'. Przysiągłbym, że to cytat z mojej ulubionej powieści, z bestselleru pod tytułem „Zakochana w nocnym nieznajomym', tylko że wątpię, żebyś ją kiedykolwiek czytał.

Pauza.

LOUIS Nie czytałem, nie.

BELIZE A powinieneś. Lepsze to niż do końca życia męczyć , .Demokrację w Ame­ryce'. Jest to historia o białej kobiecie, której ojciec ma plantację na południu, przed wojną secesyjną - ona nazywa się Margaret i jest zakochana w najlepszym niewolniku jej ojca, który ma na imię Thaddeus. Jest mężatką, ale jej biały mąż, właściciel niewolników, ma AIDS: Antyestetyczny Infekcyjny Defekt Seksorga-nów. Jest sporo tak zwanych momentów, kiedy Margaret i Thaddeus mogą spę­dzić ze sobą parę chwil na polu bawełny, przy blasku księżyca i wtedy, oczywiś­cie, nadchodzą Jankesi, uwalniają niewolników, a ci wieszają tatuśka i tak dalej. Fikcja historyczna Pamiętam, że gdzieś przy okazji Margaret i Thaddeus znajdują czas, by omówić naturę miłości; w jej twarzy odbija się blask płonącej plantacji -wiesz, jak to bywa u białych - jego twarz pozostaje nocą ciemna i ona mówi do niego „Thaddeus, prawdziwa miłość nigdy nie jest ambiwalentna'.

Krótka pauza. Wchodzi Emily i zakręca kroplówkę.

BELIZE Thaddeus spogląda na nią; zastanawia się nad jej stwierdzeniem; nie jest pe­wien, czy się z nim zgadza.

EMILY (usuwając kroplówkę z ramienia Priora) Kuracja numer (spoglądając w kartę) cztery.

PRIOR Cud farmaceutyczny. Łazarz znowu oddycha.

LOUIS Czy on Jak z nim źle?

BELIZE Chcesz wykaz chorób? EMILY Zdjąć koszulę, sprawdźmy

Prior zdejmuje koszulę. Emily ogląda jego rany.

BELIZE Jest problem z wagą, problem ze sraniem i problem morale.

EMILY Tylko sześć. To dobrze. Spodnie.

Prior zdejmuje spodnie. Jest nagi. Ona go bada.

BELIZE wydaje mu się, że dostaje kręćka

EMILY Wygląda dobrze. Coś jeszcze?

PRIOR Kostki mnie bolą, puchną, ale z nogą jest lepiej. Mdłości prawie minęły po tych małych pomarańczowych pigułkach. Kał całkiem płynny, ale bez krwi, na ra­zie okulista mówi, że wszystko jest w porządku, na razie dentysta otrząsa się z ob­rzydzenia na widok mojego obłożonego języka i nosi teraz małe kondomki na kciukach i palcach wskazujących. I maskę. No to co? Mój dermatolog jest na Ha­wajach a matka Zostawmy ja na boku. Zresztą zazwyczaj jest gdzieś na boku. Węzły chłonne mam jak orzechy włoskie, waga nie zmienia się od dwóch tygod­ni, a mój przyjaciel zmarł dwa dni temu na ptasią gruźlicę; na ptasią gruźlicę! To mnie przestraszyło i nie poszedłem dziś na pogrzeb, bo on był irlandzkim katoli­kiem, więc prawdopodobnie trumna jest otwarta, a ja się boję czegoś, ptasiej gruźlicy, jego widoku, albo Więc chyba ze mną wszystko w porządku. Oczy­wiście z wyjątkiem tego, że dostaję świra.

EMILY Zrobiliśmy analizę pod kątem toksoplazmozy i wynik jest negatywny

PRIOR Wiem, wiem, ale czuję, jakby nadciągało coś przerażającego, jakby pocisk z kosmosu nadlatywał z impetem ku Ziemi, a ja jestem w strefie rażenia i Ogólnie znany jestem tam, gdzie mnie znają, jako spokojny, opanowany gej. A ze strachu aż mnie ciarki przechodzą.

EMILY Naprawdę nie ma się czym martwić. Sądzę, że szochen bamromin hamceh

menucho nechono al kanfej haschino.

PRIOR Co?

EMILY Wszystko okej. Bemaalos k'doszim ut'horim kezohar horokia mażhirim

PRIOR Nie rozumiem, co

EMILY Es niszmas Prior szeholoch leolomoh, baawur szenodwu z'dokoh b'ad

hazkoras niszmosoh.

PRIOR Dlaczego to robisz? Przestań! Przestań!

EMILY Co mam przestać?

PRIOR Mówiłaś Mówiłaś przed chwilą po hebrajsku czy jakoś tak.

EMILY Po hebrajsku? (śmieje się) Jestem włoską Amerykanką. Nie. Nie mówiłam po hebrajsku.

PRIOR O nie, o Boże, proszę, ja naprawdę chyba

EMILY Słuchaj, przepraszam, ale w poczekalni jest pełno masz chyba szczęście, prawdopodobnie jeszcze pożyjesz ładnych parę lat - nieźle się trzymasz jak na ko­goś z upośledzonym systemem odpornościowym. Widujesz się z kimś? Samot­ność jest niebezpieczna. Może z terapeutą?

PRIOR Nie, nie potrzebuję się nikim widywać, ja tylko

EMILY No cóż, pomyśl o tym. Nie dostajesz świra. Odczuwasz po prostu bardzo sil­ny stres. Nic dziwnego (zaczyna wpisywać coś w jego kartę) Nagle pojawia się zdumiewający blask światła, rozbrzmiewa potężny akord w wy­konaniu gigantycznego chóru, wielka księga o stalowych stronicach, umieszczona na szczycie rozgrzanej do czerwoności kolumny. Księga otwiera się; na stronicach wyryta jest litera alef, która staje w płomieniach. Księga natychmiast zamyka się z trzaskiem i znika pod podłogą.

Wraca normalne oświetlenie sceny. Emily, zajęta pisaniem, nic nie zauważa. Prior jest jak rażony piorunem. EMILY (wychodząc ze śmiechem) Hebrajski

LOUIS Pomóż mi

BELIZE Co takiego?

LOUIS Jesteś pielęgniarzem, daj mi coś, ja ja już nie wiem, co robię W zeszłym tygodniu w pracy spieprzyłem kserokopiarkę i to chyba na amen a potem pot­knąłem się na schodach w metrze, zbiłem okulary i rozciąłem sobie czoło, o tutaj, widzisz, i teraz mamie widzę, a czoło to jak piętno Kaina, to idiotyczne, w po­rządku, ale nie chce się zagoić i każdego ranka widzę to, i zaczyna mi się kojarzyć z Biblią: z piętnem Kaina, z Judaszem Iskariotą i jego srebrnikami, i pętlą, i ludź­mi, którzy zdradzając to, co kochają, zdradzają to, co w nich samych jest naj­prawdziwsze, czuję nic nie czuję oprócz chłodu, czuję tylko chłód; każdej nocy do niego tęsknię, tak bardzo za nim tęsknię, ale potem te rany i ten smród, i za­stanawiam się, dokąd to wszystko zmierza Być może jestem Być może też mógłbym zachorować, może już jestem chory. Nie wiem. Belize, powiedz mu, że go kocham. Możesz to zrobić?

BELIZE Myślałem o tym, bardzo długo i nadal nie rozumiem, co to jest miłość. Sprawiedliwość jest prosta. Demokracja jest prosta. Te rzeczy nie są ambiwalent­ne. Ale miłość jest bardzo trudna. I obraca się przeciwko tobie, jeśli pogwałcisz jej twarde prawa.

LOUIS Umieram.

BELIZE On umiera. Ty tylko byś chciał. Rozchmurz się. Popatrz na to chmurne nie­bo, o tam

LOUIS Fioletowe.

BELIZE Fioletowe? Ty, co z ciebie za homoseksualista? To nie fioletowy, Mary, ten kolor to (upajając się słowem) 1 i 1 a r ó ż. Od rana mam wrażenie, jakby to był Dzień Dziękczynienia. Niedługo ten upadek, cały okryje się bielą. Węchem to rozpoznaję - a ty czujesz?

LOUIS Co mam czuć?

BELIZE Delikatność, uległość, przebaczenie, łaskę.

LOUIS Nie

BELIZE Nie mogę ci pomóc się tego nauczyć. Louis, nie mogę ci pomóc. Nic mi do ciebie, (wychodzi) Louis podpiera głowę rękami, mimowolnie dotykając skaleczonego czoła.

LOUIS O, kurwa! (powoli wstaje, spogląda w kierunku miejsca, gdzie wyszedł Be­lize) Co mam czuć? (rozgląda się na wszystkie strony, upewniając się czy nikt nie patrzy, bierze głęboki oddech i jest zdziwiony) Aha Śnieg.

Scena 4

Harper w bardzo białym, zimnym miejscu, pod niezwykle błękitnym niebem; pró­szy śnieg. Harper ubrana jest w liczne warstwy ubrań, które wcale do siebie nie pasują. Ciche odgłosy morza.

HARPER Śnieg! Lód! Góry lodowe! Gdzie ja jestem? Ja Lepiej się czuję, napraw­dę lepiej się czuję. W płucach mam kryształki lodu, cudowne, ostre. A śnieg pa­chnie jak zimne, roztarte brzoskwinie. I w wietrze jest jakby strumień krwi, dziwne, ma żelazisty smak.

PAN BAJER Ozon.

HARPER Ozon! Ojej! Gdzie ja jestem?

PAN BAJER W Królestwie Lodu, w najniżej położonej części świata

HARPER (rozgląda się i wtedy uświadamia sobie) Antarktyda To jest Antarktyda!

PAN BAJER Zimne schronienie dla zdruzgotanych. Nie ma tu żadnych żalów, łzy zamarzają.

HARPER Antarktyda. Antarktyda, ojej, niech pan tylko spojrzy, ja., naprawdę musiałam się chyba wyrwać z pęt, co?

PAN BAJER Najwyraźniej

HARPER Fantastycznie. Chcę tu zostać na zawsze. Założyć obóz. Budować. Wybu­dować miasto, ogromne miasto złożonej z granicznych fortów z ciemnego drewna, z zielonymi dachami i wysokimi bramami zrobionymi z zaostrzonych bali, z og­niskami płonącymi na każdym rogu. Powinnam budować przy rzece. Gdzie są la­sy?

PAN BAJER Tu nie ma drewna. Za zimno! Jest tylko lód, żadnych drzew.

HARPER Ach, to szczegóły! Mam po dziurki w nosie szczegółów! Zasadzę i wyho­duję drzewa. Będę się żywić łojem karibu, będę go topić nad ogniskiem i pić z długich rzeźbionych koźlich rogów. Będzie świetnie. Chcę tu stworzyć nowy świat. Żebym nie musiała już nigdy wracać do domu.

PAN BAJER Dopóki istnieje. Lód ma to do siebie, że się rozpuszcza..

HARPER Nie. Na zawsze. Tu mogę mieć wszystko, czego zechcę - może nawet to­warzystwo kogoś, kogoś, kto mnie pożąda Może pan.

PAN BAJER Spoufalanie się z klientami jest sprzeczne z zasadami Międzynarodo­wego Stowarzyszenia Agentów Turystycznych. Prawo jest prawem. I tak to nie mnie pani chce naprawdę.

HARPER Tu nie ma nikogo może jakiś Eskimos. Mógłby łowić ryby w prze­ręblach. I pomóc mi wybudować gniazdko, kiedy już będzie dziecko.

PAN BAJER Na Antarktydzie nie ma Eskimosów. I tak naprawdę nie jest pani w ciąży. Pani to sobie wymyśliła

HARPER Wszystko tu jest wymyślone. Więc jeśli śnieg w dotyku jest zimny, to ja jestem w ciąży. Zgadza się? Tutaj mogę być w ciąży. I mogę mieć takie dziecko, jakie mi się zamarzy.

PAN BAJER To jest pustelnia, próżnia, jej zaletą jest to, że tu nic nie ma, to zamra­żarka dla uczuć. Tu może pani być odrętwiała i bezpieczna, po to właśnie pani tu przyjechała. Niech pani szanuje delikatną ekologię swoich złudzeń.

HARPER Chce pan powiedzieć, że na Antarktydzie nie ma Eskimosów.

PAN BAJER Correcto. Lód i śnieg, żadnego Eskimosa. Nawet halucynacje mają swoje prawa.

HARPER W takim razie któż to taki? Pojawia się Eskimos.

PAN BAJER Eskimos.

HARPER Eskimos z Antarktydy. Rybak w polarnej głuszy.

PAN BAJER Coś nie tak z tym obrazkiem. Eskimos przywołuje Harper kiwnięciem ręki.

HARPER Spodoba mi się tutaj. To moje własne specjalne wydanie „National Geographic'! Och! Och! {chwyta się za brzuch) Chyba Chyba zaczyna kopać. Może urodzę niemowlę pokryte gęstym, białym futerkiem, więc nie będzie mu zimno. Piersi nabrzmieją mi gorącym kakao, więc nie poczuje chłodu. A kiedy zrobi się naprawdę zimno, będzie miało torbę, w którą będę mogła się wślizgnąć. Jak tor-bacz. Złączymy się. Właśnie tak; złączymy się.

Scena 5

Opuszczony parking w południowymBronńe. Bezdomna kobieta stoi obok beczki po ropie, w której pali się ognisko. Śnieg. Śmieci dookoła. Wchodzi Hanna dźwi­gając dwie ciężkie walizy.

HANNA Przepraszam? Bardzo przepraszam? Może mi pani powiedzieć, gdzie je­stem? Czy to Brooklyn? Gdzie jest Pineapple Street? Czy tu jest jakiś autobus albo pociąg, albo Zabłądziłam, właśnie przyjechałam z Salt Lakę. Z Salt Lakę City. W Utah. Wsiadłam do autobusu, jaki mi wskazano, i wysiadłam - to był ostatni przystanek, więc i tak musiałam wysiąść - i zapytałam kierowcę, czy to Brooklyn. Skinął głową, że tak, ale widać jest z kraju, gdzie dobre wychowanie każe kiwać głową na wszystko, nawet jeśli nie ma się pojęcia, czemu się przyta­kuje i szczerze mówiąc, myślę, że on nawet nie zna angielskiego, co, moim zda­niem, powinno go dyskwalifikować jako pracownika komunikacji miejskiej. Jako że pasażerowie są głównie anglojęzyczni. Pani mówi po angielsku?

Kobieta kiwa głową.

HANNA Syn miał mnie odebrać z lotniska Ale się nie zjawił. A ja na nikogo nie czekam dłużej niż trzy godziny i trzy kwadranse. Chyba powinnam się była zdo­być na cierpliwość, i Czy to jest

KOBIETA Bronx.

HANNA To jest Bronx? Na litość boską, jakim cudem znalazłam się w Bronxie, skoro kierowca powiedział

KOBIETA (mówiąc do siebie) Gulg, gulg, gulg przestań tak obrzydliwie gul­gotać! Ty obrzydliwa karmiąca się gulgotem gadzino. Pasiesz się, po prostu się pasiesz, jakie by to miało znaczenie dla ciebie albo dla kogokolwiek, gdybyś po prostu przestała. Paść się. I zdechła.

Pauza.

HANNA Czy może mi pani tylko powiedzieć, gdzie ja..

KOBIETA Dlaczego Most Kościuszki nazwano imieniem jakiegoś Polaczka?

HANNA Nie wiem, co pani

KOBIETA To był żart.

HANNA A jaka jest puenta?

KOBIETA Nie wiem.

HANAN Na miłość boską, czy jest tu jeszcze ktoś, kto (rozgląda się) Nigdzie ży­wego ducha.

KOBIETA (znowu do siebie) Odsuń się, ty wstrętna gruba dziwko, nie dostaniesz więcej tej zupki, gulg gulg gulg, ty bydlaku i - Wiem, pójdziesz sobie i to wszystko wyszczasz, a gdzie to zrobisz? Za krzaczkiem? Jest kurewsko z i m n o, a ja Jasne, bo to miał być tunel! To wcale nie jest śmieszne. Czytałaś proroctwo Nostradamusa?

HANNA Czyje?

KOBIETA Taki tam facet, raz gdzieś się z nim umówiłam, Nostradamus. Prorok wy­rzutek, oczy jak Zesrać się można ze strachu, on

HANNA Zamknij się. Proszę. Na minutę przestań bełkotać, otrzeźwiej i powiedz mi, jak się dostać na Brooklyn. Bo wiesz! I powiesz mi to! Bo w pobliżu nie ma niko­go innego, kto mógłby mi powiedzieć, a ja jestem przemoczona, zziębnięta i bar­dzo zła! — żałuję, że jesteś psychiczna, ale zbierz się w sobie - weź głęboki oddech -no już!

Hanna i kobieta równocześnie wciągają powietrze. HANNA Dobrze. Teraz wydech.

Robią tak.

HANNA Dobrze. A teraz, jak mam się dostać na Brooklyn?

KOBIETA Nie wiem. Nigdy nie byłam. Chcesz zupy?

HANNA Na Manhattan? Może wiesz Nie podejrzewam, żebyś wiedziała, gdzie jest Dom Gościnny Mormonów

KOBIETA Róg Sześćdziesiątej Piątej i Broadwayu.

HANNA Skąd

KOBIETA Ciągle tam chodzę. Filmy za darmo. Nudno, ale cały dzień można prze­siedzieć.

HANNA Aha To jak tam

KOBIETA Metrem. D-etką. Skręć w prawo przy następnej przecznicy.

HANNA Dziękuję.

KOBIETA O, tak. W następnym stuleciu chyba wszyscy będziemy nienormalni.

Scena 6

Joe i Roy w gabinecie Roya. Roy poczynił znaczne starania, żeby dobrze wyglą­dać. Nie czuje się dobrze i nie udało mwsię oszukać wyglądem, że jest inaczej.

JOE Nie mogę. Odpowiedź brzmi: nie. Przykro mi.

ROY No tak, przeprosiny Nie widzę, żeby ktoś oczekiwał przeprosin.

Pauza.

JOE Roy, przepraszam.

ROY No tak, przeprosiny.

JOE Moja żona znikła. Matka przyjeżdża z Salt Lakę City, żeby chyba, żeby mi po­móc szukać. Powinienem być teraz na lotnisku, żeby ją odebrać, ale Dwa dni przeleżałem w szpitalu, wrzód mi pękł, plułem krwią.

ROY Krwią, tak? Słuchaj, jestem bardzo zajęty

JOE To tylko posada.

ROY Posada. Tak? Posada? Waszyngton! Ty tępy wsioku, ty mormonie z zapyziałego Utah!

JOE Roy

ROY Waszyngton! Jak ja dostałem posadę w Waszyngtonie, byłem od ciebie młodszy, to myślisz, że powiedziałem: „A tam, nie mogę jechać, mam dwa palce w dupie, a na dodatek mały krwotok moralny z nosa!' Kiedy dostajesz robotę w Waszyngtonie, mój mały gnojku, to jedziesz albo wypierdalasz na boczny tor, bo pociąg odjechał już ze stacji, a ty jesteś out, nigdzie, na lodzie. Pierdol się, Mary Jane, wynoś się!

JOE Pozwól mi tylko

ROY Wyjaśnić? Efemerydo. Złamałeś mi serce. Wyjaśnij to. Wyjaśnij.

JOE Kocham cię. Tak bardzo pragnę być takim, jakim mnie widzisz, chcę być uczestnikiem świata, twojego świata, w twoim świecie, Roy, chcę być do tego zdolny, próbowałem, naprawdę, ale Nie potrafię. Nie dlatego, że w ciebie nie wierzę, ale dlatego, że tak bardzo w ciebie wierzę, w to, co popierasz, w głębi serca, w porządek, przyzwoitość. Wszystko bym oddał, żeby cię ochronić, ale Istnieją prawa, których nie mogę złamać. To we mnie zbyt głęboko zakorzenione. To nie ja. Już dosyć szkód narobiłem. Może i miałeś rację, może jestem martwy.

ROY Nie jesteś martwy, mały, jesteś fagas.

Kochasz mnie, to wzruszające, jestem wzruszony. Miło jest być kochanym. Ostrzegałem cię przed nią, prawda? Ale ty mnie nie słuchasz, a dlaczego? Bo my­ślisz sobie, że ten Roy to bystrzak, to przyjaciel, ale Roy hmm, nie jest sympa­tyczny, a ty chcesz być taki sympatyczny. Zgadza się? Bardzo sympatyczny! Krótka pauza.

ROY Wiesz, jakie jest moje największe osiągnięcie? Wiesz, na co mogę spojrzeć wstecz i być z tego naprawdę dumny? A pomagałem tworzyć prezydentów i nisz­czyć ich, a także burmistrzów, i tłumy zakichanych sędziów, więcej niż ktoko­lwiek w całym Nowym Jorku. A do tego zarobiłem siedem milionów dolarów, wolnych od podatku. A jak myślisz, co się dla mnie liczy najbardziej? Słyszałeś kiedyś o Ethel Rosenberg? No powiedz?

JOE Noo tak, chyba Tak.

ROY Tak. Tak. Słyszałeś o Ethel Rosenberg. Tak. Może nawet czytałeś o niej w pod­ręczniku do historii. Gdyby nie ja, Ethel Rosenberg żyłaby do dzisiaj i pisywałaby w kąciku porad jakiegoś babskiego magazynu. Ale tego nie robi. Ponieważ pod­czas procesu codziennie wisiałem na telefonie i rozmawiałem z sędzią

JOE Roy

ROY Codziennie robiłem to, co potrafię najlepiej, gadałem przez telefon, żeby do­pilnować, że to bojaźliwe żydowskie nic z młotkiem w ręku spełni swój obowią­zek wobec Ameryki, wobec historii. Ta słodka, niepozorna kobiecina z dwójką dzieci - oj, joj, joj, - przypominała nam wszystkim nasze żydowskie mamy - by­ła o krok od tego, żeby dostać dożywocie; ale ja walczyłem jak lew, żeby posadzić ją na krześle. Ja. Ja to zrobiłem. Gdyby mi pozwolili, to bym, cholera, sam pocią­gnął za wajchę. Dlaczego? Bo nienawidzę zdrajców. Bo, cholera, nienawidzę ko­munistów. Czy to było zgodne z prawem? Mam w dupie prawo. Czy jestem sy­mpatyczny? Mam w dupie, czy jestem sympatyczny. W „The Nation' wypisują o mnie okropne rzeczy. Mam w dupie „The Nation'. Chcesz być sympatyczny czy chcesz być skuteczny? Ustanawiać prawo czy mu podlegać. Wybieraj. Twoja żo­na wybrała. Od dzisiaj za tydzień będzie tu z powrotem. Ona wie, jak dostać to, czego chce. Może do Waszyngtonu j ą powinienem wysłać.

JOE Nie wierzę ci.

ROY Święta prawda

JOE Niemożliwe, żebyś to mówił poważnie. W sprawie Rosenbergów byłeś asysten­tem Prokuratora Okręgowego; porozumiewanie się ex parte z sędzią w tej sprawie byłoby co najmniej naganne, prawdopodobnie uznano by to za spisek i w razie wyroku skazującego na śmierć byłoby to

ROY Co? Morderstwo?

JOE Nie najlepiej się czujesz i tyle.

ROY Co rozumiesz przez „nie najlepiej'? Kto się ma nie najlepiej? Pauza.

JOE Powiedziałeś

ROY Nic nie powiedziałem. Powiedziałem, że co?

JOE Masz raka.

ROY Nieprawda.

Pauza.

JOE Powiedziałeś mi, że umierasz.

ROY O czym ty, kurwa, gadasz? Nic takiego nie mówiłem. Jestem w świetnej for­mie. Nic a nic mi nie jest. (uśmiecha się) Rąsia? Joe się waha. Wyciąga do Roya rękę, który przyciąga go do siebie.

ROY (bardziej do siebie niż do Joego) Nie ma sprawy, że mnie zraniłeś, bo ja cię ko­cham, mój mały Joe. Dlatego tak ostro cię traktuję, (uwalnia Joego z uścisku) Sy­nu marnotrawny. Świat powyciera sobie o ciebie brudne łapska.

JOE Już to zrobił.

ROY Idź już. (mocno popycha Joego)

Joe zaczyna wychodzić. Roy zatrzymuje go.

ROY (wygładzając klapy marynarki Joego, z uczuciem) Będę tutaj zawsze, będę na ciebie czekał (nagle znowu przyciąga do siebie Joego; gwałtownie) Czego ty chciałeś ode mnie, o co ci chodzi, czego chcesz, ty perfidny, niewdzięczny mały Joe, bardzo bliski tego, żeby dołożyć Royowi, łapie go za przód togi i popycha przez całą długość pokoju.

ROY (łagodnie, zachwycony) Złam zasady, Joe. Jest tyle praw, znajdź jakieś, które możesz złamać. Joe puszcza Roya. Waha się, a potem wychodzi.

ROY (zgina się wpół z bólu, który cały czas ukrywał) Ooo Chryste Andy! Andy! Chodź tutaj! Andy!

Drzwi się otwierają, ale nie Andy się pojawia. Do pokoju wchodzi Żydówka — jest niskiego wzrostu, ubrana skromnie w płaszcz i kapelusz z lat pięćdziesiątych. W pokoju się ściemnia.

ROY Cholera, kto to? Nowa pielęgniarka?

Postać w drzwiach się nie odzywa. Wpakuje się w Roya. Pauza. Roy uważnie jej się przygląda, wstaje, podchodzi do niej. Cofa się do krzesła, ciężko siada.

ROY O, kurwa. Ethel.

ETHEL ROSENBERG (zachowuje się przyjaźnie; głos ma lodowaty) Roy, nie wy­glądasz dobrze.

ROY No wiesz, nie czuję się dobrze.

ETHEL ROSENBERG Ale schudłeś. Dobrze ci z tym. Wtedy byłeś grubawy. Zaftig, mit biodra.

ROY Po sześćdziesiątym nie byłem wcale taki gruby. Wszyscy byliśmy wtedy tężsi, zanim zaczął się ten kult ciała. Teraz wyglądam jak szkielet. Aż się na mnie gapią.

ETHEL ROSENBERG Zrobiła się prawdziwa chryja, co, Roy?

Roy kiwa głową.

ETHEL ROSENBERG Zabawa dopiero się zaczyna.

ROY Co jest, Ethel? To Halloween? Chcesz mnie nastraszyć? Ethel nie odzywa się.

ROY Tracisz czas! W każdej chwili mogę napędzić większego stracha niż ty! Więc spadaj, Ethel! UUU! Lepszy umrzyk od komucha! Ktoś próbuje mnie tu czymś wstrząsnąć! Ha ha! Od tronu Boga na niebiosach po dno piekieł, mam was gdzieś, idźcie w cholerę, ponieważ ja się nie boję ani cie­bie, ani śmierci, ani piekła, niczego!

ETHEL (zaczyna wychodzić) Do zobaczenia wkrótce. Juliusz przesyła podrowienia.

ROY Taa, przekaż mu to ode mnie.

Pokazuje jej środkowy palec ręki, wstaje i zmierza w jej stronę, zamierzając za-tnasąć jej drzwi przed nosem. W połowie drogi opada z bólu na podłogę, ciężko oddychając.

ETHEL ROSENBERG Jesteś bardzo chory.

ROY O, Boże Andy!

ETHEL ROSENBERG Hmm. Chyba cię nie słyszy. Powinniśmy wezwać karetkę. (idzie do telefonu) Ha! Guziki! Czego to oni dzisiaj nie mają? Co mam wykręcić, Roy? Pauza. Roy spogląda na nią, następnie:

ROY Dziewięćset jedenaście.

ETHEL ROSENBERG (wybiera numer) O, śpiewa! (naśladując dźwięki wybiera­nych numerów) La la la Ha. Tak, proszę przysłać karetkę do domu pana Roya Cohna, tego sławnego prawnika. Roy, jaki tu jest adres?

ROY Wschodnia Osiemdziesiąta Siódma, numer dwieście czterdzieści cztery.

ETHEL ROSENBERG Numer dwieście czterdzieści cztery na Wschodniej Osiem­dziesiątej Siódmej. Bez numeru mieszkania, cały budynek. Ja? Stara znajoma. (odkłada słuchawkę) Powiedzieli, że za minutę.

ROY Mam mnóstwo czasu.

ETHEL ROSENBERG Jesteś nieśmiertelny.

ROY Jestem nieśmiertelny. Byłem pierwszym przypadkiem w historii. Nigdy nie umrę.

ETHEL ROSENBERG (krótki, sztuczny śmiech; wtedy) Historia., nabrzmiała, nie­długo pęknie jak wrzód, nadchodzi nowe tysiąclecie.

Scena 7

Sypialnia Pńora. Prior I obserwuje Priora leżącego w łóżku, który patrzy na niego przerażony. Tej nocy Prior I ma na sobie oprócz ubrania ze swej epoki, dziwaczne siaty alchemika i kapelusz; w ręku pęk długich liści palmowych.

PRIOR I nadeszła ta noc! Nie jesteś podekscytowany? Zjawi się tej nocy! Przybędzie przez dach! Ha-adam, Ha-gadol

PRIOR II (pojawia się, w podobnych szatach) Lumen! Fosfor! Fluor! Parafina! Bez­kresne falowanie szkarłatu i

PRIOR Patrz. Czosnek. Lustro. Woda święcona. Krucyfiks. Odpierdolcie się! Wynocha z mojego pokoju! Won!

PRIOR I (do Priora II) Twardy jak gnat Założę się.

PRIOR II Wszyscy nabrzmiewamy, kiedy nadchodzą. Jak księżyc w pełni.

PRIOR I Tańcz.

PRIOR Mam tańczyć?

PRIOR I Wstawaj, do diabła, daj ręce, tańcz!

PRIOR II Posłuchaj

Pojedynczy obój zaczyna grać melodię do tańca.

PRIOR II Przepiękny dźwięk. Zatańczysz?

PRIOR Dajcie mi spokój, proszę, dajcie mi spać

PRIOR II Aha, woli kogoś znajomego. Kogoś, kto zna jego kroki, (do Priora) Zamknij oczy. Wyobraź sobie

PRIOR Ja nie

PRIOR II Cii. Zamknij oczy. Prior zamyka oczy.

PRIOR II Teraz otwórz.

Prior otwiera oczy. Pojawia się Louis. Wygląda wspaniale. Muzyka nabiera peł­nego brzmienia walca.

PRIOR Lou.

LOUIS Zatańcz ze mną.

PRIOR Nie mogę, noga, boli mnie w nocy Lou, jesteś duchem?

LOUIS Nie. Po prostu zjawą. Zgubiłem się w sobie. Siedzę całymi dniami na zim­nych ławkach w parku. Marzę, żeby być z tobą. Tj&tdńcz ze mną, kochanie Prior wstaje. Zaczynają tańczyć. Muzyka jest przepiękna.

PRIOR I (do Priora II) Ha. Teraz rozumiem, dlaczego nie ma dzieci. To sodomita.

PRIOR II Cicho bądź, ty średniowieczny gnomie, i daj im tańczyć.

PRIOR I Ja się nie wtrącam, swoje zrobiłem. Hurra, hurra, nadszedł posłaniec, teraz odpływam. Nie podoba mi się tutaj. Prior I znika.

PRIOR U Dwudziesty wiek. Na Boga, świat tak strasznie się zestarzał.

Piór II znika. Louis i Prior tańczą szczęśliwi. Światła wracają do normalnego na­tężenia. Znika Louis. Prior tańczy samotnie. Wtedy, nagle, odgłos skrzydeł wypeł­nia pokój.

Scena 8

Prior sam w swoim mieszkaniu. Louis sam w parku.

Znowu odgłos trzepoczących skrzydeł.

PRIOR Nie wchodź tu, nie wchodź Louis!! Nie. Nazywam się Prior Walter, je­stem potomkiem starego rodu, jestem opuszczony i nie nazywam się Prior i mieszkam tu i teraz, i w ciemności, w ciemności Anioł Ewidencji otwiera setkę swoich oczu i łamie grzbiet księgi Życia i sza! Sza! Gadam bzdury, ja Żadnych więcej szalonych scen, sza, sza

Louis w parku na ławce. Zbliża się Joe, staje w pewnej odległości. Przyglądają się sobie, Louis się odwraca.

LOUIS Znasz opowieść o Łazarzu?

JOE O Łazarzu?

LOUIS O Łazarzu. Nie pamiętam dokładnie, jak to było.

JOE Też Noo, Łazarz nie żył, a Jezus tchnął: w niego życie. Zabrał go śmierci.

LOUIS Często tu przychodzisz?

JOE Nie. Tak. Tak.

LOUIS Powrót do życia. Wierzysz, że tak było naprawdę?

JOE Już nie wiem, w co wierzę.

LOUIS Co za zbieg okoliczności. Ze się tu spotykamy.

JOE Szedłem za tobą. Od pracy szedłem za tobą.

Pauza.

LOUIS Szedłeś za mną. Pewnie zobaczyłeś mnie wtedy w toalecie i pomyślałeś so­bie: co za miły facet, wrażliwy, opłakuje przyjaciół, którzy mają kłopoty.

JOE Tak.

LOUIS Nabrałem cię. Krokodyle łzy. Nic {dotyka serca, wzrusza ramionami) Joe niepewnie wyciąga rękę, żeby dotknąć twarzy Louisa.

LOUIS (cofa się) Co robisz? Przestań.

JOE (zabierając rękę) Przepraszam. Przepraszam cię.

LOUIS Jestem po prostu nie Myślę, że gdybyś mnie dotknął, to odpadłaby ci ręka albo coś takiego. Gorsze rzeczy przytrafiają się ludziom, którzy mnie dotknęli.

JOE Proszę. Kurczę Czy mogę Chcę cię dotknąć. Czy mogę cię tylko dotknąć tutaj? (kładzie rękę na policzku Louisa. Przytrzymują ją tam) Pójdę za to do piek­ła.

LOUIS I co z tego! Myślisz, że może tam być gorzej niż w Nowym Jorku?

Louis kładzie dłoń na ręce Joego. Odsuwa z twarzy rękę Joego, przytrzymuje

przez chwilę, potem ją całuje.

LOUIS Chodź.

JOE Dokąd?

LOUIS Do domu. Ze mną.

JOE To nie ma sensu. Nie znam cię.

LOUIS I vice versa.

JOE A to, co o mnie wiesz, wcale ci się nie podoba

LOUIS To o republikanach?

JOE Noo, choćby to.

LOUIS Nie w tym rzecz, że ja tego nie lubię. Ja tego nienawidzę.

JOE Więc po cholerę mamy

LOUIS (podchodzi do Joego i całuje go) Niezbyt dobrana z nas para. Nie wiem.

Nigdy przedtem nie robiłem tego z jednym z przeklętych. Naprawdę wolałbym

dzisiaj w nocy nie zostawać sam.

JOE Jestem dosyć okropnym osobnikiem, Louis.

LOUIS Lou.

JOE Naprawdę. Chyba nie zasługuję na miłość.

LOUIS A widzisz? Już mamy ze sobą dużo wspólnego.

Louis wstaje, zaczyna odchodzić. Odwraca się, spogląda na Joego. Ten idzie za nim. Wychodzą.

Prior nasłuchuje. Na początku jest zupełnie cicho, potem znów słychać łopot skrzydeł, przerażająco blisko.

PRIOR Ten dźwięk, ten dźwięk, to Co to takiego, jakby ptaki albo co, jak jakiś na­prawdę wielki ptak. Boję się, ja nie, nie, strach, znajdź złość, znajdź złość, krew mam czystą, umysł w porządku, mogę się oprzeć naciskom, jestem gejem i przywykłem do nacisków, kłopotów, jestem twardy, silny i Och. O, mój Boże.

Ja (spogląda na krocze. Wzbiera w nim podniecenie seksualne) Uuuuuuuuu. jestem napalony, jestem tak co się dzieje muszę mieć gorączkę albo co Och! Proszę, proszę! Coś się zbliża, boję się, wcale mi się to nie podoba, coś nadchodzi, a ja Och!

Od sufitu sypialni dochodzą zgrzyty i jęki, opada kurz tynku. Nocna lampka dziko błyska. Potem rozbrzmiewają wspaniałe tony muzyki triumfalnej, zwiastującej. Światło staje się nadzwyczaj ostre, zimne, bladoniebieskie, potem nabiera boga­tego, świetliście ciepłego odcieniu złota, następnie zmienia się w gorący, żółto­zielony, a w końcu w spektakularną królewską purpurę.

PRIOR (szept przejęty grozą) Boże Wszechmogący Bardzo w stylu Stevena Spielberga.

Odgłos, jakby zbliżającego się meteoru, opada z bardzo wysoka ponad ziemią, pędząc z niesamowitą szybkością w kierunku sypialni; przybliżający się dźwięk jakby wysysa światło z pokoju, ogarnia go ciemność, słychać przerażający grzmot, gdy coś ogromnego uderza w ziemię; cały budynek drży w posadach, a część su­fitu sypialni — kupa tynku, listew i kabli - opada na podłogę. Wtedy w poświacie nieziemskiego białego światła rozpościerają się wspaniałe opalizujące, srebrno-szare skrzydła; do pokoju zstępuje anioł i unosi się nad łóżkiem.

ANIOŁ Pozdrowienia, Proroku; Wielkie Dzieło rozpoczęte; Przybył Posłaniec.

Wyciemnienie.



Politica de confidentialitate | Termeni si conditii de utilizare



DISTRIBUIE DOCUMENTUL

Comentarii


Vizualizari: 1049
Importanta: rank

Comenteaza documentul:

Te rugam sa te autentifici sau sa iti faci cont pentru a putea comenta

Creaza cont nou

Termeni si conditii de utilizare | Contact
© SCRIGROUP 2024 . All rights reserved